niedziela, 24 listopada 2013

#1436 - Witchblade: Redemption vol.2

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Pierwszy tom "Witchblade: Redemption" oceniłem na czwórkę, zarzucając mu nieprzystępność dla zupełnie nowego czytelnika. Przypomnę, że zamieszczone tam historie dzieją się już po „War of the Witchblades”, które zebrano i wydano jako Witchblade vol. 8. Cena w wysokości pięciu dolarów zachęcała jednak do sięgnięcia po ten komiks, który koniec końców okazywał się naprawdę niezłym czytadłem. 




Drugi tom „Redemption" cierpi na bardzo podobny problem. Po pierwsze dzieje się równolegle do pierwszego tomu zbiorczego „Artifacts” i da się to odczuć. Jednocześnie, zaprezentowane na łamach albumu historie sprawiają, że nie tylko zupełnie mi to nie przeszkadzało, a wręcz żałowałem, że komiks tak szybko się zakończył.

Podobnie, jak jego poprzednik, „Witchblade: Redemption” vol. 2 nie składa się z jednej, ciągłej historii. W zasadzie jest to zbiór kilku, krótkich opowiastek. Wszystkie różnią się między sobą nie tylko stylem, ale także i poziomem. Zbiór otwiera jednoczęściowe „The Demon Within”, na łamach którego Sara Pezzini spotyka na swojej drodze Necromancer – kolejną kobiecą bohaterkę uniwersum Top Cow. Obie muszą połączyć siły, aby stawić czoła demonom, które starają się zaatakować Nowy Jork. Na ich czele stoi nemezis Abigail Alstine, czyli stwór o imieniu Mali. To już kolejna historia, po tej z końcówki pierwszego tomu, na łamach której widzimy nie najlepiej wykonany team-up Witchblade z inną bohaterką, Aphrodite IX. Ron Marz, scenarzysta całości zbioru, chciał prawdopodobnie przypomnieć czytelnikom o istnieniu Necromancer, która odegra swoją rolę w "Artifacts". Niestety, wykonanie tego pomysłu jest maksymalnie schematyczne. W zasadzie jedyną różnicą od 90% innych team-upów jest to, że obie bohaterki na początku nie walczą ze sobą.

O ile pierwszy rozdział uważam za historię słabą, o tyle kolejny powinienem opisać jako... dziwny. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, ponieważ dopiero po zapoznaniu się z pierwszym numerem kilkukrotnie już wspomnianych „Artefaktów”, nabiera on nowego znaczenia. „Faerie Tale” jest bowiem dokładnie tym, co zawarto w tytule – baśnią. W zasadzie nie jest to nawet komiks, tylko ilustrowana przez Stjepana Sejica prosta, niezbyt zajmująca opowieść. Całość okazuje się być bajką, jaką dla córki Sary – małej Hope – napisała jej ciotka, Julie Pezzini. „Faerie Tale” pokazuje nam nie tylko, jak kobieta widziała dalsze losy swojej siostry, ale także możemy przekonać się, że pobyt Julie w więzieniu naprawdę ją zmienił i stała się dobrą, wzbudzającą sympatię osobą. Julie ginie miesiąc później w pierwszym numerze „Artifacts” i właśnie to zmienia zupełnie wydźwięk tego zeszytu, który okazuje się pożegnaniem z postacią młodszej siostry detektyw Pezzini. Dopiero teraz muszę przyznać, że zamiast dziwacznego zapychacza, Ron Marz dał nam okazję do bardzo oryginalnego, ostatniego spotkania z Julie, która właściwie na łamach „Faerie Tale” osobiście się nie pojawia. Nie zrozumcie mnie źle – to wciąż jest co najwyżej dobry zeszyt, ale i sam pomysł okazał się ciekawy i oryginalny.


Trzeci rozdział to narysowana przez Michaela Gaydosa historia „Remembrance”. Na jej łamach dane jest nam zobaczyć, jak Sara radzi sobie z wydarzeniami przedstawionymi w pierwszych numerach „Artifacts”. Tu znowu nie do końca udało się Ronowi Marzowi wyjść poza schematy dotyczące tego typu komiksów, których zwłaszcza w Marvelu i DC jest naprawdę dużo. Jedyne co naprawdę zaskakuje, to decyzja pani psycholog mniej więcej z połowy historii. Następnie jesteśmy już świadkami bólu z powodu straty siostry. Zeszyt ten nie jest zły, lecz z pewnością nie można określić go jako szalenie ciekawy.

Moim zdaniem, spośród całego zbioru najlepiej prezentuje się dwuczęściowe „Paper Monsters”, na łamach którego wracamy do tego, z czego run Rona Marza zasłynął – wciągających i dobrze napisanych historii z pogranicza horroru i sensacji. Tym razem Sara oraz detektyw Gleason muszą zmierzyć się z... kilkuletnim chłopcem, który w niewiadomy sposób potrafi ożywiać swoje rysunki. Problem tkwi w tym, że najbardziej lubi on malować potwory. Pewną rolę odegra też siostra chłopaka. Marz wreszcie pokazał w czym tkwi siła pisanych przez niego przygód Sary Pezzini. Mamy więc akcję, ciekawe dialogi i zaskakujące zwroty akcji. Szkoda, że trzeba było przedrzeć się przez całe „Witchblade: Redemption” vol. 2, żeby wreszcie otrzymać historię stojącą na naprawdę niezłym poziomie.

Cztery z pięciu rozdziałów tego trejda narysował Stjepan Sejic, którego prace po prostu wielbię. Artysta ten ma niepowtarzalny styl, wynikający ze stylu jego pracy. Sejic bowiem nie rysuje, lecz maluje poszczególne kadry za pomocą kilku programów graficznych. Oznacza to, że do zera ograniczony jest udział ołówka i tuszu, a ponadto nikt nie musi kolorować jego prac. Niemniej, efekt jest po prostu wspaniały. Jeden z zeszytów narysował Michael Gaydos, znany choćby z marvelowskiego „Alias”. Jego kreska jest zupełnie inna od tej Sejica, ale nie oznacza to wcale, że jest zła. Powiedziałbym, że Sara w jego wersji wygląda zwyczajnie, bez charakterystycznego dla niej seksapilu.

„Witchblade: Redemption” vol. 2 prezentuje się znakomicie, jeśli idzie o zawarte w nim dodatki. Komiks otwiera przyzwoity wstęp Erika Larsena, a potem jest już tylko lepiej. Po „Paper Monsters” możemy zapoznać się z kompletną galerią okładek numerów, które składały się na trejda. Jest wśród nich kilka bardzo miłych dla oka ilustracji. Najważniejszą częścią dodatków jest jednak bez wątpienia kompletny scenariusz do „Remembrance” wraz ze szkicami Gaydosa. Dodatek ten rzuca nieco światła na proces twórczy amerykańskich komiksiarzy.

Osobiście uważam, że album Marza, Sejica i Gaydosa to komiks przyzwoity, lecz zdecydowanie nie przebija pierwszej odsłony cyklu. Jednak w zalewie superbohaterskiej tandety, jaką serwują najwięksi tego rynku, warto dać szansę Sarze Pezzini i przeczytać stojące na niezłym poziomie, świetnie narysowane historie. „Witchblade: Redemption” vol. 2 otrzymuje ode mnie czwórkę z minusem.

Brak komentarzy: