wtorek, 7 października 2014

#1754 - Żywe trupy t.14: Bez wyjścia

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach jego bloga poświęconego Image Comics.

Z punktu widzenia wydawcy publikowanie recenzji komiksu w kilka miesięcy po jego premierze jest mało istotne, ponieważ i tak nie napędza sprzedaży danego tytułu. Uwierzcie mi, że bardzo chciałbym zrecenzować już mający premierę kilka dni temu 21 tom Żywych Trupów”, ale obiecałem sobie że najpierw opiszę wszystkie tomy i to chronologicznie, a dopiero potem przejdę do aktualnych wydań.




Taurusie, wybacz, ale na bieżąco będę dopiero mniej więcej w połowie przyszłego roku. Póki co biorę na warsztat „Bez wyjścia”, tom oznaczony numerem czternastym. Moim zdaniem pod względem nieoczekiwanych zwrotów akcji to jeden z najlepszych albumów cyklu i jednocześnie historia, po której znienawidziłem postać Carla tak mocno, jak tylko się dało.

Pierwsze dwa zeszyty składające się na ten tom są po prostu nudne. Przejmujący coraz większą władzę we wspólnocie Rick wydaje rozkazy, analizuje ostatnie wydarzenia i zbliża się do Jessie. Jego największym problemem jest horda zombie, którą przyciągnęła niedawna strzelanina. Inne postacie nieco bagatelizują ten problem, skupiając się na własnych sprawach. Po tych kilkudziesięciu stronach wolno prowadzonej historii wskakujemy do wagonika rollercoastera – napór trupów sprawia, że padają mury chroniące miasteczko i zaczyna się przerażająca, krwawa jatka.

Jeśli podsumuje się cały czternasty tom „Żywych Trupów”, szybko można zauważyć, że poszczególnym postaciom jakby zabrakło podstawowego, logicznego myślenia. Przez cały tom właściwie tylko Abraham zachowuje się tak, jakby nie zapomniał że żyje w świecie opanowanym przez zombie. Cała reszta skupia się na użalaniu nad sobą, użalaniu nad innymi, rozchodzeniem się, schodzeniem się oraz tolerowaniem Carla. Tak, dla mnie największą wadą tego tomu wcale nie jest momentami kompletnie bezsensowne zachowanie poszczególnych postaci, ale fakt iż Robert Kirkman zrobił z syna Ricka zimnego i zupełnie nie dającego się lubić dzieciaka, po czym mniej więcej po połowie tomu zmienia zdanie i ponownie daje mu ludzkie uczucia. 


Gdyby tak wręczyć komuś „Bez wyjścia” i poprosić o scharakteryzowanie na podstawie lektury postaci Carla, zapewne otrzymalibyśmy opis kogoś, kto nie powinien być ośmiolatkiem. Bo jak się okazuje, prawdopodobnie tyle lat ma chłopak. Nie zrozumcie mnie źle – nie oczekuję, że Carl powinien biegać po kartach komiksu z pluszowym misiem, ale Kirkman zdecydowanie przesadza z ukazywaniem tego, jak jest on nad wyraz dojrzały i postępujący w sposób bardziej racjonalny, niż jego ojciec. Najgorsze jest to, że w kolejnych tomach scenarzysta nadal będzie niekonsekwentny w kreowaniu tej postaci, co sprawia, że niespecjalnie za nią przepadam i życzę mu szybkiego zgonu, na co niestety szans większych nie ma.

Wspomniałem już o tym, że czternasty tom serii posiada chyba najbardziej zakręcone jak dotąd zwroty akcji. Podtrzymuje tę opinię, ponieważ podczas lektury komiksu co najmniej dwa razy zbierałem swoją szczękę z podłogi. Naturalnie nie będę zdradzał jakie były to sceny – to musicie sobie doczytać sami, lecz muszę przyznać że Kirkman przeszedł sam siebie. Wydźwięk poszczególnych scen byłby jednak dużo lepszy, gdyby scenarzysta nie zawiązywał akcji w taki sposób, że właściwie od samego początku wiadomym było, iż coś pójdzie bardzo nie tak.

Tak sobie narzekam i narzekam, a przecież jednocześnie uważam ten tom „Walking Dead” za jeden z lepszych. Może więc najwyższa pora napisać co mi się w nim podobało, oprócz wspomnianych już nieoczekiwanych zwrotów akcji? Na pewno jest to warstwa graficzna. Już nieraz pisałem, że Charlie Adlard rozkręca się z tomu na tom i w tym właściwie nie ma się już zupełnie do niczego przyczepić. W komiksie tym pojawia się zdecydowanie więcej niż ostatnimi czasy walki z zombiakami i trzeba przyznać, że artysta nie stworzył właściwie żadnej nieczytelnej planszy czy takiej, której już na pierwszy rzut oka można wytknąć jakieś wyraźne błędy. Jeśli wszystkie kolejne tomy „Żywych Trupów” będą identyczne pod tym względem, moje zadowolenie jedynie wzrośnie. 

Kolejnym plusem jest największa gwiazda tego tomu, a więc wspomniany już Abraham. To on wziął na barki najwięcej obowiązków związanych z obroną wspólnoty i po raz pierwszy od dłuższego czasu stał się draniem (to akurat nic nowego) mającym momentami bardzo ludzkie oblicze (a to ostatnio widzieliśmy chyba w tomie dziewiątym).


Jak każdy poprzedni tom, tak i ten posiadam oczywiście w wersji od Taurusa. Jak zwykle nie można się do niczego przyczepić – wydanie jest solidne, niezbyt drogie i... prawdopodobnie już trudno dostępne. Standardowy brak dodatków nie przeszkadza za bardzo.

Czternasty tom „Żywych Trupów” jest wypełniony solidną akcją i ciekawymi twistami fabularnymi, a także bardzo dobrze narysowany. Wielkim minusem komiksu jest kreacja bohaterów, których niektóre działania bardzo trudno logicznie uzasadnić. Mimo wszystko polecam lekturę, a moja ocena to 4+/6

Brak komentarzy: