czwartek, 9 października 2014

#1756 - Fatale: Śmierć podąża za mną

Autorem poniższej recenzji jest Krzysztof Tymczyński, a więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na jego blogu Image Comics Journal.

Pewnie teraz wyjdę na ignoranta, który się nie zna, ale z dotychczasowych wielokrotnie nagradzanych prac duetu Ed Brubaker/Sean Philips tylko oba sezony „Sleepera” utkwiły mi w głowie na tyle, by po latach chcieć wrócić do tego komiksu. Nie oznacza to jednak, że słynne „Criminal” czy „Incognito” uważam za komiksy złe. Po prostu mimo wielu prób nie udało mi się przekonać się nich na tyle, by stać się wiernym fanem każdego komiksu tego duetu. 




Żeby było śmieszniej, „Fatale” na początku istnienia ignorowałem kompletnie, a moją opinię zmienił dopiero fakt podpisania przez Eda Brubakera ekskluzywnego kontraktu z Image na warunkach o jakich marzy chyba każdy twórca komiksów. Wydawnictwo dało scenarzyście całkowicie wolną rękę. No kurde, za ładne oczy takich rzeczy się nie robi! To był dla mnie impuls do sięgnięcia po pierwsze dwa numery, a mniej więcej w tym samym czasie Mucha Comics zapowiedziała wydanie serii w Polsce. Jak już się pewnie domyślacie, lektura premierowego tomu „Fatale” była moim pierwszym tak długim kontaktem z tym tytułem. 

Fabuła komiksu biegnie dwutorowo. Na początku poznajemy wątki osadzone we współczesności, gdzie poznajemy Nicolasa Lasha. Mężczyzna organizuje pogrzeb wujka, po którym dziedziczy spory spadek. Przy tej okazji poznaje młodą kobietę o imieniu Josephine, a potem odnajduje maszynopis powieści, której jego krewniak nigdy nie opublikował. Niespodziewanie, to właśnie wtedy życie Nicolasa zawiśnie na włosku. Drugi wątek przenosi nas do roku 1956, gdzie młody Dominic Rainer (wspomniany wujek Lasha) nawiązuje kontakt z kobietą, która ma mu przekazać dowody na korupcję kilkunastu oficerów policji. Jest nią... dokładnie ta sama Josephine z poprzedniego wątku. Dla Rainera także i to spotkanie oznacza początek wielkich kłopotów. W tle pojawia się jeszcze Mr. Bishop – za dnia zwykły urzędnik, po godzinach zaś ktoś z drugim obliczem. Bardzo demonicznym.

Na początku obawiałem się nieco, jak Ed Brubaker wybrnie z prowadzenia fabuły. Okazuje się, że to bezpodstawnie. Pierwszy tom „Fatale” od początku do końca czyta się bez żadnych zgrzytów, a wszystko jest przejrzyście opisane. Jest to o tyle duży plus, ponieważ historia od samego początku hipnotyzuje. Scenarzysta stworzył fabułę, która przyciąga klimatem i tajemnicą. Komiks jest wielkim hołdem dla H. P. Lovecrafta, co czuć właściwie od samego początku.


Nie oznacza to oczywiście, że na każdej stronie znajdziecie stwora z mitologii Cthulhu, ale bez wysiłku zauważycie specyficzny sposób prowadzenia historii, tak bardzo charakterystyczny dla wspomnianego autora. Naturalnie nie każdy musi się w tym odnaleźć, a podobno są też i tacy, którzy nie lubią tego typu historii, ale seria broni się innymi aspektami.

Dla mnie osobiście to, co było najlepsze w pierwszym tomie „Fatale” to kapitalnie zarysowane postacie. Niezależnie od czasu rozgrywania akcji, zarówno Nicolas, Dominic czy inni bohaterowie komiksu są bohaterami z krwi i kości. Są przekonujący, intrygujący i świetnie napisani. Poza tym Ed Brubaker znalazł doskonały balans między poszczególnymi elementami fabuły. Żadna z nich nie dominuje wyraźnie nad drugą, obie są bardzo wciągające i rozpisane tak, aby nawet postacie z drugiego planu dostały swoje pięć minut. Osobny akapit trzeba jednak poświęcić tej, która nawet przez moment nie prowadzi narracji w komiksie i tak właściwie trudno ją nawet nazwać główną bohaterką.

Josephine. Po lekturze „Śmierć podąża za mną” można określić ją właściwie tylko jednym słowem: tajemnica. Z każdą kolejną stroną intryguje ona coraz bardziej. Nie wiemy kim jest, dlaczego się nie starzeje i w jaki sposób hipnotyzuje wszystkich mężczyzn. Po skończonej lekturze nie umiem nawet odpowiedzieć na pytanie czy jest ona pionkiem w rękach kogoś innego, czy też to ona jest graczem. Scenarzysta przedstawia Josephine raz jako wyrachowaną i konsekwentną, podręcznikowy wręcz przykład pojęcia „femme fatale” – co zresztą znajduje swoje odzwierciedlenie w takim a nie innym tytule komiksu, by po chwili ukazać kobietę jako wręcz przerażoną tym, co dzieje się wokół niej. Nie jest to na razie postać niesamowicie rozbudowana, ale ciekawi, a wiemy doskonale pisanie tak wyrazistych postaci kobiecych przychodzi scenarzystom komiksowym dość trudno.


Seana Phillipsa znam z naprawdę sporej ilości komiksów, niekoniecznie nawet pisanych przez Brubakera. „Śmierć podąża za mną” to najlepsza rzecz jaka wyszła spod jego ręki. Kropka. Nadal uważam, że artysta ten nie należy do światowej czołówki klimatów pulpowych, ale tym razem znalazł się on bardzo blisko szczytu. Ale ogromna w tym zasługa Dave’a Stewarta, znakomitego kolorysty, którego pomysłowość sprawiła, że niektóre plansze robią potężne wrażenie i potrafią przyprawić o dreszcz. Nie ukrywam, że zdarzyły mi się takie sytuacje podczas lektury „Fatale”, a nie należę do osób, które łatwo wystraszyć...

Minusy pierwszego tomu „Fatale”? Chyba tylko jeden. Jestem przerażony tym, że na kolejnym tom będę musiał czekać aż do przyszłego roku. Ani galeria okładek, ani krótkie posłowie autorstwa Brubakera nijak nie osładzają tego faktu, ponieważ chce jeszcze więcej!

Tak, jak mnóstwo krzykaczy podniosło głos w momencie, gdy Mucha Comics zapowiedziała nowego Batmana w cenie 149 złotych, tak nikt, absolutnie nikt, nie wspomniał o tym, że „Fatale” kosztuje całe 49 zł. Uściślę: 136 stron, twarda oprawa, i tylko 49 zeta. Na MFKiG w Łodzi można było nabyć ten komiks nawet za marne 35 zł, a więc taniej, niż pozycje z WKKM. Nawet nie zastanawiajcie się czy brać wydanie Muchy czy oryginał, bo zapłacicie właściwie tyle samo, a możecie mieć znacznie lepiej wydany album i to jeszcze po polsku.


Nie każdy może lubić kryminały. Tak samo jak nie każdemu mogą przypaść do gustu klimaty lovecraftowskie. Dla mnie ta mieszanka okazała się jednak strzałem w dziesiątkę i chociaż dalej nie mam większego zamiaru powracać do „Criminal”, to z niecierpliwością czekam na wydanie drugiego tomu „Fatale”. Pierwszemu z kolei wystawiam 5+/6 i cieszę się że ten komiks zrecenzowałem jako pierwszy, bo dzięki temu do „Sexu” Casey`a i Kowalskiego  podejdę z lepszym nastawieniem...

Brak komentarzy: