Autorem poniższego tekstu jest Jakub Górecki, a więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na stronie Pulp Warsaw.
Gdybym miał polecić „Dead Letters” polskiemu czytelnikowi, powołując się na dostępne u nas tytuły komiksowe musiałbym posłużyć się pozornie niepasującym do siebie przykładem połączenia „Parkera”, komiksowej adaptacji książek Richarda Starka, z „Sandmanem” Neila Gaimana. Bo dokładnie takie jest „Dead Letters”. Do bólu noirowe, ciągle w dialogu z klasykami, ale umieszczone w magicznym świecie zbudowanym wokół religijnych pojęć.
Wyobraź sobie historię, w której obserwujesz świat oczami bohatera, który w wyniku pewnych zbiegów okoliczności, znajduje się w nowym dla siebie mieście. Z miejsca zostaje uwikłany w wojnę między dwiema największymi potęgami przestępczymi oraz władzami miasta. Te ostatnie, aby nie ubrudzić sobie rąk, chcą się wysłużyć się bohaterem w walce ze gangsterami.
Wraz z rozwojem akcji obserwujemy jak Sam Whistler, typowy antybohater wyjęty z powieści kryminalnej, głowi się ograć wszystkie strony konfliktu. Manipuluje stronami, uważając przy tym, aby pozostać w jednym kawałku. Bo śmierć mu nie grozi. Miasto to tak naprawdę czyściec, przedstawiciele lokalnego establishmentu to istoty służące Bogu , a dwie walczące ze sobą strony konfliktu to dusze, które nie do końca chcą akceptować rzeczywistość, w której się znalazły. Scenarzysta Chris Sebala (mający na swoim koncie skrypty do „Captain Marvel” z Marvela i „Ghost” z Dark Horse) miesza wątki nadprzyrodzone, wręcz teologiczne, z narracją i historią prosto z historii w stylu noir. Trzeba przyznać, że robi to z wielkim wyczuciem.
Miasto, w którym rozgrywa się akcja przypomina typową metropolię z lat trzydziestych ubiegłego wieku, przefiltrowaną przez deliryczną estetykę kojarzącą się ze snem. Rysownik Chris Vision bardzo swobodnie, jakby od niechcenia poczyna sobie z tuszem, a duet kolorystów, Ruth Redmond i Matt Battalglia, wibrującymi barwami ożywiają jego kreskę w bardzo nieoczekiwany sposób.
„Dead Letters” to następny przykład tego jak wielką wolność oferuje noir. Z jednej strony komiks przede wszystkim należałoby polecić każdemu kto miał przyjemność z obcowania z książkami Raymonda Chandlera. Sam scenariusz jest wręcz idealnym odzwierciedleniem każdego charakterystycznego motywu z tradycji noir i klasyki tzw. heist movies (jak „Dog Day Aftrernoon” czy „Rififi”), gdzie oryginalność ukrywa się w niecodziennym otoczeniu i bohaterach drugoplanowych. Te elementy pokazują, że z czasem seria może wyjść poza ramy kryminału i zająć się filozoficznym aspektem tej historii na razie traktowanym trochę po macoszemu.
„The Existential Op”, czyli pierwszy tom „Dead Letters”, to ledwo 4 zeszyty. Zawierają on jednak pełną historię, która broni się nawet gdyby jej ciąg dalszy miałby nigdy nie powstać. Więc skoro raptem 4 zeszyty potrafią nam tyle zaoferować, to nie mogę się doczekać co przyjdzie z następną sagą. Boom! Studios trzyma w rękach komiks, który za kilka lat ma szansę dorobić się kultowego statusu.
3 komentarze:
Świetna recenzja! Sama prawda i tylko prawda. Tytuł niewątpliwie z wielkim potencjałem. Mam nadzieję że tak jak w przypadku "The Woods" pociągną go trochę dłużej niż 3-4 woluminy.
Potencjał jest rzeczywiście spory. Może z tego naprawdę zacna seria wyjść, ale jak zwykle w takich przypadkach boję się, żeby scenarzysta (którego kompletnie nie kojarzą) nie spieprzył pomysłu jakimś idiotycznym rozwiązaniem.
Kuba, Chris Sabela stworzył coś takiego jak High Crimes dla Monkeybrain, to online seria, która była jedym z najlepiej ocenionych komiksów zeszłego roku. Warto poznać.
Sabela ma mały dorobek ale widać, że ma pojęcie o pisaniu i gatunku, w który się bawi.
Prześlij komentarz