Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Nie trzeba być szczególnie uważnym czytelnikiem moich tesktów, by doskonale wiedzieć jaką wydam opinię o tym komiksie. „Sex” Joe`go Casey’a i Piotra Kowalskiego zupełnie mi się nie podoba, a właściwie całą dzisiejszą recenzję poświęcę na to, by uzasadnić swoje dość jednoznaczne zdanie. Ale po ponownej lekturze polskiej edycji, która ukazała się nakładem Mucha Comics, moja ocena tego tytułu podskoczyła delikatnie do góry.
Rzecz dzieje się w Saturn City, mieście rządzonym przez zorganizowane grupy przestępcze. Jakiś czas temu stawiali im czoła lokalni superbohaterowie, w tym między innymi Święty w Pancerzu. Ale wieku nie da się oszukać i po kilku latach przywdziewania kostiumu, Simon Cooke musi pogodzić się z tym, że jest już za stary do tej roboty. Bohatera poznajemy w momencie, gdy próbuje ułożyć sobie życie, jako zwykły obywatel. Z podobnym problemem zmaga się także Keenan Wade, lecz on wciąż stara się zwalczać przestępczość. W końcu nadepnie na odciski jednym z największych złoczyńców Saturn City
Czytając powyższy akapit możecie dojść do wniosku, że mamy do czynienia z interesującym dramatem psychologicznym, który dodatkowo został oblany sosem z sensacji i wątków superbohaterskich. Nic bardziej mylnego. Pierwszy tom zatytułowany „Letnie uniesienie” to powolnie tocząca się, nudna historia pełna ostrych scen seksu we wszelkich możliwych konfiguracjach. No i właśnie ich będzie dotyczył mój pierwszy zarzut wobec komiksu. Jestem więcej niż pewien, że niemal wszystkie sceny 18+ są po prostu niepotrzebne. Zajmują miejsce, które można było poświęcić na wprowadzenie wątków, które nie wzbudzałyby ziewania. Rozumiem, że patentem na „Sex” jest właśnie sex, ale trudno nie odnieść wrażenia, że liczne sceny stosunków we wszelakich konfiguracjach, a także innych czynności seksualnych, mają za zadanie: a) przyciągnąć czytelników rządnych widoku narysowanych cycków b) przykryć wszystkie mielizny scenariusza. I właśnie tym drugim podpunktem zajmę się w następnej kolejności.
W pierwszym tomie „Sex” pojawia się mnóstwo scen, które każą poważnie się zastanowić się nad tym, co właściwie chce przekazać scenarzysta. Joego Casey’a lubię przede wszystkim za jego kilkuletni run w ”Wild C.A.T.S.”, a poza tym scenarzysta ten ma na swoim koncie także inne, równie dobre tytuły. Ale od jakiegoś czasu jego tytuły charakteryzują się strasznie miałko prowadzoną fabułą. „The Bounce” właściwie skończyło się na niezłym punkcie wyjścia, ponieważ realizacja już mocno kulała. „Letnie uniesienia” z kolei nie potrafi przykuć niczym innym, jak dużą dawką erotyki. Cały pierwszy tom jest właściwie wstępem, cholernie długim wstępem. Niestety, przez te ponad 160 stron nie dowiadujemy się do czego scenarzysta zmierza. Byłoby to całkiem intrygujące, gdyby nie fakt, że bohaterowie przewijający się na kartach komiksu są miałkie i nieciekawe. Główny bohater – Simon Cooke – od początku do końca jest depresyjną marudą bez charyzmy. Jego po prostu nie da się polubić, a jego przygody – przez co mam na myśli wizyty w kolejnych miejscach pełnych tytułowego seksu – po prostu nie porywają.
Inną sprawą jest przedstawienie Saturn City. Casey ukazuje nam miasto całkowicie zdeprawowane i może uznałbym to za zaletę tego komiksu, gdyby tylko nie kulała realizacja. Scenarzysta jednak stwierdził, że odpowiedni klimat zostanie zbudowany poprzez wpychaniem wszędzie erotyki. I tak większość komiksu dzieje się w burdelach lub na orgiach, bohaterowie planują swoje dalsze kroki podczas seksu, źli torturują swoje ofiary każąc je gwałcić, a jeśli pojawia się scena rozmowy dwójki kumpli, która być może nawet do czegoś prowadzi, to trzeba ją przerywać kadrami z masturbującą się bohaterką. I nie, te dwie sceny nie mają w danej chwili zbyt wiele wspólnego. Na dłuższą metę staje się to męczące, by nie powiedzieć że momentami wręcz obrzydliwe.
Swoistą kwintesencją marnej fabuły pierwszego tomu „Sex” jest dla mnie sama końcówka komiksu. Tu muszę powstrzymać się od spoilerów, ale zdradzę że już dawno nie strzeliłem takiego facepalma, jak w chwili, gdy pierwszy raz przeczytałem ten fragment komiksu. I ponowna lektura, tym razem już po Polsku, nic w tym względzie nie zmieniła.
Najwyższa pora napisać coś o rysunkach Piotra Kowalskiego. Bardzo cieszy mnie fakt, że kolejny Polak robi karierę w USA. Nieco mniej – że artysta poszedł w ilość, a nie jakość. Prace Kowalskiego znam dość dobrze – czytałem jego „Gaila”, przeglądałem „Wydział Lincoln” oraz „Malignant Mana” od Boom! Studios, czyli jego amerykański debiut. Po lekturze „Sex” mogę napisać, że Kowalski potrafi rysować znacznie lepiej. Warsztatowo nie jest źle, lecz Kowalski nie radzi sobie zupełnie z bardziej pikantnymi scenami. Co innego obrzydzenie - z ukazywaniem brzydoty nie ma najmniejszego problemu. To, co miało być paskudne, jak wszystkie sceny ze Starcem, było paskudne. Momentami na planszach wychodzi nadmierny pośpiech, szczególnie na tych planszach, gdzie pojawia się sporo postaci lub scenarzysta wymagał dużej ilości detali. Uważam, że w takim przypadku wina leży po stronie Kowalskiego, ponieważ rysownik ten od jakiegoś czasu uparcie trzyma się publikowania dwóch komiksów miesięcznie, a nie wiem czy w październiku nawet i trzech. Rozumiem próbę wykorzystania swoich pięciu minut, ale nie wiem czy nasz rodak nie zostałby bardziej doceniony, gdyby rysował jeden komiks porządnie, a nie dwa tak sobie.
Kilka dobrych zdań należy napisać o wydaniu Muchy. Oryginalnie „Sex” ukazał się w serii wydań zbiorczych dostępnych w cenie 10 dolarów. Z racji swojej objętości Image Comics musiało więc na czymś przyoszczędzić. Postawiono na papier - w amerykańskim wydaniu kredę zastąpiono czymś, co przypomina jakość zeszytów poczciwego Semika. W naszym kraju komiks wydano w muszym standardzie - solidna twarda oprawa, świetny papier i zaskakująco niska cena. 65 złotych to naprawdę atrakcyjna cena, szczególnie, że kilka lat temu za taką kwotę można było kupić o chudsze o kilkanaście stron ”New Avengers”.
Spotkałem się z opinią, że „Sex” rozkręca się wraz z końcówką drugiego tomu. Nawet jeśli rzeczywiście tak jest, to i tak nie mogę polecić Wam recenzowanego w tym tekście komiksu. Praca Casey`a i Kowalskiego to świetny przykład zmarnowanego potencjału. Zarówno scenarzysta jak i rysownik nie odpalili tu żadnych fajerwerków, a ten pierwszy dodatkowo sprawił, że lektura koszmarnie nudzi, a zbędna erotyka w nadmiernych ilościach również nie poprawia mojej oceny, która wynosi zaledwie 2 w sześciostopniowej skali.
Nie trzeba być szczególnie uważnym czytelnikiem moich tesktów, by doskonale wiedzieć jaką wydam opinię o tym komiksie. „Sex” Joe`go Casey’a i Piotra Kowalskiego zupełnie mi się nie podoba, a właściwie całą dzisiejszą recenzję poświęcę na to, by uzasadnić swoje dość jednoznaczne zdanie. Ale po ponownej lekturze polskiej edycji, która ukazała się nakładem Mucha Comics, moja ocena tego tytułu podskoczyła delikatnie do góry.
Rzecz dzieje się w Saturn City, mieście rządzonym przez zorganizowane grupy przestępcze. Jakiś czas temu stawiali im czoła lokalni superbohaterowie, w tym między innymi Święty w Pancerzu. Ale wieku nie da się oszukać i po kilku latach przywdziewania kostiumu, Simon Cooke musi pogodzić się z tym, że jest już za stary do tej roboty. Bohatera poznajemy w momencie, gdy próbuje ułożyć sobie życie, jako zwykły obywatel. Z podobnym problemem zmaga się także Keenan Wade, lecz on wciąż stara się zwalczać przestępczość. W końcu nadepnie na odciski jednym z największych złoczyńców Saturn City
Czytając powyższy akapit możecie dojść do wniosku, że mamy do czynienia z interesującym dramatem psychologicznym, który dodatkowo został oblany sosem z sensacji i wątków superbohaterskich. Nic bardziej mylnego. Pierwszy tom zatytułowany „Letnie uniesienie” to powolnie tocząca się, nudna historia pełna ostrych scen seksu we wszelkich możliwych konfiguracjach. No i właśnie ich będzie dotyczył mój pierwszy zarzut wobec komiksu. Jestem więcej niż pewien, że niemal wszystkie sceny 18+ są po prostu niepotrzebne. Zajmują miejsce, które można było poświęcić na wprowadzenie wątków, które nie wzbudzałyby ziewania. Rozumiem, że patentem na „Sex” jest właśnie sex, ale trudno nie odnieść wrażenia, że liczne sceny stosunków we wszelakich konfiguracjach, a także innych czynności seksualnych, mają za zadanie: a) przyciągnąć czytelników rządnych widoku narysowanych cycków b) przykryć wszystkie mielizny scenariusza. I właśnie tym drugim podpunktem zajmę się w następnej kolejności.
W pierwszym tomie „Sex” pojawia się mnóstwo scen, które każą poważnie się zastanowić się nad tym, co właściwie chce przekazać scenarzysta. Joego Casey’a lubię przede wszystkim za jego kilkuletni run w ”Wild C.A.T.S.”, a poza tym scenarzysta ten ma na swoim koncie także inne, równie dobre tytuły. Ale od jakiegoś czasu jego tytuły charakteryzują się strasznie miałko prowadzoną fabułą. „The Bounce” właściwie skończyło się na niezłym punkcie wyjścia, ponieważ realizacja już mocno kulała. „Letnie uniesienia” z kolei nie potrafi przykuć niczym innym, jak dużą dawką erotyki. Cały pierwszy tom jest właściwie wstępem, cholernie długim wstępem. Niestety, przez te ponad 160 stron nie dowiadujemy się do czego scenarzysta zmierza. Byłoby to całkiem intrygujące, gdyby nie fakt, że bohaterowie przewijający się na kartach komiksu są miałkie i nieciekawe. Główny bohater – Simon Cooke – od początku do końca jest depresyjną marudą bez charyzmy. Jego po prostu nie da się polubić, a jego przygody – przez co mam na myśli wizyty w kolejnych miejscach pełnych tytułowego seksu – po prostu nie porywają.
Inną sprawą jest przedstawienie Saturn City. Casey ukazuje nam miasto całkowicie zdeprawowane i może uznałbym to za zaletę tego komiksu, gdyby tylko nie kulała realizacja. Scenarzysta jednak stwierdził, że odpowiedni klimat zostanie zbudowany poprzez wpychaniem wszędzie erotyki. I tak większość komiksu dzieje się w burdelach lub na orgiach, bohaterowie planują swoje dalsze kroki podczas seksu, źli torturują swoje ofiary każąc je gwałcić, a jeśli pojawia się scena rozmowy dwójki kumpli, która być może nawet do czegoś prowadzi, to trzeba ją przerywać kadrami z masturbującą się bohaterką. I nie, te dwie sceny nie mają w danej chwili zbyt wiele wspólnego. Na dłuższą metę staje się to męczące, by nie powiedzieć że momentami wręcz obrzydliwe.
Swoistą kwintesencją marnej fabuły pierwszego tomu „Sex” jest dla mnie sama końcówka komiksu. Tu muszę powstrzymać się od spoilerów, ale zdradzę że już dawno nie strzeliłem takiego facepalma, jak w chwili, gdy pierwszy raz przeczytałem ten fragment komiksu. I ponowna lektura, tym razem już po Polsku, nic w tym względzie nie zmieniła.
Najwyższa pora napisać coś o rysunkach Piotra Kowalskiego. Bardzo cieszy mnie fakt, że kolejny Polak robi karierę w USA. Nieco mniej – że artysta poszedł w ilość, a nie jakość. Prace Kowalskiego znam dość dobrze – czytałem jego „Gaila”, przeglądałem „Wydział Lincoln” oraz „Malignant Mana” od Boom! Studios, czyli jego amerykański debiut. Po lekturze „Sex” mogę napisać, że Kowalski potrafi rysować znacznie lepiej. Warsztatowo nie jest źle, lecz Kowalski nie radzi sobie zupełnie z bardziej pikantnymi scenami. Co innego obrzydzenie - z ukazywaniem brzydoty nie ma najmniejszego problemu. To, co miało być paskudne, jak wszystkie sceny ze Starcem, było paskudne. Momentami na planszach wychodzi nadmierny pośpiech, szczególnie na tych planszach, gdzie pojawia się sporo postaci lub scenarzysta wymagał dużej ilości detali. Uważam, że w takim przypadku wina leży po stronie Kowalskiego, ponieważ rysownik ten od jakiegoś czasu uparcie trzyma się publikowania dwóch komiksów miesięcznie, a nie wiem czy w październiku nawet i trzech. Rozumiem próbę wykorzystania swoich pięciu minut, ale nie wiem czy nasz rodak nie zostałby bardziej doceniony, gdyby rysował jeden komiks porządnie, a nie dwa tak sobie.
Kilka dobrych zdań należy napisać o wydaniu Muchy. Oryginalnie „Sex” ukazał się w serii wydań zbiorczych dostępnych w cenie 10 dolarów. Z racji swojej objętości Image Comics musiało więc na czymś przyoszczędzić. Postawiono na papier - w amerykańskim wydaniu kredę zastąpiono czymś, co przypomina jakość zeszytów poczciwego Semika. W naszym kraju komiks wydano w muszym standardzie - solidna twarda oprawa, świetny papier i zaskakująco niska cena. 65 złotych to naprawdę atrakcyjna cena, szczególnie, że kilka lat temu za taką kwotę można było kupić o chudsze o kilkanaście stron ”New Avengers”.
Spotkałem się z opinią, że „Sex” rozkręca się wraz z końcówką drugiego tomu. Nawet jeśli rzeczywiście tak jest, to i tak nie mogę polecić Wam recenzowanego w tym tekście komiksu. Praca Casey`a i Kowalskiego to świetny przykład zmarnowanego potencjału. Zarówno scenarzysta jak i rysownik nie odpalili tu żadnych fajerwerków, a ten pierwszy dodatkowo sprawił, że lektura koszmarnie nudzi, a zbędna erotyka w nadmiernych ilościach również nie poprawia mojej oceny, która wynosi zaledwie 2 w sześciostopniowej skali.
1 komentarz:
Wynudziłem się okrutnie, wiele razy ziewając, czytając ten komiks. A ta niewyobrażalna ilość scen porno (w tym "homosiów") mnie przerosła. Komiks kupiłem w szczególności dla Kowalskiego. Spisał się w sposób poprawny. Plansze, jak i samo kadrowanie bardzo poprawne. Rysunki również.. Scenarzysta, no cóż, musi być strasznym nudziarzem pisząc tak rozległe historie. To przypomina trochę seriale typu "na wspólnej" (okraszone scenami porno).
Prześlij komentarz