czwartek, 27 lutego 2014

#1542 - Haunt vol.2

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Pierwszy zbiór "Haunt" oceniłem bardzo nisko, dlatego też do lektury drugiej ich odsłony zasiadałem z niemałą obawą. Wciąż bowiem uważałem, że główny bohater serii to nic innego jak zwyczajna zrzynka z pomysłów na inne postacie. Tymczasem zeszyty, które weszły w skład drugiego trejda nie tylko zebrały bardzo dobre oceny na zagranicznych portalach, ale także do ich rysowania zatrudniono Grega Capullo. To były aż dwa powody ku temu, by jednak przyjrzeć się tej pozycji. O dwa więcej, niż przy okazji pierwszego zbioru.



"Haunt" vol. 2 rozpoczyna się od pojedynczej historii, na łamach której widzimy streszczenie całego poprzedniego zbioru, tyle tylko, że z perspektywy Mirage – jednej z drugoplanowych postaci. Następnie przechodzimy do sześciu rozdziałów, które są już kontynuacją losów braci Kilgore – krwawą, dynamiczną, ale jak się okazuje, faktycznie nieco lepszą, od poprzedniej odsłony. Przypomnę jeszcze, że seria opowiada o dwóch braciach – Kurcie i Danielu. Gdy ten pierwszy ginie, jego dusza zadomawia się w ciele brata. Wspólnie tworzą ektoplazmatyczną istotę zwaną Haunt, będącą ich największą bronią w krucjacie, którą niedługo potem rozpoczęli. Zemsta będzie krwawa, a my będziemy tego świadkami.

Nie ukrywam, że gdy rozpoczynałem swoją przygodę z drugim tomem zbiorczym serii, byłem z góry nastawiony na "nie". Tymczasem okazuje się, że w komiksie znalazłem kilka momentów, w których naprawdę nie żałowałem pieniędzy wydanych na niego. Oczywiście wciąż nie ośmielę się nazwać "Haunt" vol. 2 pozycją godną polecenia, ale już na pewno zdatną do czytania. Ale opiszmy to po kolei.

Zacznę może od warstwy graficznej, ponieważ tu będę najmniej obiektywny. Uwielbiam prace Grega Capullo i jestem przekonany, że gdyby narysował pojedynczy numer serii "Archie" to też bym się nim zachwycał. Styl, jaki artysta ten wypracował latami pracując dla Image przy "Spawnie", znacznie bardziej pasował do klimatu historii, w jakim utrzymany jest "Haunt". Co prawda Capullo już w pierwszym tomie udzielał się dość mocno, jednak dopiero teraz stał się pełnoprawnym rysownikiem, zastępując nieco zagubionego Ryana Ottley’a. Różnica jest dostrzegalna gołym okiem, chociaż tak naprawdę uważam że dopiero po swoim przejściu do DC, Capullo ponownie rozwinął skrzydła. Artysta ten podniósł wartość warstwy graficznej w serii, ale nie było o to szczególnie trudno.


Przejdźmy do warstwy scenariuszowej, za którą odpowiadał sam Robert Kirkman. Wciąż upierać będę się, że to najsłabszy komiks tego scenarzysty od ładnych paru lat (zaznaczam: nie czytałem "Infinite"), lecz "Haunt" i tak można określić mianem solidnego średniaka. Zawdzięczamy to głównie temu, że... zbiór posiada znacznie większą ilość stron od swojego poprzednika. Znalazło się tu znacznie więcej miejsca na rozwinięcie losów obu braci i nadanie głębi postaciom dotąd drugoplanowym. Ponieważ zrobiono to całkiem umiejętnie, moja ocena nieco podskoczyła. Dużo świeżości wniosła zwłaszcza Mirage, która znacząco namieszała i rozruszała nieco niemrawą początkowo serię.

Z drugiej znowu strony, wciąż czekam na to, by cokolwiek zrobiono z postacią żony zmarłego Kurta. Jej występy to wciąż notoryczne płakanie, użalanie się nad sobą i wpadanie w przerażenie, gdy odkrywa kolejne sekrety z życia swojej zmarłej połówki. Nuda, nuda, przeraźliwa nuda, no w końcu ileż można?

Podobnie jak w przypadku pierwszego zbiorku, każde słowo poświęcone materiałom dodatkowym w tym albumie to marnowanie czasu i miejsca, ponieważ takowych zupełnie w komiksie nie ma. No, chyba że za dodatek uznamy reklamę serii oraz zachęcenie do kupna poprzedniego zbioru. Swoją drogą sądzę, że jeśli ktoś sięgnął po drugą jego część, to najpewniej ma także w swoich zasobach pierwszą. No, ale kto tam jest w stanie dokładnie stwierdzić, co siedzi w głowie przeciętnego Amerykanina.


Podsumowując, "Haunt" vol. 2 jest z pewnością komiksem lepszym od swojego poprzednika, jednak wciąż to pozycja zaledwie średniej jakości. Polecam ją jedynie osobom, które należą do grona twardogłowych fanów Roberta Kirkmana, a także tym, którym przypadł do gustu specyficzny klimat "Spawna" z rysunkami Grega Capullo. Reszta może poczuć się zdecydowanie zawiedziona sięgając po ten komiks. Jeśli nie poddaliście się po lekturze pierwszej odsłony przygód braci Kilgore`ów, to polecam dokładnie zastanowić się nad tym, czy nie lepiej wydać Wasze ciężko zarobione pieniądze na ten album. 

Brak komentarzy: