Wydany pod koniec ubiegłego roku album czeskich autorów, noszący tytuł "Błąd", to nie pierwszy i nie ostatni komiks w ofercie krakowskiej oficyny Ha!art. Z noty wydawniczej możemy się dowiedzieć, że komiks został pierwotnie wydany w 2011 roku w Czechach, a jego scenariusz jest luźną adaptacją opublikowanej w 2008 roku powieści Marka Šindelki.
Akcja komiksu skupia się na postaci Krzysztofa Warjaka, który wespół ze swoim kolegą Marianem Rotko przyjmuje intratne zlecenie przewiezienia pewnej, tajemniczej rośliny z Japonii do Rosji. Warjak jest botanikiem-amatorem, który podróżuje po całym świecie – w jednej ze scen widzimy go gdzieś w lasach tropikalnych Amazonii – i na zlecenie bogatych ludzi przemyca rzadkie, zagrożone wyginięciem i będące pod ochroną rośliny. Tego typu transport okazuje się być bardzo dochodowym zajęciem (w co ciężko uwierzyć pewnym praskim policjantom, doszukującym się "drugiego dna", czyli narkotyków), ale i niezwykle niebezpiecznym zajęciem.
Zlecenie związane z wyjazdem do Japonii miało być ostatnim podjętym przez Warjak, po jego wykonaniu chciał się wycofać, gdyż miał dostać dużą wypłatę; za otrzymane fundusze planował kupić dom nad Bałtykiem. Dom dla siebie i swojej ukochanej – Niny, której zdjęcie wciąż nosi przy sobie, co rusz je ogląda – widmowe marzenie wspólnego szczęścia nad polskim morzem jest siłą sprawczą poczynań bohatera. Z biegiem akcji dowiadujemy się, jak mocno widmowe jest to marzenie. Nie będę zdradzał relacji łączących Krzysztofa i Niny, wspomnę jedynie, że nie są one takie, jakie w pierwszej chwili się mogą wydawać, a prawda okazuje się brutalna.
Zresztą wiele sytuacji, zdarzeń, epizodów czy postaci okazują się w toku lektury czymś lub kimś zupełnie innym, niż początkowo może się wydawać. Wyjazd do Japonii miał być rutynowym zadaniem, a uruchamia kaskadę zdarzeń, w wyniku których "trup ściele się gęsto". Roślina okazuje się być groźnym pasożytem, żerującym na psychice swego nosiciela, który powoli a ostatecznie traci zmysły. Praga nie jest pięknym miastem, ponieważ przeszła powódź; ulice, chodniki oblepione są błotem i szlamem. Przypadkowe spotkania postaci nagle nabierają znaczenia – casus wspólne piwko w barze detektywa Brabeca i pana Vrany.
Historia opowiedziana przez Šindelkę i Mašekę jest na wskroś nihilistyczna. Nigdzie nie pali się żadne, choćby małe, światełko nadziei. Zarówno świat materialny, jak i świat wartości, rozpada się na naszych oczach. Demontaż jest wszechogarniający, dotyczy natury i kultury. Wszystkie elementy ciążą i opadają powoli w pustkę. Pod kategorię pustki/próżni można podciągnąć także zakończenie albumu, a właściwie jego brak, pointa rozmywa się w powietrzu, wątki zmierzają do finału, który odjeżdża w siną dal pędzącym pociągiem. Postaci przypominają chochoły, "wydrążonych ludzi" poruszających się niczym zombie po "sennym królestwie śmierci" – chociaż nazwisko T.S. Eliota nie pada nigdzie, to jestem przekonany, że w referencjach jest naturalnym przywołaniem.
Graficznie album jest, delikatnie mówiąc, przeciętny. Dla osób, które czytały trylogię "Alois Nebel" zilustrowaną przez Jaromira 99 oraz "Rycerzy świętego Wita" Davida B., produkcja Matěja Lipavský’ego i Pure Beauty nie jest żadnym zaskoczeniem.
Na zakończenie trzy zdania z rekomendacji wydawcy: "Błąd" oferuje jednak coś jeszcze ponad trzymający w napięciu horror (nawiązujący do japońskich opowieści grozy z epoki Edo). Autorzy stawiają nam również pytania o status ontologiczny rzeczywistości, stosunek między trzeźwością i psychodelicznym transem, snem a realnością, świadomością i nieświadomością. Granice między owymi kategoriami zostają sproblematyzowane także dzięki niezwykłej grze kontrastem i onirycznym motywom fabularnym. Czuję potrzebę skomentowania tych słów. Pierwsze zdanie uważam za nietrafione. Książka mnie nie wciągnęła, opowiadana historia – mimo kilku ciekawych zabiegów formalnych – jest mało atrakcyjna. Klimatem ma przypominać "japońskich opowieści grozy", fakt: część akcji dzieje się w Japonii, pojawiają się samuraje o wytatuowanych plecach, snuje się opowieść sięgającą epoki Edo, ale to jedynie kiepskiej jakości rekwizyty, płaskie elementy scenografii, a nie studnia grozy. Daleko czeskim twórcom do "Uzumaki. Spirala" czy "Gyo. Odór śmierci" Japończyka Junji Ito. Drugiego zdania z tej rekomendacji nie zrozumiałem… Reasumując: książka nie trzyma w napięciu; ani to horror, ani powieść grozy, raczej oniryczno-psychodeliczna, miejscami nudnawa, opowieść kryminalna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz