Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Jak możecie przeczytać tutaj, pierwszy tom „The Manhattan Projects” oceniłem maksymalnie. Czy kolejny dorównał swojemu poprzednikowi? Śmiem twierdzić że tak, ale wcale nie oznacza to, że końcowa ocena będzie identyczna.
Na początku przypomnę może o czym traktuje seria tworzona przez Jonathana Hickmana. Otóż opowiada ona alternatywną historię Stanów Zjednoczonych, a tytułowe „Projekty Manhattan” to kryptonim badań prowadzonych przez najtęższe umysły ówczesnego świata. Nie są to jednak prace nad bombą atomową, a raczej nad rzeczami kojarzonymi z literaturą science-fiction. Bohaterowie podróżują więc między planetami, wymiarami, poznają obce cywilizacja i przejmują ich technologię. Ale to jeszcze nie wszystko, czego najlepszym przykładem jest właśnie drugi tom serii. Nie tylko kontynuuje on zapoczątkowane wcześniej wątki, ale także dokłada kolejne i chociaż nie jest jedną, zwartą historią, wciąż czyta się go świetnie. Dlatego też postanowiłem nie opisywać drugiego tomu „The Manhattan Projects”, jako spójnego albumu, lecz skupić się na jego poszczególnych rozdziałach.
Tom otwiera historia Helmuta Grottrupa, speca od rakiet z wypaloną swastyką na głowie. Opowieść o tym, jak do tego doszło, wyjaśniająca przy okazji jego skomplikowaną relację z Wernherem von Braunem, jest moim zdaniem najsłabszą częścią tego zbioru. Narracja prowadzona w niespisznym tempie niczym nie zaskakuje, no może poza radzieckim odpowiednikiem „Projektów Manhattan”. Nie oznacza to jednak, że to historia zła, o nie! Po prostu lektura pierwszego tomu, a także kolejnych rozdziałów, sprawia, że w tym przypadku Hickman zbytnio się nie postarał.
Bo dalej jest już tylko lepiej. Kolejne trzy rozdziały to już historia, której tytuł nosi całość tego zbioru. I tu znów scenarzysta zaskakuje. Tempo zdecydowanie przyspiesza i wracamy do tego, co zaserwowano nam w pierwszym tomie serii „The Manhattan Projects”. Jest ciekawie przedstawione zagrożenie, pojawiają się Łajka i Gagarin, jest Franklin Delano Roosevelt w roli sztucznej, aczkolwiek bardzo charakternej, inteligencji i zabawa konwencją. Hickman wymyśla coraz większe absurdy i sprawia, że czytalnik przyjmuje je jako nie tylko coś oczywistego, to jeszcze mu się to podoba. Ponadto całość nie narzuca się odbiorcy, nachalnie próbując być bardziej inteligentną, niż jest w rzeczywistości. Chociaż niemal całość obsady komiksu to piekielnie uzdolnieni naukowcy, drugi tom „The Manhattan Projects” nie poraża niezrozumiałymi zwrotami, które mogą odrzucić. Każdy z bohaterów jest przy tym wyrazisty oraz wiarygodny, a jego intencje logiczne. Z jednym wyjątkiem...
Jest nim oczywiście Oppenheimer, któremu poświęcony jest ostatni rozdział „They Rule”. I chociaż podobnie jak w przypadku historii otwierającej zbiór tempo wyraźnie siadło, nie przeszkadzało mi to w niczym. Postać ta od samego początku serii należy do najbardziej wyrazistych i interesujących, chociaż zdecydowanie nie jest jedną z tych dobrych. Podróż w głąb jego szalonego umysłu zaskakuje praktycznie z każdą kolejną stroną. Dopiero teraz dochodzi do nas z jak wielkim psychopatą mamy do czynienia i wydaje mi się, że nie przesadzę, gdy nazwę go jednym z najlepiej wykreowanych villainów. Rozdział ten gościnnie zilustrował Ryan Browne, który dysponuje bardzo podobnym stylem do Nicka Pitarry.
Oprócz wspomnianej historii o Oppenheimerze, całość drugiego tomu „The Manhattan Projects” zilustrowana została przez Nicka Pitarrę. Moja opinia o nim nie zmieniła się od ostatniego razu. Wciąż jest to rysownik niekonwencjonalny, lecz zarazem idealnie pasujący do zwariowanego komiksu, jakim niewątpliwie jest dzieło Jonathana Hickmana. Osobne zdanie pochwał należy się dla Jordiego Bellaire – kolorysty komiksu, który chociaż używał dość skromnej palety barw, fenomenalnie wywiązał się ze swojego zadania. Już same kolory podpowiadają nam czego możemy spodziewać się po określonych bohaterach komiksu i wbrew pozorom, nie tylko w żaden sposób nie psuje to jego odbioru, ale także idealnie pasuje do bardzo szczegółowych prac Pitarry.
Podobnie jak w przypadku pierwszego wydania zbiorczego, tak i drugie niestety nie zawiera żadnych dodatków. Nie zmienia to jednak końcowej oceny komiksu, który uważam za jedynie odrobinę gorszy od świetnego debiutu. Dlatego też wystawiam mu piątkę z dużym plusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz