środa, 5 lutego 2014

#1519 - Hit #1-4

Oto po raz kolejny mamy okazję wsiąść do wehikułu czasu i przenieść się do Ameryki lat 50-tych ubiegłego wieku. Zawędrujemy do Los Angeles – miasta, które w tamtym czasie z aniołami miało niewiele wspólnego, no chyba, że były to anioły śmierci. Podróż jest więc ryzykowna, ale i wielce kusząca. Bo z jednej strony trafimy w sam tygiel kwitnącej przestępczości, ale z drugiej – i to jest ta potencjalnie lepsza strona – na słoneczne wybrzeża Kalifornii, na ulice pełne oldsmobilów i do spowitych papierosowym dymem knajp, w których zawsze spotkamy tę zjawiskową femme fatale, która oczywiście będzie początkiem naszych problemów. W tę podróż tym razem (bo ile to już razy, prawda?) zabiera nas Boom! Studios w jednej ze swoich ostatnio zakończonych mini-serii zatytułowanych „Hit”.



W komiksie śledzimy losy Harvey’a Slatera, policjanta z miejscowego wydziału zabójstw. Za dnia nasz bohater skrzętnie wykonuje swoje obowiązki, a pod osłoną nocy razem z innymi funkcjonariuszami tworzy nieformalną grupę uderzeniową, celem której jest likwidowanie przestępczego elementu z krajobrazu miasta. „Hit Squad”, bo tak nazywają sami siebie, to kolektyw działający poza prawem, ale za to z inspiracji szefa wydziału zabójstw, Arthura Blaira. Grupa działa tak samo brutalnie, jak brutalna jest lokalna przestępczość – bez brania jeńców i ustalania jakichkolwiek kompromisów. Nieoczekiwanie po jednej z ostatnich akcji, celem której był oczyszczony z zarzutów Carl „Shark” Infantino, nie udaje się niestety zatrzeć po sobie wszystkich śladów. Doprowadzi to do pęknięć wewnątrz grupy i przysporzy problemów, głównie Harvey’owi. Kłopotem okaże się także Bonnie Brae – córka szefa, która bynajmniej nie wstąpiła po śladach swojego ojca na ścieżkę praworządności. Jej romans ze Slaterem, będący tylko kwestią czasu, doleje jedynie oliwy do ognia i pociągnie za sobą zabójcze dla przyszłych wydarzeń konsekwencje.

Scenariuszem do komiksu zajął się Bryce Carlson, dotychczas managing editor Boom! Studios, czyli właściwie osoba z drugiej strony wydawniczej barykady. "Hit" jest pierwszym przedsięwzięciem Carlsona na taką skalę, gdzie może popisać się własnym, autorskim scenariuszem. Chociaż skłamałbym gdybym napisał, że to w stu procentach jego własny pomysł. Zanim Carlson wcielił go w komiks, spotkał kogoś, kto opowiedział mu pewną inspirującą historię o tym jak faktycznie w latach 50-tych policja rozwiązywała niektóre „trudne” sprawy. Formacja policjantów-mścicieli, która koniec końców w komiksie może wydawać się mocno fantazyjna, w rzeczywistości nie jest daleka od prawdy. Wedle dobrze poinformowanego źródła istniały wtedy zorganizowane grupy gliniarzy, których zadaniem było naprawiać to, czego wymiarowi sprawiedliwości naprawić się nie udało. I nie były to jakieś pojedyncze przypadki, ale dość regularne egzekucje, po których skutecznie zacierało się ślady i na wszelki wypadek pozostawiało mylne tropy. Carlson podobno posłyszał te rewelacje od osoby, która w tamtych czasach znajdowała się blisko dość policji i metod jej działania. Czy jest to jedynie zagrywka scenarzysty, czy najprawdziwsza prawda – trudno ocenić. Nie sposób jednak nie przyznać, że fakty te dodały fabule komiksu atrakcyjności – pewnego dreszczyku, że oto mamy do czynienia z mniej lub bardziej fabularyzowaną wersją tajemnic i kontrowersyjnych faktów, które historia zdążyła już zamieść pod dywan minionych lat. Natomiast sam w sobie jest to nośny fabularnie motyw, wykorzystywany obecnie nie tylko przez Carlsona, ale i chociażby przez Gartha Ennisa w „Red Team”.


Mając już grunt pod scenariusz Carlson musiał jeszcze wymyślić postacie, ubrać to wszystko w składną fabułę, nadać temu jakiś sensowny klimat. Zadanie przed nim stało duże, bo w gruncie rzeczy, zasiadał do tej historii z czystym autorskim portfolio. W świetle tego „Hit” wypadł na szczęście nadspodziewanie dobrze. Nie wiem, czy to zasługa Carlsona, czy czasów jakie przyszło mu opisywać, ale trzeba przyznać, że całość, jako fabuła zaprezentowała się doprawdy interesująco. Scenarzysta nie tylko wyczuł dobry temat, ale trafił na lata, które są naturalną scenerią dla opowieści typu noir. Skorzystał również z całego zasobu gatunkowych chwytów, właściwych dla czarnego kryminału. „Hit” jest historią w oczywisty sposób nawiązującą do Chandlera, McDonalda, a najbardziej chyba do Mike’a Spillane’a – fabuła ma tu podobny wydźwięk, Slater zaś działa z charakterystycznym dla Hammera nerwem, czyli brutalnie i bezkompromisowo. I tak samo jak Hammer ulega kobiecym wdziękom. Tym sposobem zaglądamy do kolejnej szufladki z napisem femme fatale – nie mogło takiej zabraknąć i w tej historii. Bonnie jest modelowym przykładem kobiety fatalnej, przy której dość szorstki i twardy Slater mięknie w nogach. Można zarzucić Carlsonowi, że wkleił do fabuły kolejna kliszę idąc tym samym trochę na łatwiznę. I pewnie po części jest to prawda, ale jednocześnie trzeba pochwalić go, że Bonnie nie znajduje się w tej opowieści przypadkowo – pomimo konwencjonalnej charakterystyki, nie jest dla fabuły zwyczajnym tłem, ale jej istotnym elementem. Innymi słowy, Bonnie potrafi popchnąć fabułę do przodu tylko w dramatyczny sposób. Z korzyścią dla komiksu oczywiście. Ogólnie więc „Hit” to zgrabnie skonstruowany suspens i postacie, które skądinąd dobrze znamy, ale do których lubimy wracać. Większych mankamentów w komiksie nie zauważyłem. Być może scenariuszowi brakuje pewnej brawury; może to zwykła ostrożność debiutanta, a może ostatecznie tak być musiało. Pomimo fabularnych wstrząsów, można odczuć pewien senny klimat spowijający całą opowieść, co nie każdemu może przypaść do gustu. „Hit” z pewnością nie jest fabułą nastawioną na akcję, to raczej zaproszenie czytelnika do udziału w kameralnej atmosferze czarnego kryminału. Jest znajomo, nastrojowo, a nawet bezpiecznie – zupełnie jak w domu.

Spora w tym wszystkim zasługa także graficznej strony komiksu. Żeby było ciekawiej, tą działką zajęła się również debiutantka, Vanesa R. Del Rey. Zaprezentowała oryginalną kreskę, cechującą się cienkim konturem, realistycznymi proporcjami i ogólną oszczędnością środków, zarówno w pierwszym jak i drugim planie. Nie jest to na pewno styl, który zachwyci od pierwszego wejrzenia. Na początku może wydawać się mało charakterny, ale z kolejnymi przewróconymi stronami zdecydowanie zyskuje na atrakcyjności, a wtedy brak skrupulatności artystce zupełnie już przestaje przeszkadzać. Pomimo częstej umowności i skrótu w rysunku postaci, łatwo zorientować się kto jest kim, a dobre kolory dodają właściwego klimatu przedstawianej fabule. To, co jest dla „Hit” bardzo charakterystyczne to również klasyczne ujęcie planszy, bez specjalnych fajerwerków i niepotrzebnego kombinowania z układem kadrów. Narracja jest tym samym stonowana i pozwala na płynną lekturę komiksu. Godnym zaznaczenia i sympatycznym szczegółem są także reklamy fikcyjnych produktów z epoki – nie tylko nie przeszkadzają w odbiorze opowieści (są zresztą umieszczone na samym końcu zeszytów) ale pozwalają jeszcze bardziej poczuć jej klimat. Bardzo inspirujące, tak więc brawa za ten pomysł. Dodajmy do tego jeszcze stylowe okładki Ryana Sooka i dostajemy przemyślaną, konsekwentną graficznie całość.


Zarówno Bryce Carlson jak i Vanesa R. Del Rey pomimo braku doświadczenia okazali się dobrymi przewodnikami po starym Los Angeles. Osobiście polubiłem ich towarzystwo. Dzięki nim „Hit” opowiedziany został z wyczuciem i wyraźną estymą dla klasyków czarnego kryminału. Takich opowieści i powrotu do korzeni gatunku nigdy dość, zwłaszcza jeśli twórcy odnoszą się do tego dziedzictwa z nostalgią i szacunkiem. "Hit" więc z pewnością nie jest innowacyjny. To tylko kolejna wariacja na temat motywów znanych i wyeksploatowanych, ale które de facto nie znudzą się nigdy, jeśli tylko podać je na właściwy sposób. Dowodem na to jest uzanie czytelników – pierwszy zeszyt rozszedł się w ponad 10 000 egzemplarzy, co zmusiło wydawcę do uruchomienia drugiego dodruku. Boom! z pewnością też zorientowało się, że ma pod swoimi skrzydłami zdolnych twórców. Liczę, że wkrótce jeszcze o nich usłyszymy.

2 komentarze:

Jan Sławiński pisze...

Bardzo dobry tekst, a sam komiks wydaje się nie zwykle interesujący, zwłaszcza że kocham czarne kryminały. Ląduje na liście do sprawdzenia.

GiP pisze...

Nic tylko wypatrywać teraz wydania zbiorczego, bo komiks zacnie się prezentuje.