Nie zdarzyło się chyba nigdy w historii, aby na jednym konwencie ukazały się, aż dwie publikacje poświęcone jednemu twórcy, nie będące jednak jego własnymi produkcjami. Na 23. Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier ekipie ATY udało się przywieźć do Łodzi absolutnie genialny „Szkicownik” poświęcony Michałowi Śledzińskiemu, a Centrala wydała czternasty numer „Zeszytów Komiksowych” poświęcony temu samemu komiksiarzowi.
Śledziu komiksowym klasykiem jest – ta opinia coraz bardziej się upowszechnia i coraz bardziej naturalnym staje się wymienianie autora „Na szybko spisane”, „Osiedla Swoboda” i „Wartości rodzinnych” w jednym rzędzie z Rosińskim, Polchem czy Baranowskim. Mnie to jeszcze trochę razi, ale z zupełnie innych powodów, niż te, na której powołuje się Krzysztof Skrzypczyk zabraniając Śledzińskiemu wstępu na komiksowy Parnas. Bliżej mi do zajętego we wstępie do „ZK” stanowiska Traczyka i Błażejczyka – „nazwisko Śledziński nie jest jeszcze dla komiksu istotne jak Christa albo Chmielewski – ale wszystko wskazuje na to, że za czterdzieści lat tak właśnie będzie”. Po prostu – dorobek Śledzia jest jeszcze ciut za ubogi (w porównaniu do klasyków „starej daty”). Niech ciska komiksy, a ordery same przyjdą. Ale cała ta sytuacja przypomina mi losy innego współczesnego komiksiarza, który miał dołączyć do panteonu…
Całkiem niedawno famy „klasyka nowego pokolenia” doczekał się Krzysztof Gawronkiewicz. Artysta po wydaniu tak znakomitych komiksów, jak „Miasteczko Mikropolis”, „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona” czy „Achtung Zelig!” miał komiksową Polskę u stóp. Już liczono w poczet największych, już brązowiono jego pomnik, a popularny „Gawron” po prostu artystycznie zamilkł. Ostatnia jego publikacja ukazała się w 2010 i był to „1940 Katyń. Zbrodnia na nieludzkiej ziemi”. Trudno nazwać ten projekt inaczej, niż fuchą. Zleceniem, które realizuje się pomiędzy „swoimi” projektami. A te były przecież wielkie i ambitne – „Terra Incognita” z Dennisem Wojdą, „Antyromantyzm” z Grzegorzem Januszem, „Zdrada” z Tobiaszem Piątkowskim i Przemysławem Truścińskiem. Cóż z nich pozostało – niespełnione zapowiedzi, wspomnienie dawnej wielkości? Trudno Gawronkiewicza pozbawiać zasług, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na tą chwilę jego kariera z perspektywy czasu może być traktowana jako nieudana.
Nie chciałbym, żeby Śledziu stanął niejako w połowie drogi. Żeby sukces uderzył mu do głowy. Ostatni, pełnometrażowy (nie będący szortem), nowy komiks jego autorstwa ukazał się stosunkowo dawno, bo w czerwcu 2010 – były to „Wartości rodzinne” #4. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach bibliografia Śledzia zostanie wzbogacona o kilka pozycji. Prace nad finałowym aktem „Na szybko spisane” posuwają się do przodu, w produkcji są cyfrowe „The Strange Years” i „Czerwony Pingwin musi umrzeć”, a na horyzoncie majaczy „Parish”. Jest dobrze. Jeśli większa część z tych projektów zostanie zrealizowania to z czystym sumieniem będę mógł mówić o Śledziu per klasyk. Mam szczerą nadzieję, że tak właśnie się stanie.
Zresztą, warto jeszcze na innej płaszczyźnie porównać Gawrona ze Śledziem. Obaj byli bohaterami monograficznych wydań „Zeszytów Komiksowych” i na tym przykładzie doskonale widać, jaką ewolucję przeszedł magazyn wydawany obecnie przez poznańską oficynę Centrala (i tamtejszą bibliotekę uniwersytecką). Z periodyku z wyraźnie zinowym rodowodem z krytycznymi ambicjami rozwinął się w „magazyn o komiksach” z prawdziwego zdarzenia. Z szatą graficzną na profesjonalnym poziomie (do której wciąż nie mogę się przekonać), o odpowiedniej grubości, wspomagany ze środków ministerialnych (czyli – to musi być poważna publikacja!). Oczywiście, w porównaniu z pismami literackimi o podobny profilu „Zeszytom” nie staje jeszcze uczoności, ale trudno czynić z takiej refleksji zarzut – po prostu środowisko komiksowe nie wykształciło jeszcze kadry zdolnej konkurować pod tym względem ze swoimi kolegami, którzy parają się literaturą.
Zresztą, wydaje mi się, że akurat w przypadku Śledzia teksty unaukowione znajdują się w mniejszości, a przeważają rzeczy pozbawione bibliografii ciągnących się przez kilkanaście linijek, a nawet twory całkiem autorskie i zupełnie osobiste. Wśród nich moim absolutnym faworytem jest gawęda Bartosza Sztybora zatytułowana „Studio Studnia”, dzięki której mogłem zobaczyć Śledzia z zupełnie innej perspektywy. Nie jak twórcę, ale jako człowieka. Można dyskutować o jego wartości poznawczej, ale nie mam wątpliwości, że to kawał dobrej literatury. Bardzo ciekawy przegląd wczesnych komiksów growych przygotował Maciej Jasiński, a na swoim (dobrym) poziomie pisze Dominika Węcławek, drążąc dalej temat elektronicznej rozrywki. Ciepłe słowa należy się również tym, którzy wzięli na warsztat „Na szybko spisane” – Arturowi Wabikowi (fajny, osobisty tekst) i Radosławowi Swółłowi (dla którego „Nss” stanowi przyczynek do szerszej refleksji nad mechanizmami pamięci). Z tym tematem dość słabo poradził sobie Bartłomiej Janicki, który zadowolił się dość powierzchownymi rozpoznaniami
Wśród tekstów naukowych najlepiej prezentuje się opracowanie „Wartości rodzinnych” pióra Aleksandry Duralskiej, w które bardzo sprawnie skorzystano z myśli Jeana Baudrillarda. Co innego tekst Tomasza Bazylewicza i Przemysława Jankowskiego, który cierpi na kompleks nadmiernego unaukowienia i stanowi prawdziwy koszmar dla czytelnika. Bartłomiej Oleszek zdecydowała się na czczą wyliczankę recenzji śledziowych komiksów, a Witold Tkaczyk udowodnił, że twórczości bohatera czternastego numerów „ZK” zupełnie nie czuje (ci, którzy widzieli, prowadzone przez niego spotkanie w Łodzi doskonale wiedzą, o czym mówię). O krótkich notkach Daniela Gizickiego i Łukasza J. Chmielewskiego trudno coś dobrego powiedzieć, a tym bardziej o elaboracie Tomasza Marciniaka. Ale czegóż chcieć od krytyka (uniwersyteckiego!), który (w innym tekście tego numeru „ZK”) pisze o „Wilq”, że to „źle narysowana historia, nie grzesząca komplikacją treści i fabuły…”.
Znamienne jest to, że wszystkie teksty skupiają się na jakimś aspekcie pracy Śledzia, na wycinku jego twórczości. Nikt nie poważył się na uogólniającą syntezę, na artykuł przekrojowy, ale nie ograniczający się tylko do powierzchownego spojrzenia. Z jednej strony – taka postawa wydaje mi się dość charakterystyczna dla współczesnej humanistyki. Z drugiej zaś – trudno spodziewać się, aby ktoś podjął się takiego zadania, skoro Śledziowi zostało jeszcze wiele lat owocnej, komiksowej pracy. We wstępie redaktorzy naczelnie mają nadzieję wrócić do tego tematu za jakiś czas. I oby to zrobili, bo numer o Śledziu jest jednym z najlepszych „Zeszytów Komiksowych”, jakie czytałem.
Śledziu komiksowym klasykiem jest – ta opinia coraz bardziej się upowszechnia i coraz bardziej naturalnym staje się wymienianie autora „Na szybko spisane”, „Osiedla Swoboda” i „Wartości rodzinnych” w jednym rzędzie z Rosińskim, Polchem czy Baranowskim. Mnie to jeszcze trochę razi, ale z zupełnie innych powodów, niż te, na której powołuje się Krzysztof Skrzypczyk zabraniając Śledzińskiemu wstępu na komiksowy Parnas. Bliżej mi do zajętego we wstępie do „ZK” stanowiska Traczyka i Błażejczyka – „nazwisko Śledziński nie jest jeszcze dla komiksu istotne jak Christa albo Chmielewski – ale wszystko wskazuje na to, że za czterdzieści lat tak właśnie będzie”. Po prostu – dorobek Śledzia jest jeszcze ciut za ubogi (w porównaniu do klasyków „starej daty”). Niech ciska komiksy, a ordery same przyjdą. Ale cała ta sytuacja przypomina mi losy innego współczesnego komiksiarza, który miał dołączyć do panteonu…
Całkiem niedawno famy „klasyka nowego pokolenia” doczekał się Krzysztof Gawronkiewicz. Artysta po wydaniu tak znakomitych komiksów, jak „Miasteczko Mikropolis”, „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona” czy „Achtung Zelig!” miał komiksową Polskę u stóp. Już liczono w poczet największych, już brązowiono jego pomnik, a popularny „Gawron” po prostu artystycznie zamilkł. Ostatnia jego publikacja ukazała się w 2010 i był to „1940 Katyń. Zbrodnia na nieludzkiej ziemi”. Trudno nazwać ten projekt inaczej, niż fuchą. Zleceniem, które realizuje się pomiędzy „swoimi” projektami. A te były przecież wielkie i ambitne – „Terra Incognita” z Dennisem Wojdą, „Antyromantyzm” z Grzegorzem Januszem, „Zdrada” z Tobiaszem Piątkowskim i Przemysławem Truścińskiem. Cóż z nich pozostało – niespełnione zapowiedzi, wspomnienie dawnej wielkości? Trudno Gawronkiewicza pozbawiać zasług, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na tą chwilę jego kariera z perspektywy czasu może być traktowana jako nieudana.
Nie chciałbym, żeby Śledziu stanął niejako w połowie drogi. Żeby sukces uderzył mu do głowy. Ostatni, pełnometrażowy (nie będący szortem), nowy komiks jego autorstwa ukazał się stosunkowo dawno, bo w czerwcu 2010 – były to „Wartości rodzinne” #4. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach bibliografia Śledzia zostanie wzbogacona o kilka pozycji. Prace nad finałowym aktem „Na szybko spisane” posuwają się do przodu, w produkcji są cyfrowe „The Strange Years” i „Czerwony Pingwin musi umrzeć”, a na horyzoncie majaczy „Parish”. Jest dobrze. Jeśli większa część z tych projektów zostanie zrealizowania to z czystym sumieniem będę mógł mówić o Śledziu per klasyk. Mam szczerą nadzieję, że tak właśnie się stanie.
Zresztą, warto jeszcze na innej płaszczyźnie porównać Gawrona ze Śledziem. Obaj byli bohaterami monograficznych wydań „Zeszytów Komiksowych” i na tym przykładzie doskonale widać, jaką ewolucję przeszedł magazyn wydawany obecnie przez poznańską oficynę Centrala (i tamtejszą bibliotekę uniwersytecką). Z periodyku z wyraźnie zinowym rodowodem z krytycznymi ambicjami rozwinął się w „magazyn o komiksach” z prawdziwego zdarzenia. Z szatą graficzną na profesjonalnym poziomie (do której wciąż nie mogę się przekonać), o odpowiedniej grubości, wspomagany ze środków ministerialnych (czyli – to musi być poważna publikacja!). Oczywiście, w porównaniu z pismami literackimi o podobny profilu „Zeszytom” nie staje jeszcze uczoności, ale trudno czynić z takiej refleksji zarzut – po prostu środowisko komiksowe nie wykształciło jeszcze kadry zdolnej konkurować pod tym względem ze swoimi kolegami, którzy parają się literaturą.
Zresztą, wydaje mi się, że akurat w przypadku Śledzia teksty unaukowione znajdują się w mniejszości, a przeważają rzeczy pozbawione bibliografii ciągnących się przez kilkanaście linijek, a nawet twory całkiem autorskie i zupełnie osobiste. Wśród nich moim absolutnym faworytem jest gawęda Bartosza Sztybora zatytułowana „Studio Studnia”, dzięki której mogłem zobaczyć Śledzia z zupełnie innej perspektywy. Nie jak twórcę, ale jako człowieka. Można dyskutować o jego wartości poznawczej, ale nie mam wątpliwości, że to kawał dobrej literatury. Bardzo ciekawy przegląd wczesnych komiksów growych przygotował Maciej Jasiński, a na swoim (dobrym) poziomie pisze Dominika Węcławek, drążąc dalej temat elektronicznej rozrywki. Ciepłe słowa należy się również tym, którzy wzięli na warsztat „Na szybko spisane” – Arturowi Wabikowi (fajny, osobisty tekst) i Radosławowi Swółłowi (dla którego „Nss” stanowi przyczynek do szerszej refleksji nad mechanizmami pamięci). Z tym tematem dość słabo poradził sobie Bartłomiej Janicki, który zadowolił się dość powierzchownymi rozpoznaniami
Wśród tekstów naukowych najlepiej prezentuje się opracowanie „Wartości rodzinnych” pióra Aleksandry Duralskiej, w które bardzo sprawnie skorzystano z myśli Jeana Baudrillarda. Co innego tekst Tomasza Bazylewicza i Przemysława Jankowskiego, który cierpi na kompleks nadmiernego unaukowienia i stanowi prawdziwy koszmar dla czytelnika. Bartłomiej Oleszek zdecydowała się na czczą wyliczankę recenzji śledziowych komiksów, a Witold Tkaczyk udowodnił, że twórczości bohatera czternastego numerów „ZK” zupełnie nie czuje (ci, którzy widzieli, prowadzone przez niego spotkanie w Łodzi doskonale wiedzą, o czym mówię). O krótkich notkach Daniela Gizickiego i Łukasza J. Chmielewskiego trudno coś dobrego powiedzieć, a tym bardziej o elaboracie Tomasza Marciniaka. Ale czegóż chcieć od krytyka (uniwersyteckiego!), który (w innym tekście tego numeru „ZK”) pisze o „Wilq”, że to „źle narysowana historia, nie grzesząca komplikacją treści i fabuły…”.
Znamienne jest to, że wszystkie teksty skupiają się na jakimś aspekcie pracy Śledzia, na wycinku jego twórczości. Nikt nie poważył się na uogólniającą syntezę, na artykuł przekrojowy, ale nie ograniczający się tylko do powierzchownego spojrzenia. Z jednej strony – taka postawa wydaje mi się dość charakterystyczna dla współczesnej humanistyki. Z drugiej zaś – trudno spodziewać się, aby ktoś podjął się takiego zadania, skoro Śledziowi zostało jeszcze wiele lat owocnej, komiksowej pracy. We wstępie redaktorzy naczelnie mają nadzieję wrócić do tego tematu za jakiś czas. I oby to zrobili, bo numer o Śledziu jest jednym z najlepszych „Zeszytów Komiksowych”, jakie czytałem.
12 komentarzy:
Czekaj, czekaj, czemu ilość ma mieć znaczenie? Trochę nie w porządku porównywać czasy w których autorzy mogli się utrzymywać na komiksach z dzisiejszymi, gdzie właściwie nie istnieje mainstreem.
"Trudno Gawronkiewicza pozbawiać zasług, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na tą chwilę jego kariera z perspektywy czasu może być traktowana jako nieudana".
To jest taka bzdura, że aż ręce opadają. To jakby powiedzieć, że klasykiem polskiego kina nie jest Andrzej Munk, bo zrobił zaledwie 4 filmy pełnometrażowe, a jeden został dokończony po jego śmieci.
I chuj, że są znakomite, bo ważniejsze jest to, że jest ich 5 (no, 4 i pół).
Do Łodzi Gawron przywiózł prawie 40 skończonych plansz swojego nowego komiksu. Miałem okazję je widzieć, no i cóż... To jest klasyk polskiego komiksu bez względu na to, co się w internecie pisze.
Przybijam piateczke z Szymonem. Bo Akapit o Gawronie to straszna bzdura.
Juz pomijam fakt ze słowo "kariera' to lekkie nadużycie zestawieniu z komiksem w polsce. Sory man, ale dla rysownikow zabawa w komiks po godzinach, a nie kurde "kariera" .
Okoliczność, że ktoś wolno pracuje (np. dlatego, że jest skrupulatny) nie musi oznaczać, że dał sobie na ogólne wstrzymanie. Gawronkiewicz nigdy prędki nie był (że przypomnę "Burzę"). Gdzieś wyczytałem, że próbował kiedyś swoich sił jako liternik w TM-Semic. Już przy pierwszym zeszycie "Supermana" wymiękł. Generalnie większość polskich twórców - poza nielicznymi wyjątkami - jakoś szczególnie szybko nie pracuje. Nie ma zatem o co drzeć szat/
Przede wszystkim dzięki, że skomentowaliście ten teskt. Fajnie, że na blogu, a nie na fejsie.
@bigulebu
Jasne, że bezwzględna ilośc opublikowanego materiału nie może być jedyną miarę włączenia kogoś do panteonu, albo nie. Nie można w prosty, zero-jedynkowy sposób porównywać Rosa ze Śledziem, ale jakiś wspólny mianownik trzeba znaleźć, bo inaczej nie będzie można myśleć o komiksie w sposób diachroniczny. Trzeba jakoś tego Rosa ze Śledziem porównać. Jak wiem, że ciężkie czasy, ale kurde - kogo to za 20, 30 lat będzie obchodziło? Liczą się komiksiki!
Wydaje mi się, że Śledziu jest w połowie drogi - "OS" zapewniło mu miejsce w dziejach polskiego komiksu, ale jeśli skończy "NSS" to może przejdzie do historii jako klasyk. To dwie ważne pozycje, jego "Thorgal" i "Szninkiel".
@Szymon
Zauważy Szymonie, że piszę MOŻE BYĆ TRAKTOWANA i to jeszcze Z PERSPEKTYWY CZASU. Gdybam. Snuje przypuszczenia. Nic nie przesądzam.
Porównaj sytuację sprzed 3, 4 lat, kiedy Gawron był na fali, kiedy można było o nim mówić, pełną gębą, że to klasyk. Teraz sytuacja jest inna. Nie wiem, jak będzie za 4 lata, ale nie wykluczam, że jeśli skończy na tym, na czym skończył (do mnie niestety nie przyszedł z teczką wypchaną swoimi pracami) może pozostawić wielki niedosyt.
Filmowego kontrprzykładu Ci nie podam, ale posiłkując się literackimi konotacjami - może będzie Wyspiańskim (klasyk pełną gębą, mimo że w młodym wieku odszedł), a może skończy jak Przerwa-Tetmajer (duże nazwisko, ale to nie absolutnie pierwsza liga).
Ja bardzo chętnie odszczekam te słowa, bo Gawrona uwielbiam pasjami. Ale dla mnie na tą chwilę to twórcą, który przerwał w połowie drogi. Jak Śledź, ale w jego przypadku wszystko wskazuje, że się nie zatrzyma.
Wydaje mi się, że trochę rozumiem Kubę. Dla mnie Gawronkiewicz to absolutnie najlepszy obecnie polski komiksiarz, jak to mówią komentatorzy sportowi - klasa światowa. I też nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdzieś znikł. Gość jest mistrzem (zresztą taki status zyskał już w Łodzi), a wysyła stary szorciak na komiksowy konkurs, jak - sorry - jakiś amator. Nie liczy się ilość, ale żeby stale iść do przodu, a on stanął w miejscu, tak to wygląda.
Bardzo fajna recenzja. Munkowi to się zmarło przedwcześnie, więc pewnie jeszcze parę rzeczy by zrobił jakby jeszcze pożył. Gdyby Śledziu (nie daj boże) zmarł by nagle po zjedzeniu psa, z miejsca okrzyknięto by go Klasykiem, Mistrzem i Cesarzem Polskiego Komiksu. Mistrzem i tak jest.
Dawid
.
Załóżmy, że jednak używamy słowa "kariera".
Nieudana? Po Achtung Zelig, Esencji, Mikropolis?
Chciałbym, że każdy komiksiarz miał tak nieudaną karierę jak Gawron.
I prośba: przestańcie już stawiać Śledziowi pomniki za życia, i "mistrzować" i "klasykować". Bo to dla młodego i aktywnego twórcy jest zwyczajnie upupiające. Bo mistrza nie wypada krytykować, musi się zawsze podobać i zawsze musi robić dobre komiksy.
A może teraz będzie robił kiepskie, bo ma taką ochotę?
@Kuba - przykład z Wyspiańskim kompletnie nietrafiony. Nawet profesorowie UJotu przyznają, że jego literacka spuścizna to wyłącznie jeden genialny dramat i masa grafomanii, a sławę zyskał przede wszystkim jako malarz. Więc, wedle kryterium ilościowego, to Tetmajer stoi o wiele wyżej. Ogólnie cała teza z przyrównaniem sytuacji Gawrona i Śledzia jest straszliwie bzdurna.
Seba
Generalnie, to posądzam anonimowe trolle o brak czytanai ze zrozumieniem, ale nie Sebastiana Frąckiewicza. Z tego co mi się wydaje nikt tu pomnika Sledziowi nie stawia. Ani w "ZK", ani ja w recenzji (wręcz wstrzymuje się przed tym), więc nie wiem o co cho. "Osiedle Swoboda" zapewniło mu już miejsce w historii polskiego komiksu, i to po prostu jest fakt.
Grim
Lol, panowie profesorowie Ujotu - dobry argument. Ciekawe którzy, bo na pewno nie Artur Grabowski czy Stanisław Gawliński choćby.
Piszesz, że Wyspiański (literacki) to tylko "Wesele", a ja mówię, że to bzdura. Dużo tego może i nie ma, ale "Wyzwolenie" i "Noc Listopadowa" to, co pies przysłowiowy? "Warszawianka" nosi znamiona juvenialów, ale to pyta.
Że był Czwartym Wieszczem Polski to pies, no nie?
@Daniel Gizicki (z FB)
Po pierwsze, nigdy nie pisze, że mam pretensje, że "ZK: nie są pismem naukowym - pisze wszak wprost, że "trudno czynić z takiej refleksji zarzut". To, że w śledziowym numerze przeważają teksty osobiste jest w moich ustach zaletę - wszak, za najlepsze teksty uważam własnie te luźnijsze, bez ciągnącej się w nieskończoność bibliografii. Więc generalnie - WTF?
Gdzie pada cokolwiek, że wyznacznikiem jakości tesktu jest długość bibligorafii? Jaki w ogóle bóldupki - w stosunku do czego? Nie mam zupęłnie nic do Marcinika, poza tym, że napisał słaby tekst, w którym walnął wilowego babola, w styly PDW. Nie ma też nic do Witka, ale też napisał słaby tekst. Więc ponownie - WTF?
Co do Gawrona - nudzi mnie już powtarzanie, że to co napisałem o HIPOTEZA, obwarowana takimi sformułowaniami, jak MOŻE BYĆ i z PERSPEKTYWY. Chyba, że żyję w innej rzeczywistości, w której Gawronkiewicz nie publikuje co roku nowych komiksów, za które zgarnia nagrody etc etc.
Ja rozumiem, że Szymon z ręką na sercu, z calą intelektualną uczciwością, patrząc w oczy Chemielewskiemu, Chriście i Rosińskiemu powie, że Gawronkiewicz jest takim samym klasykiem, jak oni. Bez wykrętów "rynkiem", "karierą" etc etc. Jesli tak - to spoko. Ale nie zmuszajcie mnie, żeby zrobił tak samo.
Nie ma to jak pisać krytyczną recenzję i popełniać błędy stylistyczne...
Prześlij komentarz