Rozwój Pawła Płóciennika, jako komiksowego twórcy jest doprawdy zadziwiający. Szaweł zaczynał, jak to zresztą sam określa z dzisiejszej perspektywy, od dość klozetowego humoru w stylu „Półki ZOO”. Potem, gdy wszedł w młodzieńczy okres burzy i naporu napinał się na łamach autorskiego zina „Hardkorporacja”.
Przełomem w jego karierze były „Sprane dżinsy i sztama”. W wydanym w 2010 roku albumie odchodzi od humorystycznych historyjek, od hiphopowo-blokerskiej pozy, skręcając w stronę obyczaju. Sięgając do historii miasta i dzielnicy, w której się wychował, stworzył historię opartą na opowiadaniach swojego ojca. Nie myślałem jeszcze wtedy, że „hardkorowy” etap twórczości Szawła był już za nim. „Moja terapia” jest kolejnym krokiem w wyznaczonym przez „Dżinsy” kierunku, ale stanowi też kolejny przełom w karierze komiksiarza z osiedla Za Żelazną Bramą.
Chyba nie pomylę się bardzo, jeśli powiem, że spotkanie ze Sławomirem Gołaszewskim miało wielki wpływa na Szawła. Artystyczny, muzyczny, a pewnie i życiowy. Gołaszewski to legenda sceny reggae, wielki znawca rytmów nie tylko z Jamajki, ale również sceny World Music i Etno. Postać niezwykle zasłużona dla kultury alternatywnej, były członek takich formacji, jak Izrael czy Armia, związany również z Teatrem Adekwatnym i Teatrem Źródeł Jerzego Grotowskiego. Człowiek renesansu. Frontmana Żelaznej Bramy poznał na jednym z koncertów i tak, od słowa do słowa, zaczęli się spotykać. Rozmawiać, słuchać muzyki, wspólnie poszerzać horyzonty, aż wreszcie pojawił się pomysł na wspólny komiksowy projekt. Próbkę ich współpracy można było podziwiać w trzecim „Bicepsie”, gdzie razem stworzyli komiks „Audiomara”, ale dopiero na łamach „Mojej Terapii” zobaczyliśmy w pełni do czego są zdolni.
Kanwą scenariusza tej powieści, czy raczej noweli graficznej (jeśli brać pod uwagę jej objętość) są doświadczenia Gołaszewskiego, jako pracownika Bezlekowego Oddziału Terapii Dziennej w Warszawie. Była to placówka Instytutu Higieny Psychicznej, w której pacjentów cierpiących na zaburzenia psychiczne leczono (między innymi) za pomocą muzykoterapii. Do tego celu używano standardowego zestawu dźwięków, określanego przez głównego bohatera, jako „stara szkoła”. Jednak kiedy w placówce pojawił się młody entuzjasta rytmów reggae, Vivaldiego, Szostakowicza, Mozarta zaczyna zastępować dubowe wibracje. I tak zaczyna poznawać funkcjonowanie ośrodka, zbliża się do swoich pacjentów i sposoby, w jakich odbywa się ich terapia.
Narracja komiksu oparta jest na gawędzie. Głos opowiadającego spaja w całość luźno porozrzucane epizody, przywołane z pamięci przez scenarzystę. Całość jest bardzo skondensowana, pozbawiona linii fabularnej wyznaczającej klasyczną strukturę opowieści. Rzecz wygląda jak studium poszczególnych przypadków, ale wydaje mi się, że więcej zostało przemilczane czy raczej niedopowiedziane, niż wyrażone wprost. Może to jakiś sposób, aby móc przybliżyć ludzkie dramaty? Nie wiem. Mnie zabrało pogłębienia pewnych spraw, rozwinięcie niektórych wątków. W każdym razie „Moja terapia” wydaje się boleśnie szczera – w pewnym stopniu stanowi rozliczenie Gołaszewskiego ze swoją przeszłości. Przypuszczam, że dla niego samego tworzenie tego komiksu było również pewnego rodzaju terapią, uwolnieniem się od dręczących go demonów, na co zresztą może wskazywać sam tytuł albumu.
Kształt słowom Gołaszewskiego dał Szaweł swoją dość charakterystyczną kreską. Warstwa wizualna jest podobna do tej, którą oglądaliśmy w „Spranych dżinsach i sztamie”. Mistrzem kreski Płóciennik nie jest, ale komiksową formułę czuje bardzo dobrze. Całkiem nieźle ukrywa swoje warsztatowe braki, a całość czyta się bardzo przyjemnie. Natomiast kolory zasługują na wielką pochwałę – świetnie podkreślają nieco duszną, trochę psychodeliczną atmosferę historii.
„Moja terapia” to komiks niezwykły, choć nie do końca udany. Brakło mi jakiegoś ostatniego szlifu, choć może pewna surowość jest efektem zamierzonym? Płóciennik i Gołaszewski odkrywając dość mało znaną historię z kart komunistycznej Polski (tło polityczno-społeczne jest mocno wyeksponowane, co warto w tym miejscu podkreślić) tworząc międzypokoleniowy pomost. Napędzając siebie nawzajem do odkrywania nowych rzeczy. Gołaszewski – szeroko pojętej ztuki komiksu, Płóciennik – wszystkiego tego, o czym opowiedział mu scenarzysta. Warto sięgnąć po ten komiks, aby samemu przekonać się, jak to wyszło. Szczególnie, że jego cena jest śmiesznie niska.
Przełomem w jego karierze były „Sprane dżinsy i sztama”. W wydanym w 2010 roku albumie odchodzi od humorystycznych historyjek, od hiphopowo-blokerskiej pozy, skręcając w stronę obyczaju. Sięgając do historii miasta i dzielnicy, w której się wychował, stworzył historię opartą na opowiadaniach swojego ojca. Nie myślałem jeszcze wtedy, że „hardkorowy” etap twórczości Szawła był już za nim. „Moja terapia” jest kolejnym krokiem w wyznaczonym przez „Dżinsy” kierunku, ale stanowi też kolejny przełom w karierze komiksiarza z osiedla Za Żelazną Bramą.
Chyba nie pomylę się bardzo, jeśli powiem, że spotkanie ze Sławomirem Gołaszewskim miało wielki wpływa na Szawła. Artystyczny, muzyczny, a pewnie i życiowy. Gołaszewski to legenda sceny reggae, wielki znawca rytmów nie tylko z Jamajki, ale również sceny World Music i Etno. Postać niezwykle zasłużona dla kultury alternatywnej, były członek takich formacji, jak Izrael czy Armia, związany również z Teatrem Adekwatnym i Teatrem Źródeł Jerzego Grotowskiego. Człowiek renesansu. Frontmana Żelaznej Bramy poznał na jednym z koncertów i tak, od słowa do słowa, zaczęli się spotykać. Rozmawiać, słuchać muzyki, wspólnie poszerzać horyzonty, aż wreszcie pojawił się pomysł na wspólny komiksowy projekt. Próbkę ich współpracy można było podziwiać w trzecim „Bicepsie”, gdzie razem stworzyli komiks „Audiomara”, ale dopiero na łamach „Mojej Terapii” zobaczyliśmy w pełni do czego są zdolni.
Kanwą scenariusza tej powieści, czy raczej noweli graficznej (jeśli brać pod uwagę jej objętość) są doświadczenia Gołaszewskiego, jako pracownika Bezlekowego Oddziału Terapii Dziennej w Warszawie. Była to placówka Instytutu Higieny Psychicznej, w której pacjentów cierpiących na zaburzenia psychiczne leczono (między innymi) za pomocą muzykoterapii. Do tego celu używano standardowego zestawu dźwięków, określanego przez głównego bohatera, jako „stara szkoła”. Jednak kiedy w placówce pojawił się młody entuzjasta rytmów reggae, Vivaldiego, Szostakowicza, Mozarta zaczyna zastępować dubowe wibracje. I tak zaczyna poznawać funkcjonowanie ośrodka, zbliża się do swoich pacjentów i sposoby, w jakich odbywa się ich terapia.
Narracja komiksu oparta jest na gawędzie. Głos opowiadającego spaja w całość luźno porozrzucane epizody, przywołane z pamięci przez scenarzystę. Całość jest bardzo skondensowana, pozbawiona linii fabularnej wyznaczającej klasyczną strukturę opowieści. Rzecz wygląda jak studium poszczególnych przypadków, ale wydaje mi się, że więcej zostało przemilczane czy raczej niedopowiedziane, niż wyrażone wprost. Może to jakiś sposób, aby móc przybliżyć ludzkie dramaty? Nie wiem. Mnie zabrało pogłębienia pewnych spraw, rozwinięcie niektórych wątków. W każdym razie „Moja terapia” wydaje się boleśnie szczera – w pewnym stopniu stanowi rozliczenie Gołaszewskiego ze swoją przeszłości. Przypuszczam, że dla niego samego tworzenie tego komiksu było również pewnego rodzaju terapią, uwolnieniem się od dręczących go demonów, na co zresztą może wskazywać sam tytuł albumu.
Kształt słowom Gołaszewskiego dał Szaweł swoją dość charakterystyczną kreską. Warstwa wizualna jest podobna do tej, którą oglądaliśmy w „Spranych dżinsach i sztamie”. Mistrzem kreski Płóciennik nie jest, ale komiksową formułę czuje bardzo dobrze. Całkiem nieźle ukrywa swoje warsztatowe braki, a całość czyta się bardzo przyjemnie. Natomiast kolory zasługują na wielką pochwałę – świetnie podkreślają nieco duszną, trochę psychodeliczną atmosferę historii.
„Moja terapia” to komiks niezwykły, choć nie do końca udany. Brakło mi jakiegoś ostatniego szlifu, choć może pewna surowość jest efektem zamierzonym? Płóciennik i Gołaszewski odkrywając dość mało znaną historię z kart komunistycznej Polski (tło polityczno-społeczne jest mocno wyeksponowane, co warto w tym miejscu podkreślić) tworząc międzypokoleniowy pomost. Napędzając siebie nawzajem do odkrywania nowych rzeczy. Gołaszewski – szeroko pojętej ztuki komiksu, Płóciennik – wszystkiego tego, o czym opowiedział mu scenarzysta. Warto sięgnąć po ten komiks, aby samemu przekonać się, jak to wyszło. Szczególnie, że jego cena jest śmiesznie niska.
2 komentarze:
Przebóg, Szostakowicz!
Jak widać gamoń nawet poprawnie nazwiska z komiksu przepisać nie umie.
Prześlij komentarz