środa, 17 października 2012

#1155 - Lewą Ręką Spisane/T.P.S.A.

Na 23. MFKiG ukazało się drugie wydanie (zmienione) zinka „Lewą Ręką Spisane”. Na Komiksowej Warszawie premierę miała oryginalna edycja, której kanwą była fabuła pomieszczona w „Zsypie – najbrzydszym zinie w Polsce”. Ta publikacja z kolei ukazała się w zeszły roku, również na łódzkim festiwalu. Jak widać podaż nie była w stanie zaspokoić popytu, więc Szymon Kaźmierczak zdecydował się na reedycję.

Już sama forma wydania „LRS” wiele mówi o tej publikacji – twarda (choć tylko tekturowa) okładka, pokryta śliską obwolutą, zakładka (do wyboru – w kilku wersjach kolorystycznych), a w środku plakat. Nie braknie również galerii gości i do kompletu brakuje tylko, żeby poszczególne numery były ręcznie sygnowane i numerowane – szydera z polskiego piekiełka komiksowego byłaby pełniejsza. Kaźmierczak rysując (jak sam zapewnia) lewą ręką nabija się z bezgranicznie zakochanych w komiksie fanów. Poruszane są zatem tematy folijek, twardych opraw, oryginalnych plansz, manii kolekcjonowania i kupowania po dwóch egzemplarzy tego samego komiksu. Dostaje się również rysownikom, a wisienką na torcie są powracające motywy fekalne. Te zresztą pojawiły się również w „Komiksowej latanii”. Nowością zaś są żarty z urzędu pracy i „Gwiezdnych Wojen”.

Sam pomysł na skompromitowanie polskiej mody na komiks, jako towar ekskluzywny, przeznaczony nie do czytania, ale do zbierania, kolekcjonowania i stawiania na półce wydaje się bardzo trafny. Konceptualnie i edytorsko Kaźmierczak trafia w samą dziesiątkę, a co do wykonania – no cóż… Czego spodziewaliście się po zinie rysowanym lewą (czyli tą słabszą ręką)? Jest dość niedbale, momentami na granicy czytelności, momentami wręcz paskudnie. Ale tak widocznie miało być.

W jednej transzy z recenzją „LRS” chciałby jeszcze napisać o „T.P.S.A.” Tomasza Popakula i Szczepana Atroszko. Ich wspólny komiks jest doskonałym dowodem na to, że suma poezji i opowiadania obrazem nie musi równać się poemiksowi. Choć poezja to chyba za dużo powiedziane – Popakul używa po prostu wiersza w swojej narracji, co bliższe jest rymowanej epice, w stylu „Koziołka Matołka”, a nie tradycyjnie pojmowanej liryce.

Ten niewielkich rozmiarów zeszyt pokazuje, jak wiele potrafi już Atroszko i jak znakomite pomysły może mieć Popakul. Każda z pięciu historyjek narysowana jest w nieco lub zupełnie odmiennym stylu. Od syntetycznie komputerowego („Słone paluszki”) przez swobodną krechą kreślony („Klątwa papieży”), aż do fotorealistycznego („Będzin”). Jeśli zaś chodzi o skrypty, to gawędziarskiego talentu i momentami naprawdę błyskotliwego humoru scenarzyście odmówić nie można. Jego historie są umiejętnie spuentowane, nasycone humorem i pełne oryginalnych pomysłów. Jeśli o mnie chodzi to chyba najfajniejszy zin, jaki w tym roku kupiłem. Inna sprawa, że nie kupuje ich zbyt wiele, więc moja ocena nie może być zbyt miarodajna.

„Lewą ręką spisane” i „T.P.S.A.” to znakomite dowody na to, że w undergroundzie coś się dzieje, nawet jeśli jest to głównie zjadliwa drwina ze środowiskowych zjawisk, ku uciesze nieco bardziej zdystansowanych do swojego hobby komiksiarzy. I fajnie, od tego zinowcy są – żeby wbijać szpile, kpić, rysować koślawa i walić przy tym po oczach ortografami. A że przy okazji wychodzi z tego całkiem niezła satyra (pomimo licznych niedostatków językowych, warsztatowych, graficznych i innych) – tym lepiej!

Brak komentarzy: