Nie mnie sadzić czy to dobrze, że
Jim Lee doczekał się aż tylu epigonów - ale ci (z małymi wyjątkami - np
zrehabilitowany J.H. Williams III) wstępu na Arkham zazwyczaj nie mają. W
teorii nie powinno go też być dla Franka Cho - jego styl to kiczowaty,
seksistowski, silikonowy koszmar żerujący na najniższych instynktach
czytelnika. Ale co, gdy chodzi o komiks o kobiecie uzbrojonej w dwie
maczety i zabijającej tabuny dinozaurów? Nie ma co odstawiać bufonady - w
tym kontekście wszystko zaczyna działać na korzyść tych rysunków, bo
ganienie tego stylu byłoby równie idiotyczne, jak ganienie
grindhouse'owego taniego filmu z wydekoltowanymi dziuniami zabijającymi
zombie.
Komiks "Shanna
the She-Devil: The Killing Season" trafił do mnie przez przypadek -
kupiłem go okazyjnie w zestawie z kilkoma klasycznymi pozycjami Marvela.
Mimo, że wychowany jestem na "Kadilakach i Dinozaurach", a darowanemu
koniowi w zęby się nie zagląda, to byłem nastawiony do "Shanny" bardzo
sceptycznie. Miło się zaskoczyłem. To całkiem przyzwoita, pulpowa
historia, do której, jakby na przekór, Cho (który zajął się nie tylko
oprawą graficzną ale i scenariuszem) podszedł nadzwyczaj poważnie,
próbując zawrzeć w niej refleksje na temat szukania człowieczeństwa w
istocie stworzonej do zabijania. Oczywiście było to bardzo ryzykowne,
trudne i nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ostatecznie bezcelowe - ale
jest to tak sprawnie napisane czytadło, że wyszło to temu komiksowi na
dobre. Bardzo ciekawym zabiegiem jest odcięcie się od pierwowzoru, bo
komiks jest tylko luźno oparty o marvelowską ramotkę z lat 70tych.
"Shanna the She-Devil" w wersji Cho jest daleko posuniętą parafrazą -
zamiast quasi-tarzańskiej atletki bohaterką jest niemiecki eksperyment
genetyczny znaleziony przez rozbitków w tajnych nazistowskich
laboratoriach znajdujących się na wyspie pełnej dinozaurów (sic!), w
uniwersum Marvela znaną jako Savage Land.
Połączenie elementów charakterystycznych dla wczesnej fantastyki
naukowej jest dość powszechne we współczesnej pulpie, ale "Shanna" nie
sprawia wrażenia jakoś szczególnie nieświeżej, bo Cho nie korzysta z
tego wszystkiego by stworzyć pretensjonalny, postmodernistyczny ulepek -
brak tu ennisowskiej zgrywy, tarantinowszczyzny i puszczania oka do
czytelnika. Obcując z pulpową tradycją nie szuka okazji do wyśmiania
jej. To komiks na tyle poważny, na ile może być poważna opowieść
traktująca o cycatej blondynie zabijającej setki dinozaurów. Cho
przedstawił swoją historię bez szaleństw (o ile sam pomysł nie jest
szalony) i niepotrzebnej ekstrawagancji, zbliżając się tym samym do
poetyki kina nowej przygody i filmów pokroju "Predatora", "Terminatora
2" i, siłą rzeczy, do "Parku Jurajskiego". Tak jak w owych filmach,
prócz związków z Golemem czy Frankensteinem (które w przypadku Cho
raczej są nie do końca zamierzonymi intencjami - to tylko ten sam typ
historii), cytat nie ma tu najmniejszego znaczenia. Trafne będzie też
szukanie tu związków z opowieściami pokroju "Conana", czy - jeszcze
bliżej - komiksową wersją "Red Sonji".
Możliwe, że to kwestia tego, że niczego od tego komiksu nie oczekiwałem,
albo gust psuje mi się coraz bardziej (bo mimo sprawności
rzemieślniczej autora to zdecydowanie pozycja w złym guście), bo podczas
lektury bawiłem się znakomicie. Biorąc pod uwagę konwencję, w której
się obraca i styl jakim się posługuje, rysunkom Cho niewiele można
zarzucić. To bardzo dobra rzemieślnicza robota, z jej wszystkimi
przywarami i zaletami - zarzucić jej można uproszczenia, oszczędne tła, a
chwalić za efektowność i sprawną, czytelną narracje obrazem. Brak tu
też oczywiście jakiejkolwiek subtelności, a sama bohaterka posiada
aparycję gwiazdy porno. Dla jednych to zapewne zaleta, dla innych wada,
ale pamiętając o targecie tej publikacji jakiekolwiek rozwodzenie się na
ten temat nie ma najmniejszego sensu. Z tego co wyczytałem w
internecie, komiks miał się pojawić w MAX, linii Marvela dla dorosłych i
miał byc znacznie bardziej dosadny - mocniejsze sceny przemocy, golizna
etc. Niestety, wydawnictwo szukając szerszego targetu dla tego typu
historii, zmusiło Cho do wyeliminowania co odważniejszych scen. Wielka
szkoda, bo pójście na całego mogło zaowocowac czymś jeszcze bardziej
rozrywkowym.
Siedmiozeszytowe "Shanna the She-Devil" nie jest ostatecznie domkniętą historią i wydaje się być tylko otwarciem furtki, wstępem do dłuższej serii. Komiks nie doczekał się jednak następnych odsłon. Na tegorocznym nowojorskim Comic-Conie zapowiedziano jednak, że "Shanna" wraca znów na łamy komiksów Marvela. Pojawić ma się w serii "Savage Wolverine" - ponoć inspirowanej prozą Lovecrafta i "Indianą Jonesem" - a pisać i rysować ma ją nie kto inny, jak Frank Cho. Tym razem jestem już pozytywnie nastawiony. Spotkanie Weapon X i silikonowej, nazistowskiej superbroni może przynieść czytelnikom sporo frajdy.
4 komentarze:
Daniel Muszyński doniósł mi, że jednak była jakaś kontynuacja, jeno już nie Cho ją robił. Komiks nazywa się "Survival of the Fittest".
Dobrze wiedzieć. Ja mam wielką słabość do Franka Cho muszę przyznać z niejakim wstydem. Szczególnie do tych jego atletycznych kobiet :)
Nie ma się czego wstydzić, jest nas więcej:D
Ja już też połknąłem bakcyla i czekam na zbiorcze wydanie tego Wolverine. Przejrzałem też jakieś skany Jungle girl ale mnie nie zaintrygowała.
Prześlij komentarz