czwartek, 21 listopada 2013

#1430 - Artifacts vol.1

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Ron Marz zdecydowanie odmienił oblicze uniwersum Top Cow. Jego pomysły na trwający blisko siedem lat run w "Witchblade" tak przypadły do gustu szefostwu jednego z imprintów Image Comics, że scenarzysta z czasem dostawał on coraz więcej swobody, aż w końcu stał się najważniejszym architektem wszystkich ważniejszych wydarzeń rozgrywających się w świecie zamieszkałych przez Jackiego Estacado, Sarę Pezzini i innych. 



Nie zazdroszczę więc Philowi Hesterowi, który mniej więcej w tym samym czasie przejął stery w "The Darkness" i ciągle musiał dostosowywać się do kolejnych pomysłów Marza. Ten dla Jackiego Estacado planował zawsze duże role w swoich eventach. Jego "First Born" oraz "Broken Trinity" to najlepsze tego przykłady. Teraz trzeba dołożyć do tego kolejny, ponieważ po ujawnieniu koncepcji trzynastu artefaktów, wydawnictwo musiało znaleźć dla nich jakieś miejsce, skoro solowa seria "Witchblade" stała się dla nich zbyt ciasna. Kilka miesięcy później, na półkach sklepowych ląduje pierwszy tom zbiorczy "Artifacts", zbierający pierwsze cztery zeszyty nowej serii, pisanej oczywiście przez Rona Marza.

Od tego momentu, ten on-going staje się najważniejszym tytułem uniwersum Top Cow. To, co działo się na stronach kolejnych numerów "Witchblade" i "The Darkness", choć momentami bardzo ciekawe, w zasadzie nie za bardzo mieściło się w chronologii wydarzeń. Ale co tam spójność continuity ważne, że Top Cow i Ron Marz znowu odnieśli sukces! 

Pomysł na fabułę "Artifacts" vol. 1 jest bardzo prosty, wręcz typowy dla komiksu superbohaterskiego. Na początku otrzymujemy wstrząs, czyli jakieś naprawdę ważne i jednocześnie szokujące czytelnika wydarzenie, które stanowi dobry pretekst do zebrania się niemal wszystkich herosów, którzy pomimo wspólnych niesnasek, łączą siły dla większego dobra. Wszystko odbywa się więc w absolutnie typowy sposób, biegnąc po utartym schemacie dla gatunku super-hero. Pójdźmy dalej tym tropem. Dobrzy i źli mają mniej więcej wyrównane siły? Owszem. Co najmniej jedna ze znanych postaci dokonuje zdrady? Oczywiście. Otrzymujemy bardziej lub mniej spodziewany powrót po latach/miesiącach? Odhaczone. Czym więc "Artifacts" różni się od innych, standardowych crossoverów, dzięki czemu można by polecić ten komiks?


Odpowiedź jest zaskakująco prosta - ponieważ w moich oczach historia Marza broni się tym, że chociaż jest rzeczą bardzo konwencjonalną, to nie stara się być niczym więcej. Zamiast oferować wątpliwą zabawę pod postacią słabych crossoverów Marvela (realizujących schemat: więcej - więcej - jeszcze więcej, sens nieważny), jest solidnie zrobionym eventem. Ron Marz otrzymał potężny kredyt zaufania i spłacił go z nawiązką, rozbudowując świat Top Cow. I chociaż pojawiły się pewne zgrzyty i niespójności z innymi tytułami z tego samego uniwersum, także tymi pisanymi przez niego, to fani trykociarzy nie powinni na nic narzekać, choć jest to tylko typowy crossover. "Artifacts" vol.1 to swoiste apogeum historii rozgrywających się w Top Cow. Nie tylko kontynuuje najważniejsze wątki, które pojawiają się w "Witchblade" lub "Angelus", ale pojawiają się również Cyber Force i Hunter/Killer (w kolejnym tomie).

Jeśli idzie o standard wydania i dodatki - tom liczy sobie 160 stron, a zawiera tylko cztery zeszyty komiks. Łatwo więc obliczyć, że prawie połowa komiksu to bonusy. Pierwszy z nich to wstęp Marca Silvestriego – do pominięcia. Dalej pojawia się kilkunastostronicowy wstęp do samej historii, gdzie dość pobieżnie, ale jednak, wytłumaczono ideę 13 Artefaktów. Może właśnie ten dodatek może rozjaśnić świeżemu czytelnikowi, czego powinien się spodziewać po komiksie. Dodatkowo zilustrował go Stjepan Sejic – jeden z moich ulubieńców. Dalej znajdziemy standardową galerię okładek, kilka szkiców i pochodzący z zasobów serwisu CBR komentarz twórców, gdzie opisywali oni proces powstawania pierwszego numeru serii. Słowem - Top Cow po raz kolejny nie zawiodło tych, którzy czekali na solidnie wydanego trejda.

Album w całości narysował Michael Broussard. Uważam, że jest to artysta zaledwie średni i wydawnictwo mogło bardziej przyłożyć się do szukania odpowiedniego kandydata. Broussard cierpi na to, co nazywam „przypadłością Whilce’go Portacio”. Rysownik zdecydowanie przesadza z rysowaniem kresek na ciałach poszczególnych bohaterów, przez co zamiast szczegółów, naszym oczom ukazuje się chaos. Inna sprawa, że faktycznie zarówno inkerzy jak i kolorysta dużo napracowali się, by jego prace wyglądały na jeszcze słabsze. Taka historia, jak "Artifacts" vol. 1 zasługiwało na zdecydowanie lepszego artystę.


Pierwszy wolumin "Artifacts" to komiks ważny w świetle uniwersum Top Cow, lecz w zasadzie tylko dla wiernych fanów imprintu Marka Silvestriego. Ci zdecydowanie polubią ten komiks i wystawią mu wysoką ocenę. Problem rozpoczyna się, jeśli się takim fanem nie jest. W takim przypadku album Marza i Broussarda może się po prostu okazać kolejną, superbohaterską rozpierduchą. Osobiście nie należę do żadnej z tych grup i dlatego postanowiłem wystawić "Artifacts" vol. 1 ocenę całkowicie neutralną – trójkę.

Brak komentarzy: