Polski artysta komiksowy pracuje z amerykańską legendą przy wspólnym projekcie. Na największym amerykańskim konwencie San Diego Comic-Con ogłoszono, że Piotr Kowalski ("SEX", "Marvel Knights: Hulk") zajmie się oprawą graficzną mini-serii na licencji "Diablo III". Wygląda na, że jego fachowa robota przy "Bloodborne" musiała się na tyle spodobać w Blizzardzie, że dostał w zasadzie podobny projekt do realizacji. Poza tym, że całość ma zamknąć się w czterech zeszytach, z czego pierwszy ma ukazać się jeszcze przed końcem roku, niewiele więcej o samym projekcie wiadomo. Wiadomo natomiast, że scenariusz wyjdzie spod ręki samego Marva Wolfmana, a więc jednego z najważniejszych scenarzystów amerykańskiego komiksu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, autora "Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach", "The New Teen Titans", twórcę takich postaci jak Blade, Tim Drake czy Bullseye. Trzeba przyznać, że współpraca z Wolfmanem to jest naprawdę coś!
poniedziałek, 30 lipca 2018
sobota, 28 lipca 2018
#2441 - Trans-Atlantyk 411
Chris Pratt z obsadą filmowych "Strażników Galaktyki" w liście otwartym wstawił się za Jamesem Gunnem. Aktorzy apelują do przedstawicieli studia o przywrócenia do pracy reżysera. Pod listem podpisali się Bradley Cooper, Zoe Saldana, Vin Diesel, Dave Bautista, Karen Gillan, Michael Rooker, Sean Gunn i Pom Klementieff. Przypomnijmy, że Gunn został odsunięty przez Disney`a od pracy nad trzecią odsłoną "GotG" z powodów grzechów (grzeszków?) z przeszłości - dostało mu się za wpisy na Twitterze zawierające niesmaczne żarty z gwałtów i pedofilii. Gdy sprawa wyszła na jaw Gunn wydał oświadczenie, w którym przeprosił za niestosowne dowcipy i zapewnił, że nie jest już tym samym człowiekiem, którym był kiedyś (konkretnie dekadę temu). Imperium Myszki Miki nie zmieniło jednak swojej decyzji o zerwaniu jakichkolwiek zawodowych związków z filmowcem. Za pośrednictwem Alexa Horna wytwórnia ogłosiła, iż tamte wypowiedzi zupełnie nie pasują do wartości reprezentowanych przez Disney`a.
piątek, 27 lipca 2018
#2440 - Czarny Młot: Sherlock Frankenstein i Legion Zła
Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
"Sherlock Frankenstein i Legion Zła" jest spin-offem wydawanej przez Dark Horse Comics serii komiksowej "Black Hammer" (w naszym kraju komiks ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont pod tytułem "Czarny Młot"), co uświadomiłem sobie dopiero po tym, gdy wziąłem go do ręki i przeczytałem, co konkretnie napisane jest na okładce.
środa, 25 lipca 2018
#2439 - Ludzie północy tom 1: Saga anglosaska
5 grudnia 2007 roku ukazał się pierwszy zeszyt "Northlanders". Seria pisana przez Briana Wooda, ilustrowana przez różnych artystów, z okładkami przygotowanymi przez Massimo Carnevale utrzymała się na amerykańskim rynku do kwietnia 2012, gdy została skasowana przez szefostwo imprintu Vertigo. W sumie całość zamknęła się w równo 50 zeszytach zebranych później w siedem trejdów, a w polskiej wersji "Ludzi północy" dostaniemy w trzech opasłych tomiszczach.
Etykiety:
Ameryka,
Brian Wood,
Danijel Zezelj,
Davide Gianfelice,
DC Comics,
Dean Ormston,
Egmont,
lokalne,
mainstream,
Marian Churchland,
Massimo Carnevale,
recenzja,
Ryan Kelly,
Vertigo
wtorek, 24 lipca 2018
#2438 - Briggs Land #2: Samotna walka
Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
Opinię o pierwszym tomie "Briggs Land" – komiksowej serii od Dark Horse Comics autorstwa Briana Wooda – miałem stosunkowo zachowawczą. Zbyt zachowawczą, jak uświadomiłem sobie w trakcie lektury drugiej odsłony tego błyskotliwego obyczajowego kryminału politycznego. Nie jest to w żadnym razie komiks wybitny i podtrzymuję tę opinię – ale, będąc komiksem niewybitnym pozostaje jedną z najciekawszych rzeczy, jakie przyszło mi obecnie czytać.
poniedziałek, 16 lipca 2018
#2437 - Komix-Express 405
Ongrysowi udało się opracować żbikowski "Diadem Tamary" z rysunkami Grzegorza Rosińskiego na podstawie oryginalnych plansza. Wydawnictwo bardzo długo starało się o reedycję zeszytów rysowanych przez ojca "Thorgalo" i wreszcie dopięło swego! Jak do tego doszło? Specjalnie dla Kolorowych komentarza udzielił Leszek Kaczanowski z Ongrysa uchylając nieco rąbka tajemnicy w tej sprawie. Z panem Grzegorzem Rosińskim pierwszy raz o Żbiku rozmawiałem na łódzkim festiwalu w 2014 roku, trzymając w ręku niedawno wydrukowany pierwszy zeszyt "Ryzyka" - zaczyna. Okazało się wtedy, że inne wydawnictwo, które już wcześniej wydawało jego albumy, też rozważało wznowienie "Kapitana Żbika". Wydali już "Kapitana Klossa" w twardej oprawie, ale nie chwycił, więc zastanawiali się nad reedycją Żbika w podobnej formie. Rozmawiali o tym właśnie z autorem i wstępnie dostali jego zgodę. W tej sytuacji pan Rosiński nie bardzo mógł rozmawiać o licencji z innym wydawcą.
niedziela, 15 lipca 2018
#2436 - Trans-Atlantyk 410
Dzisiejsze wydanie Trans-Atlantyku rozpoczniemy dość nietypowo, bo od plotek, które pojawiły się na... 4Chanie. Rzecz jasna trudno uznać największy amerykański imageboard za sprawdzone źródło informacji, ale część niepotwierdzonych informacji, które tam się pojawiły od jakiegoś czasu krążą po sieci i powtarza je Rich Johnston z BleedingCool, który jest jednym z najlepiej poinformowanych ludzi w branży. Konkrety? Po raz kolejny powtórzono plotkę o "Green Lanternie" pisanym przez Granta Morrisona - tym razem pojawiła się pogłoska o formacie (run liczący sobie 12 numerów) i fabule (Hal Jordan przeżywa przygody podróżując po multiwersum). Z kolei Tom King miał nie przejąć się krytyką, jaka spadła na niego po tym, co zrobił w "Batman" #50 i dalej będzie realizował swój wielki plan. Na ciąg dalszy cliffhangera, który pojawił się w numerze ślubnym, poczekamy do listopada/grudnia. W najbliższym czasie można spodziewać się Batmana wątpiącego w słuszność obranej przez siebie drogi, co poskutkuje tym, że Bruce poprosi Dicka, aby na pewien czas przejął pelerynę. Potwierdzono, że Peter Tomasi przejmie "Detective Comics", ale dopiero po 1000. numerze - mamy zobaczyć Gacka, który jeździ po całym świecie i tropi członków Ligi Zabójców.
piątek, 13 lipca 2018
#2435 - Transmetropolitan tom 2
Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
Czytanie drugiego tomu zbiorczego wydania legendarnej komiksowej serii "Transmetropolitan" w epoce post-2016 jest przeżyciem, powiedziałbym, ambiwalentnym. Przypomina to trochę oglądanie pierwszej inkarnacji serialu "Star Trek", w której trafne przewidywania odnośnie tego, jak wyglądać będzie przyszłość (większa egalitarność płciowa i etniczna, superkomputery, błyskawiczna komunikacja na dalekie odległości, wyeliminowanie nałogu społecznego jakim jest palenie tytoniu, głosowe interfejsy) mieszają się z niekiedy komicznie wręcz przestrzelonymi.
niedziela, 8 lipca 2018
#2434 - Komix-Express 404: Co dalej z Gildą Komiksu?
Co dalej z Gildią Komiksu? Przypomnijmy, 31 maja Jacek "CD Jack" Gdaniec ogłosił,
że przestaje pełnić funkcję głównodowodzącego jednego z największych
(jeśli nie największego!) komiksowych portali w Polsce. Po osiemnastu latach pracy nad Gildią Komiksu przychodzi mi
pożegnać się z serwisem oraz jego czytelnikami - pisał Gdaniec. Od tamtego czasu na stronach komiksowej Gildii
przestały pojawiać się aktualizacje, newsy i teksty. Zaczęły się
pojawiać głosy, że to koniec witryny, która funkcjonowała od 2001 roku - wątpliwości w tym temacie na łamach Kolorowych rozwiał Wojciech Szot, mówiąc o wygaszaniu Gildii. Mamy 2018 rok i portale internetowe w takim wydaniu przestały być dla czytelników interesujące. Nie
znaleziono formuły na uzyskanie przez portal rentowności. W tej sprawie postanowiłem poprosić o komentarza Gdańca, który obszernie i wyczerpująco przedstawił swój punkt widzenia w krótkim mini-wywiadzie. A oprócz niego rzecz jasna standardowa porcja newsów z rynku polskiego
sobota, 7 lipca 2018
#2433 - Trans-Atlantyk 409
Peter Tomasi i Carmine Di Giandomenico za sterami "Detective Comics"?
Plotki o tym, że drugi obecnie najważniejszy on-going z Batmanem w roli głównej zostanie przejęty
przez scenarzystę znanego z dobrej roboty, którą wykonał na łamach "Batman and Robin" i "Super Sons" pojawiły się tuż po tym,
jak DC Comics zdecydowało się oddać serie Człowieka ze Stali w ręce
Briana M. Bendisa. Teraz, po tym jak Di Giandomenico ("Spider-Man:
Noir", "Punisher War Journal", "Iron Man", "Ultimates") opublikował na
Facebooku poniższą ilustrację zaczęto spekulować, że to właśnie on
będzie ilustrował skrypty Tomasiego. Obecnie w "Detective Comics" panuje
swoiste bezkrólewie. Po napisaniu czterech numerów Bryan Hill odda
stery Jamesowi Robinsonowi, ale nic nie wskazuje na to, aby miał on dłużej zagrzać miejsce na tym stanowisku. Tak się szczęśliwie składa, że gdyby
Robinsonowi zlecono napisanie sześciu zeszytów Tomasi mógłby przejąć
pałeczkę tuż przed publikacją jubileuszowego 1000. wydania "Detective" i
przyszykować sobie grunt pod własną zmianę statusu quo w życiu Gacka.
poniedziałek, 2 lipca 2018
#2432 - Injection
Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
Powiedzmy, że posadzimy przy jednym stole wybitną naukowczynię o intelekcie, który przeraża nawet ją samą, supertajnego superagenta o nieludzkich umiejętnościach i wyszkoleniu, specjalistkę od komputerów i sztucznej inteligencji, genialnego prywatnego detektywa oraz potomka angielskich magów.
Etykiety:
Ameryka,
Declan Shalvey,
Image Comics,
importowane,
Jordie Bellaire,
mainstream,
recenzja,
Science-Fiction,
Warren Ellis,
występ gościnny
niedziela, 24 czerwca 2018
#1256 - ... a potem przyszedł Tolkien i wszystko popsuł. Notatki na marginesie "Bone" Jeffa Smitha
Wielu z nas ma w głowach swoje listy komiksów które chcielibyśmy nadrobić. Klarują nam się po lekturze wszelkich branżowych rankingów, spisu tytułów nagrodzonych w Angouleme, czy wyróżnionych Nagrodą Eisnera, pozycji polecanych przez znajomych, krytyków, forumowiczów etc. Zapewne wielu z was ma na tych listach "Bone" Jeffa Smitha. Do niedawna gościł on również na mojej - teraz już stoi na półce.
"Kości", zostały rzucone po raz pierwszy ponad dwadzieścia lat temu, w 1991 roku. Do dziś komiks doczekał się wielu wznowień i uznawany jest wręcz za legendarny. Seria Jeffa Smitha to też prawdziwy tytan - czy jak kto woli "Titanic" - jeśli o branżowe nagrody chodzi. Gdy przeglądam ich listę, to nie przychodzi mi na myśl tytuł, który otrzymałby ich więcej.
Seria startowała we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Smith, jak wielu twórców z ówczesnego pokolenia komiksiarzy, próbował swoich sił na niezależnej scenie, która rozkwitła po serii autorskich komiksów publikowanych w poprzedniej dekadzie. Sam przyznaje, że największym impulsem by na poważnie zająć się komiksem był dla niego "Dark Knight Returns" Franka Millera, "Maus" Arta Spiegelmana i "Watchmen" Alana Moore'a. Jednak prócz tego, że owe tytuły otworzyły mu oczy na możliwości, jakie daje medium, nie sposób w "Bone" szukać stycznych z tymi nowatorskimi (nieraz prowokującymi w formie i treści) pozycjami dla dorosłych. I mimo iż Smith zapewnia, że swoją serie kierował do dojrzałego czytelnika, to stworzył komiks noszący wszelkie cechy tego, czym zaczytywał się w dzieciństwie. W pierwszych zeszytach składa hołd klasycznemu komiksowi "Pogo" autorstwa Wallta Kelly'ego - narysowane mocno cartoonową kreską animorficzne postacie do złudzenia naśladują jego styl. Innym twórcą który wywarł wyraźny wpływ na "Bone" jest Carl Barks. W owych nawiązaniach nie chodzi tylko o zgrabne łączenie komedii z komiksem przygodowym - charakter jednego z bohaterów, najbogatszego mieszkańca Boneville, jest bowiem wyraźnie inspirowany Sknerusem McKwaczem. Sam autor opisując swój komiks stwierdził: "Byłem... wielkim fanem Carla Barksa i Pogo, więc było to dla mnie naturalne by rysować stylem będącym połączeniem prac Walta Kelly'ego i Moebiusa".
Początkowo "Bone" wywołało we mnie zachwyt. Dawno nie czytałem tak oryginalnego, świeżego komiksu, będącego wręcz uosobieniem rozrywkowego potencjału tkwiącego w historiach obrazkowych. Humor sytuacyjny sąsiaduje tu z nostalgiczną, fantastyczną wiejską gawędą i powieścią drogi trochę w stylu "Wodnikowego Wzgórza"...
... a potem przyszedł Tolkien i wszystko popsuł.
Świat wykreowany przez Smitha w pierwszych tomach jest uroczy, przaśny i bajkowy. Jednak z każdym następnym zeszytem czuć, że autor chce przenosić ciężar historii - najpierw wprowadza narysowane semirealistcznyą kreską ludzkie postacie, potem stopniowo zmienia scenerię, a uniwersum przeistacza się z postdisnejowskiej bajki (tu wyjątkowo disnejowskość jest zaletą) w mroczne, średniowieczne fantasy inspirowane ponoć "Władcą Pierścieni". Smith nadaje opowieści epickiego rozmachu, lecz tym samym czyni ją coraz bardziej konwencjonalną i przewidywalną. W pewnym momencie komiks staje się wręcz nudny. Paradoksalnie, ratowanie świata przed zagładą okazuje się znacznie mniej intrygujące niż doroczne wyścigi krów, czy wyprawa bohaterów na wiejski jarmark.
Jak wspomniałem we wstępie, "Bone" uważany jest za klasyka i pojawia się w wielu rankingach najlepszych powieści graficznych. Komiksowy kanon jest mniej zdradliwy niż listy "1001 filmów, które musisz zobaczyć nim odwalisz kitę", ale jak widać i on zawiera pozycje popularne, trafiające w masowe gusta, a niekoniecznie faktyczne arcydzieła. "Bone" to komiks dobry, może nawet bardzo dobry, ale nie wybitny. Jest najzwyczajniej nierówny, szkodzi mu serialowość i to, że gdzieś w połowie serię dotknęło zmęczenie materiału, które odbija się również na jakości grafik Smitha. Z czasem dewaluuje się tu nawet znakomita narracja, a autor, ewidentnie zmęczony pracą, popada w marazm.
Zanim Smith zajął się na poważnie komiksem, pracował przez kilka lat w małej firmie produkującej reklamowe filmy rysunkowe i to, co najbardziej interesujące w warstwie formalnej "Bone", to elementy, które udało mu się przeszczepić właśnie z tego medium. Mimika bohaterów- zarówno tych cartoonowych, jak i tych bardziej ludzkich - posiadała cechy starej szkoły amerykańskiej animacji. Z czasem jednak autor poległ, przygnieciony comiesięcznym cyklem wydawniczym i zapewne nie był już w stanie poświęcić na to tyle czasu i wkładać w to tak dużo energii jak na początku. Tła robią się coraz mniej ciekawe, a z pozoru spektakularne sceny opowiedziane są w dość oszczędnej formie - i nie mam tu na myśli minimalizmu, tylko bidę wywołaną ewidentnym pospiechem.
The Changing Face of Comics?
Wielu krytyków zachwycając się "Bone" podkreśla, że Smith na pracę nad tym tytułem poświęcił aż 13 lat swojego życia, że zajmował się sam wszystkimi aspektami tworzenia opowieści (nie tylko pisał scenariusz, ale też rysował i robił liternictwo ), że była to iście tytaniczna robota... Gdy trzymamy w rękach jednotomowe wydanie, jesteśmy faktycznie pod wrażeniem. Warto jednak pamiętać, że w anglosaskim komiksie jest kilku większych madafakerów. Stan Sakai tworzy "Usagi Yojimbo" nieustannie od prawie trzech dekad i odkąd rozpędził serię trzyma wyrównany poziom (wyjątkiem jest chyba tylko "Yokai"). Warto również zwrócić uwagę na Dave'a Sima, autora w jakimś sensie bratniego dla Smitha, bo tworzącego cartoonowy komiks fantasy. Gdy startował ze swoją serią "Cerebus the Aardvark" (który dziś liczy 6000 stron stron i jest najdłuższym komiksem amerykańskim tworzonym przez jednego artystę) był twórcą jeszcze nieporadnym, ale z czasem coraz bardziej rozwijał warsztat. U autora "Bone" jest wręcz odwrotnie. Oglądając dokument-laurkę "The Cartoonist: Jeff Smith, Bone and the Changing Face of Comics" i mając w pamięci tych twórców - do których Smith naprawdę nie dorasta, było mi przykro słyszeć, jaki to jest wielki, jedyny i niepowtarzalny. Co ciekawe, Sakai pojawiał się ze Smithem na archiwalnych zdjęciach - jednak jego nazwisko nie padło w filmie ani razu.
Nie jestem wielkim miłośnikiem komiksu fantasy, ale bez problemu odnajduję w pamięci pozycje z tego gatunku które wygrywają z Bone - od razu przychodzi na myśl wydawana u nas we wczesnych latach dziewięćdziesiątych seria "Hugo", "Szninkiel", czy te bardziej skłaniające się w stronę fantasy tomy "Sandmana" (odnajdziemy tu sporo zbieżności z "Zabawą w Ciebie" - i tu, i tu kraina snów odgrywa ważną rolę). Najskuteczniej problem, jaki tkwi w "Bone", obrazuje zestawienie go z wydanym kilka lat temu przez Kulturę Gniewu komiksem "Trzy cienie". Jego autorem jest twórca z podobnymi doświadczeniami zawodowymi - współpracujący onegdaj z Disneyem Ciril Pedrosa, który za pomocą cartoonowej kreski stworzył dzieło zbliżone tematycznie, ale bardziej konsekwentne, skondensowane, spójne i soczyste od strony artystycznej.
Wiem, że wielu ludzi uważa "Bone" za arcydzieło, ale ja zaryzykuję tezę, że swoją sławę tak naprawdę zawdzięcza on niezwykle dobrej dystrybucji (którą z początku zajmowała się żona autora, a później firma księgarska odpowiedzialna za promocję "Harry'ego Pottera"), i przyjaznej dla czytelnika formie wydania - komiks doczekał się wielu wersji, ale czarno-białą, jednotomową edycję (1300 stronicowe monstrum) można kupić za stosunkowo nieduże pieniądze. Na pewno nie będzie to jednak kiepska inwestycja. To świetna rozrywka, skierowana do wszystkich grup wiekowych, komiks momentami rewelacyjny, ze świetnie napisanymi dialogami i zapadającymi w pamięć postaciami, sprawiający czytelnikowi dużo przyjemności przez kilka długich wieczorów. Niemniej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Smith nie wykorzystał całego potencjału, jaki tkwił w tej historii.
"Kości", zostały rzucone po raz pierwszy ponad dwadzieścia lat temu, w 1991 roku. Do dziś komiks doczekał się wielu wznowień i uznawany jest wręcz za legendarny. Seria Jeffa Smitha to też prawdziwy tytan - czy jak kto woli "Titanic" - jeśli o branżowe nagrody chodzi. Gdy przeglądam ich listę, to nie przychodzi mi na myśl tytuł, który otrzymałby ich więcej.
Seria startowała we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Smith, jak wielu twórców z ówczesnego pokolenia komiksiarzy, próbował swoich sił na niezależnej scenie, która rozkwitła po serii autorskich komiksów publikowanych w poprzedniej dekadzie. Sam przyznaje, że największym impulsem by na poważnie zająć się komiksem był dla niego "Dark Knight Returns" Franka Millera, "Maus" Arta Spiegelmana i "Watchmen" Alana Moore'a. Jednak prócz tego, że owe tytuły otworzyły mu oczy na możliwości, jakie daje medium, nie sposób w "Bone" szukać stycznych z tymi nowatorskimi (nieraz prowokującymi w formie i treści) pozycjami dla dorosłych. I mimo iż Smith zapewnia, że swoją serie kierował do dojrzałego czytelnika, to stworzył komiks noszący wszelkie cechy tego, czym zaczytywał się w dzieciństwie. W pierwszych zeszytach składa hołd klasycznemu komiksowi "Pogo" autorstwa Wallta Kelly'ego - narysowane mocno cartoonową kreską animorficzne postacie do złudzenia naśladują jego styl. Innym twórcą który wywarł wyraźny wpływ na "Bone" jest Carl Barks. W owych nawiązaniach nie chodzi tylko o zgrabne łączenie komedii z komiksem przygodowym - charakter jednego z bohaterów, najbogatszego mieszkańca Boneville, jest bowiem wyraźnie inspirowany Sknerusem McKwaczem. Sam autor opisując swój komiks stwierdził: "Byłem... wielkim fanem Carla Barksa i Pogo, więc było to dla mnie naturalne by rysować stylem będącym połączeniem prac Walta Kelly'ego i Moebiusa".
Początkowo "Bone" wywołało we mnie zachwyt. Dawno nie czytałem tak oryginalnego, świeżego komiksu, będącego wręcz uosobieniem rozrywkowego potencjału tkwiącego w historiach obrazkowych. Humor sytuacyjny sąsiaduje tu z nostalgiczną, fantastyczną wiejską gawędą i powieścią drogi trochę w stylu "Wodnikowego Wzgórza"...
... a potem przyszedł Tolkien i wszystko popsuł.
Świat wykreowany przez Smitha w pierwszych tomach jest uroczy, przaśny i bajkowy. Jednak z każdym następnym zeszytem czuć, że autor chce przenosić ciężar historii - najpierw wprowadza narysowane semirealistcznyą kreską ludzkie postacie, potem stopniowo zmienia scenerię, a uniwersum przeistacza się z postdisnejowskiej bajki (tu wyjątkowo disnejowskość jest zaletą) w mroczne, średniowieczne fantasy inspirowane ponoć "Władcą Pierścieni". Smith nadaje opowieści epickiego rozmachu, lecz tym samym czyni ją coraz bardziej konwencjonalną i przewidywalną. W pewnym momencie komiks staje się wręcz nudny. Paradoksalnie, ratowanie świata przed zagładą okazuje się znacznie mniej intrygujące niż doroczne wyścigi krów, czy wyprawa bohaterów na wiejski jarmark.
Jak wspomniałem we wstępie, "Bone" uważany jest za klasyka i pojawia się w wielu rankingach najlepszych powieści graficznych. Komiksowy kanon jest mniej zdradliwy niż listy "1001 filmów, które musisz zobaczyć nim odwalisz kitę", ale jak widać i on zawiera pozycje popularne, trafiające w masowe gusta, a niekoniecznie faktyczne arcydzieła. "Bone" to komiks dobry, może nawet bardzo dobry, ale nie wybitny. Jest najzwyczajniej nierówny, szkodzi mu serialowość i to, że gdzieś w połowie serię dotknęło zmęczenie materiału, które odbija się również na jakości grafik Smitha. Z czasem dewaluuje się tu nawet znakomita narracja, a autor, ewidentnie zmęczony pracą, popada w marazm.
Zanim Smith zajął się na poważnie komiksem, pracował przez kilka lat w małej firmie produkującej reklamowe filmy rysunkowe i to, co najbardziej interesujące w warstwie formalnej "Bone", to elementy, które udało mu się przeszczepić właśnie z tego medium. Mimika bohaterów- zarówno tych cartoonowych, jak i tych bardziej ludzkich - posiadała cechy starej szkoły amerykańskiej animacji. Z czasem jednak autor poległ, przygnieciony comiesięcznym cyklem wydawniczym i zapewne nie był już w stanie poświęcić na to tyle czasu i wkładać w to tak dużo energii jak na początku. Tła robią się coraz mniej ciekawe, a z pozoru spektakularne sceny opowiedziane są w dość oszczędnej formie - i nie mam tu na myśli minimalizmu, tylko bidę wywołaną ewidentnym pospiechem.
The Changing Face of Comics?
Wielu krytyków zachwycając się "Bone" podkreśla, że Smith na pracę nad tym tytułem poświęcił aż 13 lat swojego życia, że zajmował się sam wszystkimi aspektami tworzenia opowieści (nie tylko pisał scenariusz, ale też rysował i robił liternictwo ), że była to iście tytaniczna robota... Gdy trzymamy w rękach jednotomowe wydanie, jesteśmy faktycznie pod wrażeniem. Warto jednak pamiętać, że w anglosaskim komiksie jest kilku większych madafakerów. Stan Sakai tworzy "Usagi Yojimbo" nieustannie od prawie trzech dekad i odkąd rozpędził serię trzyma wyrównany poziom (wyjątkiem jest chyba tylko "Yokai"). Warto również zwrócić uwagę na Dave'a Sima, autora w jakimś sensie bratniego dla Smitha, bo tworzącego cartoonowy komiks fantasy. Gdy startował ze swoją serią "Cerebus the Aardvark" (który dziś liczy 6000 stron stron i jest najdłuższym komiksem amerykańskim tworzonym przez jednego artystę) był twórcą jeszcze nieporadnym, ale z czasem coraz bardziej rozwijał warsztat. U autora "Bone" jest wręcz odwrotnie. Oglądając dokument-laurkę "The Cartoonist: Jeff Smith, Bone and the Changing Face of Comics" i mając w pamięci tych twórców - do których Smith naprawdę nie dorasta, było mi przykro słyszeć, jaki to jest wielki, jedyny i niepowtarzalny. Co ciekawe, Sakai pojawiał się ze Smithem na archiwalnych zdjęciach - jednak jego nazwisko nie padło w filmie ani razu.
Nie jestem wielkim miłośnikiem komiksu fantasy, ale bez problemu odnajduję w pamięci pozycje z tego gatunku które wygrywają z Bone - od razu przychodzi na myśl wydawana u nas we wczesnych latach dziewięćdziesiątych seria "Hugo", "Szninkiel", czy te bardziej skłaniające się w stronę fantasy tomy "Sandmana" (odnajdziemy tu sporo zbieżności z "Zabawą w Ciebie" - i tu, i tu kraina snów odgrywa ważną rolę). Najskuteczniej problem, jaki tkwi w "Bone", obrazuje zestawienie go z wydanym kilka lat temu przez Kulturę Gniewu komiksem "Trzy cienie". Jego autorem jest twórca z podobnymi doświadczeniami zawodowymi - współpracujący onegdaj z Disneyem Ciril Pedrosa, który za pomocą cartoonowej kreski stworzył dzieło zbliżone tematycznie, ale bardziej konsekwentne, skondensowane, spójne i soczyste od strony artystycznej.
Wiem, że wielu ludzi uważa "Bone" za arcydzieło, ale ja zaryzykuję tezę, że swoją sławę tak naprawdę zawdzięcza on niezwykle dobrej dystrybucji (którą z początku zajmowała się żona autora, a później firma księgarska odpowiedzialna za promocję "Harry'ego Pottera"), i przyjaznej dla czytelnika formie wydania - komiks doczekał się wielu wersji, ale czarno-białą, jednotomową edycję (1300 stronicowe monstrum) można kupić za stosunkowo nieduże pieniądze. Na pewno nie będzie to jednak kiepska inwestycja. To świetna rozrywka, skierowana do wszystkich grup wiekowych, komiks momentami rewelacyjny, ze świetnie napisanymi dialogami i zapadającymi w pamięć postaciami, sprawiający czytelnikowi dużo przyjemności przez kilka długich wieczorów. Niemniej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Smith nie wykorzystał całego potencjału, jaki tkwił w tej historii.
sobota, 23 czerwca 2018
#2431 - Komix-Express 403
Co dalej z Gildią Komiksu? 31 maja Jacek "CD Jack" Gdaniec ogłosił, że przestaje pełnić funkcję głównodowodzącego jednego z największych (jeśli nie największego!) komiksowych portali w Polsce. Po osiemnastu latach pracy nad Gildią Komiksu przychodzi mi
pożegnać się z serwisem oraz jego czytelnikami - pisał Gdaniec. Dziękuję bardzo za ten wspaniały czas, w którym miałem okazję
współpracować ze znakomitymi ludźmi napędzanymi pasją i miłością do
komiksu. Co dalej? Od tamtego czasu na stronach komiksowej Gildii przestały pojawiać się aktualizacje, newsy i teksty. Zaczęły się pojawiać głosy, że to koniec witryny, która funkcjonowała od 2001 roku - dopytaliśmy się więc u źródła jak wygląda sytuacja. Mamy 2018 rok i portale internetowe w takim wydaniu przestały być dla czytelników interesujące - komentował specjalne dla Kolorowych Wojciech Szot, redaktor naczelny Gildia.pl. Nie znaleziono formuły na uzyskanie przez portal rentowności i aktualnie trwa jego wygaszanie. Przed nami całkiem inne wyzwania i to, co świetnie działało w 2005 roku, dzisiaj wymaga przemyślenia na nowo i całkowitej zmiany struktury.
niedziela, 17 czerwca 2018
#2430 - Trans-Atlantyk 408
DC Comics zapowiada kolejny kryzys. Autorzy on-goinga "Batman", Tom
King i Clay Mann, pracują nad siedmioczęściową mini-serią "Heroes in
Crisis". Jej fabuła będzie osnuta wokół wymyślonego przez Kinga
konceptu Sanktuarium. Sanctuary ma być miejscem, gdzie herosi mogą dojść
do siebie po przeżytej traumie. Odniesienia do niego pojawiły się już
między innymi w jego "Batmanie". Punktem wyjścia historii ma być
sytuacja, w której Sanktuarium nie przyniesie spodziewanej pomocy
któremuś z herosów i dojdzie do tragedii. Czuję,
że jestem częścią pokolenia ludzi, którzy spędzili część swojego dorosłego życieaobserwując wojnę z terrorem - komentował King. Myślę, że doświadczenie
przemocy w takiej skali jest czymś, co kształtuje nas samych, naszą kulturę, nasz
kraj. I chcę o tym porozmawiać. Chce porozmawiać o wpływie przemocy na
jedną osobę, na wspólnotę, na naród, na świat. Scenarzysta zapowiada, że w "Heros in Crisis" bohaterowie DC staną przed nowym rodzajem kryzysu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)