Pierwsze wrażenia obcowania z „Kłamcą” nie nastrajają pozytywnie. Przed podjęciem lektury odstrasza fatalnie spreparowana okładka, z której spogląda na nas główny, jak się okaże, bohater. Nie wiem dlaczego akurat tę ilustrację wybrano, aby reklamowała całość – ani ona dynamiczna, ani efektowna, ani dopracowana. Prezentuje się biedne, żeby nie powiedzieć – niskobudżetowo. Efektu dopełnia nijakie logo, zła czcionka, fatalnie nałożone rastry i absolutnie beznadziejne rozmieszczone nazwisk autorów. Koncept, kompozycja, estetyka – leży dosłownie wszystko.
Dziwi mnie to, bo przecież SQN powinno wiedzieć, jak zadbać o takie rzeczy. Wydawca widział, jak wizualnie opracowane jest takie „Assasin`s Creed” więc…?. Choć nie powinno się oceniać książki po okładce, a komiksu po liczbie alternatywnych coverów, to w przypadku komiksu Jakuba Ćwieka, Dawida Pochopienia i Grzegorza Nity da się zastosować tą zasadę. Bo dalej jest już tylko gorzej…
Pochodzący z Opola literat znany jest przede wszystkim z „Kłamcy”. Cykl składający się z dwóch zbiorów krótkich form i dwóch powieści stanowi przykład popkulturowego melanżu przyrządzonego ze składników podebranych z różnych mitologii, wierzeń i innych tekstów. Czytając opisy i recenzje zgaduje, że to tacy „Amerykańscy bogowie” Neila Gaimana z większym naciskiem na akcję albo coś w guście „Lucyfera” Mike`a Carey`a. W ćwiekowym uniwersum nordycki bóg kłamstwa Loki jest cynglem na usługach aniołów. Jakoś na życie zarobić trzeba. Blondwłosy cwaniak z nieodłączną wykałaczką w ustach rozwiązuje problemy z elegancją Franka Castle`a, bo słudzy niebios nie lubią brudzić sobie rączek. Tym razem będzie musiał odnaleźć człowieka, który w boskim planie miał odegrać rolę proroka nowej ery. Śledztwo zaprowadzi Lokiego do nowojorskich kanałów, ale czy to na pewno właściwa droga?
„Viva l`arte” to typowy one-shot. Zamknięta fabuła będąca fillerem pomiędzy poszczególnymi tomami cyklu. Historia jest do bólu prosta, żeby nie powiedzieć prostacka – nie ma za grosz tajemnicy, dramaturgii, humoru, zaskakujących zwrotów akcji. Dochodzenie w sprawie zaginięcia to jedna scena, a ekspozycja postaci nie istnieje (bo w sumie nie jest konieczna). Moment, w którym czytelnik miał zostać zaskoczony wyszedł niemrawo. Jest jedna fajna sekwencja strzelaniny w kanałach. I to właściwie wszystko. Jeśli by się uprzeć dałoby się całą fabułę skompresować w szorciaku wysyłanym na łódzki konkurs. Lokiemu, który upozowany jest na cynicznego bad-assa i cwanego zabijakę brakuje charyzmy, charakteru, jakiekolwiek głębi. Jest boleśnie papierowy i nudnie przewidywalny. Skoro na scenie pojawia się strzelba, to w finale musi wystrzelić…
Komiksu nie ratują ilustracje. Dawida Pochopienia z jego dość ostrą kreską spróbowałbym porównać do mainstreamowego Macieja Pałki albo uładzonego Adriana Madeja i można policzyć go w poczet wyrobników. Oprawa wizualna utrzymana w mrocznej palecie kolorów, pozostaje wierna ortodoksji rysunku realistycznego. Pochopieniowi brakuje jeszcze pewnej swobody, której nabiera się po narysowaniu kilku albo i kilkunastu takich albumów. Widać, że wciąż zmaga się z materią, a momentami jego prace zajeżdżają amatorką. Czasem kuleją proporcję, czasem sypie się perspektywa, a najgorzej wychodzą szczegóły architektoniczne i budynki, ale generalnie grafika całkiem nieźle się broni. Kadry są fajnie zmontowane (choć brakuje trochę różnorodności), narracja jest płynna, a plecy konia narysowane są (w miarę) poprawnie.
Pod względem edytorskim trudno coś zarzucić komiksowi – kreda jest śliska, czerń nasycona, nie można narzekać na korektę. Na czcionkę przypominającą COMIC SANS sarkać nie zamierzam, bo akurat do tego typu produkcji ta czcionka akurat pasuje.
Miałem spore oczekiwania, co do „Viva l`arte”. Choćby dlatego, że miał być to chyba pierwszy taki album – stworzony przy kooperacji dwóch środowisk – komiksowego i fantastycznego. Ku obopólnym korzyściom – dla jednych miał to być kolejny sposób na wyjście z niszy, a tym drugim miał umocnić pozycję na rynku. Komiksy pisane przez twórców popularnej prozy spod znaku Fabryki Słów o ugruntowanej pozycji na rynku i solidnym fan-basie mogłyby okazać się brakującym ogniem masowego rynku komiksowego. Albo przynajmniej dołożyłyby kilka cegieł do jego budowy. Bo co, jeśli nie pulpową fantastykę kupują ci, co już wyrośli z „Kaczora Donalda”, a jeszcze są za młodzi na „Sandmana”? Może więc uda się ich przyciągnąć do historyjek obrazkowych nazwiskami znanych fantastów, takich jak Jakub Ćwiek? Mam nadzieję, że porażka (przynajmniej pod względem artystycznym) komiksowego „Kłamcy” nie przekreśli całkowicie idei takiej symbiozy.
Dziwi mnie to, bo przecież SQN powinno wiedzieć, jak zadbać o takie rzeczy. Wydawca widział, jak wizualnie opracowane jest takie „Assasin`s Creed” więc…?. Choć nie powinno się oceniać książki po okładce, a komiksu po liczbie alternatywnych coverów, to w przypadku komiksu Jakuba Ćwieka, Dawida Pochopienia i Grzegorza Nity da się zastosować tą zasadę. Bo dalej jest już tylko gorzej…
Pochodzący z Opola literat znany jest przede wszystkim z „Kłamcy”. Cykl składający się z dwóch zbiorów krótkich form i dwóch powieści stanowi przykład popkulturowego melanżu przyrządzonego ze składników podebranych z różnych mitologii, wierzeń i innych tekstów. Czytając opisy i recenzje zgaduje, że to tacy „Amerykańscy bogowie” Neila Gaimana z większym naciskiem na akcję albo coś w guście „Lucyfera” Mike`a Carey`a. W ćwiekowym uniwersum nordycki bóg kłamstwa Loki jest cynglem na usługach aniołów. Jakoś na życie zarobić trzeba. Blondwłosy cwaniak z nieodłączną wykałaczką w ustach rozwiązuje problemy z elegancją Franka Castle`a, bo słudzy niebios nie lubią brudzić sobie rączek. Tym razem będzie musiał odnaleźć człowieka, który w boskim planie miał odegrać rolę proroka nowej ery. Śledztwo zaprowadzi Lokiego do nowojorskich kanałów, ale czy to na pewno właściwa droga?
„Viva l`arte” to typowy one-shot. Zamknięta fabuła będąca fillerem pomiędzy poszczególnymi tomami cyklu. Historia jest do bólu prosta, żeby nie powiedzieć prostacka – nie ma za grosz tajemnicy, dramaturgii, humoru, zaskakujących zwrotów akcji. Dochodzenie w sprawie zaginięcia to jedna scena, a ekspozycja postaci nie istnieje (bo w sumie nie jest konieczna). Moment, w którym czytelnik miał zostać zaskoczony wyszedł niemrawo. Jest jedna fajna sekwencja strzelaniny w kanałach. I to właściwie wszystko. Jeśli by się uprzeć dałoby się całą fabułę skompresować w szorciaku wysyłanym na łódzki konkurs. Lokiemu, który upozowany jest na cynicznego bad-assa i cwanego zabijakę brakuje charyzmy, charakteru, jakiekolwiek głębi. Jest boleśnie papierowy i nudnie przewidywalny. Skoro na scenie pojawia się strzelba, to w finale musi wystrzelić…
Komiksu nie ratują ilustracje. Dawida Pochopienia z jego dość ostrą kreską spróbowałbym porównać do mainstreamowego Macieja Pałki albo uładzonego Adriana Madeja i można policzyć go w poczet wyrobników. Oprawa wizualna utrzymana w mrocznej palecie kolorów, pozostaje wierna ortodoksji rysunku realistycznego. Pochopieniowi brakuje jeszcze pewnej swobody, której nabiera się po narysowaniu kilku albo i kilkunastu takich albumów. Widać, że wciąż zmaga się z materią, a momentami jego prace zajeżdżają amatorką. Czasem kuleją proporcję, czasem sypie się perspektywa, a najgorzej wychodzą szczegóły architektoniczne i budynki, ale generalnie grafika całkiem nieźle się broni. Kadry są fajnie zmontowane (choć brakuje trochę różnorodności), narracja jest płynna, a plecy konia narysowane są (w miarę) poprawnie.
Pod względem edytorskim trudno coś zarzucić komiksowi – kreda jest śliska, czerń nasycona, nie można narzekać na korektę. Na czcionkę przypominającą COMIC SANS sarkać nie zamierzam, bo akurat do tego typu produkcji ta czcionka akurat pasuje.
Miałem spore oczekiwania, co do „Viva l`arte”. Choćby dlatego, że miał być to chyba pierwszy taki album – stworzony przy kooperacji dwóch środowisk – komiksowego i fantastycznego. Ku obopólnym korzyściom – dla jednych miał to być kolejny sposób na wyjście z niszy, a tym drugim miał umocnić pozycję na rynku. Komiksy pisane przez twórców popularnej prozy spod znaku Fabryki Słów o ugruntowanej pozycji na rynku i solidnym fan-basie mogłyby okazać się brakującym ogniem masowego rynku komiksowego. Albo przynajmniej dołożyłyby kilka cegieł do jego budowy. Bo co, jeśli nie pulpową fantastykę kupują ci, co już wyrośli z „Kaczora Donalda”, a jeszcze są za młodzi na „Sandmana”? Może więc uda się ich przyciągnąć do historyjek obrazkowych nazwiskami znanych fantastów, takich jak Jakub Ćwiek? Mam nadzieję, że porażka (przynajmniej pod względem artystycznym) komiksowego „Kłamcy” nie przekreśli całkowicie idei takiej symbiozy.
7 komentarzy:
"Choćby dlatego, że miał być to chyba pierwszy taki album – stworzony przy kooperacji dwóch środowisk – komiksowego i fantastycznego".
Mógłbyś jakoś rozwinąć tę myśl, bo wydawało mi się, że najpierw w "Magazynie Fantastycznym" a teraz w "Strefie Komiksu" robimy to od lat, nie my jedni zresztą, a tu taka niespodzianka.
Serio, tak wygląda comics sans??? Niemożliwe...
Co do comic sans - kurde, reki sobie nie dam uciąć, specem od czcionki nie jestem, ale jak porównywałem z tym, co mi wypluła sieć to zdawała się to bardzo, bardzo, bardzo podobne. Zaryzykowałem więc :)
Robercie, to o co prosisz, to rzecz na dłuższą dyskusję. Na dobrą sprawę, można przecież powiedzieć, że przykładem takiej kooperacji mógłby być Funky Koval albo Wiedźmin przecież.
Ale rzecz w tym, że "Kłamca" to chyba pierwszy taki projekt, który w komiksowej formie chce skapitalizować nazwisko popularnego twórcy związanego ze środowiskiem fantasy. I ma odpowiedni potencjał (marketingowy).
Tak wygląda Comics Sans - http://www.myfonts.com/fonts/microsoft/comic-sans/
A tak czcionka z tego komiksu - http://www.myfonts.com/fonts/comicraft/dave-gibbons/
Nawet w takim ujęciu, jak piszesz, A.Pilipiuk ze swoim komiksowym "Wędrowyczem" i tak był pierwszy :)
Robercie, dlatego zabezpieczyłem się tym chyba, bo zwyczajnie nie byłem pewien. A o "Wedrowyczu" zwyczajnie zapomniałem. Może dlatego, że cały ten projekt nie był tak mocno rozreklamowany i promowany, jak ćwiekowy "Kłamca"?
Co do komiksu z "Magazynu Fantastycznego" i "Strefy Komiksu" - wydaje mi się, (mogę się mylić), że zamiast otwierać się łączyć, integrować i promować stworzono własne getto. Nisze komiksowo-fantastyczną, w której funkcjonowało środowisko "MF".
Czczionka również poprawiona
Prześlij komentarz