środa, 30 maja 2012

#1045 - Ta piękna wojna ("Marvel`s Avengers 3D")

Seansowi "Avengersów" powinien towarzyszyć dreszczyk emocji i podniecenia. Co takiego zgotował nam Joss Whedon i spółka? Po latach oczekiwań i miesiącach spekulacji wreszcie dowiemy się wszystkiego. Teraz, zaraz, będziemy wreszcie mogli odetchnąć z ulgą. Koniec ze snuciem teorii i przypuszczeniami na temat rzekomych przeciwników i przebiegu fabuły. Stojąc przed kinem w ciepłe majowe popołudnie, nie czuję jednak podniecenia. Do seansu dzielą mnie ledwie minuty, a ja nie przestępuję nerwowo z nogi na nogę, nie wyrywam  się, choć myślałem, że nie będę mógł opanować nerwów. Nagle wszystkie te miesiące, spędzone na oczekiwaniu i analizowaniu zwiastunów i przecieków ze studia, straciły dla mnie znaczenie. Świeci słońce, na niebie nie widać nawet jednej chmurki, a ja zaraz znajdę się w gronie starych znajomych.

Ta historia rozpoczęła się w 2007 roku, gdy w maleńkiej scence na koniec "Iron Mana" Nick Fury obwieścił Tony'emu Starkowi zamiar zebrania największych ziemskich herosów w jednym zespole. Od tego czasu Marvel sukcesywnie rozbudowywał swoje uniwersum. Fury'ego zaś uczynił swoim posłańcem. Jego obecność na ekranie zawsze była swego rodzaju obietnicą - gdy wydawało się, że to już koniec, na scenie zjawiał się szef S.H.I.E.L.D i triumfalnie obwieszczał, że to dopiero początek. I rzeczywiście, "Avengers" otwierają zupełnie nowy rozdział w historii Marvel Studios. Spełnił się sen Kevina Feiga i filmowe uniwersum Marvela stoi na solidnych fundamentach i czeka na przyjęcie kolejnych bohaterów z kart komiksów. Spełnił się sen fanów, bo dostali film o jakim marzyli - "Avengersi" to w dorobku Marvela prawdziwa perła, creme de la creme.

Po wygnaniu z Asgardu Loki postanawia zaatakować Ziemię i tym samym upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – ogłosić się królem i utrzeć nosa swojemu zarozumiałemu braciszkowi, który Ziemię darzy szczególnym uczuciem. Aby osiągnąć swój cel potrzebuje Tesseraktu, który jest w rękach Nicka Fury'ego. Bez kłopotu kradnie go i rozpoczyna przygotowania do inwazji na Ziemię. Fury w obliczu zagrożenia wraca do pomysłu stworzenia oddziału Mścicieli. Ten pomysł nie spotyka się z entuzjazmem ze strony zainteresowanych. Zdaje się niemożliwe, aby pogodzić ze sobą tak różne indywidualności, które na dodatek zbytnio za sobą nie przepadają - Stark jest egocentrykiem, Rogers jest zbyt dumny, Thor wyniosły. Każdy z herosów nosi w sobie jakaś skazę, która go określa. Na wojnie jednak wszyscy są równi i aby przeżyć muszą ze sobą współpracować.

Nie jesteśmy żołnierzami! - wykrzykuje cywil nad cywilami Tony Stark w twarz żołnierza idealnego - Steve'a Rogersa. Ma rację, ale czas ku takim wyznaniom nie jest odpowiedni – oto Ziemia stoi w obliczu międzygalaktycznej wojny. Część członków drużyny będzie musiało się oswoić z wojaczką, dla innych nie będzie to nic nowego. Prym w walce wiodą Kapitan Ameryka i Thor; wojna to ich żywioł. Czarna Wdowa i Hawkeye nie ustępują im na tym polu. Tylko Stark i Banner odstają od reszty. Problemem Starka jest rozbuchane ego – nie potrafi podporządkować się jak inni. Banner z kolei nie może pogodzić się z brzemieniem, które nosi. Rufallo udało się to, czego nie osiągnęli Norton i Bana - stworzył wiarygodny portret człowieka targanego wątpliwościami, udręczonego odpowiedzialnością, która na nim ciąży. Banner jest nieco safandułowaty i sprawia wrażenie nieszkodliwego, ale po błysku w oku można poznać, że doskonale wie, jaką siłą dysponuje. Jestem zawsze zły – rzuca do Kapitana Ameryki i wiemy, że nie są to czcze przechwałki. To człowiek, który naprawdę potrafi trzymać nerwy na wodzy, ale kiedy ktoś wyprowadzi go z równowagi, lepiej brać nogi za pas. Gdy zmienia się w Hulka staje się chodzącym kataklizmem. Po raz pierwszy możemy czuć potęgę zielonego giganta: od początku mówi się o nim ze strachem, ale dopiero, gdy jednym uderzeniem pośle na łopatki ogromnego kosmicznego czerwia, wiemy, że naprawdę należy się go bać. Ale nawet on w obliczu zagłady spuści z tonu i stanie w jednym szeregu z innymi.

Wojna zdaje się być czymś wyjątkowym, nawet Thor, który miał nabrać dystansu do wojaczki, w ferworze walki szczerzy zęby w uśmiechu. Whedon daleki jest jednak od jej mitologizowania. Wojna, nawet tak kolorowa i bajkowa jak ta, jest czymś koszmarnym i nieludzkim.W finale oglądamy ludzi opłakujących swoich bliskich; Clint zaraz po przebudzeniu pyta, ilu ludzi zabił, przewinienia Lokiego liczy się w ofiarach. I choć obraz żałobników zostaje wyparty przez obraz wiwatującego tłumu, to Whedon nie zapomina o ofiarach. Zwycięstwo? Owszem, ale wszystko ma swoją cenę.

Wojna u Whedona kończy się triumfem bohaterów. Na koniec rozjeżdżają się, każdy w swoją stronę, ale gdy nadejdzie taka konieczność, ponownie połączą siły. Siła Mścicieli leży w jedności, ale czy jednostka okaże się na tyle silna, aby przetrwać? Innymi słowy, jak zakończy się krucjata Bruce'a Wayne'a w "The Dark Knight Rises"? Nie tylko bohaterowie Marvela wyruszą tego lata na wojnę. Jedno jest pewne, tym razem nie będzie tak miło. Cieszmy się więc słońcem póki możemy.

5 komentarzy:

Jarosław Przewoźniak pisze...

Według filmwebu, Ironman miał swoją premierę w 2008, a nie w 2007 roku.

Marcin Łuczak pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Marcin Łuczak pisze...

Naprawdę? Błędna data to jedyne co wyniosłeś z tego tekstu?

Anonimowy pisze...

ja wyniosłem zdziwienie akurat. jaki jest sens na blog, a nie do szkoły, pisać streszczenie (zresztą w licealnej manierze)? to dla tych co już widzieli? czy dla tych co nie widzieli? proszę o pomoc, to dla mnie dziś pytanie dnia. nie, żartuję, to pytanie retoryczne.

Gonzo

SStefania pisze...

Ja z kolei widzę drobny spoiler.
I nie, to nie jedyne, co wyniosłam z tego tekstu, tylko jedyne, o czym chce mi się wspomnieć, bo nie mam nic do powiedzenia o żadnej innej jego części.