wtorek, 22 maja 2012

#1039 - Zbir tom 1: Ciągle pod górkę

"(...) Po prostu musiałem zrobić ten komiks. Jeśli istnieje coś takiego, jak kosmiczne przeznaczenie - w co wątpię - to moim przeznaczeniem było narysowanie komiksu o gościu, który ma wystające zęby oraz bije zombi i włóczęgów. (...)"

Eric Powell (przedmowa do drugiego wydania albumu "Rozróba")

Powyższy cytat chyba najbardziej oddaje luz i bezpretensjonalność "Zbira". Masz doła, bo rzuciła Cię dziewczyna, bo nie starczyło kasy na piwo, bo zupa była za słona? Sięgnij po ten komiks i po sprawie! To, co natychmiast rzuca się w oczy po przekartkowaniu którejkolwiek z części "Ciągle pod górkę", to wyraźny postęp Powella, jeśli chodzi o stronę graficzną. Rysunki są zdecydowanie bardziej dopracowane, a i wygląd głównego bohatera trochę się zmienił - ciągle wygląda jak przerośnięta małpa, ale już bez tak wyraźnego uzębienia, które czyniło z niego hybrydę wspomnianej małpy z jakimś rasowym redneckiem z lat 50-tych ubiegłego wieku. Zresztą, wystarczy spojrzeć na same okładki - są dużo ładniejsze, niż ta z "Rozróby". A gdy zaczniemy czytać, z czasem okaże się, że i od strony scenariuszowej Powell jest coraz lepszy. Właśnie ten jakże nierówny zbiór najlepiej pokazuje jego rozwój. Im bliżej końca, tym lepiej (zamykająca zbiór opowiastka pt. "Atak jednookiej kanalii z kosmosu" to absolutne mistrzostwo świata!). 

W albumie zerowym byliśmy świadkami wielokrotnych prób zamordowania bohatera (i jego bossa Labrazia) przez bezimiennego kapłana zombie i jego wysłanników. Poznaliśmy kilka ważnych postaci zamieszkujących miasto będące areną ich starć, a wreszcie zapoznaliśmy się z tajemniczą przeszłością Zbira skupioną wokół pewnego cyrku. Pomijając to ostatnie, o którym wiemy więcej, niż każdy prócz samego Zbira, mamy tu prawie bezpośrednią kontynuację poprzednich wydarzeń. Tak więc, zaczynamy od tego, że po swoją zemstę przybywa Rybi Pete, któremu ostatnio Zbir odciął kilka kończyn gadającą piłą łańcuchową. Tym razem będzie trochę trudniej, bo Pete zdążył założyć "gang zabójczych ryboludzi". Do tego czeka nas przeprawa przez pewien nawiedzony dom, starcie z nowym zbójem bezimiennego kapłana, odwiedziny mistrza magii i jego próba wywołania niezwykłej ezoterycznej istoty, mordercze elfy, które uciekły sadystycznemu Św. Mikołajowi czy wreszcie próba inwazji na Ziemię przez pewnego gangsterskiego kosmitę. Dzieje się.

Epizodyczny charakter komiksu - dzięki któremu przypomina serial animowany (tyle że dla dorosłych) - znacznie te wszystkie przygody "ułatwia". Dzięki temu nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy i jak kolejna opowieść może się zakończyć. Jedyne, czego można być pewnym, to ogromnej ilości czarnego humoru, absurdu oraz pulpy. A w tym wszystkim pojawia się w końcu POWAGA. W "Rozróbie" było jej niewiele - głównie w postaci mocno zaskakującego finału. Tutaj, nie jest jej wprawdzie dużo więcej, tak jak to będzie w przyszłych albumach, lecz nieoczekiwane kontrastowanie jej z całym tym kiczowatym szaleństwem staje się już powoli normą/znakiem rozpoznawczym. Tym razem za sprawą pojawienia się w mieście nowej postaci - Buzzarda (w Polsce tłumaczony, jako Zgred). Co trzeba odnotować, jego smutna historia stylizowana jest na western.

I bardzo ładnie to Powellowi wychodzi. Buzzard jest zresztą jedną z najciekawszych postaci w całym tym uniwersum. Każde jego pojawianie się jest gwarancją pewnej dawki... egzystencjalizmu. No i westernu. Oto bowiem jest on ex-szeryfem, który w ramach okrutnego żartu stracił nie tylko najbliższych, ale także życie. Pod wpływem magii stał się kuriozalnym nieumarłym, który żywić się może wyłącznie trupami, a który w "życiu" ma dwa cele: zemsta na kapłanie zombie oraz własna śmierć. Która jest niemożliwa. Zakończenie opowieści o nim jest tutaj rozczarowujące, ale z drugiej strony jest też złożoną czytelnikom obietnicą na przyszłość. Dwa tomy później zostanie spełniona. I to jak.

Brak komentarzy: