To tutaj zaczyna się ten naprawdę dobry "Zbir". "Nigdy wcześniej nie widziałem, aby jakiś artysta wkroczył na komiksową scenę z tak dopracowanymi i dojrzałymi historiami i rysunkami" - miał napisać we wstępie do tomu niejaki Frank Cho. Nie jest to jeszcze szczyt możliwości Erica Powella, ale jest już dosyć blisko. Trzeba jednak zaznaczyć, że chodzi mi o cały zbiór, który jest jeszcze trochę nierówny, a nie o poszczególne historie, które go tworzą. Jedna z nich jest jedną z najlepszych goonowych historyjek, jakie miałem do tej pory okazję poznać.
Łącznie otrzymujemy tu siedem opowieści. Pierwsza z nich skupia się na losach pewnej przeklętej rodzinki o wielce wymownym nazwisku Grave. Zdeformowany ojciec i dwóch monstrualnych synków chowających swoje twarze pod workami. Wyglądają naprawdę upiornie, do tego trudnią się odpowiednio złą robotą - grabią cmentarze z kolejnych zwłok dla Bezimiennego Kapłana, który tworzy z nich później swoje zombiaki. W pewnym wywiadzie Powell powiedział, że dumny jest z tego, iż - pomijając kilka wyjątków - "Goona" można zacząć czytać od któregokolwiek miejsca. Przypadkowy czytelnik rozpoczynający z nim przygodę od środka serii nie będzie miał żadnych problemów z połapaniem się w poszczególnych historiach, bo tworzą one zamknięte całości. Nie oznacza to, że serii brakuje konsekwencji czy też, że się nie rozwija, ale Powell bardzo zgrabnie unika kłopotu pt. "nowy odbiorca nie rozumieć o co chodzić".
I właśnie historia "The Goon And The Family Grave" jest tego bardzo dobrym przykładem. Zaczyna się bowiem od dwóch ekspozycji różnych bohaterów. W pierwszej autor przypomina czytelnikom tragiczną przeszłość Zbira. Krótko, treściwie i efektownie, dzięki czemu czytelnicy znający ją na pamięć na nudę narzekać wcale nie mogą. Druga ekspozycja przedstawia nam smutną historię tego, jak wspomniana rodzinka stała się sługusami Bezimiennego. Po niej przechodzimy do sedna sprawy, czyli historii rozgrywającej się w tzw. teraźniejszości, gdzie ścieżka Zbira (w towarzystwie Franky'ego, rzecz jasna) już nie pierwszy raz przecina się ze ścieżką państwa Grave'ów. W ten sposób z tonacji serio przechodzimy do pełnego akcji slapsticku. A w międzyczasie pojawiają się fragmenty nawiązujące do wcześniejszych zeszytów, które to dla stałych czytelników będą czystą przyjemnością, a dla nowych - lekkostrawnym wprowadzeniem w goonowe uniwersum. Właśnie ta opowieść przyniosła Powellowi pierwszą w życiu statuetkę Eisnera (w kategorii Best Single Issue).
Kolejne dwie historie są wg mnie lepsze. Najpierw zmyłka w postaci dwustronicowego "All The World Is Wonderful When You're An Idiot", opowiadającego o tym, jak to "każda dziewczynka powinna posiadać własnego kretyna". Owe dwie strony to szczyt chamstwa i szowinizmu. Bardzo prostackie, ale też bardzo ironiczne. A że przy okazji piekielnie zabawnie... Po tym następuje właściwa część historii, gdzie po raz pierwszy pojawia się jedna z najciekawszych postaci z całego serialu - szalony naukowiec znany jako Dr. Alloy. Czyli pozornie standardowy antagonista jak żywcem wyjęty z nieśmiertelnego kina grozy i SF lat 50. ubiegłego wieku. W rzeczywistości jest z nim dużo lepiej, niż można by sądzić. Co by ewentualnym przyszłym czytelnikom nie psuć zabawy, ograniczę się do dwóch rzeczy. Po pierwsze, ten bardzo niebezpieczny geniusz ma naprawdę dobre serce i wszystko, co robi, ma służyć dobru ludzkości (to że pozostaje niedoceniony, jak również powody tego stanu rzeczy, to już inna sprawa). Po drugie, jego obecność zawsze jest gwarancją pojawienia się jakiegoś zabójczego robota w okolicy. Jego historia przypomina pod kątem zakończenia pierwszą opowieść z udziałem kapitalnego Buzzarda. Bo kończy się w najmniej oczekiwanym miejscu, co z jednej strony pozostawia odbiorcę z pewnym niedosytem, z drugiej jest swego rodzaju obietnicą złożoną mu na przyszłość przez autora. I jak w wypadku Buzzarda - obietnicą później spełnioną. No, może w nieco mniejszym stopniu.
Inaczej ma się sprawa z "The Lost Goon Tale", zeszytem, który w kręgach fanów twórczości Powella jest już chyba pozycją kultową. Znowuż zaczyna się od pomysłowego wstępu - tym razem galerii fotosów przedstawiających chłopca uciekającego z domu. Zatrzymuje się on w pewnej zdezelowanej, opuszczonej stodole, a w niej znajduje w końcu stary, zniszczony komiks. Gdy zaczyna go czytać, przenosimy się do świata Zbira, aby poznać jedyną w swoim rodzaju opowieść o tym, jak to tytułowy bohater będąc jeszcze chłopcem zrezygnował z życia w cyrku na rzecz gangsteryzmu. Przyczyny tego dobrze już znamy, ale to tutaj widzimy, jak po raz pierwszy pojawił się w Miasteczku, jakim sposobem stał się prawą ręką słynnego mafiosa Labrazia i wreszcie jak zaprzyjaźnił się z Franky'm (który za młodu był zapłakanym chłopcem do bicia; kto by pomyślał?). Świetne dramaturgicznie i tak samo absurdalne, co... prawdziwe. Bardzo sentymentalna, ale zupełnie bezpretensjonalna historia wielkiej przyjaźni. Miazga.
Tak więc każda kolejna historia jest lepsza od poprzedniej, no nic, tylko się w tomie tym zakochać. Ale na koniec nie jest już, niestety, tak różowo. Całość kończą trzy krótkie opowiastki i każda kolejna jest tym razem coraz słabsza. Zdecydowanie najlepiej broni się pierwsza z nich, szalony melodramat (sic!) pt. "The Sea Hug". Rozpoczyna się od kapitalnego wstępu będącego hołdem dla "najgorszego reżysera w historii kina", czyli Edwarda Wooda, rozwija się naprawdę ciekawie i zabawnie (jedną z centralnych postaci jest mój ukochany Rybi Pete), ale kończy się już dosyć ogranym żartem. Takim, z którego naprawdę chciałbym się zaśmiać, ale nic ponad lekki uśmieszek wydobyć z siebie nie potrafię. Kolejna opowieść - o pewnej śmiertelnie groźnej małpie mającej pierdolca na punkcie ciasta jagodowego - zawiera kilka zaskakujących pomysłów i fajnych gagów, ale w mniejszej ilości niż "The Sea Hug", za to z równie ogranym - ale już kompletnie nieśmiesznym - zakończeniem. Warto jednak odnotować, że to tu po raz pierwszy na łamach "Goona" pojawił się rysownik inny niż sam Powell, a mianowicie Kyle Hotz, z którym zresztą współpracuje okazjonalnie do dziś (np. jakiś czas temu stworzyli razem serię "Billy The Kid's Old Timey Oddities").
Ostatni tytuł wart jest odnotowania już tylko ze względu na tego typu "historyczny" akcent. Bowiem to w nim po raz pierwszy pojawiają się w goonowym universum bracia Mud, którzy wkrótce stali się jednymi z ważniejszych postaci drugoplanowych komiksu. Szkoda tylko, że opowieść o tym, jak to Zbir owych zidiociałych zabójców poznał, jest zupełnie przeciętna. Ciężko nie odnieść wrażenia, iż napisanie jej było tylko dla autora pretekstem, aby braciszków przedstawić. A i wcześniej i później tego typu historie pisał dużo, dużo lepiej (ciekawiej przede wszystkim). Myślę, że jednak można na te kończące całość mniejsze czy większe niewypały przymknąć oko. W końcu pozostałe 80% to bardzo porządna robota.
Łącznie otrzymujemy tu siedem opowieści. Pierwsza z nich skupia się na losach pewnej przeklętej rodzinki o wielce wymownym nazwisku Grave. Zdeformowany ojciec i dwóch monstrualnych synków chowających swoje twarze pod workami. Wyglądają naprawdę upiornie, do tego trudnią się odpowiednio złą robotą - grabią cmentarze z kolejnych zwłok dla Bezimiennego Kapłana, który tworzy z nich później swoje zombiaki. W pewnym wywiadzie Powell powiedział, że dumny jest z tego, iż - pomijając kilka wyjątków - "Goona" można zacząć czytać od któregokolwiek miejsca. Przypadkowy czytelnik rozpoczynający z nim przygodę od środka serii nie będzie miał żadnych problemów z połapaniem się w poszczególnych historiach, bo tworzą one zamknięte całości. Nie oznacza to, że serii brakuje konsekwencji czy też, że się nie rozwija, ale Powell bardzo zgrabnie unika kłopotu pt. "nowy odbiorca nie rozumieć o co chodzić".
I właśnie historia "The Goon And The Family Grave" jest tego bardzo dobrym przykładem. Zaczyna się bowiem od dwóch ekspozycji różnych bohaterów. W pierwszej autor przypomina czytelnikom tragiczną przeszłość Zbira. Krótko, treściwie i efektownie, dzięki czemu czytelnicy znający ją na pamięć na nudę narzekać wcale nie mogą. Druga ekspozycja przedstawia nam smutną historię tego, jak wspomniana rodzinka stała się sługusami Bezimiennego. Po niej przechodzimy do sedna sprawy, czyli historii rozgrywającej się w tzw. teraźniejszości, gdzie ścieżka Zbira (w towarzystwie Franky'ego, rzecz jasna) już nie pierwszy raz przecina się ze ścieżką państwa Grave'ów. W ten sposób z tonacji serio przechodzimy do pełnego akcji slapsticku. A w międzyczasie pojawiają się fragmenty nawiązujące do wcześniejszych zeszytów, które to dla stałych czytelników będą czystą przyjemnością, a dla nowych - lekkostrawnym wprowadzeniem w goonowe uniwersum. Właśnie ta opowieść przyniosła Powellowi pierwszą w życiu statuetkę Eisnera (w kategorii Best Single Issue).
Kolejne dwie historie są wg mnie lepsze. Najpierw zmyłka w postaci dwustronicowego "All The World Is Wonderful When You're An Idiot", opowiadającego o tym, jak to "każda dziewczynka powinna posiadać własnego kretyna". Owe dwie strony to szczyt chamstwa i szowinizmu. Bardzo prostackie, ale też bardzo ironiczne. A że przy okazji piekielnie zabawnie... Po tym następuje właściwa część historii, gdzie po raz pierwszy pojawia się jedna z najciekawszych postaci z całego serialu - szalony naukowiec znany jako Dr. Alloy. Czyli pozornie standardowy antagonista jak żywcem wyjęty z nieśmiertelnego kina grozy i SF lat 50. ubiegłego wieku. W rzeczywistości jest z nim dużo lepiej, niż można by sądzić. Co by ewentualnym przyszłym czytelnikom nie psuć zabawy, ograniczę się do dwóch rzeczy. Po pierwsze, ten bardzo niebezpieczny geniusz ma naprawdę dobre serce i wszystko, co robi, ma służyć dobru ludzkości (to że pozostaje niedoceniony, jak również powody tego stanu rzeczy, to już inna sprawa). Po drugie, jego obecność zawsze jest gwarancją pojawienia się jakiegoś zabójczego robota w okolicy. Jego historia przypomina pod kątem zakończenia pierwszą opowieść z udziałem kapitalnego Buzzarda. Bo kończy się w najmniej oczekiwanym miejscu, co z jednej strony pozostawia odbiorcę z pewnym niedosytem, z drugiej jest swego rodzaju obietnicą złożoną mu na przyszłość przez autora. I jak w wypadku Buzzarda - obietnicą później spełnioną. No, może w nieco mniejszym stopniu.
Inaczej ma się sprawa z "The Lost Goon Tale", zeszytem, który w kręgach fanów twórczości Powella jest już chyba pozycją kultową. Znowuż zaczyna się od pomysłowego wstępu - tym razem galerii fotosów przedstawiających chłopca uciekającego z domu. Zatrzymuje się on w pewnej zdezelowanej, opuszczonej stodole, a w niej znajduje w końcu stary, zniszczony komiks. Gdy zaczyna go czytać, przenosimy się do świata Zbira, aby poznać jedyną w swoim rodzaju opowieść o tym, jak to tytułowy bohater będąc jeszcze chłopcem zrezygnował z życia w cyrku na rzecz gangsteryzmu. Przyczyny tego dobrze już znamy, ale to tutaj widzimy, jak po raz pierwszy pojawił się w Miasteczku, jakim sposobem stał się prawą ręką słynnego mafiosa Labrazia i wreszcie jak zaprzyjaźnił się z Franky'm (który za młodu był zapłakanym chłopcem do bicia; kto by pomyślał?). Świetne dramaturgicznie i tak samo absurdalne, co... prawdziwe. Bardzo sentymentalna, ale zupełnie bezpretensjonalna historia wielkiej przyjaźni. Miazga.
Tak więc każda kolejna historia jest lepsza od poprzedniej, no nic, tylko się w tomie tym zakochać. Ale na koniec nie jest już, niestety, tak różowo. Całość kończą trzy krótkie opowiastki i każda kolejna jest tym razem coraz słabsza. Zdecydowanie najlepiej broni się pierwsza z nich, szalony melodramat (sic!) pt. "The Sea Hug". Rozpoczyna się od kapitalnego wstępu będącego hołdem dla "najgorszego reżysera w historii kina", czyli Edwarda Wooda, rozwija się naprawdę ciekawie i zabawnie (jedną z centralnych postaci jest mój ukochany Rybi Pete), ale kończy się już dosyć ogranym żartem. Takim, z którego naprawdę chciałbym się zaśmiać, ale nic ponad lekki uśmieszek wydobyć z siebie nie potrafię. Kolejna opowieść - o pewnej śmiertelnie groźnej małpie mającej pierdolca na punkcie ciasta jagodowego - zawiera kilka zaskakujących pomysłów i fajnych gagów, ale w mniejszej ilości niż "The Sea Hug", za to z równie ogranym - ale już kompletnie nieśmiesznym - zakończeniem. Warto jednak odnotować, że to tu po raz pierwszy na łamach "Goona" pojawił się rysownik inny niż sam Powell, a mianowicie Kyle Hotz, z którym zresztą współpracuje okazjonalnie do dziś (np. jakiś czas temu stworzyli razem serię "Billy The Kid's Old Timey Oddities").
Ostatni tytuł wart jest odnotowania już tylko ze względu na tego typu "historyczny" akcent. Bowiem to w nim po raz pierwszy pojawiają się w goonowym universum bracia Mud, którzy wkrótce stali się jednymi z ważniejszych postaci drugoplanowych komiksu. Szkoda tylko, że opowieść o tym, jak to Zbir owych zidiociałych zabójców poznał, jest zupełnie przeciętna. Ciężko nie odnieść wrażenia, iż napisanie jej było tylko dla autora pretekstem, aby braciszków przedstawić. A i wcześniej i później tego typu historie pisał dużo, dużo lepiej (ciekawiej przede wszystkim). Myślę, że jednak można na te kończące całość mniejsze czy większe niewypały przymknąć oko. W końcu pozostałe 80% to bardzo porządna robota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz