Nawet najlepszy serial skazany jest - prędzej czy później - na zarzut braku oryginalności. Jednak jak to zazwyczaj bywa, wszystko zależy od punktu spojrzenia na sprawę. To, co dla jednych jest "powielaniem schematu", dla innych może być "coraz pełniejszym wykorzystaniem potencjału". Ten sam los spotkał oczywiście i "Żywe Trupy" - już od dłuższego czasu w dyskusjach zderzają się te dwa poglądy. Czy ostatnie trejdy, niewydane jeszcze w Polsce, przeważają szalę argumentów na którąś ze stron?
Na samym początku Robert Kirkman bardzo pozytywnie zaskakuje. Przez tyle zeszytów przyzwyczaił mnie do nieustannej, szybkiej akcji, która zatrzymywała się zazwyczaj tylko po to by zszokować przerażającymi kadrami. A tym razem w delikatny i ciekawy sposób rozrysowuje smutek i wyrzuty sumienia Rick'a. Jego fikcyjne rozmowy telefoniczne, nie tylko uwspółcześniają uczucia, które nim targają, ale również ukazują tęsknotę za starym światem, gdzie technologia nie była "wymierającym gatunkiem" a zombie nie spacerowały po każdej ulicy. Te spowolnienie akcji po raz pierwszy pozwoliło na chwilę zadumy i "przetrawienie" tego, co wydarzyło się przez prawie pięćdziesiąt zeszytów i pięć lat wydawania "Żywych Trupów".
A działo się dużo i szybko, o czym Kirkman nie pozwala zapomnieć, bo po trzech zeszytach nostalgii akcja znowu przyspiesza. Jak przystało na każdy długodystansowy serial, bohaterom nie jest dane zaznać długiej rozłąki i już po chwili wszyscy są znowu razem. I choć te zamykanie świata przedstawionego do zaledwie kilku(nastu) osób jest irytujące i zwyczajnie sztuczne, to jest jednym z podstawowych praw seriali i złorzeczenie na to przypomina sytuację, w której sfrustrowany fizyk krzyczy, że absurdem jest, iż w Gwiezdnych Wojnach rozchodzi się dźwięk w kosmosie. Warto za to przypomnieć sobie, że chociaż postaci są skazane na siebie, to skazane są również na gwałtowne zgony. I w ten sposób scenarzysta znowu wychodzi z sytuacji obronną ręką - choć wykorzystuje bohaterów jak tylko się da, to nie traktuje ich jak kur znoszących złote jaja i prędzej czy później każdego uśmierca lub pozbawia jakiejś kończyny. Oczywiście można by powiedzieć, że po tylu numerach te "niespodziewane" wypadki zupełnie nie zaskakują, ale bądźmy szczerzy, ten, kto lubi "Żywe Trupy" z chorą niecierpliwością wyczekuje kolejnego wypadku, a w głowie rozrysowuje jego możliwe warianty.
A w jakim celu tym razem Kirkman zgromadził wszystkich bohaterów? Posłużyło mu to za zalążek do kolejnej, zapewne długiej historii, i choć zapowiada się ona bardzo ciekawie, to jej geneza niestety nie jest zbyt oryginalna. Trójka nowych towarzyszy zdradza wszystkim domniemaną przyczynę pandemii zombich, która jest niczym więcej niż tylko wypadkiem przy badaniach genetycznych. Mam nadzieję, że ten nienajświeższy pomysł przerodzi się chociaż w interesującą podróż do Waszyngtonu, w którym bohaterowie mają ponoć mieć szansę uratować cywilizację. Jak na razie nie można narzekać na nudę. Nie tylko historia zatoczyła koło i Rick wrócił do swojego rodzinnego miasteczka, ale co ważniejsze widać jak najmłodsi bohaterowie "Żywych Trupów" oswajają się z nową rzeczywistością. Carl - syn Rick'a - przy odrobinie wysiłku scenarzysty ma szansę stać się jedną z ciekawszych, jak nie najciekawszą postacią całej historii. W aktualnych zeszytach, jeszcze nie zebranych w trejdzie, zaczyna on bardzo gwałtownie dojrzewać i z niecierpliwością wyczekuję, kim stanie się te dziecko.
Akcja "Żywych Trupów" po wyjściu poza więzienne mury nie straciła na impecie. Nie jest to zaskakujące bo prędkość i dosadność to najlepsze co oferuje ta seria. Mnie historia Rick'a i reszty ocalałych ciągle wciąga, i niezmiennie od pierwszego trejda po skończonej lekturze mówię sobie "jeszcze!". To świetnie prowadzony serial, który oczywiście nie zaskakuje już tak jak na samym początku, ale nadal jest świetną robotą. Życzyłbym sobie więcej takich seriali, nie tylko na papierze. Może tak zastąpić "Modę na sukces"?....
(Uwaga! Możliwe spoilery!)
Przy odrobinie szczęścia polscy czytelnicy już niedługo będą mogli poznać zakończenie więziennej historii, która rozpoczęła się aż cztery lata temu. Nie chcę tym osobom psuć zabawy, więc przemilczę ósmy tom zbiorczy, a skoncentruję się na kolejnych dwóch: "Here We Remain" oraz "The Road Ahead", które otwierają zupełnie nowy rozdział przygód Rick'a i reszty grupy.Na samym początku Robert Kirkman bardzo pozytywnie zaskakuje. Przez tyle zeszytów przyzwyczaił mnie do nieustannej, szybkiej akcji, która zatrzymywała się zazwyczaj tylko po to by zszokować przerażającymi kadrami. A tym razem w delikatny i ciekawy sposób rozrysowuje smutek i wyrzuty sumienia Rick'a. Jego fikcyjne rozmowy telefoniczne, nie tylko uwspółcześniają uczucia, które nim targają, ale również ukazują tęsknotę za starym światem, gdzie technologia nie była "wymierającym gatunkiem" a zombie nie spacerowały po każdej ulicy. Te spowolnienie akcji po raz pierwszy pozwoliło na chwilę zadumy i "przetrawienie" tego, co wydarzyło się przez prawie pięćdziesiąt zeszytów i pięć lat wydawania "Żywych Trupów".
A działo się dużo i szybko, o czym Kirkman nie pozwala zapomnieć, bo po trzech zeszytach nostalgii akcja znowu przyspiesza. Jak przystało na każdy długodystansowy serial, bohaterom nie jest dane zaznać długiej rozłąki i już po chwili wszyscy są znowu razem. I choć te zamykanie świata przedstawionego do zaledwie kilku(nastu) osób jest irytujące i zwyczajnie sztuczne, to jest jednym z podstawowych praw seriali i złorzeczenie na to przypomina sytuację, w której sfrustrowany fizyk krzyczy, że absurdem jest, iż w Gwiezdnych Wojnach rozchodzi się dźwięk w kosmosie. Warto za to przypomnieć sobie, że chociaż postaci są skazane na siebie, to skazane są również na gwałtowne zgony. I w ten sposób scenarzysta znowu wychodzi z sytuacji obronną ręką - choć wykorzystuje bohaterów jak tylko się da, to nie traktuje ich jak kur znoszących złote jaja i prędzej czy później każdego uśmierca lub pozbawia jakiejś kończyny. Oczywiście można by powiedzieć, że po tylu numerach te "niespodziewane" wypadki zupełnie nie zaskakują, ale bądźmy szczerzy, ten, kto lubi "Żywe Trupy" z chorą niecierpliwością wyczekuje kolejnego wypadku, a w głowie rozrysowuje jego możliwe warianty.
A w jakim celu tym razem Kirkman zgromadził wszystkich bohaterów? Posłużyło mu to za zalążek do kolejnej, zapewne długiej historii, i choć zapowiada się ona bardzo ciekawie, to jej geneza niestety nie jest zbyt oryginalna. Trójka nowych towarzyszy zdradza wszystkim domniemaną przyczynę pandemii zombich, która jest niczym więcej niż tylko wypadkiem przy badaniach genetycznych. Mam nadzieję, że ten nienajświeższy pomysł przerodzi się chociaż w interesującą podróż do Waszyngtonu, w którym bohaterowie mają ponoć mieć szansę uratować cywilizację. Jak na razie nie można narzekać na nudę. Nie tylko historia zatoczyła koło i Rick wrócił do swojego rodzinnego miasteczka, ale co ważniejsze widać jak najmłodsi bohaterowie "Żywych Trupów" oswajają się z nową rzeczywistością. Carl - syn Rick'a - przy odrobinie wysiłku scenarzysty ma szansę stać się jedną z ciekawszych, jak nie najciekawszą postacią całej historii. W aktualnych zeszytach, jeszcze nie zebranych w trejdzie, zaczyna on bardzo gwałtownie dojrzewać i z niecierpliwością wyczekuję, kim stanie się te dziecko.
Akcja "Żywych Trupów" po wyjściu poza więzienne mury nie straciła na impecie. Nie jest to zaskakujące bo prędkość i dosadność to najlepsze co oferuje ta seria. Mnie historia Rick'a i reszty ocalałych ciągle wciąga, i niezmiennie od pierwszego trejda po skończonej lekturze mówię sobie "jeszcze!". To świetnie prowadzony serial, który oczywiście nie zaskakuje już tak jak na samym początku, ale nadal jest świetną robotą. Życzyłbym sobie więcej takich seriali, nie tylko na papierze. Może tak zastąpić "Modę na sukces"?....
2 komentarze:
Bardzo fajnie sie czytało ten wpis. Szkoda, tylko że na dalsze tomy u nas przyjdzie trochę poczekać. Mnie ciekawi jak będzie filmowa wersja "Żywych trupów".
zombienowela daje radę. Z każdym kolejnym tomem polskim, czytam całosć od początku i jest zawsze dobrze. Film- tak. Komiks- tak. Jak na horror, to nawet nieźle się sprawdza, bo jest sporo ostrych scen, a i raz nawet się rzestraszyłem, w pierwsym tomie, jak dzieciak z wiaderkiem przebiega napierwszym planie. Zajebisty motyw.
Prześlij komentarz