Dzięki wakacyjnej obniżce cen w pewnym sklepie internetowym, którego nazwy nie wymienię, aby nie zostać posądzonym o robienie reklamy, ale chyba każdy doskonale wie, o jaki to sklep chodzi, udało mi się dokupić kilka brakujących albumów, skończyć rozpoczęte serie i zacząć kilka nowych. W paczce dostarczone przez kuriera znalazły się między innymi drugi i trzeci tomik „Bird” oraz „Darlan i Horwazy” ze słodką okładką. Wraz z wcześniej zaliczoną tetralogią „Chicanos”, tytuły te zgrabnie złożyły się na dzisiejszy Rzut za 3 pod szyldem wydawnictwa Sutoris.
„Chicanos” – cztery tomy, 400 stron w czerni i bieli, w cenie 119.60 zł. za całość:
I zacznę od tego ostatniego tytułu, bo jest on zdecydowanie najlepszą pozycją z katalogu wydawnictwa Bartka Sutora. Napisana przez Carlosa Trillo (znanego z taurusowych „Ja, wampir” i nagrodzonych Eisnerem „Opowieści grozy”) i narysowana przez Eduardo Risso (tak, tego od znakomitej oprawy wizualnej ze „100 Naboi”) zamknięta w czterech tomach historia traktuje o perypetiach prywatnej detektyw Alejandriny Jolandy Jalisco. I parafrazując tytuł pierwszego z wydań zbiorczych – nie dość, że pechowa i nieudolna, to jeszcze niegrzesząca urodą. A właściwie potwornie brzydka ze swoimi monstrualnie wielkimi cyckami, krótkimi, chudymi nóżkami i wydętymi wargami. Jej wyraźnie przerysowany wizerunek na tle innych bohaterów utworu koresponduje z konwencją, jaką sobie wybrał Trillo. W „Chicanos” dostaniemy wszystkie elementy typowe dla poetyki czarnego kryminału, złamane slapstickowym dowcipem i złośliwą ironią. Śledztwa i sprawy, w które zamieszana jest Alejandrina Trillo często rozwiązuje w jakiś kompletnie absurdalnie zabawny sposób, wykonując przy tym kawał, świetnej komiksowej roboty i pokazując jednocześnie, że jeszcze wiele da się wycisnąć z tak lubianych w kraju nad Wisłą klimatów noir. Co prawda, bite cztery tomy fabuł pisanych na jedno kopyto i konstruowanych w regularnych formach 12-stronicowych opowieści (pierwotnie przeznaczonych pewnie do jakiegoś magazynu komiksowego) czytane ciurkiem mogą nieco znużyć, ale ołówek Eduardo Risso skutecznie temu zapobiega. W przypadku tego rysownika, który nieodmiennie należy do moich ulubionych komiksowych grafików, o żadnym nudzeniu się nie może być mowy, bo jego sposób prowadzenia historii, grania drugim planem i perspektywą jak zwykle pokazuje, jakie możliwości drzemią w komiksowym medium. Nawet tym rozrywkowym.
„Bird” – trzy tomy, 144 strony w kolorach tęczy, w cenie 89.70 zł. za całość:
Sutoris znowu sięgnęło po komiks środka i tym razem się przejechało. Gdyby z „Bird” zrobić film, a nie komiks, to wyszłaby z niego jakaś czerstwa koprodukcja niemiecko-francuska, nieudolnie imitująca kiepskie, amerykańskie wzorce kina sensacyjnego klasy B z przylepionym drugim dnem. Tani dramat medyczno-psychologiczny z wątkiem romansowym godnym telenoweli z ojczyzny scenarzysty. Oto Jobeth Benton ląduje w szpitalu dla obłąkanych za sprawą niecnych machinacji jej niegodziwego brata. Bitej, poniżanej, gwałconej i uzależnionej od futurystycznego narkotyku głównej bohaterce udaje się zbiec. Przybierając tożsamość maoryskiej top modelki Bird planuje zemstę na bracie i jego współpracownikach. O ile Trillo sprawdził się w groteskowej i pastiszującej konwencji, tak całkowicie poległ jeśli chodzi fabułę sensacyjną i realistyczną. Już w pierwszym tomie, kiedy ucieka się do klasycznego chwytu retrospekcji tuż przed lufą mordercy, wiemy, że komiks został napisany od szablonu. Fabuła się rozłazi i przypomina prymitywną przygodówkę typu point & click, w której bohaterka musi zaliczać kolejne lokacje, odnajdywać skradzione papiery i znaleźć sposób na wyeliminowanie ścigającego ją dwuipółmetrowego bandziora. Akcja siada i robi się nudna, w połowie drugiego tomu już wiemy, że wszystko skończy się dobrze. A nad tym wszystkim unosi się ten nieprzyjemny, lateksowy posmak tandetnej erotyki. „Bird” broni się jedynie oprawą graficzną, która jednak nie jest w stanie uratować komiksu, jako całości.
„Darlan i Horwazy: Złoty Kur” – pojedynczy album, w baśniowych barwach, 29.90 zł za całość:
Komiks zupełnie odstający od dwóch poprzednich, bo o ile „Chicanos”, jak i „Bird” były słusznie przeznaczone dla dorosłego czytelnika, o tyle „Darlan i Horwazy” jest pozycję skierowanego do znacznie młodszego odbiorcy. Właściwie byłaby to pozycja niegodna mojej uwagi, gdyby nie fakt, że jej twórcami są Tomasz Kołodziejczak, szef największego wydawnictwa komiksowego w Polsce i autor licznych opowiadań i powieści fantasy oraz Krzysztof Kopeć, rysownik, który zapewnił sobie wieczystą sławę (bądź niesławę) wśród jemu potomnych słynnym wywiadem udzielonym dla Alei Komiksu. Byłem ciekaw, jak w pełnometrażowym albumie zaprezentuje się Kopeć, i jak z fabuła da sobie radę Kołodziejczak. Po skończonej lekturze mogę stwierdzić, że obaj spisali się co najwyżej poprawnie. „Darlan i Horwazy” to baśniowa opowieść o dwóch, tytułowych rycerzach i misji, od której zależy los królestwa Jajagonii. Dosyć schematyczna fabuła nie wychodzi poza znośny poziom infantylizmu, a komiks da się czytać bez zgrzytania zębami. Oprawa wizualna prezentuje się znośnie, Kopeć wybitnym grafikiem z pewnością nie jest, ale rysować potrafi, choć w jego przypadku poziom infantylizmu zostaje przekroczony. Komiks, jako całość nie ma nawet startu do choćby „Hugo” Bedu, znakomitej belgijskiej serii dla dzieciaków wydanej dziewiętnaście lat temu przez Orbitę.
„Chicanos” – cztery tomy, 400 stron w czerni i bieli, w cenie 119.60 zł. za całość:
I zacznę od tego ostatniego tytułu, bo jest on zdecydowanie najlepszą pozycją z katalogu wydawnictwa Bartka Sutora. Napisana przez Carlosa Trillo (znanego z taurusowych „Ja, wampir” i nagrodzonych Eisnerem „Opowieści grozy”) i narysowana przez Eduardo Risso (tak, tego od znakomitej oprawy wizualnej ze „100 Naboi”) zamknięta w czterech tomach historia traktuje o perypetiach prywatnej detektyw Alejandriny Jolandy Jalisco. I parafrazując tytuł pierwszego z wydań zbiorczych – nie dość, że pechowa i nieudolna, to jeszcze niegrzesząca urodą. A właściwie potwornie brzydka ze swoimi monstrualnie wielkimi cyckami, krótkimi, chudymi nóżkami i wydętymi wargami. Jej wyraźnie przerysowany wizerunek na tle innych bohaterów utworu koresponduje z konwencją, jaką sobie wybrał Trillo. W „Chicanos” dostaniemy wszystkie elementy typowe dla poetyki czarnego kryminału, złamane slapstickowym dowcipem i złośliwą ironią. Śledztwa i sprawy, w które zamieszana jest Alejandrina Trillo często rozwiązuje w jakiś kompletnie absurdalnie zabawny sposób, wykonując przy tym kawał, świetnej komiksowej roboty i pokazując jednocześnie, że jeszcze wiele da się wycisnąć z tak lubianych w kraju nad Wisłą klimatów noir. Co prawda, bite cztery tomy fabuł pisanych na jedno kopyto i konstruowanych w regularnych formach 12-stronicowych opowieści (pierwotnie przeznaczonych pewnie do jakiegoś magazynu komiksowego) czytane ciurkiem mogą nieco znużyć, ale ołówek Eduardo Risso skutecznie temu zapobiega. W przypadku tego rysownika, który nieodmiennie należy do moich ulubionych komiksowych grafików, o żadnym nudzeniu się nie może być mowy, bo jego sposób prowadzenia historii, grania drugim planem i perspektywą jak zwykle pokazuje, jakie możliwości drzemią w komiksowym medium. Nawet tym rozrywkowym.
„Bird” – trzy tomy, 144 strony w kolorach tęczy, w cenie 89.70 zł. za całość:
Sutoris znowu sięgnęło po komiks środka i tym razem się przejechało. Gdyby z „Bird” zrobić film, a nie komiks, to wyszłaby z niego jakaś czerstwa koprodukcja niemiecko-francuska, nieudolnie imitująca kiepskie, amerykańskie wzorce kina sensacyjnego klasy B z przylepionym drugim dnem. Tani dramat medyczno-psychologiczny z wątkiem romansowym godnym telenoweli z ojczyzny scenarzysty. Oto Jobeth Benton ląduje w szpitalu dla obłąkanych za sprawą niecnych machinacji jej niegodziwego brata. Bitej, poniżanej, gwałconej i uzależnionej od futurystycznego narkotyku głównej bohaterce udaje się zbiec. Przybierając tożsamość maoryskiej top modelki Bird planuje zemstę na bracie i jego współpracownikach. O ile Trillo sprawdził się w groteskowej i pastiszującej konwencji, tak całkowicie poległ jeśli chodzi fabułę sensacyjną i realistyczną. Już w pierwszym tomie, kiedy ucieka się do klasycznego chwytu retrospekcji tuż przed lufą mordercy, wiemy, że komiks został napisany od szablonu. Fabuła się rozłazi i przypomina prymitywną przygodówkę typu point & click, w której bohaterka musi zaliczać kolejne lokacje, odnajdywać skradzione papiery i znaleźć sposób na wyeliminowanie ścigającego ją dwuipółmetrowego bandziora. Akcja siada i robi się nudna, w połowie drugiego tomu już wiemy, że wszystko skończy się dobrze. A nad tym wszystkim unosi się ten nieprzyjemny, lateksowy posmak tandetnej erotyki. „Bird” broni się jedynie oprawą graficzną, która jednak nie jest w stanie uratować komiksu, jako całości.
„Darlan i Horwazy: Złoty Kur” – pojedynczy album, w baśniowych barwach, 29.90 zł za całość:
Komiks zupełnie odstający od dwóch poprzednich, bo o ile „Chicanos”, jak i „Bird” były słusznie przeznaczone dla dorosłego czytelnika, o tyle „Darlan i Horwazy” jest pozycję skierowanego do znacznie młodszego odbiorcy. Właściwie byłaby to pozycja niegodna mojej uwagi, gdyby nie fakt, że jej twórcami są Tomasz Kołodziejczak, szef największego wydawnictwa komiksowego w Polsce i autor licznych opowiadań i powieści fantasy oraz Krzysztof Kopeć, rysownik, który zapewnił sobie wieczystą sławę (bądź niesławę) wśród jemu potomnych słynnym wywiadem udzielonym dla Alei Komiksu. Byłem ciekaw, jak w pełnometrażowym albumie zaprezentuje się Kopeć, i jak z fabuła da sobie radę Kołodziejczak. Po skończonej lekturze mogę stwierdzić, że obaj spisali się co najwyżej poprawnie. „Darlan i Horwazy” to baśniowa opowieść o dwóch, tytułowych rycerzach i misji, od której zależy los królestwa Jajagonii. Dosyć schematyczna fabuła nie wychodzi poza znośny poziom infantylizmu, a komiks da się czytać bez zgrzytania zębami. Oprawa wizualna prezentuje się znośnie, Kopeć wybitnym grafikiem z pewnością nie jest, ale rysować potrafi, choć w jego przypadku poziom infantylizmu zostaje przekroczony. Komiks, jako całość nie ma nawet startu do choćby „Hugo” Bedu, znakomitej belgijskiej serii dla dzieciaków wydanej dziewiętnaście lat temu przez Orbitę.
5 komentarzy:
No właśnie, patrząc chociażby po projektach postaci, czy "D+H" nie jest kiepską zrzyną z cudownego "Hugo" z jeszcze kiepściejszymi kolorami (gdzie w "Hugo" były jednym z najmocniejszych punktów)?
Daniel Cha (nie pamiętający swojego hasła do blogspota).
Rzeczywiście design jest podobny, na co ktoś już chyba na Gildii zwracał uwagę, więc coś jest na rzeczy. Ale plagiat byłby chyba za mocnym słowym. Żałosna inspiracja - tak.
czytaj ze zrozumieniem! kto napisał plagiat?
To "kiepska zrzynka" to nie to samo co "plagiat"? "Zrzynka" nie równa się "plagiat"?
Hm, nigdy o tym nie myślałem. Zerżnąć od kogoś na klasówce. Ale jak ktoś zrzyna w komiksie, to w moim słowniczku nie musi kalkować kadrów, ale ewidentnie tak się wzoruje, że nie ma w tym krzty oryginalności stylistycznej.
A co te anonimy takie agresywne? Wykrzyknikami od razu.
Daniel Cha (wciąż nie pamiętający hasła do blogspota).
Prześlij komentarz