poniedziałek, 16 maja 2011

#763 - Wanted

Wesley Gibson to życiowy nieudacznik. Całe dnie spędza w pracy, której nie znosi, pozwalając swojej szefowej wyładowywać swoje seksualne frustracje na jego osobie. Po powrocie do domu udając przed swoją dziewczyną, że ma jeszcze sporo pracy, szuka po internecie tych pornosów, których jeszcze nie widział. Czasem wypadnie na koreańskie żarcie ze swoim najlepszym kumplem, ale tylko wtedy, kiedy ten nie sypia ze wspomnianą powyżej niewiastą. Jego życie diametralnie zmienia się w momencie, kiedy zamawia swoją ulubioną kanapkę w pobliskim barze. Właśnie wtedy Fox werbuje go do Fraternity, zakonspirowanej grupy superprzestępców, potajemnie rządzącej światem. Tak, superłotrowie rodem z komiksów istnieją, choć nie noszą już peleryn. Wesley jest synem jednego z nich, dzięki czemu ma zapewnione miejsce w organizacji. Musi tylko przejść odpowiednie szkolenie.

Główny bohater staje przed wyborem – prowadzić dalej swoje godne pożałowania życie lub zostać villainem. W świecie "Wanted" to ci źli rządzą światem, od kiedy wytłukli wszystkich "good guys". Członkowie Braterstwa żyją poza prawem, poza społecznymi normami, dzięki czemu Fox może zamordować z zimną krwią wszystkich klientów baru, w którym Wesley kupował rzeczone kanapki. Przeciętny superłotr może pozwolić sobie na wożenie się Mercedesem SLK500 cabrio, może gwałcić i mordować celebrities z pierwszych stron gazet, a dzięki zyskom z napadów na równoległe światy, żyje w niemożliwym luksusie. Wszystko to kosztem niewielkiej ceny wyrzeczenia się tradycyjnej moralności. Nawiasem mówiąc, charakterystyczna przypinka, którą noszą należący do Fraternity, jednoznacznie kojarzy się z masońskim cyrklem i kielnią.

W swoim komiksie Mark Millar pokazuje świat, w którym zbrodnia popłaca, a bycie tym złym wiąże się z konkretnymi korzyściami. Z "Wanted" można dowiedzieć się, jak to fajnie jest być superprzestępcą, który przypomina raczej czarnoskórego gangstera z wideoklipu, rozdzielającego "fucki" tym, których za chwilę zastrzeli. I właśnie ten fajtłapowaty maminsynek Wesley, a może raczej Killer, bo taki pseudonim odziedziczy po ojcu, takim zimnokrwistym i pozbawionym wyrzutów sumienia mordercą się stanie, a w wolnych chwilach będzie oddawał się rozpuście w oparach alkoholu i pod wpływem szeregu nielegalnych substancji odurzających. Nie chcąc zdradzać zakończenia napiszę tylko, że taki amoralny wzór postępowania uchodzi za prawdziwie męski i udowadnia, że Wesley jednak nie jest taką cipą, jaką zdawał się z początku.

"Wanted" obfituje w liczne smaczki, które wychwycą czytelnicy komiksowego mainstreamu. Zagłada bohaterów miała miejsce w 1986 roku, w słynnym roku owym, w którym swoją premierę miały "Dark Knight Retuns" i "Watchmen", pozycje, które zredefiniowały amerykański mit superbohatera. Rodzina Mr. Rictusa przypomina wrogów Batmana, a grupa jego antagonisty i opiekuna Killera, Profesora – przeciwników Supermana. Sam Gibson to taki Bullseye`a lub Deadshot, a Fox ma wiele atrybutów Catwoman. Niejednokrotnie Millar ustami swoich złoczyńców niewybrednie nabija się ze sztandarowych herosów mainstreamowego Parnasu. Wspomniany Rictus mordując przypadkowo napotkaną rodzinę pozostawia ich syna żywego, wiedząc, że ten poświęci swe życie przygotowując zemstę na mordercy swoich rodziców. Każdy szanujący się superłotr, nawet na emeryturze, musi mieć swoje prywatne nemesis.

Rysownik J.G. Jones słusznie uchodzi, że jednego z najzdolniejszych przedstawicieli szkoły Bryana Hitcha. Niestety, kiedy pracował nad "Wanted" wyrabiał dopiero swoją kreskę i w tamtym czasie nie wybijał się ponad przeciętność. Brakowało mu tego, czego zmuszającego czytelnika, oglądającego jego prace, do przyznania "ej, to jest cholernie dobre!".

Miałem to szczęście, że udało mi się zapoznać z utworem Millara i Jonesa przed jego filmową adaptacją, której nawet pośladki Angeliny Jolie nie mogły uratować. Komiks był reklamowany, jako następca "Strażników", dekonstruujący postać komiksowego superłotra. Choć do poziomu Alana Moore`a dużo jeszcze Millarowi brakuje, a jego opus magnum to dla mnie wciąż "Ultimates", "Wanted" wypada umieścić tylko jedną półkę poniżej i nie mieć pretensji, że ten kopiący tyłek komiks akcji nie zapewnia zbyt wyrafinowanych uciech intelektualnych.

niedziela, 15 maja 2011

#762 - Komix-Express 88

Bez zbędnego wstępu i owijania w bawełnę: z mojej strony przygoda z Kolorowymi Zeszytami dobiega końca. Po kilku latach działalności, paru fajnych tekstach i inicjatywach składam broń, oddaję odznakę szeryfa i odjeżdżam na swym rumaku w stronę zachodzącego słońca. Nie będę wszystkiego zwalał na czas którego w ostatnich miesiącach bardzo brakuje żeby przysiąść i skreślić kilkanaście zdań tekstu z którego będzie się zadowolonym (chociaż jest to oczywiście jeden z głównych powodów). Przede wszystkim jednak wiem, widzę i czuję, że już dałem Kolorowym maksimum tego co mogłem dać i więcej z siebie nie jestem już w stanie ofiarować. Wypaliłem się. Nie ma też co kryć, że obecnie komiksowo spełniam się w nieco innej roli i póki co daje mi to mnóstwo frajdy i przyprawia o mentalny wzwód. Przygoda z Kolorowymi to był fajny czas. Początkowo blog działał pod nazwą Brakka-Ba-Doom, aby po kilku tygodniach przenieść się na serwery Below Radars i następnie wrócić na silnik blogspota pod nazwą Kolorowych Zeszytów z Kubą Oleksakiem jako współzałożycielem. Przez następne kilkadziesiąt miesięcy udało nam się poszerzyć skład, wypuścić osiemdziesiąt batmanich grafik, popatronować kilku wydarzeniom komiksowym i albumom, ekskluzywnie przekazać parę newsów dla Komiksowa. Po drodze przydarzyło się jeszcze kilka innych sympatycznych rzeczy, ale nie zamieniajmy tego w wyliczankę. Mój czas tutaj się skończył, w ramach występów gościnnych nie zakładam żebym się pojawiał. "Dziennikarsko" raz na jakiś czas spełniać się będę u Tomka Pstrągowskiego, rysowniczo i wydawniczo z chłopakami z ATY. Z Komiksowem więc się nie żegnam, przeskakuję tylko na nieco inny poziom. Tak się złożyło, że również i Robert Wyrzykowski postanowił opuścić te łamy, więc Kubie Oleksakowi i Januszowi Topolnickiemu życzę/życzymy mnóstwa sił, pomysłów, wytrwałości i trzymamy kciuki za kolorową przyszłość. Natomiast wszystkim czytelnikom chciałbym w swoim imieniu gorąco podziękować za odwiedziny, komentarze i głosy na komiksowe (i nie tylko) tematy! Zabrzmi to jak wyświechtany frazes, ale bez Was ta zabawa (bo cały czas nią była!) nie miałaby sensu. Trzymajcie się, wpadajcie do Kuby i Janusza i do zobaczenia na wszelkich komiksowych wydarzeniach! (ŁM)

I żeby nie było, że biorę wszystko dla siebie, to i Rob ma w tej kwestii coś do powiedzenia. Robercie, proszę:

Moje trzy grosze - nie do końca deklaruję ostateczny rozbrat z Kolorowymi, bo już raz taki zadeklarowałem, a potem wróciłem na cały, w pełni satysfakcjonujący mnie rok - więc cholera wie co przyniesie przyszłość. Jednakże nie widzę teraz szans na regularne zajmowanie się tym serwisem. Gościnne występy - a i owszem, ale już nie codzienna praca redakcyjno-organizacyjna. Kolorowe Zeszyty od pewnego czasu stały się samodzielną domeną Kuby, ma on swoją wizję tego miejsca i wciąż sporo serca do pisania tekstów. Życzę mu jak najlepiej, bo razem z Łukaszem i Januszem stworzył jedną z najciekawszych marek w polskiej publicystyce komiksowej. (RW)


Mało znany przeciętnemu zjadaczowi komiksów w naszym kraju Szymon Kudrański robi coraz większą karierę w ojczyźnie superbohaterów. Po mniejszych fuchach w stylu "Zombie Cop", został on zauważony przez samego Todda McFarlane'a z którym od kilku numerów z powodzeniem tworzy historie ze Spawnem w roli głównej. W międzyczasie popełnił on również kilka rzeczy dla DC Comics, a w ostatnich tygodniach pojawiła się zapowiedź jego one-shota o nazwie "Repulsed". Rodzimy artysta zajmie się i warstwą graficzną i scenariuszem historii (wraz z Jeffem Mariottem), opowiadającej o detektywie Samie Hagenie, który przez przypadek trafia na trop niezwykłego mordercy. W jego schwytaniu ma mu pomóc możliwość... "wszczepienia" sobie ostatnich chwil życia ofiar. "Repulsed" trafi do sklepów w lipcu, a na Comic Book Resources można znaleźć przykładowe grafiki z komiksu - robią wrażenie! (ŁM)

Z cyklu "poważne dyskusje na komiksowe tematy poza Komiksowem" - w zeszłym tygodniu rozgorzała dyskusja na kilku TTDKN-owych blogach na temat politycznych asocjacji superbohaterów. Zaczęło się od notki na blogu Michała Wiśniewskiego, gdzie mrw dowodził o prawicowym podłożu superbohaterstwa. Potem były komcie. Potem Wojciech Orliński zripostował, podrzucając tekst o lewicowych komiksach. Notki powstały również na blogach fronesis, nameste i Marcelego - u nameste zebrano wszystkie pozostałe blogowe wypowiedzi w temacie, jak kogoś ciekawi rozwój dyskusji i reakcje komciujących. Sam do tematu swojej cegiełki nie dodam, bo jestem na to za głupi; powiem tylko, że film z notki Marcelego zdecydowanie trafił na moją "must watch" listę. (RW)

Weekend minął nam na Komiksowej Warszawie - Łukasz dzielnie uwijał się na stoisku Małych Inicjatyw Komiksowych, ja wpadłem w sobotę na krótko. Na innych blogach i serwisach pewnie przeczytacie pełniejsze i głębsze relacje, ale tu mamy Komix Express, to będzie ekspresowo. Na plus można zaliczyć dobre wyeksponowanie stoisk z komiksami (foyer zaraz przy wejściu na targi); wygodną i łatwo dostępną lokalizację w Pałacu Kultury i Nauki (gwarantującą łatwe znalezienie imprezy i szybkie wyskoczenie na piwo albo szamę w dobrym towarzystwie); przestronną salę spotkań; śmiałą próbę wyjścia poza getto i poszerzenia targetu czytelniczego; program z niepokrywającymi się spotkaniami. Minusy - komiksy znalazły miejscówę niejako w przedpokoju głównej imprezy (dość to symboliczne); do salki ze spotkaniami niełatwo było dotrzeć (chyba że koledzy przyprowadzili - dzięki bele!); cena za wjazd była trochę wysoka w porównaniu z ubiegłym rokiem (20 zł za karnet wielokrotnego wejścia, 10 zł za jednokrotne wejście, teoretycznie bez możliwości wyjścia - szczęściem ochroniarze nie robili problemów tym, co wchodzili kilka razy na jednorazowy bilet w jednym dniu); większość ciekawych spotkań przypadła niestety na czwartek i piątek, kiedy większość ludzi pracuje lub studiuje; poszerzony target czytelniczy skutkował nieziemskim tłokiem; zabrakło miejsca do integracji i spokojnej rozmowy na terenie samych targów. Według wielu osób KW 2011 wyglądało "dość biednie", myślę jednak że alians z warszawskimi targami książki to dobra opcja na przyszłość. (RW)

A propos Komiksowej Warszawy jeszcze - w tym tygodniu Janek Mazur obwieścił "koniec zinów", a tu o dziwo na KW ukazało się parę niezależnych tytułów, lepiej lub gorzej wydanych - "Biceps #2", "Deus ExMachina", "Problem", "Co mówiłem durniu #5", "Hurra", "Demland 2: Niepojmowanie Mangi", "Handmade". Ba, nawet oddzielne stoisko miały. To chyba nie jest tak źle! (RW)

KW za nami, a już niebawem kolejne festiwale. Na początku czerwca warto wybrać się na drugą edycję Ligatury (1-4.06. 2011), a w ostatni weekend tego samego miesiąca zastępy komiksowych fanów ruszą zapewne na Bałtycki Festiwal Komiksu, przez wielu uznawany za najsympatyczniejszą tego typu imprezę w całym roku. Dodatkową zachętą będzie przyjazd legendarnego Simona Bisleya, który jest u nas znany chociażby z przygód uroczego Lobo. Natomiast na przełomie września i października mieć będzie miejsce Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi, którego jednymi z głównych gości będzie duet odpowiedzialny za m.in. taką serię jak "100 naboi", czyli Brian Azzarello i Eduardo Risso! (ŁM)

piątek, 13 maja 2011

#761 - Wiedźmin - Racja stanu

Wiedźmina duetu Polch - Parowski poznałem przed oryginałem, dlatego nie można mi zarzucić, że emocje związane z lekturą tych komiksów powiązane są w jakikolwiek sposób z poczuciem "świętokradztwa" dorobku Sapkowskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że nie darzę tych albumów miłością od pierwszego wejrzenia - wręcz przeciwnie. Dlatego też na nowego Wiedźmina w kadrach czekałem (już od "przymiarek" Truścińskiego) z niecierpliwością i sporą dozą nadziei....

I co? Po otwarciu zeszytu pierwszy zgrzyt. To nie jest komiks, tylko niezbyt sprytnie zakamuflowana reklamówka gry komputerowej. Ponad połowa stron poświęcona jest na okołowiedźmińskie wycieczki w przeszłość i "kilka słów" od CD Projekt Red - twórcy "Wiedźmina 2: Zabójcy Królów". Sytuację odrobinę broni te kilka stron o powstaniu samego komiksu i mini wywiad z twórcami. Ogólnie jednak można by tę sytuację wykorzystać by po raz kolejny poużalać się nad losem komiksu w Polsce. Jednak kiedy spojrzy się na to z drugiej strony - gdyby nie gra, nie byłoby komiksu, na sercu robi się lżej i od razu można zabrać się za lekturę dania głównego. Co prawda na razie poznaliśmy tylko połowę "Racji stanu", ale już teraz mogę szczerze napisać, że robotę Michała Gałka uważam za udaną. Jego historia nie jest niczym przełomowym dla Geralta, ale nie taki przecież był zamysł scenarzysty. Michał zamiast tworzyć coś na siłę oryginalnego, fantastycznie wykorzystał potencjał tkwiący w samym "dziecku" Sapkowskiego, i opowiedział o "kolejnym" zleceniu, starając się przy tym być wiernym oryginałowi na ile tylko pozwoliły jego umiejętności i komiksowe medium. Dzięki temu (póki co oczywiście) wyszła całkiem sprawna historia, która podczas lektury nie sprawia wrażenia wyrwanej z wiedźmińskiego uniwersum. Ciężko też jest się zgodzić z pojawiającymi się zarzutami jakoby komiks był kalką opowiadania "Wiedźmin" z tomu "Miecz przeznaczenia". Wyszukiwanie porównań między kotołakiem a strzygą, lub dworem Creigiau a Wyzimą jest nie tyle bezcelowe, co bez sensu. Wiele wiedźmińskich zleceń wygląda z pozoru tak samo, ale w tym właśnie leży siła sagi. Z pozoru podobne zadania okazują się być diametralnie różne, a to ze względu na emocje jakie im towarzyszą i wywołują. I tu jest podobnie. W "Racji stanu" nie czuć zastraszenia i bezsilności jakie towarzyszyły zadaniu z wyzimską strzygą. Czuć za to rodzinne animozje i wszędobylski pieniądz.

A czego nie czuć, dzięki rysunkom Arkadiusza Klimka można zobaczyć. I choć w przypadku scenariusza mogę zrozumieć zarzuty braku oryginalności (choć jak wspomniałem moim zdaniem bezsensowne), to graficznie komiksowy Wiedźmin prezentuje się naprawdę świetnie. Piękne panoramy i dopracowana architektura tworzą rewelacyjne tło dla podziwiania (w głównej mierze) Geralta i kotołaka. Czasem co prawda kuleje dynamizm walki, ponieważ postępujące po sobie kadry są od siebie nazbyt oddalone w czasie, w efekcie czego trzeba momentami zastanowić się co przed chwilą właściwie się stało. Jednak nie broniąc wcale Klimka, a zwyczajnie zastanawiając się nad tym, odnoszę wrażenie, że jest to spowodowane ograniczoną ilością stron, co wymusiło na nim rozrysowanie pojedynku na zbyt małej ilości plansz. Są to jednak tylko moje domysły i wrażenia, a prawdę znają tylko autorzy. Za to bezsprzeczne brawa należą się Łukaszowi Pollerowi, ponieważ pokolorował on nocną walkę tak sprawnie, że jest ona jednocześnie bardzo wyrazista i szczegółowa, nie tracąc przy tym uczucia zupełnych, leśnych ciemności. Na koniec pisząc o stronie graficznej nowego Wiedźmina nie sposób również nie pogratulować Przemkowi Truścińskiemu. Nie można przecież zapomnieć, że "Racja stanu" miała obowiązek być wierna komputerowej wersji przygód Geralta, a to właśnie - w głównej mierze - Przemek przyczynił się do powstania moim zdaniem rewelacyjnej wizji wiedźmina.

Gdybym chciał trochę pomarudzić "po polsku", to bym napisał, że wielka szkoda, iż potencjał nowego komiksowego Wiedźmina został zaprzepaszczony na rzecz "reklamówki" gry komputerowej. Jednak nie zrobię tak, i zamiast tego pozwolę sobie stwierdzić, że całe trio zatrudnione przez Egmont do tej historii spisało się póki co (nie przewiduję zmian w czerwcowym finale) naprawdę świetnie. Historia Michała doskonale wpisuje się w losy Geralta, a graficznie mimo małych "niedociągnięć" jest po prostu profesjonalnie i (banalnie pisząc) ładnie. Czego chcieć więcej od komiksowego zeszytu? Kontynuacji?

czwartek, 12 maja 2011

#760 - Wywiadówka: "Podrzędna rola scenarzysty" - rozmowa z Jerzym Szyłakiem

W drugim akcie rozmowy Tomka Kontnego z Jerzym Szyłakiem, autor opowiada o czytelnikach oburzonych erotyką (a raczej ich braku), nowej książce (z paroma starymi tekstami) i genezie "Scen z życia murarza" (oraz epizodzie z „Krzykiem” Muncha). Zapraszamy do lektury!
Tomasz Kontny: W czasie tegorocznej Bydgoskiej Soboty z Komiksem za najważniejszych rysowników dziesięciolecia uznałeś Michała Śledzińskiego, Krzysztofa Gawronkiewicza, Mateusza Skutnika oraz Marka Turka. A co ze scenarzystami? Czy w ogóle możemy mówić o najważniejszych scenarzystach dziesięciolecia, czy może wystarczyłoby przytoczyć jeszcze raz powyższe nazwiska (bez Krzysztofa Gawronkiewicza, bo ten raczej nie pisze)?
Jerzy Szyłak: W przeciwieństwie do Radka Kleczyńskiego, który uważał, że "rysownik jest przedłużeniem ręki scenarzysty", uznaję rolę scenarzysty za podrzędną wobec tego, co ma do pokazania rysownik. Owszem jest na świecie paru wybitnych scenarzystów, ale wydaje mi się, że są oni wyjątkami od reguły, że to rysownik tworzy obrazkową opowieść.

Czy Jerzy Szyłak obraził się na komiksowy światek czy to komiksowy światek zmęczył się Jerzym Szyłakiem? Nie ukazuje się już tyle komiksów do twoich scenariuszy, co kiedyś...
Trochę sobie odpuściłem poszukiwanie rysowników i popędzanie tych, których znalazłem. Rynek jest płytki, komiksy (zwłaszcza polskie) się słabo sprzedają, więc po co robić nowe. Ale na nikogo się nie obraziłem. I nie wydaje mi się, żeby nastąpiło zmęczenie moją osobą. Jeśli dobrze liczę, to do końca roku powinny się ukazać cztery komiksy z moimi scenariuszami.

Dlaczego wycofałeś się z internetowego życia komiksowej społeczności? Kiedyś byłeś jej aktywnym członkiem.
To zabawne pytanie. Kiedy zacząłem się udzielać na forach dyskusyjnych, często mnie pytano, czemu to robię, sugerując jednocześnie, że nie powinienem. Prawdę powiedziawszy, sprawy zawodowe zabrały mi tyle czasu, że zabrakło go na inne rzeczy. Bardzo się zaangażowałem w przygotowywanie projektu nowego kierunku studiów na Uniwersytecie Gdańskim. Jest to Wiedza o Teatrze, na którą nabór powinien być już w tym roku. A w tej chwili jestem na ostatnim etapie nadzorowania pracy moich seminarzystów – jest ich sporo, więc i pracy mam dużo.

Czy zdarza ci się prowadzić na Uniwersytecie Gdańskim zajęcia z komiksów? Jak wyglądają takie wykłady?
Owszem, zdarzało mi się. Wyglądały tak samo, jak inne zajęcia prowadzone przeze mnie.

Czy możemy się spodziewać jakiejś nowej książki o tematyce komiksowej?
Tak. Jest już gotowa. Składa się z częściowo z nowych tekstów, a częściowo z tego, co tu i ówdzie publikowałem. Piszę też rzecz całkiem nową, ale prace nad nią wyglądają tak samo, jak moja aktywność internetowa i z tych samych powodów.

Czy akademicka wiedza na temat komiksów pozwala ustrzec się błędów w praktycznym pisaniu komiksów czy może teoria ma się nijak do praktyki?
Wydaje mi się, że wiedza teoretyczna powoduje, że popełniam inne błędy niż ci, którzy jej nie mają, ale nie robi błędów tylko ten, co nic nie robi.

Zakładając, że nie zdołasz zrealizować wszystkich scenariuszy „z szuflady”, na których historiach, które czekają na swoich rysowników, zależy ci najbardziej?
Zależy mi tak samo na wszystkich.

Większość twoich komiksów kręci się wokół przemocy i/lub seksu. To jakaś fiksacja? Fetysz?
Odnoszę wrażenie, że cokolwiek bym odpowiedział na to pytanie, to i tak moja odpowiedź zostanie źle zrozumiana. Bardzo możliwe, że mam jakąś fiksację na punkcie seksu, ale wolę to niż zakłamanie.

Czy erotyczne komiksy „Obywatel w palącej potrzebie” i „Obywatele w miłosnych uściskach” wywołały jakiś odzew czytelników? Oburzonych rodziców zniesmaczonych lekturami swoich pociech? Kogokolwiek?
Komiks miał na okładce napis, ze jest tylko dla dorosłych, co jest powszechnie zrozumiałym sygnałem dla dzieci, że mają ukrywać przed rodzicami fakt, że go czytają. W wypadku „Obywateli” ten sygnał musiał być wyjątkowo dobrze odebrany, bo z żadnym oburzonym rodzicem się nie zetknąłem. Czytałem natomiast sporo głosów oburzonych internautów i jednego krytyka, który narzekał, że komiks nie jest narysowany „podniecającą kreską”. Czytałem też pracę magisterską Jakuba Łuki „Erotyzm, pornografia i przemoc we współczesnym komiksie polskim”, w której jest całkiem sporo na temat tego, co napisałem i jako teoretyk komiksu, i jako praktyk. To całkiem niezła praca, chociaż autor popełnia tam fatalny błąd twierdząc, że Michał Pawluk jest seryjnym mordercą, którego ściga.

Wkrótce ukaże się prequel „Szminki”, komiks „Sceny z życia murarza”. Jaka jest jego geneza? Skąd potrzeba, aby dopowiedzieć historię bohatera, który umiera w „Szmince”?
Pomyślałem sobie, że skoro wiele innych osób robi prequele, to i ja mogę, i zrobiłem. Szczerze przyznam, że napisałem ten scenariusz, bo wkurzyli mnie koledzy z K/Zetu, z którymi dyskutowałem na forum „wraka” o „Szmince”. Oni uważali, że umieszczenie w tamtym komiksie kadru, który był parafrazą „Krzyku" Muncha to banał i pójście na łatwiznę. Wymyśliłem więc historię, w której roi się od aluzji plastycznych i literackich i wysłałem do nich z prośbą o ocenę. Nikt z nich mi wtedy nie odpowiedział. Ale historia została. I w końcu doczekała się realizacji.
Na ostatnią część pytania mógłbym odpowiedzieć, że żal mi było dobrze wymyślonej postaci, która przedwcześnie opuściła scenę i nie byłaby to zupełna nieprawda.

W "Ziarnku Prawdy" pojawia się zamek w Chocimiu. Czy to był celowy zabieg, czy tylko inwencja Huberta Ronka? Jeśli był to celowy zabieg, to dlaczego akurat ten zamek?
W scenariuszu nie ma zamku w Chocimiu.

środa, 11 maja 2011

#759 - Wywiadówka: Jazda obowiązkowa z Jerzym Szyłakiem

Bohaterem ostatniej wznowionej Wywiadówki jest Jerzy Szyłak. Teoretyk, krytyk i twórca, jeden z największych autorytetów w dziedzinie sztuki komiksowej. Najważniejsze albumy, które powstały do jego scenariuszy, to seria o przygodach prywatnego detektywa Benedykta Dampca – w tym "Benek Dampc i trup sąsiada" (rys. Robert Służały) i "Strange places" (rys. Maciej Pałka), erotyczny cykl „Obywatel w palącej potrzebie” i "Obywatele w miłosnych uściskach" (rys. Jacek Michalski), dwuczęściowa wariacja na temat przygód Alicji (Lewisa Carrolla) - "Alicja" (rys. Mateusz Skutnik) i "Alicja po drugiej stronie lustra" (rys. Jarosław Gach) oraz kryminalna "Szminka" (rys. Joanna Karpowicz). Wywiad przeprowadził oczywiście Tomasz Kontny.

Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Jerzy Szyłak: Moja przygoda z komiksem zaczęła się chyba od "Kajtka i Koka" w „Wieczorze Wybrzeża”. Potem odkryłem "Tytusa, Romka i A’Tomka", no i "Kapitana Żbika" - tę serię czytałem od pierwszego odcinka. Kiedy byłem w liceum zaczął ukazywać się "Relax". Krótko mówiąc, dorastałem w czasach, kiedy komiksów był dostatek, a wszystkie "kamienie milowe"polskiego komiksu miały swoje premiery.
Scenariusze początkowo pisałem tylko dla siebie. A nawet ich nie pisałem, tylko siadałem do rysowania komiksów i wymyślałem historyjkę, którą chciałem narysować. A rysowałem albo proste żarty rysunkowe, albo dość dziwne historyjki w rodzaju "Małego masturbatora". Pisanie dla innych zacząłem od adaptacji literatury – takie było zapotrzebowanie ze strony wydawców: zrobiłem adaptację "Odysei", która została narysowana, ale nie doczekała się publikacji, przerobiłem na komiks "Alicję w Krainie czarów" – narysował ją Sławek Jezierski. Potem adaptowałem "Quo Vadis", które miał rysować (nieżyjący już) Marek Górnisiewicz, ale wydawca, który mi to zlecił pochwalił się tym projektem Włochom, ci zaś stwierdzili, ze chętnie kupią gotowy komiks, co spowodowało, że grafik z wydawnictwa postanowił sam go narysować. Efekt był taki, że komiks nigdy nie powstał, ale honorarium za scenariusz dostałem.
Na pisanie własnych rzeczy namówili mnie rysownicy, którzy chcieli, żebym zrobił im scenariusz pasujący do tego, co robią. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła się moja przygoda z "Fanem", dla którego napisałem scenariusze godzące to, czego oczekiwali rysownicy (Sławek Jezierski, Sławek Wróblewski) z oczekiwaniami wydawcy. Nie zawsze mi się to udawało, ale w sumie napisałem wtedy sporo – bardzo tradycyjnych – historyjek, z których część bezpowrotnie zaginęła.
Na ostatnią część pytania chyba już odpowiedziałem: pisałem dla rysowników. Gdyby o scenariusz poprosił mnie jakiś filmowiec, pewnie też bym go napisał, ale tak się nie stało.

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Literaturą zajmuję się zawodowo w związku z czym nie mam pisarskich wzorów, mam za to bibliotekę tekstów, które przeczytałem, bo lubię i takich, które przeczytać musiałem, bo omawiam je na zajęciach. Obsesyjnie wracam do "Alicji w Krainie Czarów", więc pewnie Lewis Carroll jest moim wzorem, a z komiksiarzy to pokolenie "Heavy Metalu" – Moebius, Corben, Druillet. No i "Thorgal".

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Na szczęście nikt tego nie robi, ale podejrzewam, że za każdym razem udzielałbym innej odpowiedzi. Czasem jednak (w ciągu dnia) znajomi, którzy nie zajmują się komiksem, zadają podobne pytanie, ale im także udzielam różnych odpowiedzi w zależności od tego, czy należą do czytających, czy oglądających i od tego, jaki jest ich stosunek do nowych tendencji w malarstwie. Tym, którzy się snobują na znawców sztuki współczesnej pokazuję wtedy "Arkham Asylum" McKeana, "Fires" Mattottiego i „M” Mutha. Koleżance, która jest historykiem sztuki pokazałem "Flet Zaczarowany" Amano i to był strzał w dziesiątkę. Januszowi Chriście natomiast pokazałem kiedyś Willa Eisnera, bo czułem, że on na pewno doceni jakość tej komiksowej roboty i rzeczywiście docenił (ba, był zachwycony). "Tradycjonalistom" pokazuję Manarę i – ostatnio – "Przybysza" Shauna Tana. A prawdziwym przyjaciołom – Loustala i Skutnika.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Pierwsza była chyba adaptacja "Odysei". Zrobiłem z dzieła Homera opowieść bez bogów. Nie wiem, jak mi się to udało, ale to nie był zły scenariusz.
Nie, przepraszam. Pierwsza była "Fantazja na fujarkę" – przerobiłem na komiks moje krótkie opowiadanie (jedyne, opublikowane w "Fantastyce"). Narysował to Marek Górnisiewicz. Opublikowały "Wiadomości Elbląskie". Nie był to wybitny komiks, ale dobrze się bawiliśmy przy jego realizacji.

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Oczywiście, że intuicyjnie. A właściwie – kierowałem się intuicją i setkami przeczytanych wcześniej komiksów.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Kiedyś z reguły zaczynałem od rysowania projektu planszy – robiłem taki bazgroł, w którym tylko ja potrafiłem się rozeznać. Chodziło o to, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądał układ kadrów na stronie i dobrze zaplanować wielkość i kolejność dymków. Bardzo długo tak pracowałem i mam jeszcze niektóre z zeszytów, w których robiłem te bazgroły – chociaż dziś już nie wiem, co przedstawiają i do czego miały służyć.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Podejrzewam, że tak, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Planuję podział na strony i na kadry. Podaję, jakie teksty mają się znaleźć w dymkach i w komentarzach. No i piszę, co robią postacie na obrazku (o ile coś robią) oraz z jakiego punktu widzenia to pokazać, chyba, że nie ma to znaczenia dla ciągłości opowiadanej historii. Raczej się nie rozpisuję na temat szczegółów wyglądu postaci i scenerii, bo uważam, że rysownik ma w tej kwestii lepsze wyczucie.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Kiedy zaczynam pisać, najczęściej nie wiem, jak się skończy cała historia. I czasem zdarza się, że opowieść układa się sama, a czasem zatrzymuje się w połowie i za cholerę nie chce się rozwinąć.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Ogólnie rzecz biorąc, jestem tolerancyjny. Nie lubię bohaterów, którzy wracają zza grobu i odcinków, które istnieją tylko po to, by opóźnić rozwój zdarzeń w wątku, który bardzo ładnie się zapowiadał w odcinku poprzednim.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
Nie pamiętam.

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
Odkładam na później i zabieram się za pisanie zupełnie czego innego, albo za inne zajęcia. Czasem dobry pomysł przychodzi do głowy w najmniej oczekiwanym momencie, a czasem przerwa trwa tak długo, że w ogóle zapominam o tym, że pisałem ten scenariusz. Jakiś czas temu Mateusz Skutnik mi przypomniał, że pisałem "Nowe przygody Marii Curie i jej męża Piotra". Udało mi się znaleźć szesnaście stron, które wtedy napisałem, ale nie znalazłem w sobie chęci, by to kontynuować. Może kiedyś.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Wydaje mi się, że rysownik, który decyduje się narysować komiks na podstawie mojego scenariusza, czułby się zrobiony w konia, gdybym nagle zaczął mu podsuwać poprawki i wprowadzać zmiany. Dlatego nigdy tego nie robię, chyba, że rysownik uważa, że jakieś zmiany powinny nastąpić.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Dzień, kiedy dostałem z "Komiksu Fantastyki" honorarium za "Małego masturbatora". To były naprawdę duże pieniądze.

Jakie masz plany na przyszłość?
Nie mam planów. Mam jedynie spory zapas scenariuszy do rozdania ludziom, którzy chcieliby je narysować.

wtorek, 10 maja 2011

#758 - Ultimate Avengers

"Ultimate Avengers" pomyślane zostało, jako cykl mini-serii, z których każda byłaby osobną historią i zamykałaby się w sześciu zeszytach. Pierwsza z nich rozpoczyna się tuż po wydarzeniach związanych z eventem "Ultimatum". Z premierowym numerem historii zatytułowanej "The Next Generation", który ukazał się w sierpniu 2009 roku, wiązano wielkie nadzieje. Wszak miał być to triumfalny powrót Marka Millara, autora znakomitych, jeśli nie genialnych "Ultimates". Liczono, że uda mu się odbudować markę, którą zniszczył Jeph Loeb i przywrócić blask linii Ultimate, uchodzącej niegdyś za wizytówkę Marvela.

Sam scenarzysta był nastawiony do swojej nowej serii bardzo entuzjastycznie i zręcznie podkręcał hype na komiks swojego autorstwa. Każda z historii "UA" miała być eventem na skalę całego ultimateverse, rysowanym przez najlepszych grafików w branży. Millar zapewniał, że nad "Ultimatesami" chciał pracować przez dłuższy okres i pomysłów starczyłoby mu nie na 24, ale na 60 numerów. I właśnie te niewykorzystane koncepty miały pojawić się w "Avengers".

W pierwszym tomie wprowadza szereg nowych postaci, które będą tworzyły specjalny oddział do zadań specjalnych dowodzony przez wyrzuconego z S.H.I.E.L.D. Nicka Fury`ego. Ich pierwszym zadaniem jest powstrzymanie Kapitana Ameryki, który na własną rękę ruszył w pościg za Red Skullem, który w swojej U-wersji nie jest nazistowskim zbrodniarzem, tylko terrorystą do wynajęcia. Millar na każdym kroku chce udowodnić, że jego Mściciele są o wiele bardziej "fajni", niż ich pierwowzory, którymi w tamtym czasie zajmował się Loeb na łamach "New Ultimates". War Machine to ulepszona wersja Iron-Mana z jajami, nowa Black Widow jest znacznie bardziej śmiercionośna, niż swoja poprzedniczka, a do Gregory`ego Starka jego młodszy, żałosny braciszek nawet się nie umywa. Niestety, zabieg ten wychodzi dość sztucznie i może za wyjątkiem nowej Wasp (akurat pochodzącej z oryginalnej serii) wszyscy, niemal w komplecie są koślawo przerysowani, płascy i psychologicznie nieciekawi. Do tego Skull i Rogers, wokół których skoncentrowana jest historia, zgodnie cierpią na "kompleks Batmana". Kapitan Ameryka był już "awesome" w "Ultimates", a teraz jest "uber-awesome", a Czerwona Czaszka w niczym mu nie ustępuje.

Carlos Pacheco z trudnej i wymagającej roli następcy Bryana Hitcha wywiązał się bardzo dobrze. Artysta dysponuje podobną, choć nie tak dopieszczoną kreską. Nadrabia za to dynamiką i energią, która świetnie pasuje do wypełnionego po brzegi akcją komiksu. Wizualnie sceny strącenia helikopterów AIM w pierwszym zeszycie czy paryskie starcie Kapitana z Avengersami w trzecim i czwartym prezentują się naprawdę znakomicie. Szkoda jedynie, że artyście nie udało się utrzymać równej formy przez cały album, bo pod koniec rysunki są wyraźnie mniej dopracowane. Pomimo tego, Pacheco to wciąż pierwsza liga jeśli chodzi o amerykański mainstream.

Historia pierwszych "Ultimate Avengers" w sporej części jest autoplagiatem fabuły drugich "Ultimates", a wspomniane niewykorzystane pomysły to raczej fabularne odrzuty, które słusznie nie zmieściły się w pierwszym podejściu do Mścicieli XXI. Tym bardziej, że stoją w sprzeczności z dotychczasową continuity i burzą spójność świata Ultimate. Zgrzytem jest również dziwaczne pojawienie się Spider-Mana w laboratorium Starka, które nie zostało wyjaśnione w kolejnych tomach. Niemniej Markowi Millarowi po koszmarnych "Loebtimates" i fatalnym "Ultimatum" udało napisać się zgrabny komiks akcji, który nie obraża inteligencji czytelnika. W gruncie rzeczy jest dobrze, ale to nie poziom oryginalnych "Ultimates", uwspółcześnionych i urealistycznionych bohaterów, pokazanych bez rażących uproszczeń, w sposób spójny i logiczny, godnych lekcji, jaką udzielił mainstreamowi Alan Moore.

poniedziałek, 9 maja 2011

#757 - Pitu Pitu

Daisuke Igarashi w antologii "Pitu Pitu" tworzy fantastyczne uniwersum dzieci i zwierząt, piękna przyrody i zgiełku miasta, w którym codzienność miesza się z niezwykłością, a hipnotyzująca rutyna - z magią i sennymi fantasmagoriami. W tym splocie nowoczesnej kultury koty ze zdziwienie oglądają ludzi, pożerających kanarki, a burze wysyłają pioruny, aby kobiecie wybranej na narzeczoną, związać wszystkie włosy na ciele. Dziwaczne, poetyckie i niezrozumiałe - tak w skrócie można by określić ten zbiorek.

Bardzo mocne zakorzenienie w tradycyjnym folklorze japońskim i w kontekście wschodniej kultury sprawia, że biedny czytelnik, ukształtowany w kulturze zachodniej, jest właściwie pozbawiony jakichkolwiek szans w starciu z "Pitu Pitu". Dla mnie oznacza to skazanie na lekturę naiwną, nie pogłębioną. Z podobnym przypadkiem miałem już do czynienia, kiedy czytałem "Dwie poduszki" od Hanami, ale wtedy Hinako Sugiura (autorka komiksu) wcielała się w przewodniczkę po egzotycznym świecie wschodniej etyki, dawnej obyczajowości i wartości, które zostały pogrzebane przez czas. Tamtą obcość dało się jakoś oswoić. W przypadku mangi Igarashiego jest to znacznie trudniejsze.

Nie potrafię znaleźć w "Pitu Pitu" żadnego punktu zaczepienia, żadnego miejsca, gdzie mógłbym spróbować rozpocząć rozpracowywanie sensu lub sensów utworu. Żaden z posiadanych przeze mnie kluczy nie pasuje. Modna w naszym kręgu kulturowym problematyka ekologiczna i etyka posthumanistyczna w duchu Petera Singera odpada w przedbiegach. Napięcie pomiędzy naturą, a cywilizacją to niezwykle istotny element, ale chyba nie zasadniczy. Wszelkie skojarzenia, na czele z najbardziej oczywistymi, takimi jak metaforyczne znaczenia pewnych zwierząt czy motywów nie mają raczej racji bytu, ponieważ są warunkowane zachodnią kulturą.

Czyżbym był zatem skazany na klucz autorski, dość prostodusznie wyłożony na ostatnich stronach "Pitu Pitu", zamiast posłowania? Autorskie pouczenie Igarashiego kojarzą mi się antyinterpretacyjnym sposobem czytania zaproponowanym przez Rolanda Barthesa. Wybitny teoretyk literatury, najważniejszy spośród poststrukturalistów, to ten sam, który zasłynął szokującą tezą o śmierci autora. Według Barthesa dzieło, czy raczej tekst, nie jest pudełkiem, depozytem czy strukturą znaczeń, dającą się w prosty (lub całkiem skomplikowany) sposób deszyfrować na drodze czytelniczej interpretacji, która buduje jakiś spójny obraz utworu. W takiej perspektywie lektura nie jest dążeniem do uchwytywania sensów, podporządkowywaniem poszczególnym elementów jakiemuś nadrzędnemu projektowi zrozumienia tekstu. Powinna być działaniem wręcz przeciwnym – to jest niezrozumieniem. Jeśli dobrze odczytuje Barthes`a czytanie to prostu czytanie, a nie poszukiwanie "prawdy" ukrytej w tekście. Niemożliwym jest pogodzenie ze sobą całej, nieskończonej galaktyki signifiants obecnej na kartach utworu w jednej, spójnej interpretacji. Zarówno francuski literaturoznawca, jak i japoński mangaka, zdają się mówić – "cieszcie się po prostu tekstem", a Igarashi idzie jeszcze dalej i chce powiedzieć "cieszcie się po prostu życiem, bo jest ono pełne magii, niezwykłości i niesamowitości, tak jak mój komiks".

I w ten sposób dziwaczny duet Barthes-Igarashi rozrasta się o osobę Neila Gaimana, któremu jak sądzę "Pitu Pitu" przypadłoby do gustu, właśnie ze względu na tą kryjąca się zakamarkach codzienności niezrozumiałą fantastyczność rodem z marzeń sennych. Zwierzęca estetyka i sposób konstruowania opowieści delikatnie przywodzi na myśl "Stwory nocy". Wydaje mi się, że tercet egzotyczny w składzie Igarashi-Barthes-Gaiman gra w miarę czysto i spójnie, ale wciąż nie jestem pewien, ż jest to melodia akurat odpowiednia dla "Pitu Pitu".

niedziela, 8 maja 2011

#756 - Trans-Atlantyk 137

Amerykanie mają własny odpowiednik "afery z przeklinającym Chopinem". Chyba nikt nie spodziewał się, że krótka, zaledwie dziewięciostronnicowa historyjka obrazkowa może jeszcze wywołać takie medialne kontrowersje. Otóż w jubileuszowym, 900. numerze "Action Comics" David S. Goyer, współtwórca filmowej serii "Blade" i scenarzysta nowego filmu z Człowiekiem ze Stali, w szorcie zatytułowanym "The Incident" wysłał Supermana do Teheranu. Tam, największy bohater komiksowy wszechczasów, solidaryzuje się z ludźmi protestującymi przeciwko reżimowi prezydenta Ahmadineżadowa, a jego działania zostają zinterpretowane, jako zbrojna interewncja USA. Po powrocie do kraju, Superman dostaje burę od Gabriela Wrighta, fikcyjnego sekretarza obrony przy prezydencie, zarzucającego mu, że doprowadził do dyplomatycznego incydentu, z którego skutkami będzie musiała sobie radzić administracja Białego Domu. Sfrustrowany Człowiek ze Stali wyrzeka się amerykańskiego obywatelstwa, mając dość dostosowywania swoich działań do bieżącej polityki prowadzonej przez Stany Zjednoczone. Jak mówi - "Prawda, sprawiedliwość i amerykański styl życia już nie wystarczają. Świat jest zbyt mały. Zbyt skomplikowany". Komiks o tak mocnej wymowie politycznej musiał wzbudzić gorącą dyskusję w silnie zideologizowanych massmediach za oceanem, ale chyba żaden z komiksowych synoptyków nie spodziewał się, że ta burza będzie aż tak potężna. Prawicowe media z telewizją Fox na czele dostały wręcz kociokwiku, news dotarł do Europy, a komentarze oburzonych czytelników są liczone w tysiącach. Oczywiście komiks sprzedał się na pniu, szybko wrócił do drukarni, ale i tak na rynku wtórnym osiągnął niebotyczne ceny. DC Comics wreszcie odtrąbiło medialny sukces, robiąc sobie świetną reklamę. Warto wspomnieć, że w niedawno zakończonej historii "Grounded" J. Micheal Straczynski bardzo mocno podkreślił kulturowy związek przybysza z planety Krypton z Amerykanami. Ciekawe co będzie dalej. (KO)

Redaktorzy DC Comics odsunęli Francisa Manapula od pracy nad dwoma numerami "Flasha" (#11 i #12), które miały ukazać się jeszcze przed rozpoczęciem "Flashpoint". Powód jest prozaiczny - Manapul po prostu fizycznie nie dałby rady w tak krótkim czasie narysować tych dwóch zeszytów. Jest to również główna przyczna jego opóżnień w pracy nad serią. Zwykle daje się od 4 do 5 tygodniu rysownikowi na wykonanie szkicu standardowej objętości zeszytu, natomiast Manapul musiał się zmieścić z kładzeniem tuszu i kolorami. Ostatecznie pracą nad "The Road to Flashpoint" i finałem on-goinga musiał podzielić się ze Scotem Kolinsem, a DC już przydzieliło go do nowego projektu. Spekuluje się, że może chodzić o historię "Flash: Secret Origin", które ukaże się na łamach nowego miesięcznika z Najszybszym Żyjącym Człowiekiem. (KO)

Nominacja do nagrody Eisnera dla "Amerykańskiego Wampira" jest chyba najlepszym dowodem na to, że Scott Snyder horrory pisać potrafi, jak nikt inny. Już wkrótce spod jego reki wyjdzie kolejny komiks grozy, stworzony wespół z Scottem Turfem (skrypt) i Attilą Futakim (rysunki). Pierwszy zeszyt siedmioczęściowej mini-seria "Severed" ukaże się nakładem Image Comics już w sierpniu. Snyder chce opowiedzieć historię o Ameryce z początku XX wieku, wielkim kontynencie porozcinanym przez ciągnące się kilometrami autostrady i linię kolejowe. Głównym bohaterem będzie dwunastoletni Jack Garron, który wyruszy na poszukiwanie swojego zaginionego ojca. Na swojej drodze spotka niespodziewanie tajemniczego i budzącego grozę sprzedawcę o ostrych jak żyletki zębach... (KO)

Zgodnie ze spekulacjami i zapowiedziami, szefowie Marvela przystąpili do przebudowania imprintu Ultimate Comics. Historia "Death of the Spider-Man", crossover "Ultimate Avengers vs. New Ultimates" oraz mini-seria "Ultimate Fallout" mają zamknąć pewien rozdział i przygotować grunt pod "Ultimate Comics Universe Reborn". Wbrew moim nadziejom nie będzie to restart, wymazujący z historii UC okres od "Ultimatum", aż po dzień dzisiejszy. Pierwszym zapowiedzianym tytułem, który ukaże się pod nowym szyldem będą "Ultimate Comics: The Ultimates". Misję odnowienia flagowej marki Ultimate powierzono Jonathanowi Hickmanowi, piszącemu obecnie mini-serię "Ultimate Comics Thor" i Esadowi Ribicowi. Pierwsza historią będzie zatytułowana "The Republic is Burning", a główne role odegrają w niej Nick Fury, Spider-Woman, Thor oraz Hulk (czyli Bruce Banner). Wprowadzone zostaną również kompletnie nowe postacie, które nie mają swoich odpowiednich w regularnym uniwersum Marvela. Ribic zapowiada, że nie chce wprowadzać rewolucji w designie "Ultimates", ale mówi, że w serii pojawi się miły, futurystyczny feeling. Seria startuje w sierpniu. (KO)

Drugim z ogłoszonych tytułów jest "Ultimate Comics X-Men". Scenarzysta projektu, Nick Spencer, zapowiada zupełnie inne podejście do tematu. W świecie Ultimate, większość mutantów oraz najbardziej rozpoznawalni członkowie X-Men zginęli podczas "Ultimatum". Jego historia ma ogniskować się wokół tych, którym udało się jakoś przeżyć - Kitty Pryde, Bobby`m Drake`u, Johnnym Stormie (?), Rogue i Jimmy`m Hudsonie. Mutanci w UC, w przeciwieństwie do swoich odpowiedników ze świata 616, nie są kolejnym etapem ludzkiej ewolucji, tylko efektem genetycznych eksperymentów i ten właśnie wątek Spencer chce podjąć w swojej serii. Oprawą graficzną zajmie się Paco Medina, a nowy rozdział w historii X-Men zostanie otwarty we wrześniu. (KO)

Na spotkaniu z Darwynem Cooke`m podczas komiksowego festiwalu w Bostonie w zeszłym tygodniu, artyście "wymsknęło się", że pracuje nad nowym projektem dla DC Comics, Do tej pory artysta był zajęty autorskimi komiksami, w tym serią powieści graficznych "Richard Stark's Parker", będących adaptacją prozy Donalda Westlake`a, przygotowywanymi dla IDW Publishing. Cooke twierdzi, że jego powrót do stajni Dan DiDio, będzie "największą rzeczą, jaką udało mu się zrobić dla DC Comics". Znacząca to zapowiedz, jeśli weźmie się pod uwagę, ze kanadyjski twórca w 2004 roku stworzył "DC: The New Frontier", znakomitą, sześcioczęściową mini-serią obsypaną licznymi nagrodami, w tym Eisnerem za "Najlepszą Serię Limitowaną". (KO)

PRISM Awards to wyróźnienie przyznawane utworom, które w sposób wyrazisty przedstawiają problematykę uzależnień i chorób psychicznych, dzięki czemu oprócz walorów rozrywkowych, mają również wartość edukacyjną. Od 1997 roku nagradzane są produkcje, które w sposób realistyczny, ale i przystępny dla każdego czytelnika, podejmują tę trudną kwestię. W tym roku, w kategorii komiksowej, PRISM Award otrzymały dwa tytuły wydane przez DC Comics - mini-seria "Justice League: The Rise of Arsenal" #1-4 autorstwa J.T. Krulla i Geraldo Borgesa oraz dwuczęściowa historia "Ajax" opublikowana na łamach serii "Greek Street" Petera Milligana i Davide Gianfelice. Wybór ten okazał się o tyle kontrowersyjny, że oba te komiksy uchodzą za jedne z najsłabszych, jakie ukazały się w 2010 roku. Innymi nominowanymi pozycjami były vertigowskie "Greendale" Neila Younga, mini-seria "Hawkeye and Mockingbird" oraz zestaw "Dark Avengers Annual #1", "Dark Avengers" #13-16, "Siege" #1-4, "Sentry: Fallen Sun", w komplecie opowiadające o problemach i upadku Sentry`ego. (KO)

sobota, 7 maja 2011

#755 - Komix-Express 87

W przyszły weekend 88. wydanie Komikx-Expressu i 138. wydanie Trans-Atlantyka nie ukaże się w ogóle, a aktywność Kolorowych Zeszytów nieco się obniży. Powód jest dość prozaiczny - biorę udział we własnym weselu i zwyczajnie nie będę w stanie odpowiednio wcześniej wszystkiego przygotować, zaplanować i opublikować. Jak tylko nieco ogarnę się po nocy poślubnej, to wszystko powinno wrócić do normy. Ta mała przerwa nie ma nic wspólnego z pojawiającymi się tu i ówdzie komentarzami, że "koniec jest bliski", a Kolorowe wkrótce przestaną istnieć. Ostatnimi czasy nie mogłem po prostu wygospodarować tak wiele czasu na prowadzenie strony - z przyczyn oczywistych. Stąd również na Kolorowych pojawiły się tekstu wcześniej publikowane, choć już niedostępne w sieci. (KO)

W sieci ukazało się wydanie specjalnie komiksowego magazynu "Kazet", które jest poświęcone postaci Thora. Nordycki bóg piorunów i jedna z ikon Marvela z okazji premiery filmowej adaptacji jego przygód została wręcz rozebrana na czynniki pierwsze. Wśród mnóstwa artykułów poświęconych herosowi dzierżącemu młot Mjolnir można oczywiście znaleźć recenzję filmu w reżyserii Kennetha Branagha, z Chrisem Hemsworthem, Natalie Portman, Anthonym Hopkinsem i Tomem Hiddlestonem w rolach głównych, który niedawno wszedł na ekrany polskich kin. Kolorowe Zeszyty serdecznie zapraszają do lektury! (KO)

Zgodnie z dobrym, amerykańskim zwyczajem, na blogu "Bicepsa" ukazały się trzy, tajemnicze teasery. Są cycki, jest cytat z książki Stanisława Grzesiuka "Pięć lat kacetu" i trzy tajemnicze daty - 1984, 2001, 2011. Ale o co chodzi z tą colą, pizzą i burgerem? Jak pisze "B" w naszych komentarzach idzie o nowy projekt ATY. Natomiast dwójka zina w szerokiej dystrybucji będzie dostępna na festiwalu Komiksowa Warszawa, do 12 do 15 maja 2011 roku. Dzisiaj rano podano również spis treści zina, który będzie grubszy(64 strony) i nieco... tańszy (7,77 zł). Na pokładzie "B" udało zebrać się naprawdę doborową ekipę - w napisach końcowych można zobaczyć nazwiska Śledzia, Tadeusza Baranowskiego, Roberta Adlera, Tomasza Pastuszki czy Tomka Niewiadomskiego. Cieszy większa dawka publicystyki, powrócą Pawełek, Pstrąg i Holcman, zadebiutują Konwerski, Wyrzykowski i Chaciński, a przebojem numeru może okazać się wspólny komiks Tomka i Lenki Leśniaków. Nowy numer zapowiada się naprawdę pysznie. Przypominam równiez, że na drugiej edycji KW, w niedzielę w sali Gagarina, o godzinie 15:30, odbędzie się również spotkanie z redaktorami "B", a także "Kolektywu" i "Kartonu". (KO)

Michałowi Śledzińskiemu wreszcie uda się zawitać na Rondzie Sztuki. Już 21 maja, o godzinie 16, do Katowic trafi redaktor "Produktu", twórca "Osiedla Swoboda" i "Na Szybko Spisane". Czy Śledziowi, który niemal w pojedynke zrewolucjonizował polski komiks (jak reklamowany jest przez organizatorów), uda się odpowiedzieć wreszcie na pytanie "kto zabił polski komiks?". Takich ambicji raczej nie będą mieć Robert Sienicki i Agata Wawryniuk, którzy z kolei pojawią się we Wrocławiu na trzecim spotkaniu z cyklu "Komiksofon". Miejsce - kawiarnia Puzzle, Przejście Garncarskie 2, na drugim piętrze, data - 11 maja, godzina - 19. Impreza odbędzie się oczywiście we Wrocławiu, a nie w Poznaniu. Na oba spotkania wejść można za friko. (KO)

Pierwszy tom znakomitej mangi "Pluto" Osamu Tezuki i Naoki Urasawy spotkał się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem przez polskich czytelników. Wydawnictwo Hanami błyskawicznie zapowiedziało premierę drugiego tomu, który ma się ukazać już 17 maja. Album będzie liczył nieco więcej stron (212), niż jego poprzednik, a jego cena będzie o cały jeden grosz wyższa (wyniesie dokładnie 31,40 zł). A tymczasem pod koniec kwietnia, tuż przed długim, majowym weekendem na półkach ukazały się dwie kolejne mangi z Hanami i teraz trafiły do sprzedaży. Są to: czwarta częśc serii "Ikigami" Motoro Mase (30,45 zł) oraz "Suppli Extra" Marii Okazaki (27,30 zł). (KO)

piątek, 6 maja 2011

#754 - The Batmans: Podsumowanie

Wszystko zaczęło się dość niewinnie, od dwóch rysunków towarzyszących autografom Mawila i Śledzia, odpowiednio na "Bendzie" i pierwszym tomie "Na Szybko Spisane". Arcz zdobył je przy okazji Warszawskich Spotkań Komiksowych w 2007 roku, dobre cztery lata temu. Po dziś dzień nie wie dlaczego poprosił akurat o narysowanie Batmana z gitarą basową. "W sumie nawet nie przepadam za DC, ale jeśli już miałbym wybierać jakiegoś bohatera z ich uniwersum, to byłby to jednak Pan Nietoperz." Z dzisiejszej perspektyw szkoda, że wtedy nie zdecydował się nic z cyckami...

Wkrótce potem, na łódzkiej eMeFce do zespołu dołączali kolejni jego członkowie rysowani przez Piotra Nowackiego ("Kwaziu"), Mawila po raz drugi, Marcina Podolca ("Ser-ce"), Martina Toma Diecka ("Niewinny pasażer") i Nicolasa Robela ("Józek"). Jak się okazało komiksiarze bardzo chętnie rysowali Mrocznego Rycerza uzbrojonego w muzyczny instrument na swoich albumach. Potem, razem z Łukaszem wpadliśmy na pomysł odkurzenia tego sympatycznego pomysłu, w nieco innej formie. Pierwotnie "The Batmans II" miało stanwoić swoisty przegląd możliwości polskich (i jak się później okazało - nie tylko!) rysowników. Co piątek, począwszy od 14 sierpnia 2009 roku na Kolorowych Zeszytach pojawiał się nowy rysunek muzyka w pelerynie strażnika Gotham.

Dość szybko jednak formuła polegająca jedynie na prezentowania coraz to nowych ilustracji zrobiła się nudna. Łukasz wpadł na pomysł, jak można nieco urozmaicić piątkowy cykl i postanowiliśmy zrobić z niego mały konkurs. Zabawa polegała na tym, aby odgadywać kto jest autorem danej ilustracji, na podstawie jej niewielkiego fragmentu. Nowe zasady weszły w życie wraz z szóstym "trackiem" (autor: Przemysław Surma). I już po zaledwie 21 minutach zagadka została rozwiązana przez Macieja Pałkę, który właściwie przez cały czas trwania zabawy przewodził stawce odgadujących i dał się w finale prześcignąć przez Piotra "Jaszcza" Nowackiego, który przysłowiowym rzutem na taśmę odgadł rysunek Śledzia wart trzy punktu. Myślę jednak, że i Maciej, i Piotrek mogą czuć się zwycięzcami naszego konkursu.

Z czasem, przez te kilkanaście tygodni i ta formuła się wyczerpała, a co piątkowe zgadywanki nie wzbudzały już takich emocji, jak wcześniej. I nas w pewnym momencie robota z Batmanami zaczęła męczyć, ale chcieliśmy doprowadzić rzecz całą do końca. Ale koniec końców z ostatecznego efektu jestem bardzo zadowolony. Nigdy bym się nie spodziewał, że nasza akcja rozrośnie się do tak monstrualnych rozmiarów. W sumie opublikowaliśmy równo 80 sztuk Mrocznych Rycerzy w wykonaniu polskich rysowników. Nie wiem czy gdziekolwiek w polskiej sieci można znaleźć podobnych rozmiarów galerię. Każdego z muzykujących Batków kocham po równo, jak własne dziecko, ale niektóre szczególnie przypadły mi do gustu. Do moich faworytów należą ekspresyjne dzieło Wojtka Stefańca, z Bruce`m Wayne`m w roli wokalisty, akwarelowe cacuszko Przemka Surmy, bat-dj w wykonaniu KRLa, przynoszący na myśl kreskę Paula Pope`a rysunek Mikołaja Spionka oraz prosta, ale strasznie fajna praca Mikołaja Ratki. Myślę, że tym zalewie najróżniejszych technik, stylów, pomysłów każdy można znaleźć coś dla siebie.

Myślę, że "Batmans II" to całkiem niezły przegląd rodzimego komiksowa, pokazujący olbrzymie możliwości tkwiące w polskich twórców. Choć przyznam, że do dziś boli mnie brak wielu, czołowych rysowników - Gawronkiewicza, Rebelki, Frąsia, Leśniaka czy Myszkowskiego. Niewykluczone, że w przyszłości powstanie, jakiś bootleg zawierający suplement z pracami tych, których nie udało się namówić za pierwszym razem. Na razie mogę zdradzić, że pracuejmy nad dwoma projektami o opartymi na podobnym pomyśle. Jeden z nich będzie miał charakter konkursowy, w którym tym razem dla zwycięzców będą czekały komiksowe nagrody. Ten drugi natomiast będzie miał charakter bardziej "galeryjny", a jego przedsmak co bardziej uważni mogą odnaleźć na łamach Kolorowych. Czas pokaże czy uda nam się zrealizować oba z tych cykli. A póki co chciałbym wszsytkim zaangażowanym w "Batmansów" serdecznie podziękować - artystom, którzy poświęcili swój czas i pracę oraz zgadującym, którzy cierpliwie zgadywali. Hajfajw!

P.S. Ze strony Śledzia padł pomysł, aby o całej akcji powiadomić DC Comics. Co o tym sądzicie?

czwartek, 5 maja 2011

#753 - Pierwsi w boju

Nieco niespodziewanie na rynku pojawił się drugi tom "Kronik epizodów wojennych". Pierwszy album z serii, "Załoga śmierci", napisany przez Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego i narysowany przez Krzysztofa Wyrzykowskiego ukazał się w 2004 roku, nakładem Milton Media. Licząca ponad sto stron pozycja w paradokumentalnej formie przybliżała losy dramatycznej obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte.

Natomiast "Pierwsi w boju" opowiada o przebiegu heroicznej walki pracowników Urzędu nr 1 Poczty Polskiej w Gdańsku, pamiętnego dnia 1 września 1939 roku. W przededniu Drugiej Wojny Światowej to pocztowcy "w imię obrony wolności zajmowanego przez siebie skrawka Rzeczpospolitej w Wolnym Mieście Gdańsku stanęli do walki" z hitlerowskim najeźdźcą.

Z pewnością "Pierwsi w boju" ukontentują swojego mecenasa. Dla Poczty Polskiej, która wyłożyła środki na stworzenie komiksu, opowiadającego o bohaterskich czynach swoich pracowników, praca Wójtowicza-Podhorskiego i Przybylskiego będzie ładnie wyglądała w jakimś marketingowym portfolio. Może nawet przyda nieco prestiżu tej jakże szacownej instytucji. Obawiam się jednak, że dla przeciętnego czytelnika, spodziewającego się przede wszystkim dobrej, poruszającej historii, nadmiernie martyrologiczna wymowa i sztywna fabuła, rozpisana od prostego szablonu, mogą okazać się nie do przejścia podczas lektury. Jestem również pewien, że Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej czy Muzeum Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte docenią walory historyczne tej pozycji, rozpływając się nad jej faktograficzną wiernością i przydatnością w patriotycznej edukacji najmłodszych. Wszak to komiks, a taka forma świetnie przemawia do przedstawicieli młodego pokolenia! Z takiej perspektywy Wójtowicz-Podharski spisał się, omen nomen, na medal. Za krzewienie świadomości historycznej scenarzysta powinien może już ćwiczyć wypinanie mięśni pectoralis major po ordery.

Nieco osobną sprawą jest oprawa graficzna autorstwa Jacka Przybylskiego. Bydgoski grafik podobnie jak członkowie Studia Komiks Polski, jest wyraźnie zapatrzony w twórczość Jerzego Wróblewskiego. "Pierwsi w boju" to dla niego chyba pierwszy, tak duży komiksowy projekt ("Faustyna" liczyła zaledwie 24 strony i było rysowana wespół z Mieczysławem Sarną). Z swojego zadania wywiązał się bardzo dobrze, sprawnie łącząc dynamiczne sceny strzelanin z mozolną pracą nad materiałami źródłowymi. Czasem po oczach biją zbyt duże uproszczenia, nad którymi chciałoby się, aby Przybylski przysiadł nieco dłużej, ale generalnie całość trzyma fason. Przypuszczam, że gdyby "Pierwsi w boju" byli bardziej "jego" projektem, komiks wyglądałby jeszcze lepiej.

Z całego albumu, którego sama komiksowa historia zajmuje zaledwie 32 strony, najlepiej prezentuje się towarzyszące mu opracowanie historyczne. Oprócz tego, że stanowi ono do przesady wręcz szczegółowe kompendium wiedzy o obronie poczty, zawiera również wcale niezły artykuł traktujący o korzeniach polsko-niemieckiego sporu o Gdańsk. Tekst ten jest z pewnością znacznie bardziej zajmującą lekturą od ociekającej tanim, narodowym patosem opowieści, pełnej fraz w stylu "stanowili (pocztowcy) wyrazisty symbol polskości, znienawidzony przez Niemców". Topornej fabule towarzyszy równie toporny patriotyzm, wykładany z prawdziwie wojskową gracją.

wtorek, 3 maja 2011

#752 - Wywiadówka: "Prędzej czy później dostaniesz w twarz" - rozmowa z Karolem Konwerskim

W drugiej części rozmowy z Karolem Konwerskim krakowski scenarzysta opowiada o definitywnym końcu "Blakiego", wylicza komiksowe projekty swojego autorstwa, które czekają swojej realizacji i mówi o różnicach pomiędzy pisaniem scenariuszy do komiksów, a do gier.

Tomasz Kontny: Skoro wspomniałeś o "Poważnym człowieku", to kusi mnie, aby zapytać, o co - Twoim zdaniem - chodzi w tym filmie i jakie jest znaczenie pierwszej sceny, tej z dybukiem. Dla mnie to przypowieść o upadku rodziny, jako opoki przeciwko wszelkiemu złu i samym Źle, które z pojedynczego dybuka przerodziło się w obecnych czasach w legion pomniejszych diabłów.

Karol Konwerski: Dla mnie Dybuk, to, po pierwsze, symbol naznaczenia - klątwy, po drugie, działa na zasadzie kontrastu: fantastyka z próbą zabicia "nieumartego” kontra pozbawiona tego mistycznego oddechu Ameryka lat - z pozoru - pięćdziesiątych. To XX-wieczny Hiob – zakończenie z trąba powietrzną - Abraxas
Abraxas - imię Najwyższego. Zgodnie z pitagorejskim systemem liczbowym ten zapis dawał liczbę 365, czyli liczbę dni w roku, a bohater tłumaczy się przez telefon "Co ja zrobiłem? Dlaczego mnie dręczysz?". Trąba – to trąba zabija rodzinę Hioba, a co mamy w ostatniej scenie filmu?

Opowiedz więcej o twoim wycofaniu się z projektu Below Radars. Zadecydował czas, który mogłeś poświęcić temu przedsięwzięciu, czy może wyczerpała się jego formuła?
Czas to główny powód. Ale jest coś chyba ważniejszego - "od wtedy" coraz mniej interesuje mnie pisanie o komiksach.

Czym różni się pisanie scenariusza do komiksu od pisania scenariusza do gry? Czy któryś z nich uważasz za trudniejszy, bardziej wymagający?
Wszystkim! Gry to jednak trudniejsza sprawa – wszystko, czego nie wymyślisz, nie przewidzisz, zostanie zweryfikowane i dostaniesz tym prędzej czy później w twarz.
Najbliższe komiksom są bez wątpienia gry przygodowe, które robimy, ale... Wydawało mi się (okazuje się, że wielu wciąż się wydaje), że to prosta sprawa, nic trudnego i wymagającego wysiłku – próbowaliśmy z kilkoma scenarzystami zewnętrznymi, którzy nie dali rady, co nie znaczy, że ja daję radę zawsze i wszędzie.

Wiemy już, że piszesz gry – a w co gra Karol Konwerski? W strzelanki o pisarzach pokroju "Alan Wake", czy może w przeglądarkowe casuale? Większą uwagę przykładasz do historii opowiadanej w grze, czy do radości płynącej z zabawy?
Nie gram na konsoli, bo mimo wielu chwil słabości nie kupiłem żadnej – i tak brakuje mi czasu na wszystko. A gram różnie – ostatnio w "Portal", czyli grę wszechczasów! Lubię strzelać, biegać, skakać i tak dalej. Ale ostatni "Modern Warfare" to droga przez mękę za sprawą debilizmów scenariusza....
Czekam na chwilę, kiedy w przygodówkach flaszowych pojawi się ktoś inny, który utrze mi nosa. W tej chwili liczba graczy w nasze gry zbliża się do 200 milionów, a przyczyną ich popularności są fabuły, historie, zagadki. W tej kolejności: fabuła epizodu - historia całości – zagadki. Mateusz powiedział niedawno, że granie w przygodowe gry dla frajdy czysto gameplay’owej, to jak określanie wartości książki po tym, jak fajnie się obraca kartki.

Album "Pan Blaki" doczekał się wzmianki w podręczniku dla licealistów. To dla Ciebie i Mateusza Skutnika ważne wydarzenie w komiksowej karierze, czy może zabawny przypadek związany z tematyką albumu inspirowanego tekstami Leszka Kołakowskiego? No i – czy to coś zmieniło, prócz dodatkowych punktów do prestiżu?
To duże wydarzenie, ale w sumie olane przez środowisko komiksowe... Wiesz, wchodzisz do siedziby Znaku, a tam na tablicy "produkowanych" pozycji jest Miłosz (coś tam, coś tam), Szekspir (wydanie kolejne, zebrane w złoceniu) i, cholera jasna, komiks! Pomijając wszystko inne, kiedy to zobaczyłem, to poczułem się w końcu AUTOREM. To nie był przypadek, a trochę pracy – przygotowałem kilka tekstów, wysłałem do Znaku, odezwali się po chwili.
Czy coś się zmieniło? Chyba nie, poza tym, że uświadomiło, że warto próbować – prestiżu żadnego w środowisku komiksowym, ale punkty spore, kiedy słyszę od kogoś zupełnie niezwiązanego z komiksami, że to zna i czytał.

Będą kolejne albumy o Blakim?
Nie. Więcej nie będzie z prostego powodu – to, co chcieliśmy powiedzieć juz powiedzieliśmy - ciągnięcie tego dalej byłoby zwykłym odcinaniem kuponów, a obaj chcemy iść dalej. Chociaż pech chciał, że trudno w Polsce o coś więcej niż autorski komis wydany przez mainstreamowe wydawnictwo i to wbrew pozorom troszeczkę podcina skrzydła.
Był jeszcze projekt serialu na podstawie Blakiego – animowanego, ale niespecjalnie podobał nam się pilot, to raz, a dwa, że opcja sprzedaży praw do postaci itd. jakiejś telewizji też nam się nie uśmiechała - jeszcze dzięki bogu nie musimy prostytuować się za parę srebrników.

Na Ligaturze prezentowałeś swój projekt komiksu o Cyganach złożonego z krótszych historii. Opowiedz o nim więcej. Skąd pomysł na taką tematykę? Na jakim etapie są prace?
Jest kilka historii, rysownik ponoć ciągle "się zabiera". A pomysł - mieszkam w "starej" Nowej Hucie. Tutaj co tydzień rodzą się i upadają kolejne fortuny cygańskie (w postaci 7-letniego bmw), rozmowy starszych (bo tylko takie mamy) sąsiadek toczą się właśnie wokół Cyganów (uwaga, nie Romów!). Co z tego wyjdzie - zobaczymy.

niedziela, 1 maja 2011

#751 - Trans-Atlantyk 136

Ogłoszono nominacje do Nagrody Hugo, jednego z najważniejszych i najbardziej prestiżowych amerykańskich wyróżnień literatury z kręgu sci-fi/fantasy. Laury imienia Hugo Gernsbacka są regularnie przyznawane od 1955 na konwencie WorldCon przez stowarzyszenie The World Science Fiction Society. W komiksowej kategorii Best Graphic Story w dwóch poprzednich latach triumfowały albumy z serii "Girl Genius" autorstwa Phila i Kaji Foglio. Również w tym roku tom dziesiąty ("Agatha Heterodyne and the Guardian Muse") ma szansę na statuetkę. Oprócz niego nominowano także czternasty tom "Fables" zatytułowany "Witches" autorstwa Billa Willinghama oraz zespołu rysowników Marka Buckinghama, Steve`a Leialoha, Jima Ferna, Craiga Hamiltona, Davida Laphama oraz drugi trejd "The Unwritten" Mike`a Carey`a i Petera Grossa. Obie pozycje zostały wydane w imprincie Vertigo przez DC Comics. Stawkę uzupełniają "Grandville Mon Amour" Bryana Talbota (Dark Horse) i "Schlock Mercenary: Massively Parallel" Howarda Taylora i Travisa Waltona (Hyperdone). Zwycięzcy zostaną ogłoszeni 20 sierpnia na konwencie w Reno, w Nevadzie. (KO)

Regularna seria z Hellboy`em w roli głównej idzie sobie własnym torem, a tymczasem Mike Mignola ogłosił, że z rysownikiem Richarden Corbenem rozpoczynają pracę nad pierwszą powieścią graficzną z Anung Un Rama w roli głównej. Wraz z "Hellboy: House of the Living Dead" były agent BBPO znowu wyląduje w Meksyku, a komiks będzie niejako ciągiem dalszym przygody zaprezentowanej na łamach "Hellboy in Mexico". Mignola wykoncypował sobie, że historie, w których będzie opowiadał o nieznanych dziejach HB z przeszłości, będą wydawane w formacie graphic novel. Jeśli taka forma chwyci - będzie ukazywało się ich więcej. W nowej-starej przygodzie w ojczyźnie Chupacabry, Bestia Apokalipsy przywdzieje maskę meksykańskiego wrestlera i na ringu będzie rozprawiał się z różnego rodzaju monstrami. Brzmi nieźle! (KO)

Plotki o powrocie Johna Constantine`a do regularnego uniwersum DC potwierdził Peter Milligan, obecny scenarzysta on-goinga "Hellblazer", na brytyjskim konwencie London Sci-Fi Festival. Co ciekawie, fakt ten nie wpłynie na jego solowe przygody w świecie Vertigo, które pozostaną jakby poza głównym kontinuum DCU. Plotki głoszą, że to właśnie jego postać znajduje się na okładce "Brightest Day: The Aftermath" w towarzystwie Supermana i Batmana (uwaga spoiler - jeśli nie chcesz wiedzieć, kto został nowym ziemskim opiekunem i Białą Latarnią nie otwieraj tego linka!). Spekuluje się również, że Constantine wystąpi w jednym z tie-inów do "Flashpoint" (tj. w "Lois Lane And The Resistance"). (KO)

Wszystko zaczęło się od deklaracji scenarzysty Simona Furmana, który powiedział, że z wielką chęcią podjąłby niedokończone wątki z oryginalnej, marvelowskiej serii "Transformers". Historia, która została zarzucona w numerze #80 wciąż czeka na dokończenie, a jak zapewnia autor, materiału starczyło by na dobre 20 zeszytów. Komiksowa franczyza Transformersów znajduje się obecnie w rękach IDW Publishing, które podobną operację przeprowadziło w przypadku "G.I.Joe". Rysownik Adrew Wildman również wielką chęcią podjąłby się takiego zadania. Fani klasycznych "robots in disguise" już zbierają podpisy pod petycją, żeby IDW pozwoliło Furmanowi i Wildmanowi dokończyć ich dzieło. Wydawca na razie wstrzymuje się od oficjalnych komentarzy, choć wydaje się że wspiera całą inicjatywę. (KO)

Obowiązkowy news filmowy - "The Avengers" są tym komiksowym filmem, na który naprawdę czekam z niecierpliwością. Jasne, ciekaw jestem jak "Green Lantern" zaprezentuje się na wielkim ekranie, czym Christopher Nolan zaskoczy w "Dark Knight Rises" i jakie będą dalsze losy Tony`ego Starka, ale tak naprawdę obraz z Największymi Ziemskimi Bohaterami podnosi moje ciśnienie. Dla kina komiksowego może być to kolejny, wielki krok, który przyczyni się do trwałego ukonstytuowania marvelowego movieversum. Jeśli "The Avengers" chwycą, to być może w kinie będzie pojawiać się to, co miało rację bytu tylko w komiksach - crosovery, eventy, spin-offy. Filmowa wersja "Civil War" albo "Secret Invasion" - brzmi niesamowicie, co? Na razie, we wtorek ruszyły zdjęcia. Na planie zameldowali się Kapitan Ameryka, Thor, Iron-Man, Hulk i reszta ekipy. Produkcja rozpoczęła się w Albuquerque (stan Nowy Meksyk), po drugiej stronie kamery stanął Joss Wheadon, a w obsadzie pojawił się Loki. (KO)