W drugim akcie rozmowy Tomka Kontnego z Jerzym Szyłakiem, autor opowiada o czytelnikach oburzonych erotyką (a raczej ich braku), nowej książce (z paroma starymi tekstami) i genezie "Scen z życia murarza" (oraz epizodzie z „Krzykiem” Muncha). Zapraszamy do lektury!
Tomasz Kontny: W czasie tegorocznej Bydgoskiej Soboty z Komiksem za najważniejszych rysowników dziesięciolecia uznałeś Michała Śledzińskiego, Krzysztofa Gawronkiewicza, Mateusza Skutnika oraz Marka Turka. A co ze scenarzystami? Czy w ogóle możemy mówić o najważniejszych scenarzystach dziesięciolecia, czy może wystarczyłoby przytoczyć jeszcze raz powyższe nazwiska (bez Krzysztofa Gawronkiewicza, bo ten raczej nie pisze)?
Jerzy Szyłak: W przeciwieństwie do Radka Kleczyńskiego, który uważał, że "rysownik jest przedłużeniem ręki scenarzysty", uznaję rolę scenarzysty za podrzędną wobec tego, co ma do pokazania rysownik. Owszem jest na świecie paru wybitnych scenarzystów, ale wydaje mi się, że są oni wyjątkami od reguły, że to rysownik tworzy obrazkową opowieść.
Czy Jerzy Szyłak obraził się na komiksowy światek czy to komiksowy światek zmęczył się Jerzym Szyłakiem? Nie ukazuje się już tyle komiksów do twoich scenariuszy, co kiedyś...
Trochę sobie odpuściłem poszukiwanie rysowników i popędzanie tych, których znalazłem. Rynek jest płytki, komiksy (zwłaszcza polskie) się słabo sprzedają, więc po co robić nowe. Ale na nikogo się nie obraziłem. I nie wydaje mi się, żeby nastąpiło zmęczenie moją osobą. Jeśli dobrze liczę, to do końca roku powinny się ukazać cztery komiksy z moimi scenariuszami.
Dlaczego wycofałeś się z internetowego życia komiksowej społeczności? Kiedyś byłeś jej aktywnym członkiem.
To zabawne pytanie. Kiedy zacząłem się udzielać na forach dyskusyjnych, często mnie pytano, czemu to robię, sugerując jednocześnie, że nie powinienem. Prawdę powiedziawszy, sprawy zawodowe zabrały mi tyle czasu, że zabrakło go na inne rzeczy. Bardzo się zaangażowałem w przygotowywanie projektu nowego kierunku studiów na Uniwersytecie Gdańskim. Jest to Wiedza o Teatrze, na którą nabór powinien być już w tym roku. A w tej chwili jestem na ostatnim etapie nadzorowania pracy moich seminarzystów – jest ich sporo, więc i pracy mam dużo.
Czy zdarza ci się prowadzić na Uniwersytecie Gdańskim zajęcia z komiksów? Jak wyglądają takie wykłady?
Owszem, zdarzało mi się. Wyglądały tak samo, jak inne zajęcia prowadzone przeze mnie.
Czy możemy się spodziewać jakiejś nowej książki o tematyce komiksowej?
Tak. Jest już gotowa. Składa się z częściowo z nowych tekstów, a częściowo z tego, co tu i ówdzie publikowałem. Piszę też rzecz całkiem nową, ale prace nad nią wyglądają tak samo, jak moja aktywność internetowa i z tych samych powodów.
Czy akademicka wiedza na temat komiksów pozwala ustrzec się błędów w praktycznym pisaniu komiksów czy może teoria ma się nijak do praktyki?
Wydaje mi się, że wiedza teoretyczna powoduje, że popełniam inne błędy niż ci, którzy jej nie mają, ale nie robi błędów tylko ten, co nic nie robi.
Zakładając, że nie zdołasz zrealizować wszystkich scenariuszy „z szuflady”, na których historiach, które czekają na swoich rysowników, zależy ci najbardziej?
Zależy mi tak samo na wszystkich.
Większość twoich komiksów kręci się wokół przemocy i/lub seksu. To jakaś fiksacja? Fetysz?
Odnoszę wrażenie, że cokolwiek bym odpowiedział na to pytanie, to i tak moja odpowiedź zostanie źle zrozumiana. Bardzo możliwe, że mam jakąś fiksację na punkcie seksu, ale wolę to niż zakłamanie.
Czy erotyczne komiksy „Obywatel w palącej potrzebie” i „Obywatele w miłosnych uściskach” wywołały jakiś odzew czytelników? Oburzonych rodziców zniesmaczonych lekturami swoich pociech? Kogokolwiek?
Komiks miał na okładce napis, ze jest tylko dla dorosłych, co jest powszechnie zrozumiałym sygnałem dla dzieci, że mają ukrywać przed rodzicami fakt, że go czytają. W wypadku „Obywateli” ten sygnał musiał być wyjątkowo dobrze odebrany, bo z żadnym oburzonym rodzicem się nie zetknąłem. Czytałem natomiast sporo głosów oburzonych internautów i jednego krytyka, który narzekał, że komiks nie jest narysowany „podniecającą kreską”. Czytałem też pracę magisterską Jakuba Łuki „Erotyzm, pornografia i przemoc we współczesnym komiksie polskim”, w której jest całkiem sporo na temat tego, co napisałem i jako teoretyk komiksu, i jako praktyk. To całkiem niezła praca, chociaż autor popełnia tam fatalny błąd twierdząc, że Michał Pawluk jest seryjnym mordercą, którego ściga.
Wkrótce ukaże się prequel „Szminki”, komiks „Sceny z życia murarza”. Jaka jest jego geneza? Skąd potrzeba, aby dopowiedzieć historię bohatera, który umiera w „Szmince”?
Pomyślałem sobie, że skoro wiele innych osób robi prequele, to i ja mogę, i zrobiłem. Szczerze przyznam, że napisałem ten scenariusz, bo wkurzyli mnie koledzy z K/Zetu, z którymi dyskutowałem na forum „wraka” o „Szmince”. Oni uważali, że umieszczenie w tamtym komiksie kadru, który był parafrazą „Krzyku" Muncha to banał i pójście na łatwiznę. Wymyśliłem więc historię, w której roi się od aluzji plastycznych i literackich i wysłałem do nich z prośbą o ocenę. Nikt z nich mi wtedy nie odpowiedział. Ale historia została. I w końcu doczekała się realizacji.
Na ostatnią część pytania mógłbym odpowiedzieć, że żal mi było dobrze wymyślonej postaci, która przedwcześnie opuściła scenę i nie byłaby to zupełna nieprawda.
W "Ziarnku Prawdy" pojawia się zamek w Chocimiu. Czy to był celowy zabieg, czy tylko inwencja Huberta Ronka? Jeśli był to celowy zabieg, to dlaczego akurat ten zamek?
W scenariuszu nie ma zamku w Chocimiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz