Poprzednie tomy serii "Comanche" zaczynały się od scen, na których przedstawiono jadący dyliżans lub pociąg. W piątym epizodzie serii tradycja to zostaje przełamana - albuma rozpoczyna się zgoła inaczej. Na pierwszym kadrze widzimy mężczyznę, który przez tubę wykrzykuje słowa „numer 717!”. Kadr dalej okazuje się, że pod tą cyfrą kryje się Red Dust, który za zabicie bandyty Russa Dobbsa został skazany na pięć lat ciężkich robót w kamieniołomach.
Od momentu osadzenia za kratkami minęły prawie dwa lata. Przez cały ten czas przedstawiciele rancza Trzy Szóstki nie ustawali w wysiłkach, aby ich przyjaciel został zwolniony: zbierali podpisy, pisali petycje i listy do senatorów. I w końcu udało im się dopiąć swego. Były kowboj zostaje zwolniony warunkowo i może wrócić do Wyoming.
Lata rozłupywania kamieni odcisnęły na protagoniście widoczne piętno. I nie mam tu na myśli zmiany w wyglądzie, ale raczej pewną zmianę charakteru i obejścia. Do tego dochodzi łatka zabójcy na warunkowym. Mężczyzna nie może nosić broni, spożywać alkoholu i dwa razy w tygodniu musi meldować się u szeryfa. Mieszkańcy miasteczka, nawet dzieci, stroją sobie z niego żarty i prowokują. Na szczęście Dust ma w sobie duże pokłady cierpliwości i pokory.
Scenariusz omawianej odsłony jest świetnie skonstruowany, Greg spisał się na medal. Wątek związany z powrotem Red Dusta na ranczo Comanche stanowi jedynie część fabuły. Druga związana jest z sytuacją zmierzającej do miasteczka Greenstone Falls bandy bezwzględnego i krwiożerczego Shotguna Marlowe’a. Na mieszkańców pada blady strach. Wszyscy z wyjątkiem szeryfa Wallace’a i naszego bohatera wpadają w panikę. Wspomniana para będzie musiała wziąć na swoje barki obronę miasteczka. Red stanie twarzą w twarz ze swoimi potworami, bo będzie mógł w majestacie prawa używać broni. Ostatecznie okaże się, czy potrafi z zimną krwią strzelać do ludzi.
Sama postawa i zachowanie głównej postaci wytwarzają pewien mroczny i fatalistyczny klimat, który rozlewa się na fabułę. Zgadzam się z Michałem Lipką, który napisał, że„cały ten album jest zresztą przesiąknięty smutkiem”. Nawet jeśli większość występujących postaci sprawie wrażenie wyciętych z papieru, to postać Dusta znacząco rekompensuje ich braki. Mam wrażenie, że nawet sam Mike Blueberry nie doczekał się tak dogłębnej i prawdziwej analizy psychologicznej.
Z tomu na tom seria nabiera rumieńców. Fabuła odchodzi od westernowej sztampy i kieruje się w stronę realizmu, który może kojarzyć się z powieściową twórczością Cormaca McCarthy’ego czy Philippa Meyera. Jak tylko skończę pisać ten tekst, to od razu zabieram się za lekturę szóstej odsłony cyklu. Liczę, że scenarzysta podąży właśnie tym tropem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz