Wątkiem przewodnim „Ptasiej parady”, trzeciego tomu przygód Hildy Folk, jest zmiana. Wraz z przeprowadzką głównej bohaterki serii do Trolbergu, opuszczamy baśniowo-folkową krainę zamieszkałą przez fantastyczne stworki i przenosimy się do miasta. Zatłoczonego, betonowego, pełnego, często niezbyt sympatycznych, ludzi. Dla czytelnika, który pokochał komiks Luke`a Pearsona właśnie za ten bajkowy klimat i fantastyczne krajobrazy, będą to bolesne przenosiny.
Ale nie tak, jak dla samej bohaterki, dla której zmiana adresu będzie jeszcze trudniejsza. Dla Hildy fantastyczna kraina pełna fascynujących zjawisk, w której przygoda czaiła się za każdym rogiem, a dnie spędzało się głównie na zabawie, staje się coraz odleglejszym wspomnieniem. Po raz pierwszy tak wyraźnie daje się odczuć w „Hildzie” upływ czasu, a wraz z nim – przemijanie. „Ptasią paradę” otwiera znakomita sekwencja rozciągnięta na cztery strony, w których to, co było zostaje zestawione z tym, co jest teraz. Ta prosta, ale bardzo dobitna sceny znakomicie uwypukla różnice pomiędzy tym co było,a tym co jest i będzie.
Wcześniej, wszystko wydawało się jakieś prostsze, szczęśliwsze, jaśniejsze, a teraz, w kilka tygodni po przeprowadzce do miasta, wszystko stało się bardziej skomplikowane, trudniejsze, nieoczywiste. Sama Hilda stała się nieco starsza i chciałaby się wciąż przechadzać się na skraj lasu, rysować, włóczyć się albo po prostu siedzieć nad rzeką i gapić się w wodę, ale już nie może. Bardzo trudno jest się jej z tym pogodzić. Co gorsza zmiany dotknęły również jej relacje z matką, która jak się można łatwo domyślić, również adaptuje się do nowego domu i wcale nie przychodzi jej to łatwo.
Po raz pierwszy w komiksie pojawia się wątek relacji Hildy z jej rówieśnikami. Dla autora jest to okazja, aby pokazać, jak dzieci potrafią być okrutne i nieznośne. Pearson z wielkim wyczuciem dotyka problemu wyobcowania „innego” w nowym środowisku, nie uciekając przy tym w uproszczone schematy i toporny dydaktyzm. Zderzenie delikatnej i wrażliwej bohaterki z lokalną, młodzieżową łobuzerką miejską wypada bardzo przekonująco. W tym kontekście pewne odcięcie się od fantastycznej konwencji i umiejscowienie akcji w mieście (choć pełnym magii i tylko w pewnym stopniu przypominającym „normalne” miasto) jeszcze mocniej podkreśla walory edukacyjne tego komiksu. Dzieciakom jeszcze łatwiej utożsamiać się z Hildą, a być może dzięki temu będzie im łatwiej zrozumieć siebie.
Zmiany widać również w oprawie graficznej. W porównaniu do dwóch poprzednich tomów, które pod tym względem można określić jako jednolite, w „Ptasiej paradzie” kreska Pearsona ewoluuje. Staje się bardziej miękka, bardziej okrągła, ciąży już nie ku uproszczeniu (bo już chyba prościej się nie da), ale maksymalnej ikonizacji. Wydaje mi się, że zabaw z montowaniem kadrów, gry drugim planem i szeroko pojętych chwytów formalnych w trzecim albumie jest jeszcze więcej. Wizualnie i narracji komiks tylko na tym zyskuje.
„Ptasiej paradzie” mógłbym tak schlebiać jeszcze długo. Komplementy należą się za uchwycenie tego dziecięcego przeświadczenia o niesamowitości świata, o tym że każdy dzień niesie coś nowego, coś świeżego. Za znakomicie przedstawioną więź rodzica z jego dzieckiem, za to jak finał doskonale komponuje się ze sceną otwierającą album. Za bardzo sympatyczną kreację kruka, który choć potrafi mówić, to nie tylko zapomniał jak się lata, ale również po co pojawił się w Trolbergu. Jak zwykle mógłbym pochwalić warstwę edytorską (i zasmucić się nad ceną), ale napisze tylko, że ostatni z wydanych na polskim rynku komiksów z Hildą Folk jest tym najlepszym. Jestem piekielnie ciekaw czy w czwartym epizodzie zatytułowanym „Black Hound” autorowi uda się utrzymać tą nadzwyczajną, zwyżkującą z tomu na tom formę...
Podoba mi się wolta, która dokonuje się w trzeciej „Hildzie”. Po dwóch albumach zdążyłem się już do pewnych rzeczy przyzwyczaić, zdawało się, że historia zaczyna zmierzać w pewnym określonym kierunku, ale „Ptasia parada” pięknie mnie zaskoczyła. Chapeau bas, panie Pearson.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz