Ta krótka recenzja którą widzicie poniżej powstała kilka dni temu... Nie spodziewałem się, że ukaże się w tak smutnych okolicznościach. Po lekturze komiksu pierwszym co zanotowałem było: "Chyba dorosłem do tego, żeby zacząć powoli kompletować całą twórczość Kuberta.". Wtedy pisałem to z radością, dziś czytam to zdanie z żalem. Postanowiłem jednak nic nie zmieniać, by w tekście pozostała spontaniczna radość, którą czerpałem z podziwiania jego rzemiosła. Mam nadzieję, że nie uznacie tego za nietakt. Zresztą, dziś czuję się przybity wiadomością o śmierci Joe`go Kuberta i raczej nie zdobyłbym się na napisanie czegoś sensownego.
Sam dokładnie nie wiem, kiedy zetknąłem się pierwszy raz z jego twórczością - zapewne był to wydany przez Semika "Punisher", albo jakiś obejrzany w latach 90-tych dokument o komiksie. Dziś mam jednak wrażenie, że jego styl był ze mną od zawsze. W przeciwieństwie do prac wielu dawnych wizjonerów mainstreamowego amerykańskiego komiksu, jego dorobek nie zestarzał się do tej pory i pewnie nie zestarzeje się już nigdy. Pociesza mnie fakt, że Kubert nie zmarł przedwcześnie i zostawił po sobie ogrom znakomitej twórczości. Wypuścił też w świat wielu absolwentów swojej szkoły plastycznej i dwóch utalentowanych synów, którzy poszli w jego ślady. Dzięki nim Joe Kubert będzie rysował zza grobu.
"Sgt. Rock: Between Hell and a Hard Place" to stworzona współcześnie wariacja na temat klasycznej amerykańskiej serii wojennej sprzed ponad pół wieku. Poza przeglądaniem grafik nie miałem kontaktu z jej wczesnym odsłonami - po kilku marvelowych essentialach trochę boję się archaicznych amerykańskich komiksów z tamtej epoki. Niemniej, zawsze wydawało mi się, że ta seria posiada ogromny potencjał, a znakomite rysunki Kuberta - który odpowiedzialny był za jej stronę graficzną od samego początku - niesamowicie współgrają z jej konwencją.
Na pomysł odświeżenia "Sgt. Rock" Vertigo wpadło w pierwszej połowie ubiegłej dekady. Początkowo Joe Kubert miał zająć się tylko okładkami, ale redaktorka serii Karen Berger, widząc jego troskę o ten projekt, po kilku długich rozmowach zapytała go, czy sam nie chciałby jej narysować. Najpierw odmówił, ale w końcu skusiło go to, że miała to by być duża, samodzielna książka. Pracował nad nią rok. W tej samej dekadzie Kubert stworzył niesamowite graficznie pozycje, jak "Dong Xoai. Wietnam 65" i wydany również u nas "Josel", do których "Between Hell and a Hard Place" faktycznie nie dorasta, ale warto zauważyć, że konwencja i pewne uproszczenia znakomicie wpisują się w ramy oryginalnej serii. No cóż, mimo, że nie jest to szczyt jego możliwości, to warstwa plastyczna i tak zwala z nóg. Na przekór amerykańskiemu systemowi pracy, Kubert zajął się wszystkim sam - zrobił nawet liternictwo. To świadczy o bardzo emocjonalnym stosunku do tej historii. Same rysunki pociśnięte są mazakiem i okraszone akwarelą, która podkreśla dynamikę i świetnie pasuje do batalistycznej estetyki tego komiksu. Oglądając te grafiki nietrudno dostrzec, że tworzenie tego albumu stało się dla niego okazją do sentymentalnej podróży i widać, że staruszek włożył w to kawał serca. Rysunki Kuberta są swobodne i pełne energii. W jego wybitnym rzemiośle czuć podobną magię i nonszalancję, jaka cechuje twórczość Sergio Toppiego.
Niestety, dla scenarzysty Briana Azzarello praca z Kubertem okazała się być tylko kolejną, codzienną robotą dla Vertigo. Muszę powtórzyć to, co napisałem przy okazji recenzji wydanego u nas w zeszłym roku "Jokera" - Azzarello rozmienia się na drobne, zabierając się za historie, na które tak naprawdę nie ma pomysłu. Mimo tego, że maksymalnie ułatwił sobie zadanie - bo komis dziejący się na froncie II Wojny Światowej wpisał w swoją ulubioną, kryminalną konwencję - to nie wychylił się ponad przykrą przeciętność. Jest tu co prawda kilka bardzo ładnie napisanych scen, ale dramaturgia całości kuleje i ewidentnie widać, że nie włożył w ten komiks tyle serca, co Kubert. Oczywiście pomysły leżące u podstaw "Between Hell and a Hard Place" nie są złe, a za sprawą znakomitych dialogów, z których słynie Azzarello, czyta się ten komiks nieźle. Problemem natomiast jest to, że scenariusz nie został dopracowany i po komiksie z tak ogromnym potencjałem spodziewałem się znacznie, znacznie więcej.
Od dawna ostrzyłem sobie zęby na ten tytuł (wersja TP jest trudna do zdobycia - na rynku obecnie dostępny jest, niegodny tych grafik, dwuzeszytowy reprint z linii Vertigo Resurrected ). Kocham rysunki Joe Kuberta i to właśnie ze względu na nie chciałem mieć ten komiks na półce. Nie zawiodłem się. Mimo przeciętności scenariusza i tego, że dostałbym za ten komiks na ebaju sporo ecie pecie, to wcale nie mam zamiaru się z nim rozstawać. Zaczynam powoli rozglądać się za showcase'ami zbierającymi wszystkie stare zeszyty "Sgt. Rock". Zresztą, chyba dorosłem do tego, żeby zacząć powoli kompletować całą twórczość Kuberta. Natomiast Azzarello (prócz brakujących mi tomów "Hellblazera") nieprędko coś kupię.
Sam dokładnie nie wiem, kiedy zetknąłem się pierwszy raz z jego twórczością - zapewne był to wydany przez Semika "Punisher", albo jakiś obejrzany w latach 90-tych dokument o komiksie. Dziś mam jednak wrażenie, że jego styl był ze mną od zawsze. W przeciwieństwie do prac wielu dawnych wizjonerów mainstreamowego amerykańskiego komiksu, jego dorobek nie zestarzał się do tej pory i pewnie nie zestarzeje się już nigdy. Pociesza mnie fakt, że Kubert nie zmarł przedwcześnie i zostawił po sobie ogrom znakomitej twórczości. Wypuścił też w świat wielu absolwentów swojej szkoły plastycznej i dwóch utalentowanych synów, którzy poszli w jego ślady. Dzięki nim Joe Kubert będzie rysował zza grobu.
"Sgt. Rock: Between Hell and a Hard Place" to stworzona współcześnie wariacja na temat klasycznej amerykańskiej serii wojennej sprzed ponad pół wieku. Poza przeglądaniem grafik nie miałem kontaktu z jej wczesnym odsłonami - po kilku marvelowych essentialach trochę boję się archaicznych amerykańskich komiksów z tamtej epoki. Niemniej, zawsze wydawało mi się, że ta seria posiada ogromny potencjał, a znakomite rysunki Kuberta - który odpowiedzialny był za jej stronę graficzną od samego początku - niesamowicie współgrają z jej konwencją.
Na pomysł odświeżenia "Sgt. Rock" Vertigo wpadło w pierwszej połowie ubiegłej dekady. Początkowo Joe Kubert miał zająć się tylko okładkami, ale redaktorka serii Karen Berger, widząc jego troskę o ten projekt, po kilku długich rozmowach zapytała go, czy sam nie chciałby jej narysować. Najpierw odmówił, ale w końcu skusiło go to, że miała to by być duża, samodzielna książka. Pracował nad nią rok. W tej samej dekadzie Kubert stworzył niesamowite graficznie pozycje, jak "Dong Xoai. Wietnam 65" i wydany również u nas "Josel", do których "Between Hell and a Hard Place" faktycznie nie dorasta, ale warto zauważyć, że konwencja i pewne uproszczenia znakomicie wpisują się w ramy oryginalnej serii. No cóż, mimo, że nie jest to szczyt jego możliwości, to warstwa plastyczna i tak zwala z nóg. Na przekór amerykańskiemu systemowi pracy, Kubert zajął się wszystkim sam - zrobił nawet liternictwo. To świadczy o bardzo emocjonalnym stosunku do tej historii. Same rysunki pociśnięte są mazakiem i okraszone akwarelą, która podkreśla dynamikę i świetnie pasuje do batalistycznej estetyki tego komiksu. Oglądając te grafiki nietrudno dostrzec, że tworzenie tego albumu stało się dla niego okazją do sentymentalnej podróży i widać, że staruszek włożył w to kawał serca. Rysunki Kuberta są swobodne i pełne energii. W jego wybitnym rzemiośle czuć podobną magię i nonszalancję, jaka cechuje twórczość Sergio Toppiego.
Niestety, dla scenarzysty Briana Azzarello praca z Kubertem okazała się być tylko kolejną, codzienną robotą dla Vertigo. Muszę powtórzyć to, co napisałem przy okazji recenzji wydanego u nas w zeszłym roku "Jokera" - Azzarello rozmienia się na drobne, zabierając się za historie, na które tak naprawdę nie ma pomysłu. Mimo tego, że maksymalnie ułatwił sobie zadanie - bo komis dziejący się na froncie II Wojny Światowej wpisał w swoją ulubioną, kryminalną konwencję - to nie wychylił się ponad przykrą przeciętność. Jest tu co prawda kilka bardzo ładnie napisanych scen, ale dramaturgia całości kuleje i ewidentnie widać, że nie włożył w ten komiks tyle serca, co Kubert. Oczywiście pomysły leżące u podstaw "Between Hell and a Hard Place" nie są złe, a za sprawą znakomitych dialogów, z których słynie Azzarello, czyta się ten komiks nieźle. Problemem natomiast jest to, że scenariusz nie został dopracowany i po komiksie z tak ogromnym potencjałem spodziewałem się znacznie, znacznie więcej.
Od dawna ostrzyłem sobie zęby na ten tytuł (wersja TP jest trudna do zdobycia - na rynku obecnie dostępny jest, niegodny tych grafik, dwuzeszytowy reprint z linii Vertigo Resurrected ). Kocham rysunki Joe Kuberta i to właśnie ze względu na nie chciałem mieć ten komiks na półce. Nie zawiodłem się. Mimo przeciętności scenariusza i tego, że dostałbym za ten komiks na ebaju sporo ecie pecie, to wcale nie mam zamiaru się z nim rozstawać. Zaczynam powoli rozglądać się za showcase'ami zbierającymi wszystkie stare zeszyty "Sgt. Rock". Zresztą, chyba dorosłem do tego, żeby zacząć powoli kompletować całą twórczość Kuberta. Natomiast Azzarello (prócz brakujących mi tomów "Hellblazera") nieprędko coś kupię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz