niedziela, 10 maja 2009

#175 - Trans-Atlantyk 37

Wczoraj minęło równo pięć lat od czasu jak pierwszy raz miałem okazję zobaczyć mojego ówczesnego muzycznego boga Mike'a Pattona. Przyjechał on wtedy ze swoją supergrupą Fantomas (Trevor Dunn, Dave Lombardo, Buzz Osborne) promować trzeci album zespołu, czyli dosyć ciężkie w odbiorze "Delirium Cordia". Po dziś dzień uważam, że był to jeden z najlepszych koncertów jakie w życiu widziałem. Co prawda Fantomas wrócił do Warszawy 2 lata później (Proxima), ale nie był to tak dobry koncert jak ten sprzed pięciu lat. Z czasem moje uwielbienie do Pattona minęło, głównie za sprawą rozmieniania się tego pana na drobne, ale i tak jak widzę newsy odnośnie jego nowych / starych projektów muzycznych to zwracam na nie baczniejszą uwagę. Tak z sentymentu raczej. Po raz trzeci grupa ta miała przyjechać do nas w tym roku, ale planowana trasa została odwołana ze względu na.. niespodziewaną reaktywację Faith No More. To co jeszcze rok, dwa lata temu wydawało się jedynie marzeniem szaleńca, stało się prawdą. Olać dywagacje czy Patton (i spółka) robi to dla kasy, czy przez brak pomysłów na własną muzę - to jest FAITH NO MORE do cholery! Czwarty lipca - Gdynia - Open'er. Jestem tam! (a.)

#1 Po aferze z blogiem Tony'ego Daniela (#8), zbyt szybkiego ujawnienia nowej ekipy "Daredevila" przez Quesadę (#2), po raz kolejny mamy do czynienia z podobnej miary "wpadką". Na swojej stronie internetowej kolorysta Matt Hollingsworth ogłosił, że efekty jego pracy będzie można podziwiać od 75 numeru serii "Punisher: Frank Castle" z Marvelowego imprintu MAX Comics. Co jednak najbardziej w tym niekontrolowanym przecieku ciekawe, to to, że od tego właśnie zeszytu serię przejmuje coraz lepiej radzący sobie w Marvelu Jason Aaron (scenariusz) i znany chociażby z pracy nad "Kaznodzieją" Steve Dillon (rysunki), o czym nigdy wcześniej nie było mowy. Panowie przejmą tym samym serię od Victora Gischlera i Gorana Parlova, którzy począwszy od 71 numeru (czerwiec 2009) zaprezentują czteroczęściową historię "Welcome to the Bayou". Opowiadać ona będzie o przygodzie Franka C. na bagnach Luizjany, gdzie będzie on musiał zmierzyć się z rodziną morderców znanych jako Geautreauxs. Scenarzysta określa tę historię tak: "Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną" spotyka "Bękarty Diabła" z lekką domieszką "Uwolnienia". Zapowiada się więc kolejna wesoła przygoda Franciszka Zamka. (a.)

#2 Komiksowa Obamomania jakby minęła, ale co jakiś czas wydawnictwa wyskakują z kolejnymi gościnnymi występami czarnoskórego prezydenta. Tym razem Barack Obama pojawi się w 9 numerze serii "Youngblood" - o czym zresztą informowaliśmy już jakiś czas temu. Jednak w tym tygodniu ukazała się zapowiedź zeszytu, która wzbudziła sporo emocji. Powodem tego jest scena, w której Pan Prezydent - nie czekając na pomoc ze strony superherosów (jak to zwykle bywa) - sam bierze sprawy w swoje ręce. A dokładniej mówiąc, to nie sprawy, a pistolet. Jak przyznaje autor komiksu - Rob Liefeld, z broni tej nie padnie żaden strzał, ale trzeba przyznać, że uzbrojony Obama to dosyć niecodzienny widok. Zresztą jak podkreśla jeszcze kontrowersyjny komiksiarz: "To tylko komiks" i nie ma czym się przejmować. Z podobnego założenia wychodzi zapewne David Hutchison - twórca komiksu "President Evil", który wyjdzie w lipcu nakładem Antarctic Press i traktować będzie o walce Obamy z hordami mózgożernych zombich. Co będzie następne? (a.)

#3 Wolverine od ledwo kilku tygodni pałęta się po kinach całego świata, a już wiadomo, że jedna z postaci występujących u boku Logana doczeka się własnego filmu. Mowa oczywiście o uwielbianym przez spore grono fanów, gadatliwym Deadpool'u. Postać stworzona przez Roba Liefelda pierwszy raz pojawiła się w 1991 roku w 98 numerze serii "New Mutants" i w dość szybkim czasie zdobyła serca czytelników. O samym filmie - poza tym, że będzie - nie wiele wiadomo. W rolę mutanta ponownie wcieli się Ryan Reynolds, a producentem ekranizacji będzie Lauren Shuler Donner. I tyle. (a.)

#4 Scott Morse („The Barefoot Serpent”, „Visitations”) zamieścił na swoim blogu finał „Dawn of The Gearheads”, liczącej 28 stron historii „machniętej”, jak chwali się sam autor, w jeden tydzień roboczy, bez szkicowania, z wydatną pomocą fotoszopa. I co tu dużo gadać - komiks wygląda świetnie. Polecam zapoznać się z tym dziełkiem jak najszybciej, bo Morse zapowiedział, że „Dawn of The Gearheads” powisi na jego blogasku tylko przez kilka dni, aby potem ukazać się w bardzo limitowanym nakładzie 50 egzemplarzy na San Diego Comic Con. Cyfrowa wersja komiksu będzie włączona do bąbielkowego archiwum komiksowego (w skrócie – BAK) i udostępniana tylko nielicznym. (j.)

#5 W 2007 roku za sprawą Kultury Gniewu twórczość Roberta Crumba - legendy andergrandowego komiksu amerykańskiego - trafiła na komiksowe półki wielu polskich fanów tej formy sztuki. Na obecny rok wydawnictwo planuje kolejny album tego artysty, tym razem z przygodami Pana Naturalnego. Natomiast hen hen za wielką wodą Pan Crumb połączył swe siły z firmą Vans, a efektem tej współpracy będą cztery modele butów z grafikami 65 letniego artysty, na których znajdą się podobizny najbardziej znanych postaci stworzonych przez Crumba. Chodzi oczywiście o wspomnianego Pana Naturalnego i Kota Fritza. Crumbowa kolekcja trafi do sklepów w USA 1 października, a ceny poszczególnych modeli wahać się będą od 52 do 95 dolarów. Sprzedał się Crumb czy nie sprzedał? Oto jest pytanie. (a.)

#6 Był już Method Man, byli już Public Enemy, najwyższy zatem czas, aby swój komiksowy featuring zaliczył… Eminem. W ramach promocji swojego najnowszego albumu („Relapse”, premiera planowana na 19 maja) Marshall Matters spotkał się z Frankiem Castle, w szorciaku „Punisher/Eminem: Kill You”. Pisze Fred van Lente, rysuje Salvador Larocca, w pozostałych rolach zobaczymy złotoustego Barracudę i pewnego wędkarza, wielkiego fana twórczości Slim Shady`ego. Komiks można kupić wraz z „XXL Magazine” oraz znaleźć na stronie Marvela. I sam już nie wiem, co jest bardziej żenujące – Polacy robiący komiksy o narodowych „herosach” dla IPNu, czy Amerykanie portretujący swoich ulubionych białych raperów i czarnych prezydentów na kartach kolorowych zeszytów. (j.)

#7 W katalogu Fantagraphics w opcji pre-order pojawił się nowy komiks Jasona, znanego w Polsce z „Pssst!”, „Gangu Hemingwaya” i „Skasowałem Adolfa Hitlera”. W szykowanym na czerwiec bieżącego roku „Low Moon” znajdzie się tytułowa historia, pierwotnie publikowana w obrazkowej sekcji „Funny Pages” magazynu „New York Times” w 2008 roku, wzbogacona o cztery inne opowieści („Emily Says Hello”, „&”, „Early Film Noir”, „You Are Here”), pełne charakterystycznych dla swojego autora chwytów i motywów. Nie braknie zatem żonglowania gatunkami, od kryminału, przez romans, aż po science-fiction, zaskakujących twistów i oryginalnych sposobów prowadzenia fabuły. Ja do twórczości norweskiego komiksiarza bardzo długo nie mogłem się przekonać, ale kiedy już połknąłem jasonowy bakcyl z utęsknieniem czekam na kolejną porcją jego prac. Tutaj można obejrzeć obszerny, liczący 12 stron, preview „Low Moon”. (j.)

#8 Daniel Clowes pracuje nad nowym komiksem (przerwa na pisk podnieconego fana twórczości tego pana)! Autor „Ghost World” i „Niczym aksamitnej rękawicy odlanej z żelaza” przyznaje, że jeszcze nie wymyślił nawet tytułu dla swojego powstającego dzieła, pokazał jednak kilka rysunków/szkiców i zdradził nieco z fabuły. Jak mówi sam Clowes będzie to opowieść o człowieku, który po śmierci ojca, jedynej bliskiej mu osoby, próbuje się jakoś pozbierać i „zrekonstruować” to, co utracił. Komiks ma być zbudowany z całostronicowych humorystycznych scen, przypominających niedzielne, cartoonowe stripy, które razem złożą się na większą, tragiczną historię. Niewiele tego, ale brzmi smacznie - w końcu Clowes to Clowes. (j.)

"Geek Honey of the Week"
(wracamy po dwutygodniowej przerwie - tym razem z brytyjską modelką Lucy Pinder, której jak widać do gustu bardzo przypadły pazury Logana)

sobota, 9 maja 2009

#174 - Billboardowa żenada roku

Dzisiaj będzie krótko i nie o komiksach. To co bardzo lubię w powrotach do Warszawy po dłuższych, czy nawet krótszych wyjazdach, to to, że na ulicach jest sporo nowych plakatów, posterów czy billboard'ów. Głowa lata na lewo, na prawo i pochłania wszelkie - głównie zbędne - informacje, pokroju co nowego w kinach, kto zagra za miesiąc albo dwa czy też który polityk tym razem chce wkupić się w moją duszę. Obecności nowych budowli, czy też braku starych nie zauważę, ale wszelkie zadrukowane płachty papieru od razu przyciągają wzrok.

Ostatnio moją uwagę niestety przyciąga billboard Wyższej Szkoły im. Romualda Kudlińskiego "Olympus", który jest obrzydliwy jak mało co. O proszę:
Po swojej szkole wiem, że za takie rzeczy często biorą się po prostu studenci w ramach rektorskiej "propozycji nie do odrzucenia", bądź też w ramach zaliczenia jakiegoś przedmiotu ze słowem "projektowanie" w nazwie. Nie jest to bynajmniej usprawiedliwienie, bo jak ktoś się reklamuję takimi bzdetami, to niech nie liczy, że przyciągną one tłumy pod bramę uczelni, ale daje jakiś tam obraz "co i jak" się wyrabia. Co roku na ulicach pojawiają się podobnego rodzaju zachęcacze, które można by pogrupować na znośne / złe / bardzo złe i ten powyższy. Nie wiem kto to puścił do akceptacji, kto wpadł na tak beznadziejny pomysł i kto to wykonał, ale na jmiejscu tych osób do CV bym sobie tego nie wpisywał.. Chodzi mi głównie o samą fotografię, która nie zachęca a zwyczajnie odstrasza. I patrząc na nią zadaję sobie pytania: po cholerę takie ujęcie? Po cholerę taki kąt? Co to w ogóle ma oznaczać? Czy ta dziewczynka wyjmuje ostatnie oszczędności, żeby zapłacić za szkołę? I czemu jest tak dziwnie powyginana? Czemu te paluszki? Czemu każdy w inną stronę? Nie rozumiem zamysłu, pomysłu i idei. No to, że są tam pieniądze to jak mniemam nawiązanie do charakteru uczelni. Ale jak do tego ma się to całe foto? Wytłumaczy mi ktoś? Czemu to jest tak straszne?

Billboardowa żenada roku, która mam nadzieję już niedługo będzie straszyć..

PS. A tak swoją drogą to co to za polska moda, żeby tło było białe? Co drugi plakat - białe tło. Szczególnie widać to na posterach filmowych. Domyślać się mogę, że to po prostu brak jakiegokolwiek pomysłu na zagospodarowanie przestrzeni. Walnąć twarze aktorów, jebitny tytuł i jest ok. Kto by się przejmował tłem?

piątek, 8 maja 2009

#173 - Rzut za Trzy: Nie warci...

Po szybkiej wizycie za Oceanem i audiencji u prezesa Osborna, wracamy z Rzutem z Trzy na krajowe parkiety, na których pojawią się trzy komiksy, z mojego ostatniego zamówienia. Po każdym z nich spodziewałem się mniej lub więcej i każdy okazał się mniejszym lub większym rozczarowaniem. Żadna z poniższych pozycji nie zasłużyła sobie na oddzielny tekst, pełen recenzenckich inwektyw, jak miało to miejsce w przypadku „Nieba nad Brukselą”.

„Komiks W-Wa”
Scen.: Alex Kłoś, Tomasz Kwaśniewski
Rys.: Przemysław TRUST Truściński
Cena: 42,90


W komiksie traktującym o życiu codziennym polskiej stolicy i jej mniej lub bardziej niezwykłych mieszkańców nie znalazłem niczego interesującego. I nie mówię tego, jako zawistny i z definicji nieprzepadający za przysłowiową „warszaffką” krakowiak. Po prostu nie za bardzo wiem jak ugryźć pracę warszawskiego (mniej lub bardziej) tercetu autorów związanych (mniej lub bardziej) z „Gazetę Wyborczą”, w której pierwotnie poszczególne odcinki „Wa-wy” były publikowane. Bo jak na dokument, pokazujący sceny z życia Warszawy i Warszawiaków, komiks jest zbyt powierzchowny i wybiórczy, momentami irytujący politycznymi wkrętami. Jak na oryginalną obrazkową publicystykę – zbyt toporny, siermiężny i chyba niezbyt oryginalny. Jak na zbiór komiksowych pasków – zwyczajnie kiepski, bo zaledwie kilka z tych prawie 150 stripów może zaskoczyć celną puentą („Operacja Pigułki niepamięci”), interesująca konstrukcją („Zaczarowany ołówek”) czy trafną obserwacją obyczajową („Drzemiące składy”). Jak na pracę o Warszawie zaskakująco mało warszawski, bo podobnych ludzi i historie można znaleźć w każdym z większych polskich miast (niech będzie ten Kraków). Wreszcie jak na komiks – niezbyt niezwykły w porównaniu z iście niespotykanym i nieporęcznym w lekturze formatem. No i nie spodziewajcie się cudów po oprawie graficznej Truścińskiego, który z pieczołowitością przerabiał zdjęcia na ilustracje (jak sądzę).

„Pierwsza Wiosna”
Scen. oryginalny: Klaus Kordon
Scen. adaptowany: Gerlinde Althoff
Rys.: Christoph Heuer
Cena: 40


Karol Konwerski przestrzegał mnie przed komiksem Gerlinde Althoff i Christopha Heuera, bardzo wymownie określając go zwyczajną kupą. I po lekturze obrazkowej adaptacji powieści Klausa Kordona nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zgodzić się z takim sądem. Przede wszystkim „Pierwsza Wiosna” to komiks fatalnie zrobiony. Topornie narysowany, pozbawiony komiksowego wyczucia, z licznymi błędami w rzemiośle. Nie znając literackiego pierwowzoru, mogę tylko przypuszczać, że albo trzeci tom „Trylogii czasów przełomu” jest niemiłosiernie nudny, albo, że został spartaczony w adaptacji. Obrazkowa wersja „Der Erste Fruhlig” pozbawiona jest jakiegokolwiek szkieletu fabularnego, to zbitek epizodów, które nie tworzą spójnej całości. W komiksie brakuje dramatyzmu, napięcia, żaden z niezbyt ciekawych i mizernie nakreślonych bohaterów nie wybija się zdecydowanie na pierwszy plan, a nie ma ich znowu tak dużo by złożyli się na zbiorowy obraz pewnej społeczności. Co gorsza, utwór Althoff, Heuera (i Kordona być może) dotyka bardzo złożonego i wciąż chyba kontrowersyjnego tematu Niemców, którzy byli takimi samymi ofiarami II Wojny Światowej, jak choćby Polacy. Trochę za wysokie progi, szanowni autorzy. I, jak już Konwerskim zacząłem, to już Konwerskim skończę, uciekając się do jego chwytliwego bon motu, napisze, że „Pierwsza Wiosna” jest wypryskiem na zdrowej cerze literatury.

„Bi-Bułka i Pierogi Ruskie”
Scen. i rys.: Rafał „Otoczak” Tomczak
Cena: 20


Pierwsza „Bi Bułka” była prawdziwą petardą, która oprócz tego, że rozpętała niezłą burzę w polskim piekiełku komiksowym, okazała się naprawdę godną uwagi pozycją. Kompletnie odjechaną, undergroundową jazdą, której nie powstydziłby się Tadeusz Baranowski za swoich najlepszej lat, wydatnie wspomagany środkami psychoaktywnymi. Przyznam, że wiele obiecywałem sobie po zapowiadanym sequelu podróży mistrzów rachowania i zapamiętywania po jaźni Otoczaka, więc tym bardziej zawiodłem się na „Bi Bułce i Pierogach Ruskich”. Autor popełnił błąd, który najbardziej irytuje mnie przy kontynuacjach – zrobił ten sam komiks, tylko po raz wtóry. Drugiej „Bi Bułce” brakuje powera, którą miała pierwsza część. Rafał Tomczak korzysta dokładnie z tych samych chwytów, co poprzednio, ale tym razem nie stoi za nim efekt zaskoczenia. Nie bawią już perypetie Bi Bułki i Białaska, otoczakoizmom brakuje oryginalności, a całość nie porywa, jak pierwowzór. I chyba nie ma się, co dziwić, skoro autor nadział pierogi ruskie farszem z otoczki otoczaka, dodając tylko nieco przyprawy z Simona Bisley`a.

Właściwie w tym miejscu powinien znaleźć się również rzut z „Dick4Dick”, również spełniającego moje „kryteria”, ale reklamówkę gdańskiej kapeli ratuje Jakub Rebelka, jako rysownik, którego prace zawsze mile łechcą moje oczy. Szerzej o „Haremie Zordaxa” (i o „Lwach z Bagdadu”) rozpisałem się w e-splocie, o tukej.

środa, 6 maja 2009

#172 - Rzut za Trzy: Dark Reign

Panowanie Normana Osborna w uniwersum Marvela stało się faktem. Ukazuje się coraz więcej zeszytów z charakterystycznym logiem „Dark Reign” na okładce, w których ci źli, pokonują tych dobrych. Nie podejmę się trudu przebrnięcia przez wszystkie tytuły, a do dzisiejszej „Trójki” wybrałem, nieco egoistycznie, trzy serie, które mnie najbardziej interesują.

„New Avengers”
Scen.: Brian M. Bendis
Rys.: Billy Tan


Czytając „New Avengers” wróciłem do czasów, kiedy z utęsknieniem wpatrywałem się w kioskowe witryny, wyszukując nowych numerów „X-Menów” czy „Spider-Mana”. Znowu poczułem to samo podekscytowanie i to niecierpliwe drżenie rąk przy przewracaniu kartek w zeszycie za przysłowiowego „piątaka”, a obecnie za „trójkę”. Brian M. Bendis bezbłędnie potrafił wykorzystać mój sentyment i super-bohaterskie wychowanie komiksowe.

Położenie Nowych Mścicieli jest nie do pozazdroszczenia. H.A.M.M.E.R. Osborna nie będzie tak pobłażliwy jak S.H.I.E.L.D. Starka w polowaniu na niezarejestrowanych herosów, a możliwości manewru drużyny Ronina i nowego Kapitana Ameryki są znacznie ograniczone po zniknięciu Dra Strange`a. Co gorsza, podczas ostatecznego starcia ze Skrullami dziecko Luke`a Cage i Jessiki Jones zostało porwane przez najeźdźców, a jego rodzice będą gotowi podpisać pakt z samym diabłem (czytaj – Osbornem) byle tylko odzyskać swoją pociechę.Na dobrą sprawę w „NA” zrezygnowano z budowania fabuły opartej na permanentnej nawalance, szybkiej akcji i epickich, wielkopanelowych starciach między herosami. Niech ci, którzy oczekiwali szybkiej konfrontacji „Nowych” z „Mrocznymi” Mścicielami już w jubileuszowym, pięćdziesiątym numerze, przygotują się na niespodziankę.

Bohaterowie bardzo rzadko opuszczają mieszkanie Capa, pozostawiając mnóstwo możliwości Bendisowi na robienie tego, w czym jest najlepszy, czyli w rozwijaniu relacji interpersonalnych. Zamiast tłuc się z super-łotrami, bohaterowie pół numeru spędzają na złośliwym komentowaniu telewizyjnego występu Mścicieli Osborna. Peter Parker „ponowne” ujawnia swoją tożsamość, na światło dzienne wychodzi szkolny sekret Spider-Mana i Mockingbird. Nie braknie również mięsistych dialogów i celnych one-linerów, no i Logana, który w wydaniu Bendisa jest chyba najlepiej prowadzonym Wolverinem w obecnej ofercie Marvela.W „New Avengers” najbardziej zawiodłem się na grafice. Regularny rysownik Billy Tan (nie mylić z Phillipem, który robi w DC) ma ten charakterystyczny, mainstreamowy sznyt, ale warsztatowe niedociągnięcia i niechlujna kreska psują ostateczny efekt.


„Dark Avengers”
Scen.: Brian M. Bendis
Rys.: Mike Deodato Jr.


„Dark” jest komiksem poniekąd komplementarnym do „New”. Pierwsze przygody zespołu  Normana Osborna to zebranie do kupy nowej ekipy (pierwszy numer i kawałek drugiego) i potężna nawalanka (kawałek drugiego i trzeci). Podczas bitwy z Morganą La Fey w Latverii dzieje się dużo, efektownie i nierzadko dowcipnie, bo w roli dyżurnych wesołków występują Venom i Bullseye.

Jak żadna z serii dark-reign`owych „Mroczni Mściciele” mają potencjał stać się świetnym i choć trochę nowatorskim komiksem. Bo cóż więcej chcieć może miłośnik trykotów od zespołu swoich ulubionych villainów (byłego Green Goblina, wcielającego się w mieszankę Iron-Mana i Kapitana Ameryki, Bullseye`a podszywającego się pod Hawkeye`a, nowego Venoma udającego Spider-Mana, a do tego zawsze skorego do bitki Aresa) odgrywających rolę najpotężniejszych i najpopularniejszych herosów uniwersum Marvela? Tylko tego, żeby zabrał się za to Bendis.Mike Deodato może nie jest wybitnym rysownikiem, ale trzyma fason. W porównaniu z Tanem i Larroccą, o którym poniżej, wypada naprawdę korzystnie. Jego ilustrację da się oglądać z pewną przyjemnością, choć słabiej wychodzą mu covery. Ogólnie – raczej na plus.

Na razie „Dark Avengers” są średni. Wyraźnie widać, że Bendis dopiero nabiera rozpędu i powoli skleja poszczególne wątki w jakąś fabułę, a niektórzy z bohaterów wciąż czekają na swoje przysłowiowe pięć minut (Sentry). Seria prezentuje się słabiej od „New Avengers”, ale i tak jest warta lektury.


„The Invincible Iron-Man”
Scen.: Matt Fraction
Rys.: Salvador Larocca


Po „Secret Invasion” Tony Stark stał się wrogiem publicznym numer jeden. Obarczony odpowiedzialnością za inwazję Skrulli i niezapewnienie mieszkańcom Ziemi bezpieczeństwa, a przez wielu uważany wręcz za zdrajcę ludzkiej rasy, ma stanąć przed sądem wojennym zorganizowanym przez Normana Osborna. Bohatera dnia, dla którego wielka porażka Iron-Mana będzie trampoliną do własnej kariery. Teraz, po utracie pozycji szefa S.H.I.E.L.D, po niepowodzeniu Inicjatywy, bankructwie Stark Industries i wykradnięciu danych wszystkich zarejestrowanych bohaterów, za Starkiem wysłano list gończy.

Pomysł Matta Fractiona na historię „World`s Most Wanted” jest naprawdę interesujący i szkoda tym bardziej, że jego wykonanie tak strasznie kuleje. Fabuła, jak na opowieść o pościgu za najbardziej poszukiwanym zbiegiem wszech czasów, rozwija się ślamazarnie, pełna jest dialogów skutecznie wynudzających czytelnika, brakuje jej dynamiki i spójności. Również rysunki Salvadora Larocki należą do słabych punktów serii. Znałem tego artystę ze starannej, nieco zdeformowanej krechy z „Uncanny X-Men”, a na kartach „Iron-Mana” Larocca sili się realistyczną estetykę, dość nieporadnie posiłkując się komputerem. I efekt wygląda fatalnie. Komiks w moich oczach doszczętnie skompromitował dialog, w którym Stark przywołuje los nazistowskiego oprawcy Adolfa Eichmanna, w kontekście Hanny Arendt (skądinąd słusznym) i pozwala mi traktować spokojnie Fractiona jak amerykańskiego półgłówka.

Jedynym, interesującym motywem, który pojawia się w „The Invincible Iron-Man” jest wizerunkowa kampania na konferencje prasowa toczona przez szefa H.A.M.M.E.R.a. Element ten obecny jest także w innych tytułów okraszonych szyldem „Dark Reign”, lecz właśnie w serii Fractiona i Larocki odgrywa jedną z kluczowych ról i jest najjaśniejszą stroną komiksu.

Oprócz wyżej wymienionych w dalszej kolejności warto się zapoznać z trzecim komiksem z „Mścicielami” w tytule, czyli „Mighty Avengers”, w którym Dan Slott pokazuje jak wiele można wycisnąć z drugoplanowych postaci i jak powinno się robić fabularne twisty oraz z „Secret Warriors Jonathana Hickmana, ze świetnymi rysunkami Stefano Caselliego i kozaczącym Nickiem Fury`m w roli głównej.

niedziela, 3 maja 2009

#171 - Trans-Atlantyk 36

Przy okazji majowego święta klasy robotniczej, nieco przypadkiem sięgnąłem do mojego archiwum po komplet „Produktów”. Przeglądając kolejne numery moją uwagę zwróciło „Dwunastu Gniewnych Ludzi”. Cykl artykułów Łukasza Chmielewskiego przybliżający sylwetki i dorobek komiksowych twórców, głównie scenarzystów, z jednym bodaj wyjątkiem. Wszystkich (a przynajmniej większość) charakteryzowała oryginalność, niezależność i brak pokory. Swoimi dziełami tworzonymi w głównym nurcie, bądź poza nim, prezentowali coś więcej niż tylko banalną pulpę, nadającą się do jednorazowego użytku, tj. lektury. Owi „Gniewni”, których nota bene naliczyłem tylko jedenastu, w swoim czasie siedzieli na samym szczycie komiksowej hierarchii. Tak było na przełomie lat 2002 i 2003 – a jak jest w 2009 roku? Wyliczankę Chmielewskiego otworzył Brian Micheal Bendis („Produkt” #1/2002), który już wtedy osiągnął wszystko, co można było osiągnąć w komiksie niezależnym i zaczynał karierę w przemyśle mainstreamowym, rozkręcając imprint Ultimate. Dziś jest czołowym scenarzystą nurtu super-hero i głównym architektem uniwersum Marvela. O Bendisie możemy napisać, że był wtedy na fali wznoszącej, co nie będzie pasowało do Gartha Ennisa (#2/2002). Na poczet zasług Irlandczyka należy zapisać wskrzeszenie Punishera i zrobienie „Boysów”, ale nie są to dokonania na miarę „Kaznodziei” czy choćby „Hellblazera”. Do gniewnej charakterystyki nie pasuje nieco Chuck Dixon (#3/2002), typowy komiksowy wyrobnik, mający na koncie mnóstwo, niezłych tytułów, ale żadnego wybitnego. Obecnie, po burzliwym rozstaniu z DC, pracuje w Dynamite i IDW. Natomiast jak najbardziej gniewny był i jest Grant Morrison (#4/2002), który w charakterystyczny dla siebie sposób obrócił w gruzy delikatne kontinuum świata DC w „Batmanie” i „Final Crisis”. Zaskarbił sobie tym dozgonną nienawiść fanbojów przekonanych, że na łamach serii mainstreamowych będzie pisał „po mainstreamowemu”, a nie po „morrisonowemu”. Brawo za odwagę, Grant. U Neila Gaimana (#1/2003) właściwie niewiele się do tamtego czasu chyba zmieniło, wydaje mi się, że co ojciec „Sandmana” miał dobrego do napisania, to napisał jeszcze w poprzednim wieku. Z tercetu JM DeMatteis, Alan Grant, John Wagner, którzy wspólnie pojawili się w #2/2003, chyba tylko o tym pierwszym da się napisać „gniewny”. Obecnie, podobnie jak Dixon, robi w IDW i DC. Kariera Grega Rucki (#3/2003) przypomina nieco tą Bendisa. Autor świetnego „Queen and Country” jest jednym z najpłodniejszych i najlepszych piór zatrudnionych w DC, z powodzeniem pisze/będzie pisał „Action Comics” i „Detective Comics”. Na deser Chmielu pozostawił dwa, najbardziej chyba gniewne nazwiska w branży – Franka Millera (#4/2003) i Alana Moore`a (#5/2003). O ile ten pierwszy, ciesząc się zasłużonym mianem klasyka, odstawił komiksy na bok i poświęcił się filmowej karierze, to ten drugi mimo osiągnięć i wieku wciąż chce pozostać „gniewnym”. Moore pozostał artystą, który wciąż ceni sobie niezależność i twórcza swobodę, który wciąż ma siły na pisanie znakomitych komiksów (zbliżający się trzeci tom „The League of Extraordinary Gentlemen”) i w imię własnej arogancji jest gotów wadzić się z DC w każdej sytuacji. Szacun, Alan! (j.)

#1 W zalewie miernych i kiepskich tytułów z super-bohaterami w rolach głównych, seria „The Invincible” zdecydowanie się wyróżnia. To jeden z niewielu komiksów tego typu pisanych konsekwentnie, dynamicznie, z przysłowiowym jajem, a bez zbędnego patosu, który często niebezpiecznie zahacza o groteskę. Twórcami „The Invincible” są, znany w Polsce ze świetnie przyjętych „Żywych Trupów”, scenarzysta Robert Kirkman („Marvel Zombies”, „Ultimate X-Men”) i rysownik Cory Walker („Battle Pope”, „The Irredeemable Ant-Man”). Co ciekawe, Walker oddał ołówek już po pierwszych siedmiu zeszytach Ryanowi Ottley`owi, który dociągnął serię do 61 numeru. We wrześniu Walker ma powrócić do komiksu, którego był współautorem i narysować krótką, dwuczęściową historię, w której w głównych rolach wystąpią Allan the Alien i Omni-Man. Kirkman się śmieje, że Walkerowi dostał się wątek poboczny i nie będzie miał nawet okazji narysować tytułowego bohatera. (j.)

#2 Wśród marvelowych premier z ostatnich dni kwietnia znajdziemy sporo tytułów oznaczonych winietką Mrocznego Reżimu. Czwarty zeszyt „Dark Avengers” to finałowa walka zespołu Iron Patriota w Latverii i bilans pierwszej misji „Mścicieli”. One-shot „Dark Reign: The Cabal” w pięciu krótkich historiach przedstawia reperkusje i reakcje po pierwszym spotkaniu zwołanym przez Osborna. Wśród scenarzystów Milligan, Fraction i Hickman, do przejrzenia aż jedenaście przykładowych stron. Na łamach „Ms. Marvel” #38 poznamy nową Panią Cudowną i jej trudności z wpasowanie się do roli super-heroiny, a w „War Machine” #5 zobaczymy pojedynek Jima Rhodesa z greckim bogiem wojny, Aresem. (j.)

#3 Wraz ze zbliżającą się premierą kinowej solówki Wolverine`a, Chris Claremont, który z powodzeniem prowadził tą postać w „X-Menach”, w taki sposób skomentował fakt ujawnienia przeszłości naszego ulubionego Rosomaka: „Jeśli chodzi o Logana, to im mniej wiemy, tym lepiej. To tajemnica, zagadka. Kiedy już raz opowiemy o jego pochodzeniu, nie będzie można tego odwrócić. To jak z małżeństwem Spider-Mana z Mary Jane – nie można tego cofnąć, nie zawierając przy tym paktu z samym diabłem”. (j.)

#4 Herezji Granta Morrsiona ciąg dalszy. W wywiadzie udzielonym magazynowi „Wizard”, szkocki scenarzysta zdradził, że rozpoczął pracę nad nowym projektem dla DC. „The Multiversity” ma być rozwinięciem wątków „Final Crisis”. Grant na łamach kolejnych siedmiu epizodów zaprezentuje siedem kolejnych światów i ich herosów, a całość ma się połączyć w jedną, zgrabną historię, rzucającą więcej światła na ideę multiwersów. Z wiadomości zdradzonych przez autora „The Invisibles” wiemy, że w „The Multiversity” pojawi się Ziemia-5 (świat Kapitana Marvela, utrzymany w staroszkolnym klimacie komiksów a`la „All-Star Superman”) oraz Ziemia-4 (zamieszkiwana przez bohaterów Charlton Comics, którzy posłużyli Moore`owi i Gibbonsowi jako pierwowzory „Strażników”). Przyglądając się bliżej promocyjnej graficie możemy bez trudu dostrzec między innymi Rorschacha pojedynkującego się z Batmanem z „DKR”, Green Lanterna z „Kingdom Come”, Batmana z przyszłości i towarzysza Supermana z „Red Son”. (j.)

#5 W tym tygodniu ukazało się ostatnie wydanie majspejsowej kolumny „MyCup o'Joe”, w którym editor-in-chief Marvela, Joe Quesada, odpowiadał na pytania ciekawskich czytelników. Niestety, przez nawał obowiązków w firmie Joe nie zawsze mógł stawić się po drugiej stronie monitora i często desygnował do tego zdania swoich pracowników. Teraz, kiedy Quesada zajął się scenariuszem i rysunkami do nowego, super-tajnego projektu komiksowego, nie będzie miał zupełnie czasu na „MyCup o'Joe”. Z tego powodu kolumna zostanie zastąpiona przez „Marvel Fridays”, w ramach, którego będzie prezentowany obszerny preview wybranego przez czytelników komiksu Marvela. (j.)

#6 I na zakończenie dzisiejszego wydania, garść drobnych wiadomości, które ostały się z poprzedniego tygodnia. Najpierw, niewielkie uzupełnienie zeszłotygodniowego newsa o Zielonych Latarniach – zgodnie z oczekiwaniami, DC pokazało Fioletowy Korpus, Czarnych Latarników i Plemię Indygo. Dołożyło to tego trochę przykładowych stron z 40 numeru „Green Lanterna” i pierwszą, szkicowaną stronę z „Blackest Night #1”. Przenosząc się z kosmicznej otchłani na naszą Ziemię – na początku maja ukaże się pierwszy wolumin monstrualnego „The Walking Dead Compendium”, zbierający pierwsze 48 zeszytów serii Roberta Kirkmana, Charliego Adlarda i Tony`ego Moore`a. Tomiszcze będzie liczyło 1088 stron i kosztowało 60 baksów, bez jednego centa. Polecam dla tych, którzy obrazili się na ceny i politykę wydawniczą Taurusa. A o Jeffrey`u Brownie („Clumsy”, „Unlikely”), jednym z najlepszych twórców z kręgu komiksu niezależnego, autorze ostatnio wydanego „Funny Misshapen Body”, możecie poczytać nieco więcej na serwisach z reguły stroniących od „chamskich andergrandów”. Polecam. (j.)

sobota, 2 maja 2009

#170 - Free Comic Book Day

Zwykle długi majowy weekend dla polskich miłośników tych niepoważnych historyjek obrazkowych, zwanych potocznie komiksami, upływa w cieniu zwisających biało-czerwonych flag, telewizyjnych wystąpień urzędującego prezydenta i wszelakiej maści pochodów i manifestacji. Słowem – mamy bardzo patriotyczne otwarcie wiosny. Za Oceanem jest trochę inaczej, bo najważniejsza amerykańska uroczystość narodowa przypada dopiero na czwartego lipca. W maju natomiast swoje święta obchodzą komiksowi fani.

Tradycyjnie, w pierwszą sobotę miesiąca, przypada Free Comic Book Day (w wolnym tłumaczeniu – Dzień Darmowego Komiksu). Na pomysł imprezy odbywającej się od 2002 roku wpadł Joe Field, na co dzień pracujący w sklepie z obrazkowym stuffem Flying Colors Comics w Kalifornii. W 2001 roku, w specjalistycznym magazynie „Comics & Games Retailer” wyłożył swój koncept rozdawania całkowicie komiksów za darmo. W swoich założeniach miało to być działanie marketingowo-reklamowe sklepów komiksowych, zachęcające nowych czytelników do sięgnięcia po stojące na ich półkach produkty, lecz bardzo szybko zamieniło się w komiksowe święto. Do tej pory, w ciągu 6 lat, w akcji wzięło udział około 2000 retailerów, w około 30 krajach, którzy rozdali ponad 12 milionów egzemplarzy kolorowych zeszytów. Szacuje się, że w tym roku oddane do rąk czytelników zostaną kolejne dwa miliony. Wszyscy sprzedawcy biorący udział w przedsięwzięciu potwierdzają, że FCBD jest znakomitym sposobem na poprawienie kondycji rynku, bo często zdarza się, że czytelnik, który dostał komiks w sklepie z sąsiedztwa, wróci do niego by kupić kolejny. Na ile jest to zgodne z prawda, a na ile jest to zwyczajny blef w obliczu szalejącej zapaści ekonomicznej i rosnącej konkurencji ze strony sklepów internetowych, które, przynajmniej w teorii, nie biorą udziału w zabawie – trudno powiedzieć.

Z reguły termin amerykańskiego Dnia Darmowego Komiksu przypada na wiosenną premierę kinowej adaptacji komiksu. Wiąże się to z korzyściami dla obu stron, podbija hype i przysparza więcej czasu antenowego w mediach. Ot, taki medialny tie-in. W 2002 roku majowemu rozdawnictwu towarzyszyły pierwsze seanse „Spider-Mana”, w 2003 imprezę wciśnięto między „Hulka” Anga Lee i „X2”, a rok później powrócił Człowieka Pająk w swoim sequelu. W następnych edycjach, w latach 2005 i 2006 obyło się bez premier, rok później filmową obstawę zapewniła Fantastyczna Czwórka i Silver Surfer, a w zeszłym roku, dzień po FCDB na wielkim ekranie pojawił się „Iron-Man”. W 2009 tego zaszczytu dostąpi „X-Men Origins: Wolverine”, a odtwórca tytułowej roli, Hugh Jackman stał się trochę takim ambasadorem idei darmowego komiksu. Jakkolwiek fatalnie i groteskowo to by mogło zabrzmieć.

No dobrze, idea ideą, ale jak Free Comic Book Day prezentuje się w praktyce? Otóż amerykańskie oficyny, zarówno te największe (Marvel, DC), duże (Image, Dark Horse, IDW) i jeszcze mniejsze ochoczo i zgodnie na pierwszą sobotę maja przygotowują specjalne wydania swoich komiksów. I to z reguły nie byle jakich, bo z roku na rok oferowane są coraz ciekawsze i lepsze tytuły. Wydawcy starają przedstawić się próbki swoich flagowych tytułów, wypromować nowe albo zaprezentować jakiś szorciak któregoś z topowych artystów ich stajni. Nie inaczej będzie podczas tegorocznej edycji. DC przygotuje prolog do najbardziej oczekiwanej historii tego lata, czyli „Blackest Night #0” do scenariusza Geoffa Johnsa, z rysunkami Ivana Reissa i Ethana van Scivera. Marvel zaprezentuje pierwsze spotkanie New Avengers i Dark Avengers z Thorem, przygotowane przez B.M. Bendisa i Jimmy`ego Cheunga oraz mini z Wolverinem – „Origin of an X-Man” (scenariusz Fred van Lente, rysunki Gurihiru, okładka Ed McGuinness) przygotowane specjalnie przy okazji filmowej premiery. Wśród innych darmowych edycji warto jeszcze wspomnieć o „Savage Dragon #148” Erika Larsena, próbce „Love and Rockets” braci Hernandez i 80-stronnicowym „Attack Of The Alterna-Zombies!”, w którym Jezus i Abe Lincoln muszą uratować świat przed plagą zombie. Skrypt napisał Stephen Lindsay, ten od “Jesus Hates Zombies”, o którym arcz pisał w Trans-Atlantyku.

Próby przeszczepienia na nasz rodzimy rynek idee komiksowego rozdawnictwa podjął się Timof i jego cisi wspólnicy. Przy okazji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi zorganizował Polski Dzień Darmowego Komiksu, w ramach którego, do każdego zakupionego ma jego stoisku albumu dodawał zeszyt za symbolicznego grosza. W 2007 był to „Bears of War” Śledzia, rok później - „Bez urazy” José Carlosa Fernandesa. Timof zapowiedział, że i w tym roku przygotuje jakąś miłą niespodziankę i na wp.pl narzeka, że żaden z innych wydawców nie chce się przyłączyć do jego akcji. No cóż, może na MFKiG w 2009 roku będzie inaczej...

środa, 29 kwietnia 2009

#169 - Ogłoszenia parafialne

Arcz, ze względu na nawał roboty różnej maści, bierze sobie doraźny i zasłużony urlop od Kolorowych Zeszytów. Tym samym ciężar prowadzenia naszego blogaska spadnie tymczasowo na moje wątłe barki. A że sam również nie narzekam na nadmiar wolnego czasu, to spodziewajcie się lekkiego zwolnienia z bieżącymi aktualizacjami. Przez pierwsze tygodnie na poziomie dwóch notek w tygodniu rozdzielonych niedzielnych Trans-Atlantykiem, a później, kiedy wejdziemy w gorący okres zdawania praca rocznych, licencjackich i magisterskich, nawet jednej. W tym tygodniu pojawi się jeszcze jeden test, dotyczący komiksowej majówki za Oceanem, a po długim weekendzie dorzucę do pieca jeszcze dwie trójki. Przygotowywane przeze mnie i arcza drobne zmiany i niewielkie korekty będą wprowadzane na stronę systematycznie i powoli, choć pierwsze jaskółki będzie dało się zobaczyć już niedługo.

Zapewne niektórzy zdążyli się zauważyć, że teksty z ostatniego tygodnia („Silver Surfer: Requiem”, „Niebo nad Brukselą” i „Aldebaran”) zawisły również na witrynie splotowej. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie komiksowy dział e-Splotu będzie bujnie i harmonijnie obrastał w teksty. Regularnie i w sporych ilościach. Raczej nie będę ich dublował tutaj, na Kolorowych Zeszytach, jak miało to miejsce ostatnio. Przychylam się do rozwiązania stosowanego przez Kamila Śmiałkowskiego, chwalącego się i linkującego swoje video-recenzje na Onecie. Pewnikiem i ja, w podobny sposób będę reklamował moje płody.

A skoro mi jeszcze trochę miejsce w tej notce pozostało, to w ferworze słusznej walki internetowych krzyżowców (zwanych także megalo-narcyzami i graficznymi miernotami) o Komiksu Nobilitację w perspektywie sympozjologicznych pseudo-badań pewnego pseudo-Komiksologa, umknęło zniknięcie i pojawienie się Wielkiego Archiwum Komiksu, witryny zacnej i wielce przydatnej. Wie ktoś, co mogło się mu przytrafić? Przez moment bałem się, że podzieli los internetowego serwisu Komikslandii, który od jakiegoś czasu jest zaniedbywany przez swoich autorów.

niedziela, 26 kwietnia 2009

#168 - Trans-Atlantyk 35

Wszystkie znaki na niebie, a także kilka na ziemi wskazują na zbliżającą się wielkimi krokami Wojnę Światła i Najczarniejszą z Nocy”. Do największego wydarzenia tego lata zostało jeszcze kilka tygodni, fani odkreślają kolejne dni do Comic Book Day, podczas którego ma ukazać się numer #0 „Blackest Night”, a DC podgrzewa atmosferę jak tylko może. Chciałoby się powiedzieć – nic nowego, choć przyznam, że od czasów „Civil War” nie pamiętam, żeby któryś z eventów był oczekiwany z taką niecierpliwością przez czytelników i konsekwentnie hype`owany przez redaktorów i wydawców. Najpierw ujawniono szkic, a chwilę potem gotową, efektowną okładkę pierwszego zeszytu wiodącej mini-serii. Następnie na IGN pojawił się komplet zapowiedzi pierwszej fali zeszytów opatrzonych banderą „BN”, wśród których największe poruszenie wywołał oczywiście cover „Green Lanterna” #43, na którym jeden z członków Czarnego Korpusu obejmuje grób Bruce`a Wayne`a. Natomiast na blogu DC Source pokrótce przedstawiono wszystkie strony kosmicznego konfliktu, poczynając rzecz jasna od tych Zielonych. Drugi był Atrocitus i jego Czerwone Latarnie, potem przyszła kolej na Agenta Orange i jego Pomarańczowych Latarników, następnie Żółty Korpus Sinestra, pozbawiony już swoich najbardziej prominentnych członków, na końcu zaś pojawiły się Niebieskie Latarnie. Niebawem pojawią się pewnie Zamoreanki i Fioletowe Latarnice oraz najbardziej tajemniczy przedstawiciele „emocjonalnego spektrum” – plemię Indygo. Jeśli chcecie wiedzieć nieco więcej o tych kolorach, możecie poczytać wywiad z Ethanem van Sciverem, tłumaczącym znaczenie barw i symboliki poszczególnych Korpusów. Tymczasem na CBR przygotowano specjalną kolumnę Geoff Johns Prime, w której architekt całego tego zamieszania co dwa miesiące będzie odpowiadał na pytania swoich czytelników. Ja mogę mu tylko napisać – Geoff, proszę nie spieprz tego wszystkiego. (j.)

#1 Rafa Sandoval przejmie rysownicza schedę po Humberto Ramosie w „Avengers: The Initiative”. Tuż po zakończeniu historii „Disassembled”, od 26 numeru artysta będzie regularnym rysownikiem serii ukazującej się pod szyldem „Dark Reign”. Dla nieuważnych - to nie ten sam Sandoval, co od „Trupa i sofy” (pospolita pomyłka, którą sam popełniłem), tylko ten od trykotów. „Incredible Hercules”, „Young X-Men”, „The Mighty Avengers” czy „Marvel Adventures: Iron Man”, to tylko kilka tytułów z marvelowej bibliografii twórcy uznanego za jednego z „young guns”, grupy najbardziej obiecujących rysowników młodego pokolenia pracujących dla Joe Q. (j.)

#2 BOOM! Studios wraz z Electric Shepherd Productions zapowiedziało komiksową adaptację klasycznej (i kultowej) powieści Philipa K. Dicka „Czy androidy marzą o elektronicznych owcach?”. Obrazkowe „Do Androids Dream of Electric Sheep?” jest zachwalana przez swoich autorów i wydawców jako najwierniejsza i pozostająca w najlepszej zgodzie ze swoim oryginałem praca – przeglądając przykładowe kadry można wręcz przypuszczać, że cała warstwa dialogowo zostanie zwyczajnie przepisana z książki do komiksu. Dość powiedzieć, że przy adaptacji nie pracował żaden scenarzysta (a przynajmniej nie podaje go ani katalog Diamonda, ani notatka prasowa wydawcy). Komiksowa maxi-seria ma liczyć aż 24 odcinki, a premierę pierwszego zapowiedziano na czerwiec tego roku. (j.)

#3 Serialu pt. "Kiedy wróci Steve Rogers?" ciąg dalszy. Prezentowany kilka tygodni teaser co prawda nie pojawił się w lipcowych zapowiedziach Marvela opublikowanych w kończącym się właśnie tygodniu, ale bardzo prawdopodobne, że został przedstawiony tytuł do którego on należy. "Reborn" będzie pięcioczęściową mini-serią za którą odpowiedzialni będą tacy twórcy jak Ed Brubaker (scenariusz), Bryan Hitch (rysunki/okładki), Alex Ross i John Cassaday (warianty). Nic ponad to nie wiadomo, szczegóły mają być ujawnione wkrótce. Na obecną chwilę można się spodziewać dwóch dużych powrotów do Marvelovego uniwersum: Steve'a Rogersa i Jean Grey, ale patrząc na to jaki scenarzysta zajmie się "Rebornem" można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że chodzi tu o Pierwszego Harcerza Marvela. Jeśli pojawią się kolejne poszlaki / konkrety będę informował na bieżąco. Zastanawiam się jednak, czy połączenie powrotu Capa, Brubakera i owej mini-serii nie jest zbyt oczywiste? (a.)

#4 Eric Powell jest zagorzałym fanem żeńskiego zespołu Nashville Rollergirls, które występują w lidze jeżdżenia na rolkach i popychania się. A przynajmniej tak to wygląda. W każdym razie twórca Zbira, na łamach swojej autorskiej serii, niejednokrotnie wspominał o tej żeńskiej drużynie, a od jakiegoś czasu również wykonuje on postery promujące kolejne występy groźnych i niebezpiecznych dziewczyn na rolkach. Jeśli natomiast jakiś fan twórczości Powella chciałby wspomóc sam zespół to ma do tego doskonałą okazję - na ebayu ojciec Zbira wystawił kilkanaście swoich prac, które w głównej mierze przedstawiają dziewoje na rolkach, ale oprócz tego są też jego plansze z jubileuszowego numeru "She-Hulk" czy serii o pogromczyni wampirów "Buffy". Cały dochód ze sprzedaży będzie przeznaczony na zakup nowego sprzętu - tak żeby dziewczyny jeździły szybciej i nabijały sobie mniej siniaków. Jakby nie patrzeć szczytny to cel. Trzeba się tylko śpieszyć, bo do końca aukcji zostało już niewiele czasu! (a.)

#5 News nieco mniej trans-atlantykowy. Mangaka Takehiko Inoue („Slam Dunk”, „REAL”) zapowiedział, że „Vagabond” zbliża się powoli, powoli do swojego finału. Samurajska seria, która miała nieszczęście paść wydawnicza ofiarą Mandragory, która przed swoim zgonem zdążyła wydać jedynie dziewięć tomików, na zachodzie pod koniec roku dobije do 29. Inoue potwierdził, że praca nad „Vagabondem” zajmie mu jeszcze dwa lata, co przelicza się na dwa bądź w porywach nawet cztery tomiki. (j.)

#6 Pozostając dalej w orientalnych klimatach przenosimy się z Kraju Kwitnącej Wiśni do Kraju Środka. Wielki przebój chińskiego rynku „Tibetan Rock Dog” ma wkrótce dotrzeć do czytelników z Japonii, Francji i Stanów Zjednoczonych. Autor komiksu Zheng Jun, będący jednocześnie muzykiem rockowym, ma nadzieję, że jego praca zostanie dobrze przyjęta na największych i cieszących się najdłuższa obrazkową tradycją krajach. Do tej pory to chiński rynek był zdominowany przez produkcje japońskie i amerykańskie - autor „Tibetan Rock Dog” bardzo chce odwrócić ten trend i zwrócić uwagę międzynarodowego audytorium na Chiny, w których również powstają komiksy. Przyznam, że ze sporą rezerwą podchodzę do tego produktu made in China reklamowanego, jako połączenie chińskich tradycji z nowoczesnym, komiksowym przekazem. (j.)

#7 Ósmy lipca to dzień w którym na światło dzienne wyjdzie pierwszy numer niecodziennej serii z DC pt. "Wednesday Comics". W każdą kolejną środę, przez 12 tygodni, wychodzić będzie kolejny numer 16 stronicowego wydawnictwa na które składać się będzie 15 jedno planszowych historii, każda o innym bohaterze z uniwersum DC Comics. Format "Wednesday Comics" można określić jednym słowem: wielki. Bo jak inaczej nazwać komiks o wymiarach 71 x 51cm (sprzedawany będzie złożony na pół, czyli 35,5 x 51 cm)? Jeśli chodzi o bohaterów, których kolejne części historii ukazywać będą się co środę, to będą to między innymi Batman, Hawkman, Metamorpho czy Flash. Respekt budzą natomiast twórcy, którzy podjęli się pracy nad projektem: duet Azzarello / Risso, Paul Pope, Gaiman, Allred, W.Simonson, Gibbons, Sook, Busiek, Baker, Adam i Joe Kubertowie i paru jeszcze innych. Ciekawy jestem czy wyjdzie wydanie zbiorcze i w jakim formacie? Oraz to czy w podobny sposób odpowie na plany konkurencji Marvel? (a.)

#8 Zmartwychwstanie Jezusa dla wielu pozostaje tajemnicą, a mądre głowy tego świata zastanawiają się czy rzeczywiście był to cud, czy może Syn Boży owszem wrócił, lecz jako zombie (tfu, bluźnierstwo..)? Ta druga teoria jest na tyle atrakcyjna, że powstały na ten temat dwa filmy "Zombie Christ" oraz kanadyjski "Zombie Jesus" czy też odpowiednie hasło na Uncyclopedii. Są jednak i tacy, którzy przeciwstawiają się tym poglądom i uważają, że Jezus nienawidzi umarlaków. "Jesus Hates Zombies" to komiks z małego wydawnictwa Alterna Comics, który opowiada o pladze żywych trupów, która w sześć dni skonsumowała 27/39 ziemskiej populacji. Ten stan rzeczy jest nie do przyjęcia przez Najwyższego, który wysyła swojego syna na ratunek ludzkości. Taki oto pomysł zrodził się w głowie scenarzysty Stephena Lindsaya, który z pomocą 16 artystów stworzył pierwszy tom przygód boskiego pogromcy zombich, który wyszedł na światło dzienne w listopadzie 2007 roku. Trzynaście miesięcy później - w styczniu 2009 roku - ukazała się jego reedycja (z okładką Arthura Suydama!), a na kwiecień (29ty) i wrzesień tego roku planowane są kolejne odsłony przygód Pana J. i Lincolna, który z kolei nienawidzi wilkołaków. Dla zaciekawionych tematem, pierwsze dziewiętnaście stron z pierwszego woluminu. (a.)

Geek Honey of the Week
(z braku dobrych kandydatek, w tym tygodniu obędzie się bez superbohaterki na koniec)

sobota, 25 kwietnia 2009

#167 - Aldebaran

Jedną z największych bolączek komiksowego rynku w Polsce są serie, które zostały porzucone przez swoich edytorów. Ich czytelnicy wciąż oczekują na ciąg dalszy i nie mają żadnej pewności, że kiedykolwiek nastąpi. Do tej pory ofiarami tak uprawianej „polityki wydawniczej” padły tak znakomite tytuły, jak „Samotny Wilk i Szczenię”, „100 Naboi” czy do niedawna „Blacksad”, któremu drugą szansę dał Egmont.

I „Aldebaran”, po wydaniu dwóch pierwszych tomów przez wydawnictwo Siedmiogród, podzieliłby los spisanych na strat pozycji, gdyby nie Egmont właśnie. Komiks Luisa Eduarda de Oliveiry, ukrywającego się pod pseudonimem Leo, został wznowiony w jednym, zwarty woluminie, zbierającym komplet pięciu tomów i wydany w ramach nowej kolekcji „Science-Fiction”. W czasach, kiedy komiksy osiągają niebotyczne ceny, czytelników z pewnością musi cieszyć fakt, że komiks oferowany jest w bardzo przystępnej cenie, kosztem zmniejszenia formatu, ze standardowego, europejskiego A4, do trochę większego od amerykańskiego B5. Zapewniam, że ta operacja nie miała wpływu na doznania płynące z lektury.

W 2079 ludzkość opuściła gościnne kąty trzeciej planety od słońca i rozpoczęła poszukiwanie planet, nadających się do zamieszkania. Pierwszą pozaziemską kolonią został Aldebaran 4, znajdujący się w konstelacji Byka. Niedługo po przybyciu pierwszych osadników, wszelka komunikacja z Ziemią zostaje zerwana z niewyjaśnionych przyczyn. Kontaktu nigdy nie uda się powtórnie nawiązać. Mieszkańcy planety, pozbawieni wsparcia zaawansowanych technologii, są zdani tylko na siebie. Po wielu latach od tego wydarzenia, Aldebaran nawiedzają tajemnicze katastrofy pustoszące ludzkie osiedla, których nikt nie umie wytłumaczyć…

Z powyższego opisu jednoznacznie wynika, że „Aldebaran” jest komiksem fantastycznym, który można ulokować gdzieś pomiędzy poważną, hard-sf, a skonwencjonalizowanymi schematami opowieści science-fiction. Leo napisał sprawną i wciągającą opowieść przygodową o parze dwóch nastolatków wplątanych w nie lada aferę. Czytelnik będzie towarzyszył Markowi i Kim we wszystkich ich niesamowitych przejściach, od zagłady ich rodzinnej wioski, przez trudy niebezpiecznej wędrówki do Anatolii, stolicy Aldebaranu, aż do momentu, w którym tajemnica zerwania kontaktu z Ziemią i planety, na której goszczą, zostanie wyjaśniona. Mimo że komiks bazuje na stosunkowo prostych patentach fabularnych, nie pozwala czytelnikowi ani na chwilę oderwać się od opowiadanej historii. Podobnie zresztą jest z oprawą wizualną. Leo nie próbuje olśnić czytelnika wirtuozerią, ucieka się do najprostszych, często wręcz banalnych, metod. Dysponuje klasyczną, realistyczną kreską, która może wydawać się nieco toporna. Świetnie wychodzą mu surowe krajobrazy obcej i egzotycznej planety, a rzadko zdarzają się mu błędy w anatomii twarzy bohaterów.

Jeśli miałbym wskazać jakieś usterki, to zwróciłbym na dialogi, które momentami raziły mnie swoją sztucznością. Niekiedy podczas lektury miałem wrażenie, że pomimo obecności śmiałych scen erotycznych, czytam komiks przeznaczony dla nastolatków. Takie „Przygody Tomka w kosmosie”. Fabule komiksu zdarzają się też naiwne, wręcz infantylne mielizny, które jednak nie mogą zaważyć na ostatecznej, bardzo pozytywnej ocenie komiksu. Napiszę jeszcze raz – cieszę się, że Egmont reaktywował właśnie „Aldebarana” i z niejaką niecierpliwością czekam na kolejny integral Leo - „Betelgezę”, który już został zapowiedziany w ramach kolekcji „Science-fiction”.

środa, 22 kwietnia 2009

#166 - Niebo nad Brukselą

„Niebo nad Brukselą” otwiera nową kolekcję „XX wiek/ wiek XXI”, w której będą publikowane komiksy poruszające aktualne problemy społeczno-polityczne i najważniejsze wydarzenia historyczne. Cieszy, że Egmont, komiksowy potentat naszego rynku, obok publikacji klasyków amerykańskiej i europejskiej sztuki obrazkowej, zdecydował się wydawać prace nowatorskie, z ambicjami, niebanalne. Przyznam, że wiele sobie obiecuje po tym cyklu.

I niestety komiks Bernara Yslaire`a mocno mnie rozczarował. „Niebo nad Brukselą” to taki zaangażowany protest-komiks skierowany przeciwko wojnie. Smętny, toporny, naiwny i nieskażony żadną, głębszą refleksją, będący banalnym i dosłownym wcieleniem hasełka „make love, not war”. A zaczyna się całkiem fajnie. Punktem wyjścia historii jest alterglobalistyczna manifestacja w tytułowej Brukseli, tuż przed rozpoczęciem inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak w 2003 roku. W tłumie demonstrantów na muzułmankę Fadyję, która zaraz ma dokonać samobójczego zamachu, wpada Żyd (a właściwie Chazar) Jules, który skądś doskonale zna jej plany i próbują ją powstrzymać przez… zmuszenie do odbycia stosunku cielesnego. Gwałci ją. „Make love, not war”.

„Niebo nad Brukselą” pełne jest irytującego i natrętnego autorskiego uniesienia, silenia się na poetyckość i kiepskiej demagogii. Nie łudźcie się, to nie nowoczesna wersja Romea i Julii, tylko łopatologiczna broszurka pacyfistyczna, pełna new-age`owych odwołań. Od „słynnego” bed-in Johna Lennona i Yoko, który wraz z „Imagine” poniekąd patronuje całemu komiksowi, przez wątki platonicznej miłości, wędrówki dusz i przeznaczenia, dzięki któremu dwie połówki tego samego jabłka w końcu się połączą. A kiedy przenosimy się z obozów koncentracyjnych do starożytnego Babilonu poziom żenady sięga zenitu.

Yslaire na siłę próbuje być kontrowersyjny. Łącząc śmiałe sceny erotyczne (z takimi kwiatkami, jak łzy ściekające po jądrach czy palce goszczące w odbycie), w których udział bierze muzułmanka przykryta jedynie burką i przepasana materiałami wybuchowymi, z ujęciami bomb spadających na Bagdad. Niestety, zamiast spodziewanego efektu kontrowersji, komiks sięga poziomu tandety taniego szokowania obecnego w tabloidach za złotówkę. Co gorsza, autor nie ma na tyle, nota bene, jaj, żeby pojechać już do końca w swojej „kontrowersyjności” i w posłowiu kaja się przed czytelnikami, których mógł swoim „dziełem” urazić. Ciekawe, o kogo mu chodzi i czemu, tak usilnie przeprasza…

Po lekturze „Sambre`a” po Yslairze można było spodziewać się prawdziwej, wizualnej uczty. Niestety, i w tym elemencie „Niebo…” mnie zawiodło. O ile jeszcze autorowi całkiem sprawnie wychodzi wykorzystywanie fotografii w swojej pracy, o tyle grafiki wykonane tradycyjnymi metodami stoją na co najwyżej średnim poziomie. Yslaire nie zachwyca, a co więcej zdarzają mu się kiksy, które nie przystoją rysownikowi tej klasy. Cały album sprawa wrażenie robionego na szybko.

„Niebo nad Brukselą” będzie wodą na młyn dla tych, którzy są święcie przekonani, że komiks to rozrywka dla ćwierćinteligentów, nie będąca w stanie poruszać poważniejszych tematów. A jeśli już się za nie bierze, to nie sposób by ich strywializował. Mógłbym się przekornie spierać z Yslairem, czy tak naprawdę ta „doniosła tematyka” poruszana w jego pracy, nie jest tylko przykrywką dla prymitywnej erotyki, serwowanej na co drugiej stronie. I przy całym tym sileniu się na kontrowersyjność „Niebo nad Brukselą” jest typem komiksu, obok którego da się przejść całkowicie obojętnie.

wtorek, 21 kwietnia 2009

#165 - Silver Surfer: Requiem

W komiksach o super-bohaterach dominują opowieści o początkach. Kolejni scenarzyści wzbogacają genezy ubranych w kolorowe trykoty nadludzi o szczegóły, które stają się potem punktem wyjścia dla ich kolejnych przygód. W ten sposób konserwują się tryby wielkiego przemysłu obrazkowego za Oceanem.

Natomiast znacznie rzadziej powstają opowieści o ich końcach. Pomijając aspekt finansowy związany z zamknięciem serii, której główny bohater wyciągnął kopyta, dziwi trochę niewielka liczba historii tego typu, dającej, przynajmniej w teorii, duże pole do popisu dla scenarzystów.

Silver Surfer nie jest bohaterem w Polsce szczególnie rozpoznawalnym. W roli głównej wystąpił zaledwie w dwóch komiksach – w „Misji Heroldów” oraz w „Przypowieści”, powstałej w wyniku współpracy gigantów amerykańskiego (Stana Lee) i europejskiego (Moebiusa) komiksu. Również na rynku amerykańskim bohater wymyślony przez wspomnianego Stana Lee i Jacka Kirby`ego nie odgrywa dużej roli, dość powiedzieć, że w chwili obecnej nie ma nawet własnego tytułu, w którym mógłby regularnie występować. A szkoda, bo to postać nader ciekawa, której potencjał pozostaje wciąż niewykorzystany przez scenarzystów. Silver Surfer, zanim stał się kosmicznym herosem, przemierzającym galaktyki i niosącym pomoc potrzebującym, był podwładnym Galactusa. Jako zwiastun Anty-Boga, który zamiast dawać, odbierał życie, odnajdywał i wybierał kolejne ciała niebieskie przeznaczone na „posiłek” dla swego pana. Ratując swoją rodzinną planetę przed zagładą z jego rąk, poświęcił swoje życie na służbę Galactusowi, przekonany, że będzie odnajdywał tylko takie światy, na których nie będzie inteligentnego życia. Nie wiedział jednak, że jego umowa przewiduje pozbawienie go tożsamości, woli i pamięci, przez co stanie się bezwolnym wykonawcą woli swego suwerena.

Na kartach „Requiem” bohatera ze srebrną deską poznajemy w momencie, kiedy kosmiczna moc, jaką obdarzył go Galactus, zaczyna się wyczerpywać, a on sam powoli umiera. Niestety, odwrócenie tego procesu jest niemożliwe. Surfer ze spokojem przyjmuje wyrok i ostatnie tygodnie spędza ze swoimi bliskimi z Ziemi (Fantastyczną Czwórką, Spider-Manem, Dr. Strangem) i Zenn-La (ukochaną Shalla-Ball). Dokonuje ostatnich heroicznych czynów, przywracając pokój dwóm, zwaśnionym cywilizacjom i wraca na rodzinną planetę, by dokonać swego żywota.

W ostatniej opowieści o Silver Surferze panuje nastrój podniosłego smutku. Brakuje w niej rozdzierających scen rozpaczy czy wybuchów płaczu, a jeśli takie już występują, to są łagodzone przez atmosferę chłodnej, pozbawionej uczucia żałoby, z której zieje treściowa pustka. Straczynski nie wychodzi poza schemat pożegnania z przyjaciółmi, zrobienia ostatniego, dobrego uczynku i spokojnego powrotu do domu. W komiksie nie dzieje się nic ciekawego. Nic nie przerywa sielskiej atmosfery nabożnego umierania Surfera, który ginie jak postmodernistyczny, komiksowy święty, obdarzający stygmatami swoich wyznawców, których życie nie raz ocalił. Wszystko jest do bólu idealne, niczym srebrne ciało bohatera, nie skażone żadną rysą. Komiks jest przewidywalny, nie może w niczym zaskoczyć swojego czytelnika. Sam bohater w swojej bezgrzeszności i doskonałości jest odrealniony, przesadnie komiksowo przerysowany, chciałoby się wręcz powiedzieć za wieszczem „przeanielony”. Postać o kosmicznej potędze i zimnym sercu, która od ludzi nauczyła się odczuwać, na kartach „Requiem” zostaje ich pozbawiona, przez co staje się nudna, nieciekawa i sztampowa.

niedziela, 19 kwietnia 2009

#164 - Trans-Atlantyk 34

Kiepska sprawa z wpadką przy okazji Motywowego wpisu o zombiakach z Marvela. Pomijam już fakt, że mogłem nieco pogrzebać w sieci i wsłuchać się w dudniący pajęczy zmysł, ale sam pomysł! Pomysł był świetny! Zresztą na tyle, że wszelkie śledztwo zeszło na drugi plan i wyszło jak wyszło. Nie miałbym jednak nic przeciwko gdyby szefostwo Marvela skorzystało z podpowiedzi kawalarza i kiedyś wcieliło ten ogromny plan w życie. A to co najbardziej zapadło w pamięci z tej nieprawdziwej rewelacji to rzekomy udział w całym przedsięwzięciu Lewisa Trondheima, którego twórczość ciężko mi sobie wyobrazić w kontekście zamaskowanych herosów z przysłowiowym już "laserem w dupie". Ale niestety - fake to fake. I o ile na jego wersję bohaterów Marvela trzeba będzie jeszcze poczekać, o tyle za kilka miesięcy powinny być już dostępne przygody Kapitana i spółki w wykonaniu Paula Pope'a, Hornshemeiera czy coraz popularniejszego u nas Jasona. Tytuł, forma i data wydania nie są jeszcze znane, ale i tak jest to w tym roku jeden z bardziej elektryzujących mnie tytułów - niby Romita JR, Ramos, McNiven czy Yu tak szybko się nie nudzą, ale ten powiew świeżości, który mam nadzieję przyjdzie wraz ze wspomnianymi komiksiarzami, przyda się jak najbardziej. O ile oczywiście nie jest on żartem ;) (a.)
#1 Dzisiaj, podobnie jak w zeszłym tygodniu, zaczniemy newsem o fenomenalnym austriackim artyście jakim jest Nicolas Mahler. Pierwszego marca Reprodukt wydał jego nową pozycję jaką jest "Spam" - 64 stronicowy albumik zawierający grafiki artysty, będące interpretacją śmieci, które dostaje on na swoją skrzynkę mailową. Jak sam przyznaje, ma ich ponad 15.000, więc materiału jest aż nadto. Przykładowe grafiki można podziwiać na stronie autora oraz wydawcy książeczki. Mahler wkroczył z pomysłem w blogosferę i pod tym adresem, na bieżąco można oglądać kolejne jego dzieła. Jak dla mnie humorystyczna bomba. Mam nadzieję, że przy okazji październikowej emefki na giełdzie będzie można znaleźć stoisko Reproduktu z tym i innymi rzeczami od pana Nicolasa. (a.)

#2 W maju bieżącego roku do sprzedaży powinno trafić zbiorcze wydanie „George Sprott: (1894-1975)”. Komiks znakomitego, nieznanego niestety w Polsce kanadyjskiego twórcy Setha (autora między innymi „Clyde Fans”, „It’s a Good Life If You Don’t Weaken” czy „Wimbledon Green”) pierwotnie ukazywał się na łamach „The New York Times Magazine” od dokładnie 17 września 2006 do 25 marca 2007 roku. Goszcząc w komiksowej sekcji „The Funny Pages”, dołączył do najściślejszej czołówka twórców amerykańskiego rynku, którzy przewinęli się przez „NYTM” – Chrisa Ware`a, Jamiego Hernandeza, Daniela Clowesa, Jasona, Rutu Modan czy Gene`a Luena Yanga. W krótkich komiksowych formach, Seth opowiada fikcyjną biografię tytułowego bohatera, prezentera telewizyjnego w lokalnej telewizji. Klikajcie tutaj, jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej. (j.)

#3 Wszyscy już chyba przyzwyczailiśmy się, że Wolverine pojawia się dosłownie wszędzie i ciągle. Regularnie występuje w dziesiątkach tytułów, w kolejnych pojawia się gościnne, jest członkiem X-Men i Avengers, gra pierwsze skrzypce w serialu animowanym, a już wkrótce zagości na ekranach kinowych, więc dlaczego nie miałby zostać bohaterem mangi dla młodzieży? W „Wolverine: Prodigal Son” Logan będzie zbuntowanym nastolatkiem trenującym w szkole sztuk walk. Pomimo tego, że scenarzysta Antony Johnston („Wasteland”) i rysownik Wilson Tortosa („Battle of the Planets”, „Tomb Raider”) odmłodzili naszego ulubionego Rosomaka o dobre kilka dekad, ma pozostać tym samym aroganckim i bezczelnym gnojkiem, ściganym przez wydarzenia z przeszłości. Ciekawe, co może wyjść z komiksu reklamowanego jako skrzyżowanie „X-Menów” z „Naruto”. (j.)

#4 Komiks podbija deski „Broadway`u”. Na 8 lutego 2010 roku zaplanowano premierę musicalu z Człowiekiem-Pająkiem w roli głównej. „Spider-Man: Turn Off The Dark” według swojej reżyserki, Julie Taymor, będzie przedstawieniem łączącym cyrkową estetykę z rock`n`rollowym pazurem. Muzykę napiszą Bono i Edge z U2, strojami zajmie się Eiko Ishioka (zdobywczyni Oskara za kostiumy z „Bram Stoker`s Dracula”), a do roli Spidera przymierzany jest Reeve Carney. Castingi ponoć jeszcze trwają. A swojego scenicznego powrotu doczeka się Człowiek ze Stali, który występował już w musicalu „It’s a Bird…It’s a Plane…It’s Superman” w latach sześćdziesiątych. Skrypt napisze Roberto Aguirre-Sacasa, oprawą dźwiękową zajmą się Charles Strouse i Lee Adams, a premiera musicalu odbędzie się w czerwcu 2010 roku. W przyszłym roku zapowiada zatem się teatralno-wokalny pojedynek dwóch, komiksowych ikon. (j.)

#5 Mark Bagley będzie rysował Mrocznego Rycerza. Artysta, znany głównie z pracy dla Marvela („The Amazing Spider-Man”, „Ultimate Spider-Man”, „Thunderbolts”) dołącza od lipca do ekipy „Batmana” i od numeru #688 zilustruje czteroczęściową historię do scenariusza Judda Winnicka. Nie wiadomo jednak czy artysta nie zostanie przy Batmanie na dłużej. Aha, nie dajcie się zmylić - reprodukowana okładka jest autorstwa nie Bagley`a, tylko Tony`ego Daniela. (j.)

#6 Jedną z serii, które od dłuższego czasu wiszą na mojej liście "do nadrobienia" jest "Dylan Dog", którego jedenaście tomów wydał u nas swego czasu Egmont. Z dostaniem kompletu po polsku może być mały problem, ale w ostatnią środę, dla władających językiem angielskim, z wybawieniem przyszło wydawnictwo Dark Horse. "Dylan Dog: Case Files" to potężny, niemal 700 stronicowy komiks zbierający siedem tomików przygód paranormalnego detektywa ("Dawn of the Living Dead", "Johnny Freak", "Memories From the Invisible World", "The Return of the Monster", "Morgana", "After Midnight" i "Zed"). Seria, której sprzedało się ponad 56 milionów egzemplarzy na całym świecie (jak to głosi napis na okładce), po raz pierwszy od dziesięciu lat pojawia się w wersji angielskiej (jak to głosi opis wydawcy) i obok Biblii i prac Homera można ją czytać dzień w dzień bez znudzenia (jak to powiedział Umberto Eco). Swoją drogą, w 2009 roku do kin trafić ma ekranizacja przygód włoskiego detektywa o tytule "Dead of Night", gdzie w rolę głównego bohatera wciela się Brandon Routh (Clark Kent z "Superman Returns"). (a.)

#7 Pozostając jeszcze przy klimatach grozy i wydawnictwie znanym z publikowania przygód Goona i Hellboya - w lipcu ukaże się pierwszy numer "Creepy Comics", będący współczesną wersją legendarnych magazynów "Creepy" i "Eerie", które ukazywały się w latach '64-83 (ten drugi zadebiutował w 1966). Czarno-białe, 48 stronicowe wydawnictwo zawierać będzie prace starego komiksowego wygi Bernie Wrighstona, młodego talentu w postaci Jasona Shawna Alexandera ("Abe Sapien: The Drowning", "Dead Irons") i innych, a za okładki odpowiedzialny będzie twórca wspomnianego już Zbira - Eric Powell. O tytule tym chodziły plotki już od 2007 roku, ale dopiero teraz udało / uda się wypuścić go na światło dzienne. Dla spragnionych mocnych wrażeń Dark Horse publikuje HC'ki "Creepy Archives" oraz "Eerie Archives" zbierające najlepsze prace z tych magazynów autorstwa takich artystów jak Frank Frazetta, Alex Toth, Steve Ditko czy Gene Colan. Materiał w sam raz na upadające "Obrazy Grozy". (a.)

#8 Mijający tydzień stał pod znakiem różnej maści teaserów. Jako pierwszy wymienię kolejny art zapowiadający powrót Overlorda do uniwersum Savage Dragona (o pierwszym z nich informowaliśmy tydzień temu). Marvel natomiast wypuścił kilka grafik, które nawiązują do przybycia na Planetę Ziemia syna Hulka - Skaara. Historia ta opowiadać będzie o ojcu, który uratował jego świat, o porzuceniu, o okrutnej zemście, o pewnym sekrecie i o tym co długowłosy synalek zostawi po sobie. Będzie się działo (jak to w Marvelu). Dodatkowo fani Spidera dostali dwie zapowiedzi zbliżającej się historii "American Son" (ASM #595-599) a pogrążeni w żałobie fani Carol Denvers otrzymali iskierkę nadziei w postaci grafiki zapowiadającej czerwcowe "War of the Marvels". (a.)

"Geek Honey of the Week"
(dzisiaj po raz kolejny Wonder Woman - tym razem przy okazji ubiegłorocznego Halloween wcieliła się w nią znana z imprezowania z Paris Hilton i pewnej seks kasety Kim Kardashian, której więcej zdjęć tu i tu)