„Niebo nad Brukselą” otwiera nową kolekcję „XX wiek/ wiek XXI”, w której będą publikowane komiksy poruszające aktualne problemy społeczno-polityczne i najważniejsze wydarzenia historyczne. Cieszy, że Egmont, komiksowy potentat naszego rynku, obok publikacji klasyków amerykańskiej i europejskiej sztuki obrazkowej, zdecydował się wydawać prace nowatorskie, z ambicjami, niebanalne. Przyznam, że wiele sobie obiecuje po tym cyklu.
I niestety komiks Bernara Yslaire`a mocno mnie rozczarował. „Niebo nad Brukselą” to taki zaangażowany protest-komiks skierowany przeciwko wojnie. Smętny, toporny, naiwny i nieskażony żadną, głębszą refleksją, będący banalnym i dosłownym wcieleniem hasełka „make love, not war”. A zaczyna się całkiem fajnie. Punktem wyjścia historii jest alterglobalistyczna manifestacja w tytułowej Brukseli, tuż przed rozpoczęciem inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak w 2003 roku. W tłumie demonstrantów na muzułmankę Fadyję, która zaraz ma dokonać samobójczego zamachu, wpada Żyd (a właściwie Chazar) Jules, który skądś doskonale zna jej plany i próbują ją powstrzymać przez… zmuszenie do odbycia stosunku cielesnego. Gwałci ją. „Make love, not war”.
„Niebo nad Brukselą” pełne jest irytującego i natrętnego autorskiego uniesienia, silenia się na poetyckość i kiepskiej demagogii. Nie łudźcie się, to nie nowoczesna wersja Romea i Julii, tylko łopatologiczna broszurka pacyfistyczna, pełna new-age`owych odwołań. Od „słynnego” bed-in Johna Lennona i Yoko, który wraz z „Imagine” poniekąd patronuje całemu komiksowi, przez wątki platonicznej miłości, wędrówki dusz i przeznaczenia, dzięki któremu dwie połówki tego samego jabłka w końcu się połączą. A kiedy przenosimy się z obozów koncentracyjnych do starożytnego Babilonu poziom żenady sięga zenitu.
Yslaire na siłę próbuje być kontrowersyjny. Łącząc śmiałe sceny erotyczne (z takimi kwiatkami, jak łzy ściekające po jądrach czy palce goszczące w odbycie), w których udział bierze muzułmanka przykryta jedynie burką i przepasana materiałami wybuchowymi, z ujęciami bomb spadających na Bagdad. Niestety, zamiast spodziewanego efektu kontrowersji, komiks sięga poziomu tandety taniego szokowania obecnego w tabloidach za złotówkę. Co gorsza, autor nie ma na tyle, nota bene, jaj, żeby pojechać już do końca w swojej „kontrowersyjności” i w posłowiu kaja się przed czytelnikami, których mógł swoim „dziełem” urazić. Ciekawe, o kogo mu chodzi i czemu, tak usilnie przeprasza…
Po lekturze „Sambre`a” po Yslairze można było spodziewać się prawdziwej, wizualnej uczty. Niestety, i w tym elemencie „Niebo…” mnie zawiodło. O ile jeszcze autorowi całkiem sprawnie wychodzi wykorzystywanie fotografii w swojej pracy, o tyle grafiki wykonane tradycyjnymi metodami stoją na co najwyżej średnim poziomie. Yslaire nie zachwyca, a co więcej zdarzają mu się kiksy, które nie przystoją rysownikowi tej klasy. Cały album sprawa wrażenie robionego na szybko.
„Niebo nad Brukselą” będzie wodą na młyn dla tych, którzy są święcie przekonani, że komiks to rozrywka dla ćwierćinteligentów, nie będąca w stanie poruszać poważniejszych tematów. A jeśli już się za nie bierze, to nie sposób by ich strywializował. Mógłbym się przekornie spierać z Yslairem, czy tak naprawdę ta „doniosła tematyka” poruszana w jego pracy, nie jest tylko przykrywką dla prymitywnej erotyki, serwowanej na co drugiej stronie. I przy całym tym sileniu się na kontrowersyjność „Niebo nad Brukselą” jest typem komiksu, obok którego da się przejść całkowicie obojętnie.
I niestety komiks Bernara Yslaire`a mocno mnie rozczarował. „Niebo nad Brukselą” to taki zaangażowany protest-komiks skierowany przeciwko wojnie. Smętny, toporny, naiwny i nieskażony żadną, głębszą refleksją, będący banalnym i dosłownym wcieleniem hasełka „make love, not war”. A zaczyna się całkiem fajnie. Punktem wyjścia historii jest alterglobalistyczna manifestacja w tytułowej Brukseli, tuż przed rozpoczęciem inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak w 2003 roku. W tłumie demonstrantów na muzułmankę Fadyję, która zaraz ma dokonać samobójczego zamachu, wpada Żyd (a właściwie Chazar) Jules, który skądś doskonale zna jej plany i próbują ją powstrzymać przez… zmuszenie do odbycia stosunku cielesnego. Gwałci ją. „Make love, not war”.
„Niebo nad Brukselą” pełne jest irytującego i natrętnego autorskiego uniesienia, silenia się na poetyckość i kiepskiej demagogii. Nie łudźcie się, to nie nowoczesna wersja Romea i Julii, tylko łopatologiczna broszurka pacyfistyczna, pełna new-age`owych odwołań. Od „słynnego” bed-in Johna Lennona i Yoko, który wraz z „Imagine” poniekąd patronuje całemu komiksowi, przez wątki platonicznej miłości, wędrówki dusz i przeznaczenia, dzięki któremu dwie połówki tego samego jabłka w końcu się połączą. A kiedy przenosimy się z obozów koncentracyjnych do starożytnego Babilonu poziom żenady sięga zenitu.
Yslaire na siłę próbuje być kontrowersyjny. Łącząc śmiałe sceny erotyczne (z takimi kwiatkami, jak łzy ściekające po jądrach czy palce goszczące w odbycie), w których udział bierze muzułmanka przykryta jedynie burką i przepasana materiałami wybuchowymi, z ujęciami bomb spadających na Bagdad. Niestety, zamiast spodziewanego efektu kontrowersji, komiks sięga poziomu tandety taniego szokowania obecnego w tabloidach za złotówkę. Co gorsza, autor nie ma na tyle, nota bene, jaj, żeby pojechać już do końca w swojej „kontrowersyjności” i w posłowiu kaja się przed czytelnikami, których mógł swoim „dziełem” urazić. Ciekawe, o kogo mu chodzi i czemu, tak usilnie przeprasza…
Po lekturze „Sambre`a” po Yslairze można było spodziewać się prawdziwej, wizualnej uczty. Niestety, i w tym elemencie „Niebo…” mnie zawiodło. O ile jeszcze autorowi całkiem sprawnie wychodzi wykorzystywanie fotografii w swojej pracy, o tyle grafiki wykonane tradycyjnymi metodami stoją na co najwyżej średnim poziomie. Yslaire nie zachwyca, a co więcej zdarzają mu się kiksy, które nie przystoją rysownikowi tej klasy. Cały album sprawa wrażenie robionego na szybko.
„Niebo nad Brukselą” będzie wodą na młyn dla tych, którzy są święcie przekonani, że komiks to rozrywka dla ćwierćinteligentów, nie będąca w stanie poruszać poważniejszych tematów. A jeśli już się za nie bierze, to nie sposób by ich strywializował. Mógłbym się przekornie spierać z Yslairem, czy tak naprawdę ta „doniosła tematyka” poruszana w jego pracy, nie jest tylko przykrywką dla prymitywnej erotyki, serwowanej na co drugiej stronie. I przy całym tym sileniu się na kontrowersyjność „Niebo nad Brukselą” jest typem komiksu, obok którego da się przejść całkowicie obojętnie.
4 komentarze:
ten komiks to gniot, jeden z największych koszmarków jakie czytałem. unikajcie jak ognia piekielnego!
Jak to można różnie odbierać ten sam komiks. To nie jest broszurka pacyfistyczna. Te całe politykowanie to tylko otoczka dla stałego tematu Yslaire'a - miłości. I nie zmienią tego sceny seksu, zdjęcia z Iraku, Żydzi, Arabowie czy cokolwiek. Nie wiem, może tylko dla mnie oczywiste jest takie rozłożenie ciężaru i akcentu w tym komiksie...
Jedyne z czym się mogę zgodzić to rysunki. Niestety słabsze niż w Sambre.
A tak ogólnie to już się zdążyłem przyzwyczaić, że nie dość, że czytam komiksy to jeszcze zwykle oceniam komiksy odmiennie niż większość środowiska. Więc tak jakby podwójnie pod prąd. ;)
Odnośnie "środowiska" to patrząc po Gildii widze, że czytelnicy są podzieleni w swoich opiniach, choć przeważają chyba te negatywne.
Z tego co napisałeś to rzeczywiśce zasadniczo różnie odbieramy ten komiks, co innego dominuje. I nawet jeśli chciałbym czytać "Niebo" jako opowieśc o miłości, to ta cała otoczka strasznie mnie odrzuca.
I cenię sobie Twój gust skądinąd to uważam, że w tym przypadku, akurat dałeś się nabrać Yslairowi :)
Pharas sraras
Dla odbioru wazny jest odbior wczensiejszy erudycja zwany czasami
niekoenicznie komiskowa erudycje mam na mysli
Prześlij komentarz