Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, który o komiksach pisze na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Stereotypowy czytelnik komiksów, który dotąd siedział wyłącznie w superbohaterskiej papce, nabiera z czasem odrobiny ogłady i chce sięgnąć po coś innego, warto zasugerować mu sięgnięcie po coś, co nie wywoła u niego szoku. "Black Science" zdaje się być komiksem, który idealnie się do tego nadaje. Z jednej strony to pozycja przystępna, z dynamiczną akcją i choć pozbawiony trykotów, to czuć w niej ducha komiksowej przygody. Poza tym to dobrze napisany i narysowany mainstream, który powiela większość błędów powszechnie obecnych w typowym superhero. Czy zatem jest to pozycja godna polecenia?
Nie jestem do końca przekonany. Oba poprzednie tomy "Black Science" (pierwszy i drugi) oceniałem bardzo wysoko, chociaż miałem świadomość tego, że nie jest to komiks w żaden sposób wybitny. Historia charakteryzuje się niesamowicie szybkim tempem prowadzenia fabuły, dzięki czemu czytelnik nie ma szans na złapanie oddechu. Gdy jednak przyjrzeć się historii bliżej, widać w niej pewne niedoróbki. To, na co warto moim zdaniem zwrócić uwagę, to fakt, iż przy poprzednich dwóch tomach scenarzyście udawało się bardzo zręcznie tuszować poszczególne wady konwencji, w jakiej osadził swój komiks, zaś przy "Niejednoznaczności wzorca" w kilku miejscach było po prostu widać, że sztuka ta Remenderowi się już nie powiodła.
Żeby jednak nie było wątpliwości - trzeci tom "Black Science" cały czas prezentuje wszystkie swoje zalety w bardzo wyrazisty sposób. Otrzymujemy zatem kolejny raz historię w miarę spójną, do pewnego momentu wciągającą, jak diabli, a przede wszystkim ponownie nie dającą nam chwili wytchnienia. Wydarzenia przedstawione w "Niejednoznaczności wzorca" są wypadkową wydarzeń z obu poprzednich tomów i w pewnym sensie zamykają pierwszy rozdział całości tego, co chcieli przedstawić nam Remender i Scalera. Robią to częściowo bardzo zgrabnie, następuje kolejny widoczny rozwój poszczególnych postaci i gdyby nie kilka małych, ale za to bardzo widocznych minusów, właściwie mógłbym tylko się zachwycać.
Tak, jak już wspomniałem wcześniej, historia nie kryje się za szczególnie z tym, że nawet nie aspiruje do bycia czymkolwiek więcej niż bardzo solidnym komiksem akcji, osadzonym w realiach science-fiction. Dotąd "Black Science" potrafiło kilkukrotnie mocno zaskoczyć, a lektura dotychczas opublikowanych albumów dała czytelnikowi pewne wyobrażenie tego, co może zdarzyć się dalej. Niestety, "Niejednoznaczność wzorca" mniej więcej w połowie zaczyna być ciągiem sekwencji bardzo łatwych do przewidzenia, a w jednym przypadku gubi sens.
Takie sceny jak ujawnienie tożsamości osoby dowodzącej obławą na Granta i jego towarzyszy, zwrot akcji dotyczący Kadira (swoją drogą, bardzo ubolewam nad ograniczeniem jego roli po świetnym rozwinięciu, jakie dostał w drugim tomie) czy rozwiązanie wątku Szamana – wszystko to w pewnym momencie stało się aż nadto jasne, a przewracanie kolejnych stron zdominowane zostało przez oczekiwanie na to, co wydawało się nieuniknione. Co gorsza, większość spodziewanych zdarzeń koniec końców naprawdę się wydarzyła.
Wydaje, że Remender sam zdawał sobie z tego sprawę i próbował jakoś wyjść z tej sytuacji, serwując nam kilka krwawych scen, by zrekompensować brak zaskoczenia. Osobiście uważam, że nie był to najlepszy pomysł. Najmocniej widać to na przykładzie wspomnianego Szamana, którego zachowanie w pewnym momencie stało się dość irracjonalne, a zakończenie jego wątku pozostawiło mnie z uczuciem zaprzepaszczeniu sporego potencjału tkwiącego w tej postaci.
Wydaje, że Remender sam zdawał sobie z tego sprawę i próbował jakoś wyjść z tej sytuacji, serwując nam kilka krwawych scen, by zrekompensować brak zaskoczenia. Osobiście uważam, że nie był to najlepszy pomysł. Najmocniej widać to na przykładzie wspomnianego Szamana, którego zachowanie w pewnym momencie stało się dość irracjonalne, a zakończenie jego wątku pozostawiło mnie z uczuciem zaprzepaszczeniu sporego potencjału tkwiącego w tej postaci.
Gdyby nie to, właściwie nie miałbym nic do zarzucenia trzeciemu tomowi "Black Science". Matteo Scalera znów odwala kawał niesamowitej roboty, serwując oprawę graficzną w nieco innej stylistyce, niż w dwóch poprzednich tomach. Takie wizualne odświeżenie dobrze zrobiło tej serii. Bogactwo detali, ekspresji, lekko kreskówkowe zacięcie, dynamika – wszystko to sprawia, że komiks czyta się wyśmienicie. Zmiana osoby odpowiedzialnej za nakładanie kolorów odbyła się na szczęście bezboleśnie. Na stanowisku kolorysty Moreno Dinisio naprawdę godnie zastępuje Deana White’a, chociaż nie ogranicza się tylko kontynuacji pracy poprzednika. Momentami widać wyraźnie, że kolorysta się zmienił, ale nawet przez moment nie pomyślałem, że na gorsze.
Taurus Media przyzwyczaił mnie już do dobrej jakości publikowanych przez siebie komiksów. Z tego powodu jestem w stanie wybaczyć okładką, która z pewnością nie każdego zachęca. Przekład wydaje się być dobry, tłumaczowi udało się przemycić kilka sympatycznych żartów. Dodatki? Są, chociaż niezbyt wiele – osiem stron szkiców, okładek wariantowych oraz projektów postaci.
"Black Science" w obranej przez autorów konwencji sprawdza się znakomicie i w swojej kategorii dystansuje o kilka długości rywali, ale "Niejednoznaczność wzorca" jest do tej pory najsłabszym tomem w serii. Mimo to daleki jestem od typowego dla siebie narzekania. Zachęcam do kupna tego komiksu. Zwłaszcza, że tu i ówdzie można dorwać go odczuwalnie taniej. Moja ocena to 4/6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz