czwartek, 10 grudnia 2015

#2021 - Star Wars #1: Skywalker atakuje!

Wraz z przejęciem Lucasfilmu przez Disney`a w dziejach „Gwiezdnych Wojen” rozpoczęła się zupełnie nowa era. Przy okazji tej transakcji prawa do publikacji komiksów na podstawie największej popkulturowej marki na świecie wróciły do Marvela. Budowane przez lata w Dark Horse Comics komiksowe expanded universe przestało być kanoniczne (czytaj – dla wielu fanów po prostu wylądowało w koszu) i niemal od zera rozpoczęto budowanie nowej starwarsowej mitologii.



Publikowane przez Dom Pomysłów serie rozgrywające się dawno, dawno temu, w odległej galaktyce z miejsca okazały się olbrzymim sukcesem komercyjnym. Pierwszy numer flagowej serii zatytułowanej po prostu „Star Wars”, który ukazał się w styczniu tego roku, sprzedał się w nakładzie sięgającym niemal miliona egzemplarzy. Dla rynku, na którym bestsellery przeciętnie osiągają pułap 100 tysięcy kopii, był to przebój, jakiego nie było od... piętnastu lat. Dość powiedzieć, że tylko ten jeden zeszyt zarobił dla Marvela więcej, niż wszystkie produkcje DC Comics, które notowane były w zestawieniach Diamond Comics Distributors. Wyniki „Star Wars”, jak i pozostałych on-goingów z szyldem „SW” na okładce („Darth Vader”, „Princess Leia” i w nieco mniejszy stopniu „Kanan: The Last Padawan”) kształtowały się na poziomie niedostępnym dla większości komiksowych produkcji, okupując szczyt zestawienia najlepiej sprzedających się tytułów. Sprzedaż sprzedażą, ale co z jakością?

Akcja historii zebranej w pierwszym trejdzie rozgrywa się tuż po wydarzeniach przedstawionych w „Nowej nadziei”, zaraz po tym, jak zdążył opaść kurz po bitwie o Yavin. Album „Skywalker atakuje!” otwiera sekwencja rebelianckiego ataku na imperialne fabryki broni zlokalizowane na planecie Cymoon I. Ta zuchwała akcja została w niemniej brawurowy sposób zrealizowana przez Jasona Aarona (scenariusz) i Johna Cassaday`a (rysunek). Kolejne starcie Luke`a, Lei i Hana z Vaderem tchnie duchem Kina Nowej Przygody – jest więc pędząca na złamanie karku i pełna zwrotów akcja, nie brakuje zabawnych dialogów, a pośród tych wszystkich pościgów, wybuchów, strzelanin i cwaniackich odzywek nie zgubiono dramaturgii i nie zapomniano o budowania napięcia między poszczególnymi bohaterami. Chylę czoła przed panami autorami, którzy doskonale potrafili uchwycić tę awanturniczą atmosferę, która towarzyszyła oryginalnej trylogii.
 

Przyznam szczerze, że nie byłem przekonany do decyzji obsadzenia Jasona Aarona na stanowisku scenarzysty najważniejszej gwiezdnowojennej serii. Choć zapewniał, że jest wielkim fanem sagi Lucasa, a dla pracy nad tym tytułem zrezygnował z pisania „Amazing X-Men”, miałem go za twórcę, który znacznie lepiej wypada w projektach autorskich (takich, jak „Scalped” czy „Southern Bastards”), niż gdy jest zaprzęgnięty do pracy przez majorsów. Na szczęście moje obawy okazały się płonne, bo w świecie Star Wars Aaron odnalazł się lepiej, niż na Ziemi-616. Moc jest w nim silna! Choć ciąg dalszy „Skywalker atakuje!” nie jest ani tak dynamiczny, ani tak dobry, jak jego początek, ale fabuła pomyślana została zgrabnie. Historia rozbita zostaje na trzy główne wątki, które wzajemnie się przenikają i uzupełniają. Luke po starciu na Cymoon I rezygnuje z walki w rebelianckich szeregach, aby rozwijać się jako rycerz Jedi i zgłębiać tajniki Mocy. Rusza na Tatooine. Po drugiej strony barykady lord Vader godzi swoje obowiązki, jako wysłannik Imperatora na Odległych Rubieżach z poszukiwaniami pilota, który zniszczył Gwiazdę Śmierci. Wreszcie Han i Leia przemierzają galaktykę w poszukiwaniu nowej bazy dla Sojuszu i nie trzeba chyba dodawać, że pakują się przy tym w niemałe kłopoty.

Również sporym zaskoczeniem była dla mnie postawa Johna Cassaday`a. Przyznam szczerze, że po tym, co pokazał na łamach „Uncanny Avengers” bałem się, że jeden z najlepszych rysowników pracujących w amerykańskim mainstreamie nie wróci do formy, która w połowie poprzedniej dekady przyniosła mu trzy nagrody Eisnera z rzędu w kategorii Best Penciller/Inker. A tu proszę – pierwszy run w „Star Wars” prezentuje się prawie tak dobrze, jak jego najlepsze prace, czyli „Planetary” i „Astonishing X-Men”. Styl Cassaday`a doskonale pasuje do świata „Gwiezdnych Wojen” - jego skupiona na szczegółach, ale jednocześnie pełna dynamiki kreska, zamiłowanie do wide-screenowego montażu kadrów (trochę w stylu Bryana Hitcha)i filmowa narracja sprawiają, że wizualnie „Skywalker atakuje!”przynosi na myśl nieco estetykę klasycznej trylogii. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić w przypadku oprawy graficznej to twarze i ich mimika, które w wykonaniu Cassaday`a są nieco nienaturalne.


Czy oprócz tego można coś jeszcze zarzucić omawianemu komiksowi? Pochwalę Jasona Aarona za to, że stara się rozwijać poszczególne postacie w taki sposób, aby jeszcze bardziej umotywować wydarzenia, które będą miały miejsce w "Imperium kontratakuje" czy "Powrocie Jedi". Rozwija wątek napięcia między Leią i Hanem (z czym wiąże się najbardziej kontrowersyjny dodatek do EU od Marvela), dodaje argumentów Yodzie, który początkowo nie chciał szkolić Luke`a, ale jednocześnie brakuje mu umiaru w korzystaniu z głównych postaci, wątków i dekoracji gwiezdnej sagi.

Przez to po lekturze "Skywalker atakuje!" miałem poczucie przesytu. W historii dzieje się zbyt dużo, zbyt intensywnie, zbyt szybko, a przez to trochę po łebkach. Po części wymusza to serialowa formy komiksu - czytelnicze zainteresowanie trzeba podtrzymywać z numeru na numer, więc potrzebne są elektryzujące wydarzenia i chwytliwe tagline`y. Ale mimo to uważam, że Aaron przesadził z ilością grzybów w tym barszczu - historia momentami ociera się o ordynarny fan-service na zasadzie reklamowego gimmicku dajmy Boba Fetta niech się nawale z Luke`m, kiedy w jego roli mógłby wystąpić inny, całkiem anonimowy łowca nagród. Poza tym nic innego nie przychodzi mi do głowy - z czystym sumieniem mogę polecić wam premierowy album marvelowskiego "Star Wars".

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ładny tekst. Chyba się skuszę.

Kuba Oleksak pisze...

Dzięki za dobre słowo. Rzadko się tu zdarza taki komentarz.

Jaroslaw_D pisze...

Generalnie zgadzam się z recenzją. Jestem na gorąco po lekturze, a tuż przed swoją recenzją. W komiksie dzieje się naprawdę dużo co z jednej strony jest fajne, bo od komiksu ciężko się oderwać ale z drugiej można odczuwać pewien przesyt. To co mi osobiście najbardziej przeszkadzało to za dużo Vadera. Dla mnie sceny z Lordem były taką wisienką na torcie, a tutaj jest ich pod dostatkiem.

Anonimowy pisze...

Nie ma za co :) Recenzja "Widmowego więzienia" też była bardzo dobra, skusiłem się i dobrze się stało, bo komiks bardzo udany. Pewnie tym razem też tak będzie.

Anonimowy pisze...

Komiks dobrze się czyta, ale wspomniana walka Luke'a z Fettem niepotrzebna. Jednak najbardziej wkurzyło mnie spotkanie Luke'a z Vaderem. Jakby cały mój gwiezdnowojenny odbiór Imperium kontratakuj został zdeptany przez AT-AT.

Dawid