Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Pierwszy tom "Low" oceniłem stosunkowo wysoko doceniając przede wszystkim pracę jednego z moich ulubionych rysowników. W przypadku "Before the Dawn Burns Us" sytuacja ma się podobnie - scenarzysta nadal nie sprawił, bym
przewracał strony tego komiksu z jakimś ogromnym zainteresowaniem, ale oprawa wizualna stoi na najwyższym poziomie.
Właściwie odniosłem wrażenie, że drugi trejd to zaledwie zapowiedz konkretnych wydarzeń, które będą mieć miejsce w tomie trzecim. Na "Before the Dawn Burns Us" składają się dwa prowadzone wymiennie wątki. Pierwszy i trzeci rozdział
skupiają się na zaginionej córce Stel Taine, którą ostatnio widzieliśmy w
premierowym zeszycie "Low" i przedstawiają wspominane już w komiksie
Second City. Ciężko mi napisać cokolwiek pozytywnego o tym wątku,
ponieważ praktycznie od początku do końca prowadzony jest w sposób
przewidywalny, mało zaskakujący oraz, pomimo naprawdę świetnego klimatu, oklepany. Nie tylko mamy do czynienia z ogranym motywem, ale Rick Remender powtarza to, o czym pisał w "Delirium of Hope". Jego schematyczność sprawiła, że trudno było mi się emocjonalnie zaangażować w opowiadaną historię, choć scenarzysta włożył sporo wysiłku, abyśmy Delly Taine nie polubili (i moim zdaniem wyszło mu to znakomicie).
Z głównym wątkiem również nie jest lepiej, bo osiadł na mieliźnie. Drugi oraz ostatni rozdział skupiają się już na samej Stel Taine. Obserwujemy, jak bohaterka odzyskuje utraconą nadzieję, która napędzała ją na początku misji. Tu również brak jakichkolwiek zaskoczeń. Oba zeszyty prowadzą przez nieuniknione i kończą się w totalnie spodziewanym momencie. Odrobinę irytujący jest fakt, że pomimo wydarzeń z poprzedniego tomu, Stel nadal jest zaskakująco naiwna, co prowadzi do najbardziej niezrozumiałych wydarzeń w tomie. Pamiętajcie drodzy czytelnicy: jeśli coś chce wypić Waszą krew, to raczej nie ma dobrych zamiarów.
Jedyne, co w moich oczach ratuje drugi tom "Low", to nic innego jak warstwa graficzna. Greg Tocchini ponownie stanął na wysokości zadania i zaprezentował nam pełnię swoich nieprzeciętnych umiejętności. Praktycznie każda kolejna strona to uczta dla oczu i gdyby chociaż jeden rozdział tej serii znalazłby się w cyklu "Artist’s Proof" nie wahałbym się nawet przez moment. Rysownik świetnie operuje kreską. Tam gdzie trzeba, umieszcza grube, wyraźne linie, by po chwili ilustracje zdominowały cienkie i idealnie pasujące do danej sceny pociągnięcia. Tocchini odpowiedzialny jest także za kolory w pierwszym rozdziale opisywanego dziś tomu, zaś w kolejnych wyręcza go Dave McCaig. Wymiana ta jest odczuwalna i widoczna już na pierwszy rzut oka, lecz nie uważam jej za zmianę na lepsze lub gorsze. McCaig operuje nieco żywszymi i bardziej jaskrawymi kolorami, jednakże doskonale pasującymi do kreski Tocchiniego. Jeśli chodzi o warstwę graficzną, nie tylko absolutnie nie mam się do czego przyczepić, to jeszcze dość znacząco wpłyną one na końcową ocenę.
Pierwsze wydanie zbiorcze "Low" kosztowało 10 dolarów i zbierało sześć zeszytów. Drugi trejd kosztuje więcej (15 basków) i jest wyraźnie chudszy (ledwie cztery odcinki) - to jeden z z tych smutnych, nielicznych przypadków, gdy kupienie zeszytów osobno oznaczałoby mniejszy wydatek, niż zainwestowanie w album. Jak prawidłowo podejść do tego typu sytuacji pokazali niedawno Jason Aaron i Jason Latour, którzy identyczny objętościowo drugi tom "Southern Bastards" wycenili na trzynaście dolarów, by potem jeszcze obniżyć tę kwotę do dziesięciu. Trochę wstyd, że Remender nie poszedł tą drogą. W efekcie, już zaczynając lekturę tego komiksu, byłem nastawiony trochę negatywnie, ze względu na towarzyszące mi uczucie lekkiego przepłacenia. Dodatki również nie rekompensują zawyżonej ceny. Raptem siedem stron, jedna wariantowa autorstwa Rafaela Albuquerque (a gdzie reszta?), szkice i próby z doborem odpowiednich kolorów Tocchiniego.
Drugi tom "Low" rozczarował pod wieloma względami. Nie licząc rysunków do wszystkiego mam jakieś zastrzeżenia. Historia nie porwała, pełna była uproszczeń i schematów. Dodatkowo, scenarzysta doprowadził do sytuacji, w której praktycznie totalnie nie interesuje mnie to, co stanie się dalej z głównymi bohaterami i bardzo poważnie zastanowię się nad tym, czy sięgnę po kolejny tom. Stąd też taka, a nie inna ocena: 3-/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz