piątek, 4 grudnia 2015

#2014 - Wolverine: Geneza II

W Marvelu bardzo długą nie chciano zdradzić historii pochodzenia Logana. Scenarzyści i redaktorzy doskonale zdawali sobie sprawę, że tajemnica, która spowija jego genezę przekłada się na popularność wśród czytelników. Grano więc tą tajemnicą, podrzucając tu i ówdzie tropy dotyczące jego przeszłości, sugerując jednocześnie, że wszystko, co wiemy o Wolverinie może być jedynie kłamstwem sfabrykowanym na potrzeby programu Weapon X. 



Ale w Domu Pomysłów nie ma nic na zawsze – korzystając ze świetnej koniunktury na mutantów i samego Wolverine`a wywołanej sukcesem pierwszych filmowych „X-Men” Bryana Singera z 2000 roku postanowiono wreszcie odkryć karty. Była ta jedna z pierwszych kontrowersyjnych decyzji Joe`go Quesady po tym, jak przejął stołek redaktora naczelnego po Bobie Harrasie w największym wydawnictwie komiksowym w Ameryce.

Czytelnicy przyjęli „Origin” z mieszanymi uczuciami. Niektórzy odrzucili historię Jamesa Howletta, jako zbyt tkliwą i melodramatyczną, ale nie sposób zaprzeczyć, że Paul Jenkins wespół z wspomnianym Quesadą i Billem Jemasem (ówczesny prezydentem Marvela) mieli na nią intrygujący i niebanalny pomysł. Wiktoriańskie dekoracje, dziecięca trauma, rodzinna tragedia godna teatralnych desek, umiejętne cytowanie twórczości Williama Blake`a – wszystko to niezbyt pasowało do wyobrażeń przeciętnego fana super-hero do opowieści z Wolverine`m w roli głównej. Świetna realizacja skryptu przez Andy`ego Kuberta i kolorystę Richarda Isanove niewiele pomogła. Mając w głębokim poważaniu opinię fanbojów nie mam najmniejszych oporów, aby dziś docenić „Genezę” i postawić ją obok „Weapon X”. Abstrahując od jej recepcji mini-seria okazała się wielkim sukcesem finansowym i wkrótce doczekała się ciągu dalszego. W pewnym sensie, przynajmniej. Debiutujący w 2006 roku on-going „Wolverine: Origins” pisany przez Daniela Way`a zdradza koleje losu Logana po tym, jak odzyskał swoje wspomnienia przy okazji „House of M”. Natomiast bezpośrednią kontynuacją tamtego komiksu jest „Origin II”. 


Scenariusz sequela wyszedł spod ręki Kierona Gillena, skądinąd całkiem ciekawego scenarzysty, który przez krytykę chwalony jest za swoje autorskie projekty („Phonogram”, „The Wicked + Divine”), a z pracą na zlecenie dla majorsów również radzi sobie całkiem nieźle („Journey Into Mystery”, „Young Avengers”). Niestety, przy „Genezie II” odwalił fuszerkę, jakich mało. Historia rozpoczyna się w kanadyjskiej dziczy, gdzie Logan wiedzie życie, jako członek stada wilków. Jest bardziej bestią, niż zwierzęciem, ale zdaje się, że jest szczęśliwy. Oczywiście, ta sielanka nie może trwać zbyt długo, bo na scenie pojawia się człowiek. Ze swoją chciwością, strachem przed nieznanym, pogardą dla świata przyrody i cywilizacją.

Ciąg dalszy bardzo łatwo przewidzieć. Gillen snuje fabuła uciekając się do boleśnie wyświechtanych motywów. Ludzie chcący wykorzystać Logana, aby zbić fortunę, kobieta traktująca go nie jak zwierzę, ale istotę ludzką, szalony naukowiec, miłosny trójkąt... Wszystko to jest równie oryginalne, jak refleksja, że natura w swojej dzikości bywa nieraz bardziej ludzka od samego człowieka. Co gorsza całość sprawia wrażenie napisanej na kolanie. Toporna narracja, tanie cliffhangery (szczególnie ten na zakończenie zwiastujący jakoby kolejną część), dramaturgia bliska zeru i co szczególnie mnie zabolało – postacie nakreślone po linii najmniejszego oporu. Umowne, schematyczne, mówiące pustymi frazesami. Tak wyrazista i złożona postać, jak Logan wyszło Gillenowi kompletnie bezpłciowo, ale trudno się dziwić, skoro ograniczył ją jedynie do roli strzelby Czechowa. 


Lektura komiksu jest nużąca, a odpowiedzialny za oprawę graficzną Adam Kubert robi niewiele, aby ratować scenariusz. Wizualnie komiks prezentuje się co najwyżej przeciętnie, a starszemu z braci Kubertów lubią przytrafiać się kadry wyraźnie słabsze. Jego typowa dla amerykańskich produkcyjniaków, choć niepozbawiona znamion własnego stylu kreska w porównaniu z tym, co zrobił Andy w pierwszej części prezentuje się nudno i bezbarwnie.

Na zakończenie wypada mi narzekać na Marvela, który eksploatuje biednego Rosomaka do granic możliwości, poubolewać nad odcinaniem kuponów od sukcesu oryginalnego „Originu” i poznęcać się jeszcze nad Gillenem, który napisał scenariusz dorównujący poziomem do co ciekawszych fan-fików. A tak na poważnie - „Geneza II” rozczarowuje swoją miałkością i brakiem oryginalności.

Brak komentarzy: