Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam
Poprzednie odsłony rubryki Z archiwum Image poświęciłem komiksom, które czasami być może nie były doskonałe, ale mimo tego podczas ich lektury bawiłem się na tyle dobrze, że z czystym sumieniem mogłem je polecać. Dziś pierwszy raz skupię się na pozycjach przed którymi chce Was ostrzec. Moim zadaniem dziś jest sprawienie, by żadne z Was nie sięgnęło ani po mini-serię „Violator” ani tym bardziej po jej kontynuację, czyli komiks pod tytułem „Violator vs Badrock”.
Alan Moore ma w swojej karierze fragment, którego się otwarcie wstydzi. Zanim jeszcze do reszty zwariował i zaczął uznawać się za alfę i omegę przyznał, że lata 1993-98, kiedy dość intensywnie współpracował z początkującym wówczas Image Comics, nie były dla niego najlepsze. Fani do dziś nie potrafią mu wybaczyć tego, że zdecydował się pisać scenariusze dla wydawcy tak mało ambitnego. Co gorsza, Moore dostosował się do jego poziomu. Częściowo się z tym zgadzam, bo chociaż run Moore’a w „WildC.A.T.S.” lubię (w przeciwieństwie do samego twórcy) i uważam go za zdecydowanie najlepszy fragment pierwszej serii z Dzikimi Kotami, a takie „Supreme” nawet opiszę w niedalekiej przyszłości, to jednak nigdy nie wybaczę scenarzyście podpisanie się własnym nazwiskiem pod wspomnianymi wyżej dwiema mini-seriami.
Violator to postać bardzo interesująca. Został nawet ujęty w rankingu na stu najbardziej wyrazistych komiksowych złoczyńców. Czytelnicy „Spawna” chwalili postać za knucie, kombinowanie i mimo wszystko dość złożony charakter. Demoniczny clown był bowiem rozżalony faktem, że to nie jemu przyjdzie prowadzić piekielne wojska na rzeź ludzkości i z tego powodu rzucał kłody pod nogi Alowi Simmonsowi. Była to postać momentami zabawna, momentami przerażająca, chwilami także żenująca, ale zawsze jednoznacznie zła. Wszystko to zmieniło się w momencie, gdy Alan Moore został zatrudniony do napisania mini-serii o tej postaci. Co więc moim zdaniem poszło zdecydowanie nie tak jak powinno? Już tłumaczę.
W obu mini-seriach Violator jest przedstawiony jako bohater niejednoznaczny, co kłóci się z tym, co dotychczas o nim wiedzieliśmy. Co prawda widzimy go mordującego i nie dbającego o nic, lecz już od pierwszego zeszytu jego solowej przygody jest mu zdecydowanie bliżej do Deadpoola, niż do, przykładowo, Jokera. W momencie gdy Violator zostaje zwierzyną, ponieważ ścigają go jego bracia, Moore z arcynemezis Spawna robi postać pozytywną. Kompletnie mi się to nie podoba i zupełnie się z tym nie zgadzam. To jest cholerny Violator!!! To zły, egoistyczny, brutalny, bezwzględny i potężny psychopatyczny wysłannik piekieł, na widok którego mamy obawiać się o bezpieczeństwo wszystkich bohaterów komiksu, a nie jakiś pierdołowaty stworek, któremu kibicujemy i liczymy na rychły happy end (który zresztą ma miejsce).
Spotkałem się z opinią, że zarówno „Violator”, jak i jego kontynuacja, to interesująca zabawa konwencją i powiew świeżego powietrza w uniwersum Spawna. Co za bzdura! Przecież to tak jakby, przy zachowaniu odpowiednich proporcji, DC Comics dało Jokerowi mini-serię, w której team-upował by się on z Supermanem i okazałby się całkiem sympatycznym gościem z dość szurniętą rodzinką. Już widzę gromy, które wylewają się właściwie z każdego zakątku globu na osobę, która coś takiego by zrobiła. Generalnie, cała warstwa fabularna obu mini-serii polega na tym, że śledzimy losy demonicznego clowna, który co chwila atakowany jest przez swoich braci i łączy siły z kim popadnie, byle tylko przetrwać. W „Violator vs Badrock” dochodzą do tego jeszcze wątki anielskie, ale są one równie kiepskie jak cała reszta fabuły. Aż dziw bierze, że Alan Moore o wielu swoich pracach dla Image wypowiada się źle, ale akurat nie o tym, które osobiście uważam dno absolutne w wykonaniu tego scenarzysty.
Nie mogę za to narzekać na warstwę graficzną obu pozycji. Za rysunki w „Violatorze” odpowiadał Greg Capullo, tworzący jeszcze w stylu mocno inspirowanym kreską Todda McFaralne`a. Nieco lepiej nawet spisał się Brian Denham, który zilustrował wspólną przygodę Violatora i Badrocka. Tutaj nie widać zbyt mocno wpływów „starego Image”, więc nie uświadczymy zbyt dużej ilości mięśni i biustów rozmiaru XXXXXL. Wyjątkami od tej reguły są oczywiście Badrock oraz anielica Celestine. Jej pierwsze pojawienie się na łamach mini-serii możecie zobaczyć na jednym z powyższych obrazków.
Oba dziś opisywane komiksy to produkcje dość typowe dla starego Image. Mnóstwo bezsensownej bijatyk, mięśni, tandetnej erotyki i jakaś tam szczątkowa fabuła. I pewnie nie wspomniałbym o tym komiksie w ramach tej rubryki, gdyby jej scenarzystą nie był sam Alan Moore – twórca „Strażników”, „V jak Vendetta”, „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów”...
W kolejnych odsłonach „Z archiwum Image” znajdzie się tylko jedna pozycja, którą będę odradzać Wam jeszcze mocniej. A dziś moja ocena 2/6, przy czym dodatkowy punkt przyznany zostaje tylko za rysunki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz