Jak to możliwie, że jedno amerykańskie miasteczko stało się wylęgarnią seryjnych zabójców? Co sprawia, że akurat na tej szerokości geograficznej pojawiło się więcej takich patologicznych jednostek, niż w każdym innym miejscu na obszarze USA? Dochodzenie w tej sprawie podejmuje lokalna pani szeryf i tajemniczy agent, który w sprawę zaangażował się tylko po to, by spłacić dług wdzięczności wobec osoby wcześniej w tę sprawę uwikłaną. Jego przebieg można śledzić na kartach nowej serii od Image Comics zatytułowanej „Nailbiter”.
Powyższe streszczenie można uznać za dostateczną rekomendację dla każdego, kto śledzi seriale takie jak „The Following”, czy przede wszystkim „Hannibal”. Seria Joshuy Williamsona (scenariusz) i Mike`a Hendersona (rysunki) wydaje się stworzona właśnie dla nich. Ponadto jest prowadzona w taki sposób, że można z łatwością zaadaptować ją na potrzeby małego ekranu. Twórcy najwidoczniej liczą, że uda im się sprzedać „Nailbitera” którejś z wielkich stacji telewizyjnych chcących konkurować z serialami z kablówki. Problem w tym, że nie jest to dobry komiks...
Może to kwestia mojego zblazowania, a może moich oczekiwań wobec gatunku (jeżeli uznamy, że mówimy o czymś, co choćby ma się ocierać o thriller psychologiczny), ale ja fanem „Nailbitera” nie zostałem. Podobnie, jak seriale, o których wspomniałem, „Nailbiter” to dla mnie wydmuszka, która ukrywa scenariuszowe mielizny bardzo sugestywnym przedstawieniem przemocy, pozornie bezpieczną jej fetyszyzacją, pseudo-filozoficzną gadką bohaterów i (zbyt dosłownymi) cytatami z innych tworów kultury. Komiks wypada nawet gorzej niż owe produkcje telewizyjne, bo nijak nie można zestawić ze sobą pięknych zdjęć w „Hannibalu” (które są chyba jego jedyną zaletą) z bardzo przeciętnymi rysunkami Mike'a Hendersona. Tak, mam wrażenie, ze Henderson przy rysunkach starał się tylko przy podwójnym splash page'u otwierającym ten komiks, a resztę odpuścił uważając, ze grube plamy czerni załatwią sprawę. Nie, nie załatwią, bo Henderson to nie Mignola. Ba Henderson to nawet nie ta liga co epigoni ojca Hellboy`a.
Przyczepiłem się do tych średnich rysunków, a to nie tylko one świadczą o przeciętności tego komiksu. „Nailbiter” nie posiada prawie nic, co może na dłużej przyciągnąć czytelnika. Bohaterowie? Dwójka sztampowych protagonistów, ten tajemniczy i ta wygadana, odstręcza swoją szablonowością. Cięte teksty pani szeryf nie wywołują żadnego uśmiechu na twarzy, a jej towarzysz spowity „tajemnicą” jest tak „tajemniczy”, że najlepiej żeby tą „tajemnicą” został (bo wcale nie chce się jej poznać). Ech, Joshua Williamson był dla mnie zawsze przykładem przeciętnego amerykańskiego scenarzysty, który ma fajne pomysły, ale zupełnie nie potrafi ich sprzedać. Jego postaciom brakuje ikry, własnego głosu, nerwu. Próby pisania ich pod konwencję kończą się tworzeniem papierowych karykatur. A tych sztampowych bohaterów w komiksie mamy więcej, niż wspomniana dwójka. Lokalny cwaniak z biznesem próbujący zbić kapitał na tragedii? Jest. Wygadana nastolatka nierespektująca autorytetów i pchająca się w każdą problematyczna sytuacje? Jest. Lokalni idioci, nieogarnięci funkcjonariusze prawa i szarzy mieszkańcy miasteczka, którzy dają się wszystkim wodzić za nos. Absolutnie wszystkie sztampowe zagrania zostają zastosowane i żadne z nich nie broni się tak, jak chociażby w niedawno (pozytywnie) recenzowanym przeze mnie „Revival”.
Na koniec postać, która miała być chyba wisienką na torcie i która miała potencjał, aby uratować serię. Tytułowy morderca, sprawca całego zamieszania. Przedstawiany początkowo jako główny (chyba groźny) przeciwnik, lekko nieobliczalny i inteligentny, tylko po to żeby wraz z rozwojem akcji stać się kimś na kształt „uroczej fajtłapy” i komediowego przerywnika z krwią na rękach. Do tego sama kreacja Nailbitera uwidacznia bardzo wkurzającą przypadłość scenarzysty. Z niewiadomych mi powodów Williamson próbując okazyjnie zagrać z popkulturą stara się mrugnąć okiem (nie raz) do widowni (czytelników) „Milczenia owiec”. Mrugnięcie okiem, które uznałbym za zaletę gdyby pojawiło się tylko raz (nawet gdyby miałby to być dowcipny przerywnik), albo było jednym z cyklu mrugnięć do różnych klasyków literatury i kina. Ale nie, Williamson uparł się tylko na „Milczenie owiec” (chyba, ze coś przegapiłem), powtarza gag... i strzela sobie w stopę, mając na sumieniu stworzenie aż trzech głównych bohaterów będących karykaturami bez własnej duszy.
Z każdym następnym zeszytem mówiłem sobie, że może już wystarczy... Ale kupowałem dalej, mając nadzieję, że gdzieś tam są szanse na pojawienie się czegoś, co przekona mnie do tej serii. I nawet gdy pojawiła się ku temu przesłanka (tak mniej więcej w połowie tomu, w zeszycie numer trzy), nawet gdy historia jakby dostała drugiego oddechu, postacie nagle nabrały charakteru, to zaraz wszystko wróciło do normy, a ja znowu zacząłem się zastanawiać dlaczego tracę czas i pieniądze na tę serię.
Nie ukrywam, że jestem ciekawy co sprawia, ze miasto stworzone przez Williamsona tak obfituje w socjopatyczne jednostki. Tylko, czy gdy w tym samym momencie Dark Horse atakuje sequelem „Colder”, David Lapham wrócił do pisania „Stray Bullets”, a Ed Brubaker zaraz startuje z nową noir-historią, jest sens w traceniu czasu na przeciętny kryminał, gdy mogę wybrać takie pewniaki?
Wiem, że „Nailbiter” przyjął się na amerykańskim rynku i sprzedaje się lepiej niż np. „The Fuse” (futurystyczna zabawa kryminalną konwencją), co jest dla mnie dość niezrozumiałe. Kończąc już, powiem tak: fanom produkcji telewizyjnych takich, jak „The Following, „Hannibal” czy nawet „Dexter” nieśmiało polecam. Nowo nawróceni przez „True Detective”, czy przez szwedzki kryminał mogą ryzykować, choć raczej bym odradzał. A każdego kto pamięta jak przedstawione były sprawy seryjnych morderców w komiksach takich jak „Green River Killer”, „From Hell”, „Torso” czy „Family Man” (jednym z tomów „Hellblazera”), stanowczo przestrzegam i radzę cierpliwie czekać na coś autentycznie wartego naszych pieniędzy.
PS: Tekst został napisany na podstawie wydań zeszytowych. Premiera wydania zbiorczego zawierająca pierwsze 5 numerów „Nailbiter” planowana jest na październik.
Autorem powyższego tekstu jest Jakub Górecki, a więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na stronie Pulp Warsaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz