Losy Whilcego Portacio nierozerwalnie związane są z historią Image Comics. Pochodzący z Filipin artysta odszedł z Marvela wraz z innymi „buntownikami”, aby założyć nowe wydawnictwo, lecz od tego czasu prześladował go pech. Najpierw stworzenie własnego studia nie doszło do skutku, ponieważ artysta mocno przeżył śmierć siostry. Po jakimś czasie wrócił do pracy i stworzył serię „Wetworks”, którą rysował przez trzy lata.
W 2000 Portacio przeszedł ostrą zapaść diabetyczką, po której musiał właściwie na nowo uczyć się nie tylko rysować, ale i chodzić. Rehabilitacja trwała długie sześć lat. Wielki powrót do Image nastąpił w 2008. Od tego czasu Portacio narysował kilkanaście numerów „Spawna” oraz „Artifacts”, nawiązał też współpracę z DC Comics („Batman: Confidential”) i wznowił z Marvelem („Uncanny X-Men”), a całkiem niedawno, bo w 2012 połączył siły z Glenem Brunswickiem i stworzył autorską mini-serię „Non-Humans”, którą dziś wezmę na tapetę.
Składająca się z czterech zeszytów historia jest typowym przykładem na to, że w Image można stworzyć naprawdę wszystko. Akcja komiksu dzieje się w 2041 roku. Naszym oczom ukazuje się świat w którym od ponad dwóch dekad ludzie egzystują wspólnie z... żywymi zabawkami. Jak do tego doszło? Otóż swego czasu NASA sprowadziła na Ziemię fragment meteoru, który zawierał tajemniczą bakterię. Ta doprowadziła do tego, że każda zabawka na świecie ożyła. Głównym bohaterem serii jest nienawidzący tytułowych non-humans detektyw Aimes, który musi zmierzyć się nie tylko ze sprawą morderstwa jego partnera, ale także z tym że przydzielono mu nowego, którego nie cierpi, a jego syn bardzo mocno przywiązał się do kogoś z niebezpiecznej grupy żywych zabawek. Warto zaznaczyć, że sam nie należy do zbytnich przyjemniaczków.
„Non-Humans” zainteresowałem się już w momencie gdy zapowiedziano pierwszy numer. Punkt wyjścia mini-serii uznałem za co najmniej ciekawy i tak też w rzeczywistości było. Glen Brunswick – scenarzysta komiksu – szybko i sprawnie nakreślił świat, w którym osadzona jest fabuła. Pomimo tego, że na pierwszy rzut oka jest ona dość absurdalna, to jednak twórcy udało się ukazać to w sposób naturalny, dzięki czemu już po kilkunastu stronach widok żywych zabawek przestaje dziwić. Jak większość alternatywnych wersji przyszłości, tak i ta przedstawiona na łamach tej albumu jest niebywale ponura.
To, co mnie bardzo mocno i pozytywnie zdziwiło, to przedstawienie tytułowych non-humans. Zniszczone zabawki żyjące w gettach na uboczu wielkiego miasta, nie mające szans wybicia się w społeczeństwie i stopniowo popadające w objęcia grup przestępczych robią naprawdę niezłe wrażenie i trudno niektórym z nich nie współczuć. Zarazem ciężko nie odnieść wrażenia, że Glen Brunswick w ten sposób odniósł się kwestii do pojawiających się w dużych miastach w USA dzielnic zdominowanych przez czarnoskórych Amerykanów, które nie cieszą się zbyt dobrą sławą. „Non-Humans” nie ukazuje w tej części fabuły niczego oryginalnego, ponieważ już nieraz widzieliśmy historię typu „nie wszyscy są przesiąknięci złem”.
To, co mnie bardzo mocno i pozytywnie zdziwiło, to przedstawienie tytułowych non-humans. Zniszczone zabawki żyjące w gettach na uboczu wielkiego miasta, nie mające szans wybicia się w społeczeństwie i stopniowo popadające w objęcia grup przestępczych robią naprawdę niezłe wrażenie i trudno niektórym z nich nie współczuć. Zarazem ciężko nie odnieść wrażenia, że Glen Brunswick w ten sposób odniósł się kwestii do pojawiających się w dużych miastach w USA dzielnic zdominowanych przez czarnoskórych Amerykanów, które nie cieszą się zbyt dobrą sławą. „Non-Humans” nie ukazuje w tej części fabuły niczego oryginalnego, ponieważ już nieraz widzieliśmy historię typu „nie wszyscy są przesiąknięci złem”.
Największym problemem jaki miałem z tym komiksem, to główny bohater. Detektywa Aimesa w żaden sposób nie udało mi się polubić i tym samym jego losy zbytnio mnie nie interesowały. Znacznie bardziej interesowała mnie ta część fabuły, która skupiała się na jego synu, ponieważ to właściwie dzięki niej znacznie lepiej poznawaliśmy reguły rządzące światem zabawek. Całość warstwy fabularnej „Non-Humans” cierpi na utknięcie w pewnych schematach. Owszem, jak już wspomniałem punkt wyjścia scenariusza był bardzo oryginalny i właściwie w każdym zeszycie widać było, że tkwi w nim duży potencjał, to jednak Brunswick nie wiedzieć dlaczego zupełnie tego nie wykorzystał. Mini-seria w pewnym momencie zmienia się w typową sensację w klimatach sci-fi. Poszczególne twisty fabularne właściwie nie zaskakują i trudno znaleźć tu coś, co zapada w pamięci na dłużej. No, chyba że w warstwie graficznej.
Whilce Portacio jest bardzo charakterystycznym rysownikiem, który ma mniej więcej tyle samo zwolenników jak i przeciwników. Ja należę do tych pierwszych, chociaż zdarzyło mi się także go krytykować. Tymczasem „Non-Humans” uważam za jedną z najlepszych prac w jego karierze. Portacio świetnie odnalazł się w ponurej alternatywnej przyszłości i zaprezentował czytelnikom wizję mocno przygnębiającą, co tylko potęguje bardzo fajny design poszczególnych zabawek. Owszem, wciąż zdarzają się kadry, które nie wyszły najlepiej temu doświadczonemu artyście, ale znacznie więcej jest tych, które naprawdę mogą się podobać.
Warto wspomnieć, że „Non-Humans” kończy się zamykając główną fabułę, ale jednocześnie sugerując możliwość kontynuacji. Tę zakładali także sami twórcy, lecz przynajmniej na dzień dzisiejszy nie słychać nic na ten temat. Zeszyty na których oparłem swoją recenzję nie posiadały żadnych dodatków, natomiast opis wydania zbiorczego sugeruje, że znajduje się w nim galeria szkiców autorstwa Portacio.
Podsumowując, „Non-Humans” miało spory potencjał oraz bardzo ciekawy i oryginalny pomysł, lecz niestety Glen Brunswick nie wykorzystał go w pełni, tworząc po prostu historię jedną z wielu. Z tego co widzę po recenzjach pojawiających się w Internecie, nie ja jeden jestem zawiedziony tym komiksem. Na plus zdecydowanie rysunki Portacio, lecz sądzę iż jego zagorzali przeciwnicy znajdą tu mnóstwo powodów do narzekań. Moja ocena to 3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz