Rekin buszujący w lesie? Niedźwiedź jako drapieżnik głębinowy? Oto przed wami przykład komiksowego neosurrealizmu.
Niedźwiedź, jak wiadomo, to najgroźniejsza bestia polująca w morskich odmętach. Choć bardzo rzadko, ale zdarza się, że ten agresywny ssak pojawia się u wybrzeży lądów celem schwytania co lepszego, ludzkiego kąska. Rekin z kolei, to najniebezpieczniejsze stworzenie lądowe, najczęściej zamieszkujące gęste lasy. Ten idealny zabójca potrafi wyczuć krew z odległości nawet kilkunastu kilometrów, a ofiarę rozszarpać w mgnieniu oka. Oba te stworzenia zamieszkiwały Ziemię w czasach, kiedy czas nie był jeszcze czasem, a przestrzeń przestrzenią, gdzie lądy były oceanami, a oceany lądami. I nadeszło Wielkie Odwrócenie, które sprawiło, że nasza planeta wygląda tak jak dziś ją znamy i widzimy. Wtedy też wspaniałe morskie stworzenia jak słoń, wilk czy ptak musiały osiąść na lądzie, a równie wspaniałe stworzenia lądowe jak wieloryb, ryba czy delfin zostały zmuszone do życia w wodzie. Jednak jednemu pechowemu niedźwiedziowi i rekinowi… wszystko się pomieszało.
Tak we wstępie do mini-albumiku „Sea Bear and Grizzly Shark” Robert Kirkman opisuje świat, w którym rozgrywają się dwie niezależne od siebie opowieści. Pierwsza z nich, stworzona przez Jasona Howarda, traktuje o morskim niedźwiedziu zamieszkującym okolice Karaibów. Podczas wakacji morduje on całą rodzinę, a z pogromu uchodzi jedynie chłopiec, świadek wydarzeń. Po dwudziestu latach wraca na wyspę aby dokonać krwawej zemsty. Odkrywa, że jej mieszkańcy to niebezpieczni kultyści-hybrydy, potomkowie niedźwiedzicy, składający jej w ofierze turystów. Pete, mściciel, ma jednak w rękawie asa. Tak naprawdę jest zaawansowanym technicznie cyborgiem bojowym na usługach amerykańskiego rządu. Wykorzystał okazję i zbiegł z pola walki aby załatwić prywatne porachunki. W pościg za nim wyrusza jeszcze bardziej podrasowany robot… „Sea Bear” to feeria krwawych potyczek, bijatyk i wybuchów przyprawiona odrobiną absurdalnego humoru, patetycznych dialogów, z zacięciem mocno rozrywkowym. Prosta historyjka o wendetcie to w rzeczywistości pretekst do zabawy motywami science-fiction i schematami z horrorów znanymi z kina i literatury. Nie aspiruje do niczego więcej niż wystrzałowego blockbustera klasy B.
Natomiast opowieść Ryana Ottley’a o rekinie grizzly to prawdziwa jazda bez trzymanki. Kalejdoskop coraz bardziej niedorzecznych scen i sytuacji, którym bez wyjątku towarzyszy unikatowy czarny humor. Każda kolejna plansza to przykład słownego bądź sytuacyjnego żartu dodatkowo potęgowanego przez quasi-dramatyczne wydarzenia. Ojciec i syn biwakują w lesie. Ten drugi kaleczy się i w mgnieniu oka traci dolne kończyny na rzecz czujnego rekina. Ci dwaj wraz z dwoma kuzynami i wynajętym łowcą oraz ich próby ukrycia się/upolowania bestii stanowią trzon fabuły. Jednak jest ona tu najmniej ważna, czego autor jest nad wyraz świadom. Prym wiodą bowiem pojedyncze komediowe sceny i równie barwne co zabawne prostolinijne postacie. Próby ratowania syna poprzez wrzucenie go na ognisko celem przypieczenia ran, zostawienie go na pastwę drapieżnika i bohaterska ucieczka ojca oraz absurdalne dowcipy o braku nóg wywołują spazmy niepohamowanego rechotu. Nie zapomnijmy jednak o rekinie, w końcu on jest tu gwiazdą. Kadry z jego udziałem to prawdziwie perełki. Krew ofiar wyczuwa z bardzo daleka, a jego umiejętności poruszania się w przestrzeni są zadziwiające, toteż najdrobniejsza ranka to praktycznie wyrok śmierci. Po ułamku sekundy od pierwszej krwi dopada skałkowego wspinacza, by chwilę potem w głębi lasu zaatakować urządzającą piknik wielodzietną rodzinę, a następnie na jego obrzeżach pożera spacerującą kobietę z miesiączką. A to nie wszystko; pomysłów na dostarczenie groteskowych scen Ottley’owi naprawdę nie brakuje.
„Sea Bear and Grizzly Shark” można spokojnie utożsamić z coraz popularniejszym gatunkiem literackim jakim jest bizarro. Album (a przynajmniej jego druga połowa) zdecydowanie wyłamuje się ze znanych schematów. Atakuje czytelnika przede wszystkim wykręconym pomysłem, brutalnym czarnym humorem, groteskowymi scenami i kreatywnością. I choć fabuły są w nim jedynie pretekstowe, powalają bezpretensjonalnością i spontanicznością. A zrodziły się one podczas pewnej nocy w trakcie trwania pewnego konwentu. Jak za starych czasów, niczym skauci przy ognisku, Ottley i Howard w hotelowym zaciszu torpedowali się głupkowatymi historiami. Od słowa do słowa, na kompletnym luzie zasiali ziarna, które w kolejnych miesiącach urabiali na zdatny do spożycia produkt. Produkt, który się przyjął. Znalazł się w połowie TOP10 najlepszych zeszytów 2010 r. (jako najbardziej zaskakujący i najzabawniejszy tytuł) i został nominowany do prestiżowej Eagle Award w kategorii ulubiona pojedyncza opowieść. Również cały nakład, a także dodruk rozszedł się jak ciepłe bułeczki. Sequel pozostaje więc tylko kwestią czasu.
Oby autorom nic się nie pomieszało i byli w stanie dostarczyć satyrę przynajmniej na podobnym poziomie. A zapowiedź crossovera daje taką nadzieję.
Niedźwiedź, jak wiadomo, to najgroźniejsza bestia polująca w morskich odmętach. Choć bardzo rzadko, ale zdarza się, że ten agresywny ssak pojawia się u wybrzeży lądów celem schwytania co lepszego, ludzkiego kąska. Rekin z kolei, to najniebezpieczniejsze stworzenie lądowe, najczęściej zamieszkujące gęste lasy. Ten idealny zabójca potrafi wyczuć krew z odległości nawet kilkunastu kilometrów, a ofiarę rozszarpać w mgnieniu oka. Oba te stworzenia zamieszkiwały Ziemię w czasach, kiedy czas nie był jeszcze czasem, a przestrzeń przestrzenią, gdzie lądy były oceanami, a oceany lądami. I nadeszło Wielkie Odwrócenie, które sprawiło, że nasza planeta wygląda tak jak dziś ją znamy i widzimy. Wtedy też wspaniałe morskie stworzenia jak słoń, wilk czy ptak musiały osiąść na lądzie, a równie wspaniałe stworzenia lądowe jak wieloryb, ryba czy delfin zostały zmuszone do życia w wodzie. Jednak jednemu pechowemu niedźwiedziowi i rekinowi… wszystko się pomieszało.
Tak we wstępie do mini-albumiku „Sea Bear and Grizzly Shark” Robert Kirkman opisuje świat, w którym rozgrywają się dwie niezależne od siebie opowieści. Pierwsza z nich, stworzona przez Jasona Howarda, traktuje o morskim niedźwiedziu zamieszkującym okolice Karaibów. Podczas wakacji morduje on całą rodzinę, a z pogromu uchodzi jedynie chłopiec, świadek wydarzeń. Po dwudziestu latach wraca na wyspę aby dokonać krwawej zemsty. Odkrywa, że jej mieszkańcy to niebezpieczni kultyści-hybrydy, potomkowie niedźwiedzicy, składający jej w ofierze turystów. Pete, mściciel, ma jednak w rękawie asa. Tak naprawdę jest zaawansowanym technicznie cyborgiem bojowym na usługach amerykańskiego rządu. Wykorzystał okazję i zbiegł z pola walki aby załatwić prywatne porachunki. W pościg za nim wyrusza jeszcze bardziej podrasowany robot… „Sea Bear” to feeria krwawych potyczek, bijatyk i wybuchów przyprawiona odrobiną absurdalnego humoru, patetycznych dialogów, z zacięciem mocno rozrywkowym. Prosta historyjka o wendetcie to w rzeczywistości pretekst do zabawy motywami science-fiction i schematami z horrorów znanymi z kina i literatury. Nie aspiruje do niczego więcej niż wystrzałowego blockbustera klasy B.
Natomiast opowieść Ryana Ottley’a o rekinie grizzly to prawdziwa jazda bez trzymanki. Kalejdoskop coraz bardziej niedorzecznych scen i sytuacji, którym bez wyjątku towarzyszy unikatowy czarny humor. Każda kolejna plansza to przykład słownego bądź sytuacyjnego żartu dodatkowo potęgowanego przez quasi-dramatyczne wydarzenia. Ojciec i syn biwakują w lesie. Ten drugi kaleczy się i w mgnieniu oka traci dolne kończyny na rzecz czujnego rekina. Ci dwaj wraz z dwoma kuzynami i wynajętym łowcą oraz ich próby ukrycia się/upolowania bestii stanowią trzon fabuły. Jednak jest ona tu najmniej ważna, czego autor jest nad wyraz świadom. Prym wiodą bowiem pojedyncze komediowe sceny i równie barwne co zabawne prostolinijne postacie. Próby ratowania syna poprzez wrzucenie go na ognisko celem przypieczenia ran, zostawienie go na pastwę drapieżnika i bohaterska ucieczka ojca oraz absurdalne dowcipy o braku nóg wywołują spazmy niepohamowanego rechotu. Nie zapomnijmy jednak o rekinie, w końcu on jest tu gwiazdą. Kadry z jego udziałem to prawdziwie perełki. Krew ofiar wyczuwa z bardzo daleka, a jego umiejętności poruszania się w przestrzeni są zadziwiające, toteż najdrobniejsza ranka to praktycznie wyrok śmierci. Po ułamku sekundy od pierwszej krwi dopada skałkowego wspinacza, by chwilę potem w głębi lasu zaatakować urządzającą piknik wielodzietną rodzinę, a następnie na jego obrzeżach pożera spacerującą kobietę z miesiączką. A to nie wszystko; pomysłów na dostarczenie groteskowych scen Ottley’owi naprawdę nie brakuje.
„Sea Bear and Grizzly Shark” można spokojnie utożsamić z coraz popularniejszym gatunkiem literackim jakim jest bizarro. Album (a przynajmniej jego druga połowa) zdecydowanie wyłamuje się ze znanych schematów. Atakuje czytelnika przede wszystkim wykręconym pomysłem, brutalnym czarnym humorem, groteskowymi scenami i kreatywnością. I choć fabuły są w nim jedynie pretekstowe, powalają bezpretensjonalnością i spontanicznością. A zrodziły się one podczas pewnej nocy w trakcie trwania pewnego konwentu. Jak za starych czasów, niczym skauci przy ognisku, Ottley i Howard w hotelowym zaciszu torpedowali się głupkowatymi historiami. Od słowa do słowa, na kompletnym luzie zasiali ziarna, które w kolejnych miesiącach urabiali na zdatny do spożycia produkt. Produkt, który się przyjął. Znalazł się w połowie TOP10 najlepszych zeszytów 2010 r. (jako najbardziej zaskakujący i najzabawniejszy tytuł) i został nominowany do prestiżowej Eagle Award w kategorii ulubiona pojedyncza opowieść. Również cały nakład, a także dodruk rozszedł się jak ciepłe bułeczki. Sequel pozostaje więc tylko kwestią czasu.
Oby autorom nic się nie pomieszało i byli w stanie dostarczyć satyrę przynajmniej na podobnym poziomie. A zapowiedź crossovera daje taką nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz