Album "Supernovas" zbiera pierwsze historie napisane przez Mike'a Careya do miesięcznika "X-Men". Oprócz opowieści tytułowej są to trzyczęściowa "Primary Infection" i "Red Data" oraz wydanie annualowe. Brytyjski scenarzysta przejął pałeczkę po swoim rodaku, Peterze Milliganie w czerwcu 2006 wraz z numerem #188. i do dziś trwa na tym stanowisku. Jak autor znany z "Lucyfera" poradził sobie z mutantami Marvela?
W "Supernovas" sformował się jeden z najoryginalniejszych i najciekawszych zespołów X-Men w historii. Rogue, na prośbę Cyclopsa, ma zebrać specjalny odział szybkiego reagowania. W kryzysowych sytuacjach znajdowałby się na pierwszej linii frontu, kiedy reszta chroniłaby szkołę i młodych mutantów. Idea takiego zespołu bardzo przypomina dzisiejsze X-Force, choć według mnie tutaj została o wiele ciekawiej rozwinięta. Szkielet zespołu tworzą znane twarze - były New Mutant Cannonball i Iceman, członek oryginalnych X-Men. Rogue, która zgodnie z powiedzeniem, by trzymać przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej, do drużyny włączyła swoją przybraną matkę Mystique i Sabretootha. Victor Creed przybył do szkoły Xaviera prosząc o ochronę przed Children of the Vault. Ich pojawienie się i tajemnica pochodzenia stanowią oś fabularną pierwszej historii. Później do ekipy dołączają również Omega Sentinel, najnowszy model cybernetycznego zabójcy mutantów i Lady Mastermind, córka znanego z "Dark Phoenix Saga" Jasona Wyngarde'a. Stawkę uzupełnia Cable, powracający z jednego ze swoich wypadów w przyszłość.
Główną rolę gra jednak Rogue, która pod piórem Mike'a Careya przeżywa swoją drugą młodość. Jej melodramatyczny i nudny, jak flaki z olejem związek z Gambitem, wyciśnięty przez scenarzystów do ostatniej kropli, dobiegł swojego końca. Dziewczyna wydoroślała i spoważniała. Błyszczy, jako najskuteczniejszy przywódca polowy X-Men i badassuje, jak rzadko. Nie da się ukryć, że brytyjski pisarz po prostu zakochał się w zabijającej dotykiem mutantce, bo cały jego run ocieka uwielbieniem do tej postaci. Po dziś dzień Anna jest najważniejszą postacią w "X-Men: Legacy", x-miesięcznika pisanego obecnie przez Carey`a.
Na pisarstwo Careya narzekam regularnie przy okazji recenzowania kolejnych tomów "Lucyfera" i okazjonalnie innych jego albumów. Jako scenarzysta komiksów nieco ambitniejszych od superbohaterskiej sieczki sprawdza się dość słabo, natomiast, jako autor mutanckiej soap opery daje radę. Więcej – wychodzi mu to całkiem nieźle! Co ciekawe, wielu znacznie bardziej utalentowanych pisarzy, jak na przykład wspomniany Milligan czy Warren Ellis, zupełnie nie przekonali mnie, jako scenarzyści x-tytułów, a Carey'owi udało się wyjść z tej próby zwycięsko. Oczywiście to nie klasa Wheadona albo Claremonta (z jego najlepszego okresu), ale jego "Supernovas" to pozycja godna uwagi. Choć niekoniecznie za sprawą scenariusza, bo dla mnie numery "X-Men" to przede wszystkim popis grafika. A jest nim Chris Bachalo.
Główną rolę gra jednak Rogue, która pod piórem Mike'a Careya przeżywa swoją drugą młodość. Jej melodramatyczny i nudny, jak flaki z olejem związek z Gambitem, wyciśnięty przez scenarzystów do ostatniej kropli, dobiegł swojego końca. Dziewczyna wydoroślała i spoważniała. Błyszczy, jako najskuteczniejszy przywódca polowy X-Men i badassuje, jak rzadko. Nie da się ukryć, że brytyjski pisarz po prostu zakochał się w zabijającej dotykiem mutantce, bo cały jego run ocieka uwielbieniem do tej postaci. Po dziś dzień Anna jest najważniejszą postacią w "X-Men: Legacy", x-miesięcznika pisanego obecnie przez Carey`a.
Na pisarstwo Careya narzekam regularnie przy okazji recenzowania kolejnych tomów "Lucyfera" i okazjonalnie innych jego albumów. Jako scenarzysta komiksów nieco ambitniejszych od superbohaterskiej sieczki sprawdza się dość słabo, natomiast, jako autor mutanckiej soap opery daje radę. Więcej – wychodzi mu to całkiem nieźle! Co ciekawe, wielu znacznie bardziej utalentowanych pisarzy, jak na przykład wspomniany Milligan czy Warren Ellis, zupełnie nie przekonali mnie, jako scenarzyści x-tytułów, a Carey'owi udało się wyjść z tej próby zwycięsko. Oczywiście to nie klasa Wheadona albo Claremonta (z jego najlepszego okresu), ale jego "Supernovas" to pozycja godna uwagi. Choć niekoniecznie za sprawą scenariusza, bo dla mnie numery "X-Men" to przede wszystkim popis grafika. A jest nim Chris Bachalo.
Mam ciągle wrażenie, że urodzony w Kanadzie, ale wychowany w Kalifornii artysta jest bardzo niedocenianym twórcą. Zarówno w Polsce, jak i za Oceanem. Pomimo tego, że pracował z takimi tuzami, jak Gaiman, Morrison czy Milligan i rysował najważniejsze serie dla Marvela ("Captain America", "Amazing Spider-Man" czy właśnie "X-Men") nie cieszy się statusem supergwiazdy. Próżno szukać jego nazwiska na plakatach reklamujących największe konwenty. Szkoda, bo to co wyprawia na kartach "Supernovas", stawia go w ścisłej czołówce amerykańskich grafików komiksowych.
Swoją karierę Bachalo zaczynał w Vertigo, kiedy dość sztywno trzymał się konwencji realistycznej. Jego stonowane prace z albumu "Śmierć: Wysoki Koszt Życia" bronią się do dziś. Z czasem jego styl zaczął się zmieniać, zgodnie z modnym swego czasu trendem na mangową deformację. I poszedł na całość, kompletnie zrywając ze swoją minimalistyczną estetyką. Jego rozbuchana krecha dojrzewała w między innymi w znanym polskiemu czytelnikowi "Ghost Riderze 2099" czy "Ultimate War", by w pełni zabłysnąć właśnie w "X-Men". Charakterystyczny, mocno zdeformowany i kanciasty styl wzbogacił się o chorobliwe umiłowanie szczegółu, a'la Geoff Darrow, dając w efekcie mieszankę wybuchową. Jego grubo ciosane, obficie doprawione tuszem rysunki to prawdziwa uczta dla konesera komiksowej grafiki. Bachalo w swoim życiu zarysował setki, jeśli nie tysiące stron i po jego dziełach widać niesamowitą moc w łapie. Obłędna dynamika, świetna kompozycja, pomysłowe gospodarowanie kadrem, oko do detalu i rasowa, komiksowa karykaturalność… Mógłbym tak jeszcze długo cmokać z zachwytu. Co ciekawe, w albumie jest szansa aby porównać go z innym cenionym twórcą, rysującym w podobnym (to jest zdeformowanym) stylu, Humberto Ramosem. Prace rysownika znanego ze "Spectacular Spider-Mana" również lubię, ale w zestawieniu z tym, co robi Bachalo wypadają zwyczajnie blado.
Moim zdaniem "Supernovas" jest pozycją godną uwagi głównie ze względu na oprawę wizualną. Mike Carey swoim scenariuszem niestety dupy nie urywa, bo "Supernovas" to tylko lekkostrawna, nieźle napisana papka dla lubiących przygody strzelających z (nome omen) dupy herosów. Przystępna także dla tych, którzy nie orientują się w skomplikowanej mutanckiej mitologii, pozbawiona mnóstwa wątków przepełzających z serii na serię. Ale za to jak narysowana! Dla Chrisa Bachalo mógłbym ten komiks czytać, przeglądać i podziwiać w nieskończoność.
Swoją karierę Bachalo zaczynał w Vertigo, kiedy dość sztywno trzymał się konwencji realistycznej. Jego stonowane prace z albumu "Śmierć: Wysoki Koszt Życia" bronią się do dziś. Z czasem jego styl zaczął się zmieniać, zgodnie z modnym swego czasu trendem na mangową deformację. I poszedł na całość, kompletnie zrywając ze swoją minimalistyczną estetyką. Jego rozbuchana krecha dojrzewała w między innymi w znanym polskiemu czytelnikowi "Ghost Riderze 2099" czy "Ultimate War", by w pełni zabłysnąć właśnie w "X-Men". Charakterystyczny, mocno zdeformowany i kanciasty styl wzbogacił się o chorobliwe umiłowanie szczegółu, a'la Geoff Darrow, dając w efekcie mieszankę wybuchową. Jego grubo ciosane, obficie doprawione tuszem rysunki to prawdziwa uczta dla konesera komiksowej grafiki. Bachalo w swoim życiu zarysował setki, jeśli nie tysiące stron i po jego dziełach widać niesamowitą moc w łapie. Obłędna dynamika, świetna kompozycja, pomysłowe gospodarowanie kadrem, oko do detalu i rasowa, komiksowa karykaturalność… Mógłbym tak jeszcze długo cmokać z zachwytu. Co ciekawe, w albumie jest szansa aby porównać go z innym cenionym twórcą, rysującym w podobnym (to jest zdeformowanym) stylu, Humberto Ramosem. Prace rysownika znanego ze "Spectacular Spider-Mana" również lubię, ale w zestawieniu z tym, co robi Bachalo wypadają zwyczajnie blado.
Moim zdaniem "Supernovas" jest pozycją godną uwagi głównie ze względu na oprawę wizualną. Mike Carey swoim scenariuszem niestety dupy nie urywa, bo "Supernovas" to tylko lekkostrawna, nieźle napisana papka dla lubiących przygody strzelających z (nome omen) dupy herosów. Przystępna także dla tych, którzy nie orientują się w skomplikowanej mutanckiej mitologii, pozbawiona mnóstwa wątków przepełzających z serii na serię. Ale za to jak narysowana! Dla Chrisa Bachalo mógłbym ten komiks czytać, przeglądać i podziwiać w nieskończoność.
11 komentarzy:
A jeszcze parę "dup", by się na pewno w ostatnim akapicie zmieściło, Kubo postaraj się.
Mniej potocznych wyrażeń, bo czyta się to gorzej niż forum gildii.
Przy Bachalo należy też wspomnieć o jego inkerze, z którym stale współpracuje od ponad dekady. Tim Townsend to tajna broń (i znany oraz uznany inker)! Zresztą, tu jest dowód: http://timtownsend.deviantart.com/gallery/?offset=96#/d1q8aka
Niesamowicie gość napina. Mocarna łapa, nie ma to tamto! :o
Ojtam, ojtam Pawle. "Dupa" się zaledwie dwa razy pojawi i to raczej celowo.
A że język potoczny - a da się innymi językiem o X-Menach pisać?
dupa, dupa, DUPA!
Da się. Bez przeżutych setki razy memów i powiedzeń typu "dupy nie urywa".
No ale to twój tekst, ja tylko mówię, że źle się to czyta. Wolę tekst bardziej formalny, a takie teksty zostawiam na pogadki o komiksach przy piwie.
*pogadanki
Trzymam stronę pawelk'a. Klimaty knajpiane swoją drogą, a poważniejsza publicystyka swoją.
Dzięki za taki feedback, bo dochodziły do mnie wieści że mam szyszkę w dupie :/
Jak podpici koledzy z PSK dyktuja te teksty na posiedzeniach w tzw. "Kawangardzie" to nie dziwne ze sa w nich knajpiane klimaty i wulgaryzmy. Brakuje jeszcze rozlanego piwa i porozumiewawczych bekniec ale to pewnie juz niedlugo
Kwestia to znaleźć złoty środek między knajpą a szyszką. ;)
Prześlij komentarz