"Rozbitkowie Czasu" nie mieli szczęścia do polskiego czytelnika. Po raz pierwszy seria Jean-Claude Foresta i Paula Gillona zawitała do naszego kraju przed dwudziestoma laty. Dzięki "Komiksowi-Fantastyce" udało się opublikować jedynie pierwszy tom. Drugą próbę podjął magazyn komiksowy "CDN", ale i to przedsięwzięcie ostatecznie spełzło na niczym. Dopiero Egmont zdołał przedstawić większy wycinek serii otoczonej aurą kultu i uchodzącej za jedno z najważniejszych osiągnięć komiksowego science-fiction.I wypada mieć nadzieję, że pomimo dość niesprzyjającej koniunktury, w ramach Klubu Świata Komiksu uda się rzecz całą doprowadzić do końca. Pierwszy integral zbiera pierwsze pięć albumów i urywa fabułę w dość niespodziewanym momencie, każąc czekać czytelnikowi na drugie wydanie zbiorcze złożone z kolejnych pięciu tomów.
Jeśli próbować umieścić "Rozbitków Czasu" w historii komiksu science-fiction, serię Foresta i Gillona poprzedzaliby amerykańscy herosi ze Złotej Ery, tacy jak "Flash Gordon" czy "Buck Rogers". Za spadkobierców tej tradycji mógłby uchodzi "Yans", a także nasz "Funky Koval". Ale fantastycznie tandetna konwencja "Rozbitków" pod koniec lat siedemdziesiątych zaczęła się już wyczerpywać. W Ameryce swoją premierę miały filmowe "Gwiezdne Wojny", które wywarły wielki wpływ na całą kulturę popularną, a w Europie wraz z pojawieniem się magazynu "Metal Hurlant", pod koniec 1974 roku, oblicze fantastyki zmieniło się całkowicie.
Jeśli próbować umieścić "Rozbitków Czasu" w historii komiksu science-fiction, serię Foresta i Gillona poprzedzaliby amerykańscy herosi ze Złotej Ery, tacy jak "Flash Gordon" czy "Buck Rogers". Za spadkobierców tej tradycji mógłby uchodzi "Yans", a także nasz "Funky Koval". Ale fantastycznie tandetna konwencja "Rozbitków" pod koniec lat siedemdziesiątych zaczęła się już wyczerpywać. W Ameryce swoją premierę miały filmowe "Gwiezdne Wojny", które wywarły wielki wpływ na całą kulturę popularną, a w Europie wraz z pojawieniem się magazynu "Metal Hurlant", pod koniec 1974 roku, oblicze fantastyki zmieniło się całkowicie.
Lektura komiksu najwięcej radości przyniesie czytelnikom, dla których właśnie ta kiczowata estetyka opowieści science-fiction jest zaletą, a nie wadą. Wrażliwi na dyskretny urok oldschoola z radością przeniosą się do epoki analogowego podboju kosmosu, świata pełnego dziwacznych mutantów, wodnego pierścienia-rzeki otaczającego zawieszoną w próżni planetę i nieskrępowanych logiką czy wiedzą pomysłów. "Rozbitkowie" wydają się reliktem czasów, kiedy w fantastyce liczyła się wyobraźnia, a nie coraz to bardziej wyrafinowane efekty wizualne. Forest zaproponował nieco inny model galaktycznej soap-opery, niż ten, znany z "Gwiezdnych Wojen". Nie sprowadzając fabuły do banału "epickiego starcia dobra z złem" stworzył galerię świetnie zarysowanych, niejednoznacznych postaci, których nie sposób ustawić po jasnej i ciemnej stronie Mocy. Rządzeni swoimi ambicjami, namiętnościami, podrażnioną dumą zaplątali się w pełną międzygwiezdnych intryg i niespodziewanych zwrotów akcji fabułę, umiejętnie przez scenarzystę prowadzoną.
Przeszkodą w ulegnięciu czarowi "Rozbitków" mogą być infantylnie brzmiące dialogi, niektóre naiwne rozwiązania fabularne i kulejący momentami montaż kadrów, który sprawia wrażenie, że podczas lektury coś umyka. Ale sama oprawa graficzna po tych czterdziestu latach prezentuje się znakomicie. Uznawany za mistrza komiksu realistycznego Bogusław Polch w porównaniu z Paulem Gillonem to pryszczaty chłopiec z kredkami, dłubiący detale na drugim planie. W przedmowach do francuskiej edycji współcześni komiksiarze, tacy jak Jean Giruad, Enki Bilal czy Francois Schuiten w samych superlatywach wypowiadają się na temat rysunków w "Rozbitkach Czasu" i w ich słowach nie ma ani grama przesady. Gillon słusznie jest stawiany obok takich arcymistrzów amerykańskiego komiksu przygodowo-fantastycznego, jak Alex Raymond, Milton Caniff czy Harold Forster.
Dajcie się uwieść "Rozbitkom Czasu". Warto. Przebrnijcie jakoś przed pierwsze, dość nijakie według mnie, wątki pobudki głównego bohatera z tysiącletniego snu i wojny z kosmicznymi szczurami, bo z czasem akcja się rozkręci. Naprawdę. Nie zrażajcie się, dajcie się wciągnąć. Historia nabiera rumieńców już w trzecim tomie, a w czwartym i piątym rozgrzewa się do czerwoności.
6 komentarzy:
Dla mnie to zbyt archaiczny komiks, najbardziej z powodu tych dialogów i niektórych rozwiązań z przysłowiowej dupy. Pierwszy tom to droga przez mękę (pamiętam, z lat młodzieńczych, że komiks "Rozbitkowie Czasu" to komiks który najbardziej mi się z całej serii "komiks fantastyki" najmniej podobał), drugi tom już lepiej. A później zaczęło się czytać nawet przyjemnie. aczkolwiek cały czas raziły drętwe teksty etc.
zgodzę się z Ystad'em ... komiks poznałem jak wyszedł w ramach serii komiks fantastyki ... teraz zobaczywszy go w ofercie egmont'a coś mnie tchnęło żeby go kupić (jakieś nieliche wspomnienia ... lecz niestety nie jestem w stanie go skończyć doszedłem do 4 części i zaczął wydawać mi się drętwy ... nudne przydługawe dialogi ... jakoś nie porywa ... za bardzo archiwalny
łooo, zobaczyłem że napisałem zdanie w nawiasie mocno nie po polsku. Chodziło mi o to, że uważałem "Rozbitków czasu" za najgorszy z serii Komiks Fantastyki ;)
Ja napisze coś o samym komiksie co do jakości wykonania to papier łatwo się targa jak w zwykłej książce przez co szybko się zniszczy. Komiks ciekawy ale nie wart więcej niż 50-60 PLN
Ja przeciwnie jak przedmówcy - "Uśpioną gwiazdę" zapamiętałem najbardziej z całej serii Komiksu Fantastyki i to wspomnienie żyło we mnie przez lata. Dziś, po lekturze zbiorczego wydania, stwierdzam, że magia (dla mnie) nie minęła...
Ci Panowie co na nie to pewnie sprzed rocznika 1980 itp...nie sa w stanie wczytac sie w historie i wczuc w atmosfere bo...za duzo tekstu?
Polecam "Na Srebrnym Globie" Zulawskiego wszystkie 3 tomy ksiazek...
A tak, ja MUSZE przeczytac tomy 2-5, i to zaraz:)
Tom 1 wciaz pamietam sprzed 12 lat..niesamowity rysunek i bdb historia. Archaiczne? Na pewno nie.
Prześlij komentarz