poniedziałek, 20 grudnia 2010

#648 - Rozbitkowie Czasu

"Rozbitkowie Czasu" nie mieli szczęścia do polskiego czytelnika. Po raz pierwszy seria Jean-Claude Foresta i Paula Gillona zawitała do naszego kraju przed dwudziestoma laty. Dzięki "Komiksowi-Fantastyce" udało się opublikować jedynie pierwszy tom. Drugą próbę podjął magazyn komiksowy "CDN", ale i to przedsięwzięcie ostatecznie spełzło na niczym. Dopiero Egmont zdołał przedstawić większy wycinek serii otoczonej aurą kultu i uchodzącej za jedno z najważniejszych osiągnięć komiksowego science-fiction.I wypada mieć nadzieję, że pomimo dość niesprzyjającej koniunktury, w ramach Klubu Świata Komiksu uda się rzecz całą doprowadzić do końca. Pierwszy integral zbiera pierwsze pięć albumów i urywa fabułę w dość niespodziewanym momencie, każąc czekać czytelnikowi na drugie wydanie zbiorcze złożone z kolejnych pięciu tomów.

Jeśli próbować umieścić "Rozbitków Czasu" w historii komiksu science-fiction, serię Foresta i Gillona poprzedzaliby amerykańscy herosi ze Złotej Ery, tacy jak "Flash Gordon" czy "Buck Rogers". Za spadkobierców tej tradycji mógłby uchodzi "Yans", a także nasz "Funky Koval". Ale fantastycznie tandetna konwencja "Rozbitków" pod koniec lat siedemdziesiątych zaczęła się już wyczerpywać. W Ameryce swoją premierę miały filmowe "Gwiezdne Wojny", które wywarły wielki wpływ na całą kulturę popularną, a w Europie wraz z pojawieniem się magazynu "Metal Hurlant", pod koniec 1974 roku, oblicze fantastyki zmieniło się całkowicie.

Lektura komiksu najwięcej radości przyniesie czytelnikom, dla których właśnie ta kiczowata estetyka opowieści science-fiction jest zaletą, a nie wadą. Wrażliwi na dyskretny urok oldschoola z radością przeniosą się do epoki analogowego podboju kosmosu, świata pełnego dziwacznych mutantów, wodnego pierścienia-rzeki otaczającego zawieszoną w próżni planetę i nieskrępowanych logiką czy wiedzą pomysłów. "Rozbitkowie" wydają się reliktem czasów, kiedy w fantastyce liczyła się wyobraźnia, a nie coraz to bardziej wyrafinowane efekty wizualne. Forest zaproponował nieco inny model galaktycznej soap-opery, niż ten, znany z "Gwiezdnych Wojen". Nie sprowadzając fabuły do banału "epickiego starcia dobra z złem" stworzył galerię świetnie zarysowanych, niejednoznacznych postaci, których nie sposób ustawić po jasnej i ciemnej stronie Mocy. Rządzeni swoimi ambicjami, namiętnościami, podrażnioną dumą zaplątali się w pełną międzygwiezdnych intryg i niespodziewanych zwrotów akcji fabułę, umiejętnie przez scenarzystę prowadzoną.
Przeszkodą w ulegnięciu czarowi "Rozbitków" mogą być infantylnie brzmiące dialogi, niektóre naiwne rozwiązania fabularne i kulejący momentami montaż kadrów, który sprawia wrażenie, że podczas lektury coś umyka. Ale sama oprawa graficzna po tych czterdziestu latach prezentuje się znakomicie. Uznawany za mistrza komiksu realistycznego Bogusław Polch w porównaniu z Paulem Gillonem to pryszczaty chłopiec z kredkami, dłubiący detale na drugim planie. W przedmowach do francuskiej edycji współcześni komiksiarze, tacy jak Jean Giruad, Enki Bilal czy Francois Schuiten w samych superlatywach wypowiadają się na temat rysunków w "Rozbitkach Czasu" i w ich słowach nie ma ani grama przesady. Gillon słusznie jest stawiany obok takich arcymistrzów amerykańskiego komiksu przygodowo-fantastycznego, jak Alex Raymond, Milton Caniff czy Harold Forster.

Dajcie się uwieść "Rozbitkom Czasu". Warto. Przebrnijcie jakoś przed pierwsze, dość nijakie według mnie, wątki pobudki głównego bohatera z tysiącletniego snu i wojny z kosmicznymi szczurami, bo z czasem akcja się rozkręci. Naprawdę. Nie zrażajcie się, dajcie się wciągnąć. Historia nabiera rumieńców już w trzecim tomie, a w czwartym i piątym rozgrzewa się do czerwoności.

6 komentarzy:

Ystad pisze...

Dla mnie to zbyt archaiczny komiks, najbardziej z powodu tych dialogów i niektórych rozwiązań z przysłowiowej dupy. Pierwszy tom to droga przez mękę (pamiętam, z lat młodzieńczych, że komiks "Rozbitkowie Czasu" to komiks który najbardziej mi się z całej serii "komiks fantastyki" najmniej podobał), drugi tom już lepiej. A później zaczęło się czytać nawet przyjemnie. aczkolwiek cały czas raziły drętwe teksty etc.

Łukasz Wittbrodt pisze...

zgodzę się z Ystad'em ... komiks poznałem jak wyszedł w ramach serii komiks fantastyki ... teraz zobaczywszy go w ofercie egmont'a coś mnie tchnęło żeby go kupić (jakieś nieliche wspomnienia ... lecz niestety nie jestem w stanie go skończyć doszedłem do 4 części i zaczął wydawać mi się drętwy ... nudne przydługawe dialogi ... jakoś nie porywa ... za bardzo archiwalny

Ystad pisze...

łooo, zobaczyłem że napisałem zdanie w nawiasie mocno nie po polsku. Chodziło mi o to, że uważałem "Rozbitków czasu" za najgorszy z serii Komiks Fantastyki ;)

Dariusz pisze...

Ja napisze coś o samym komiksie co do jakości wykonania to papier łatwo się targa jak w zwykłej książce przez co szybko się zniszczy. Komiks ciekawy ale nie wart więcej niż 50-60 PLN

Igor Myszkiewicz pisze...

Ja przeciwnie jak przedmówcy - "Uśpioną gwiazdę" zapamiętałem najbardziej z całej serii Komiksu Fantastyki i to wspomnienie żyło we mnie przez lata. Dziś, po lekturze zbiorczego wydania, stwierdzam, że magia (dla mnie) nie minęła...

Anonimowy pisze...

Ci Panowie co na nie to pewnie sprzed rocznika 1980 itp...nie sa w stanie wczytac sie w historie i wczuc w atmosfere bo...za duzo tekstu?

Polecam "Na Srebrnym Globie" Zulawskiego wszystkie 3 tomy ksiazek...

A tak, ja MUSZE przeczytac tomy 2-5, i to zaraz:)

Tom 1 wciaz pamietam sprzed 12 lat..niesamowity rysunek i bdb historia. Archaiczne? Na pewno nie.