środa, 24 grudnia 2008

#99 - Retro 2004

10) „Miasto Grzechu: Ten Żółty Drań” (Frank Miller, Egmont, USA)
Drugi i ostatni album z „Miasta Grzechu” na mojej liście. Tym razem Frank Miller koncentruje się na postaci podstarzałego gliniarza starej daty, ale w zasadzie opowiada historię opartą na schemacie podobnym do tego z „Trudnego pożegnania”. Hartigan, podobnie jak Marv, będzie musiał nagiąć prawo, zrobić wszystko, co w jego mocy, a nawet poświęcić swoje życie, aby uratować pewną kobietę. No cóż, fabuła nigdy nie była mocnym punktem „Sin City”, bo też nie tylko o fabułę w tym przypadku chodzi. Nota bene, to właśnie z „Żółtego Drania” pochodzi znakomita sekwencja z występem Nancy.


9) „Glinno” (Jacek Frąś, Kultura Gniewu, PL)

Wszystkie „Obrazy Grozy” od Egmontu mogą się schować przy „Glinnie”! Oto komiks, który powoduje ciarki na plecach. Pogrzeb wujka w zabitej dechami dziurze, do której autobus kursuje tylko raz dziennie, zamienia się z nudnej, rodzinnej uroczystości w psychodeliczny horror, którego nie powstydziłby się David Lynch. W tym komiksie nic nie wiemy na pewno – prawdziwe wydarzenia mieszają się z alkoholowymi wizjami, a fabuła przypomina koszmarny sen, z którego nie sposób się obudzić. Gęstą i sugestywną atmosferę utworu podkreślają znakomite, malarskie rysunki Frąsia. Odważniejsi mogą Glinno odwiedzić na własną rękę – w Polsce istnieją cztery wioski o takiej nazwie, dwie w Wielkopolsce, po jednej w łódzkim i dolnośląskim. Tym mniej odważnym pozostaje lektura świetnego komiksu Jacka Frąsia.


8) „Top 10” (Alan Moore, Zander Cannon i Gene Ha, Egmont, USA)

Przyznam, że nie czytałem jeszcze utworu Alana Moore`a, który by nie przypadł mi do gustu. I nawet, jeśli angielski scenarzysta bierze się za coś typowo rozrywkowego, wychodzi mu to znakomicie. I właśnie „Top 10” jest taką lekką i przyjemną w lekturze pozycją. To świetna opowieść o pracy policjantów w mieście, w którym każdy obywatel dysponuje jakąś super-mocą. Moore napisał wzorowy komiks o trudnej robocie gliniarza, pełen dodatkowych, super-bohaterskich smaczków na drugim planie, a Zander Cannon i Gene Ha adekwatnie go zilustrowali.



7) „Epoka Brązu #1: Tysiąc okrętów” (Eric Shanower, Egmont, USA)

Eric Shanower w „Epoce brązu” podjął się niezwykłego wyzwania. Ze skrupulatnością godną naukowca postanowił opowiedzieć dzieje Wojny Trojańskiej od samego jej początku, aż do godnego pożałowania końca, w skali, w której „Iliada” czy „Odyseja” są tylko znaczącymi epizodami. Dość powiedzieć, że w „Tysiącu Okrętów” ledwie poznajemy wstępne okoliczności, jak do wojny doszło, a sam konflikt rozpoczyna się bodajże w tomie trzecim. „Epoka Brązu” jest rzadkim przykładem komiksu, w którym autorska erudycja idzie w parze z przystępnością lektury. Shanower w swoim dziele chciał zmieścić jak najwięcej wątków znanych nam z przekazów mitycznych, tradycji, tragedii i eposów, starał się w najdrobniejszym szczególe wiernie odtworzyć ubiory, architekturę i cały koloryt lokalny epoki. Wszystko to mu się udało, a co więcej - w niczym nie przeszkadza w lekturze, bo komiks wciąga niczym wir na Morzu Egejskim.


6) „Liga Obrońców Planety Ziemia” (Karol Kalinowski, Egmont, PL)

Jeszcze zanim wróciliśmy do „Na Szybko Spisanych” wspomnień, KRL zabiera nas do krainy szczeniackich marzeń, kiedy całe dnie spędzało się na trzepaku i gadało o komiksach. W „Lidze…” brakuje tego okrutnego rewizjonizmu i chłodnego dystansu, który momentami serwuje nam Śledziu – wraz z Człowiekiem Kurą, Misterem Modeliną i Doktorem X nie wracamy pamięcią do przeszłości, my tą przeszłość przeżywamy po raz kolejny jako dzieciaki, którymi wtedy byliśmy. „LOPZ” to ciepła, prostolinijna, pełna nerdowskiego humoru i trochę tkliwa opowieść o odkrywaniu super-mocy, próbie zrozumienia kobiety i wyrzeczeniach czynionych w imię miłości i wreszcie, o heroicznym poświęceniu w obliczu kosmicznej inwazji.


5) „Rewolucje: Parabola/Elipsa” (Mateusz Skutnik, Egmont, PL)

Na kartach „Rewolucji” Mateusz Skutnik, powołuje do życia alternatywne, steampunkowe uniwersum, w którym, jak to w każdym świecie, żyją sobie ludzie, mają miejsce tragedie, dochodzi do wiekopomnych odkryć naukowych. Skutnik opowiadając swoje „rewolucyjne” historie dał się poznać jako w pełni ukształtowany twórca i rasowy komisarz, doskonale czujący język komiksu, choć to akurat będzie bardziej widoczne w dwóch późniejszych tomach cyklu, mianowicie w „Monochromie” i „Syntagmie”. Tam, wyraźnie widać jak poszczególne fragmenty formalne i fabularne łączą się i przenikają wzajemnie, w rytmie wyznaczonym przez narrację. Parafrazując Daniel Gizickiego, który parafrazował Witolda Gombrowicza – „Kto nie przeczyta ten trąba!”.


4) „Achtung Zelig! Druga Wojna” (Krystian Rosiński i Krzysztof Gawronkiewicz, Zin Zin Press, PL)

Jedyny, albo jeden z niewielu polskich komiksów, którego można by próbować nazwać postmodernistycznym. Z pracą Rosenberga i Gawronkiewicza mam nie lada problem, bo z jednej strony „Achtung Zelig!” wprawia w niekłamany podziw, a z drugiej okrutnie zawodzi. Zachwyca odwagą, z jaką autorzy poszukują nowego języka do opowiadania o największej traumie XX wieku i nie godzą się z tezą Adorno, że po, i o Holocauście sztuka jest bezradna, bo nic nie może wyrazić. Rozczarowują, bo tak naprawdę nic za pomocą tych środków wyrazu nie opowiadają. Bo może o niczym nowym już powiedzieć się nie da? Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie po lekturze „Zeliga”. Nie trzeba chyba dodawać, że rysunki Gawronkiewicza prezentują się jak zwykle wyśmienicie i tylko dla nich warto nabyć ten album.


3) „Morfołaki” (Nikodem Skrodzki i Mateusz Skutnik, Imago, PL)

Komiksowa poezja. W rankingu komiksów skutnikowych plasuje się pomiędzy „Rewolucjami” a „Blakim”. Dla mnie „Morfołaki” to jeden z najważniejszych i najbardziej interesujących polskich komiksów. Skutnik w swojej najbardziej undergroundowej estetyce ostrej, surowej, minimalistycznej i trochę szalonej świetnie komponuje się ze scenariuszami Nikodem Skrodzkiego. Hipnotyzującymi, poetyckimi obrazkami, które zabierają nas do zupełnie innego świata. Tytuł został wznowiony przez Timofa i cichych wspólników w 2007 roku w jednym, opasłym, „essentialowym” tomie, zatytułowanym „Morfołaki Zebrane”.


2) „Kot Rabina #1: Bar Micwa” (Joann Sfar, Post, EU)

Bodaj jedyny komiks europejski w całym zestawieniu, ale za to jaki! Historia o kocie, który po zjedzeniu papugi, otrzymuje dar mowy, do tej pory zarezerwowany wyłącznie dla ludzi i natychmiast domaga się bar micwy. Żądania wygadanego czworonoga spotykają się ze stanowczym sprzeciwem jego pana, rabina, co jest początkiem niemal filozoficznego dialogi między człowiekiem, a jego zwierzęciem, retorycznego pojedynku o naturę człowieczeństwa, religii i Boga. Komiks Joanna Sfara to dzieło piękne, pełne swoistego romantyzmu, nie stroniące od uszczypliwej ironii. „Kot Rabina” to jeden z tych komiksów, po lekturze którego, trudno coś konkretnego napisać.


1) „Calvin i Hobbes #2: Coś się ślini pod łóżkiem” (Bill Watterson, Egmont, USA)

Najlepszy komiks prasowy, publikowany w formie stripów (przynajmniej do czasów, aż zapoznam się z większą porcją „Fistaszków”). Najzabawniejszy komiks humorystyczny, jaki kiedykolwiek ukazał się na polskim rynku. Najrówniejsza seria, która trzymała stały poziom od pierwszego, aż do ostatniego albumu. Najlepszy pozycja wydana w roku 2004… Długo można by tak wymieniać. Bill Watterson w „Calvinie i Hobbesie” tak naprawdę w kółko opowiada te same historie, kręci się wokół tych samych wątków, postaci i motywów. Jak to jest, że czytelnicy nie marudzą, że „to już było”, że „ile można”, tylko z niecierpliwością oczekują na kolejne paski i tomiki?

Tuż poza dychą: „Ultimates: Superludzie” (Mark Millar i Bryan Hitch, Egmont, USA)

Mark Millar i Bryan Hitch próbują odpowiedzieć na pytanie, które kilkanaście lat wcześniej postawił Alan Moore – „co by było, gdyby super-bohaterowie istnieli naprawdę?”. Millar pokazał, jak mogliby wyglądać bohaterowie w XXI wieku, jak mogliby funkcjonować w rzeczywistości kultury popularnej, mass-mediów i realpolitik. Wykorzystał potencjał tkwiący w klasycznych, ale papierowych bohaterach Marvela, w których tchnął życie. Nowocześni Mściciele wyszli mu naprawdę wybornie - od Thora, przez Iron-Mana, aż po Kapitana Amerykę. Wszyscy scenarzyści podejmujący pracę przy super-hero powinni obowiązkowo zapoznać z wzorcowym sposobem budowania intrygi i konstruowania postaci. Oczywiście „Ultimatesi” nie są dziełem formatu „Strażników”, niemniej są pozycją godną polecenia tym, którzy lubią wielkoformatową bitwę z Hulkiem na Manhattanie i rozważania o konieczności ubierania maski.

To był naprawdę dziwny rok . Brakło mi komiksu, który stałby się prawdziwym przebojem i zawładnąłby mną, jak „Strażnicy” czy „Niebieskie Pigułki” w poprzednich latach. Na dobrą sprawę utwory z podium mogłyby się pozamieniać swoimi miejscami, bo prezentują bardzo wyrównany poziom. Pewnikiem za rok będę przedkładał „Morfołaki” nad „Kota Rabina”, a „Calvin” być może zostanie strącony z tronu najlepszego komiksu gazetowego przez „Fistaszki”. Równo połowa pozycji (miejsca 9, 6, 5, 4 i 3) jest obsadzona przez komiks krajowy. Po obfitującym w nowe pozycje roku poprzednim, rok 2004 przynosi rynkową stabilizację i może być symbolicznym końcem komiksowego boomu z początku nowego wieku. Wyraźna jest również reorientacja wydawców z komiksu frankofońskiego, na komiks amerykański.


Krótka kariera „Dobrego Komiksu”. 28 maja 2004 roku w kioskach pojawił się premierowy numer „Dobrego Komiksu” i o ile dobrze pamiętam był to pierwszy odcinek „Street Fightera”. W ramach linii „DK” miały ukazywać różne amerykańskie serie z szeroko pojętego mainstreamu, głównie z gatunku super-hero. W każdy piątek, za piątkę. W pierwszym rzucie, oprócz wspomnianego „Street Fightera”, mogliśmy zapoznać się z „Ultimate X-Men”, „Soul Sagą” i „Spectacular Spider-Manem”. Z czasem, oferta pozycji z logiem „Dobrego Komiksu” na okładce, została poszerzona o kolejne, z których warto wymienić „The Amazing Spider-Man”, „New X-Man” i „Superman/Batman”. Niestety, tanie pulpowe zeszytówki wróciły na rynek tylko na niecały rok, Axel Springer trochę przestrzelił z nakładem i „Dobry Komiks” zniknął z rynku.


Odejście Jerzego Skarżyńskiego. W Krakowie, 7 stycznia 2004 roku zmarł Jerzy Skarżyński. Artysta, malarz, scenograf filmowy i teatralny, pracownik krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pracował również w Teatrze Starym i Teatrze Groteska, został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, otrzymał Nagrodę I stopnia Ministra Kultury i Sztuki za całokształt twórczości z dziedziny scenografii, Nagrodę Koryfeusza Scenografii Polskiej, Nagrodę Ludwika 2002 i Nagrodę „K” za osiągnięcia w dziedzinie komiksu. Autor licznych ilustracji do książek (między innymi Stanisława Lema czy Phillipa K. Dicka) i filmowych dekoracji (między innymi „Rękopis znaleziony w Saragossie” i „Lalka w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa). Komiksiarzom znany najlepiej jako ilustrator „Janosika i „Fantomasa”.


Premiera Zeszytów Komiksowych. W ramach marcowych WSK, wśród licznych premier komiksowych, pojawił się pierwszy numer „Zeszytów Komiksowych”. W polskich warunkach był to projekt niezwykły i wyjątkowy – pomysłodawca projektu i redaktor naczelny Michał Błażejczyk chciał tworzyć magazyn, w którym komiks traktowany byłby poważnie, jako „zwyczajne” zjawisko artystyczne, a nie jakiś literacko-malarski humbug. „Zeszyty Komiksowe”, w których o sztuce obrazkowej pisze się „na serio” w pełni zasługują na miano periodyku krytycznego i naukowego, a skojarzenia z „Zeszytami Literackimi” są tu jak najbardziej na miejscu. Do tej pory ukazało się osiem numerów i trwają prace nad dziewiątym.


Zmierzch magazynów komiksowych. Rok 2003 przyniósł radykalne zmiany w strukturze naszego rynku. Wydawcy mocno postawili na albumy i serie komiksowe, przez co magazyny komiksowe zostają odstawione na boczny tor. Najwcześniej, bo w kwietniu upadł ostatnio reanimowany „Znakomiks” (Studio Domino), którego dwunasty numer w całości był poświęcony związkom muzyki z komiksem. Podczas marcowych WSK wraz z 31. numerem ostatnie tchnienie wydało „AQQ” (Zin Zin Press) Witolda Tkaczyka, które nieprzerwanie ukazywało się na od 1993 roku. Na tej samej imprezie ukazał się również finałowy (drukowany) „KKK”, którego numeracja stanęła na 23. Wielka szkoda, bo od czasu, kiedy krakowski magazyn został przejęty przez Post, prezentował naprawdę wysoki poziom. Jedenasty numer artystycznej „Areny Komiks” okazał się jej ostatnim, która jeszcze swoim szyldem obdarowywała okazjonalne wydawnictwa okołoemefkowe. Co prawda „Świat Komiksu” skończył się dopiero rok później, ale to właśnie w 2003 magazyn stał się broszurką reklamową Egmontu i zmienił format, a także profil, z europejskiego na amerykański (w numerze 35). Warto natomiast osobny akapit poświęcić…

…upadkowi „Produktu”.
Nie można nie doceniać wkładu „Produktu” w wielki komiksowy boom początku XX wieku. Jestem zdania, że to dzięki pracy Śledzia i ekipy pojawiła się przestrzeń dla polskich komiksiarzy. To oni, niezmordowanie lansowali rodzime „produkty”, z którymi mogli zapoznać się czytelnicy, a wśród nich także ja, należący do pokolenia produktowych nawróconych na komiks konwertytów. Ciekawe czy polski komiks wciąż egzystowałby na marginesie zinów, gdyby nie pojawił się „Produkt”. To dzięki niemu wybili się dzisiejsi czołowi rysownicy tacy, jak Michał Śledziński, Karol Kalinowski, bracia Tomasz i Bartosz Minkiewiczowie, Filip Myszkowski czy Marek Lachowicz.



10 lat Jeża Jerzego. W 2003 roku obchodziliśmy 10. urodziny Jeża Jerzego. I śledząc karierę kolczastego dziecka Rafała Skarżyckiego i Tomasza Lwa Leśniaka, możemy zobaczyć jak zmieniał się polski rynek historyjek obrazkowych. Jerzy zaczynał, jak wielu innych bohaterów i komiksów, jako dodatek do czasopisma – w wersji dziecięcej pojawiał się w „Świerszczyku”, a w niecenzuralnym wcieleniu gościł na łamach przede wszystkim „Ślizgu”. Zaliczył również kilka czarno-białych epizodów w „Produkcie”. Następnie jego przygody był zbierane w wydania zbiorcze, najpierw przez Piąte Piętro i Uroczą, a potem przez Egmont. Fala twardo okładkowych ekskluziwów również nie ominęła Jerzego – w takiej właśnie formie ukazały się wznowienia jego wczesny przygód. Sto lat, Jurek!


Pierwsza w Polsce Pracownia Komiksowa. W grudniu, na gdańskim Suchaninie została otwarta pierwsza, w pełni profesjonalna Pracowania Komiksowa tuż przy Miejskiej i Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Pracownia jest w dotowana z budżetu miasta, który dba bogaty zbiór komiksowy i literatury przedmiotu, stanowiska komputerowe, na których chętni będą mogli uczyć się tworzenia komiksów. W pracowni mają się również odbywać zajęcia i warsztaty, a także spotkania z autorami, wydawcami, tłumaczami i znawcami komiksu.

W 2004 roku wybrani mogli zobaczyć jak Wilku robi koliberka. Ja niestety nie widziałem.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

kolorowych świętów Panowie
kaboom

Anonimowy pisze...

No panowie, a co ze świtem polskiego komiksu internetowego, który miał miejsce w roku owym?

:)

Paweł "Trreker" Wojciechowicz pisze...

Swit Zywych Trupów?

Kuba Oleksak pisze...

To jest jakiś polski komiks internetowy?

Anonimowy pisze...

>To jest jakiś polski komiks internetowy?

To ironia czy pytanie postawione serio?

Kuba Oleksak pisze...

Poważne, niepoważne, pytanie jak pytanie.

Przyznam, że nie siedzę w polskim webkomiksie, zatem nie bardzo wiem, kiedy był świt tegoż, a na siłę nie chę się wymadrzać na temat czegoś, o czym mam bladę pojęcie.

Pharas pisze...

Tym razem moja lista jest w sumie w sporej części zbieżna z Twoją. Dodałbym np. Corto Maltese, drugą część Ligi i antologię "Człowiek w probówce". Zdaję sobie przy tym sprawę, że antologie z Egmontu nie miały zazwyczaj dobrej prasy. Moim zdaniem niesłusznie.