

Zbliżający się do swoich dziesiątych urodzin „The Goon” to jeden z najlepszych komiksowych seriali za Oceanem, który nie przez przypadek został nagrodzony pięcioma Eisnerami. „Zbir” to przede wszystkim wywołująca salwy śmiechu, bezpretensjonalna rozrywka na wysokim poziomie, ale nie tylko. Eric Powell z wielką elegancją oddaje hołd klasycznej, amerykańskiej pulpie. W cartoonowej konwencji autor pogodził ciężki slapstickowy dowcip z absurdalnym humorem w stylu Monty Pythona, gangsterski klimat lat trzydziestych z atmosferą tanich horrorów, lovecraftowe monstra z nieporadnymi zombiakami. Wychodzi z tego prawdziwie wybuchowa mieszanka, nieprzewidywalna i ciągle zaskakująca. Tak właśnie powinien wyglądać dobrze zrobiony mainstream.

Komiks szalonego Szweda przekracza wszelakie granice dobrego smaku, jest obrazoburczy, kontrowersyjny i budzący momentami odrazę, ale przy tym cholernie zabawny. Utrzymane w undergroundowej estetyce „Pixy” to utwór, w którym skrzące się czarnym humorem dowcipy mieszają się z koszmarną i przytłaczającą atmosferą beznadziei, obojętności i pesymizmu. To prawdziwie groteskowe dzieło, w którym z uśmiechem na twarzy zmierzamy do tragicznego końca. Szkoda tylko, że opowieść o wyskrobanych płodach, umierających budynkach i bogach z supermarketu w warstwie treści można zredukować właściwie do „punkowej” krytyki współczesnego społeczeństwa, uderzającej w jej konsumpcjonizm, poczciwą mieszczańskość i obojętność wobec „systemu” zniewalającego jednostkę.

Piękny komiksowy hołd dla komiksowej Złotej i Srebrnej Ery, przeznaczony głównie dla czytelników darzących sentymentem super-bohatrów. „Kingdom Come” można wpisywać w rewizjonistyczny nurt super-hero, ale w przeciwieństwie choćby do Alana Moore`a i jego „Strażników”, Mark Waid wcale nie chce uczłowieczyć i zdekonstruować człowieka w masce i pelerynie. Bohaterowie z „Przyjdź Królestwo” to wręcz boskie istoty, ale pomimo niesamowitej mocy, którą dysponują, mają typowo ludzkie słabości, z którymi muszą sobie radzić. Waid bardzo umiejętnie wplótł w właściwie klasyczną super-bohaterską nawalankę wątki religijne. Alex Ross, jako rysownik, doskonale pasuje do „Kingdom Come”. W komiksie pełno jest statecznych i bogatych w szczegóły portretów podstarzałych herosów i zastygłych scen monumentalnych walk, do którymi foto-realistyczna i pełna detali kreska rysownika pasuje jak ulał. Spod ręki Rossa i Waida wyszedł monumentalny barokowy fresk z super-bohaterami w roli głównej.

Nagrodzony na komiksowym festiwalu w Sierre komiks Anny Sommer to drobne dziełko, które z dramatem ma niewiele wspólnego. „Damskie Dramaty” to zbiór krótkich, humorystycznych opowiastek, z których bije kobiecość w całej swej różnorodności - od pociągającego erotyzmu, przez przewrotną ironią, aż po matczyne ciepło. Autorce udało się skutecznie unikać feministycznych klisz i genderowego doktrynerstwa, zrobiła komiks bezpretensjonalny i szczery. „Damskie Dramaty” to rzecz bardzo poetycka i wysublimowana, a zarazem niesłychanie przyjemna w odbiorze. Sommer rezygnuje ze standardowego podziału na kadry, a w lekturze nie przeszkadzają również dialogi – wbrew pozorom te zabiegi sprawiają, że komiks zyskuje na czytelności, narracja staje się bardziej dynamiczna, a rysunek bardziej estetyczny.

W porównaniu do „Damskich Dramatów”, „300” to dzieło wybitnie samcze. Dosyć swobodnie czerpiąca z podań historycznych opowieść o bitwie pod Termopilami jest, jak to często u Franka Millera bywa, historią dosyć prosta. „300” opowiada o obywatelskich cnotach, żołnierskim honorze i bohaterskim poświeceniu, a z jego potężnych kadrów na przemian epatuje szlachetny, antyczny patos i dzika, nieokiełznana agresja. Komiks pełen jest zapadających w pamięć scen, na czele z tą, w której Leonidas bezlitośnie morduje perskich posłów. Miller fenomenalnie oddaje grozę złamania odwiecznego prawa, które w konsekwencji zbliży Spartę do nieuniknionej wojny z Persją.

Szpiegowski dramat obyczajowy, w którym praca agentów w służbie Jej Królewskiej Mości w niczym nie przypomina przygód Jamesa Bonda. Bohaterowie i bohaterki „Za Królową i Ojczyznę” nie pijają wstrząśniętego martini i nie rozbijają się najnowszymi modelami Aston Martina. Mają zabijać na rozkaz i przeżyć do następnej misji. Greg Rucka stawia na maksymalny realizm. Napisał znakomity komiks sensacyjny, w pomimo tego, że akcja jest szczątkowa, trzyma w napięciu od pierwszej, do ostatniej strony. Właściwie cała seria jest znakomita i najchętniej na liści umieściłbym również pozostałe albumy z serii – „Spaloną ziemię” i Kryształową kulę”.

„Blaki” to komiks, jakich w Polsce się nie robi. Intrygujący, subtelny, szczery, inteligentny i wyciszony. Pozbawiony właściwie akcji, skupiony na rzeczach zwykłych i codziennych w życiu pewnego małego człowieczka, który wiesza pranie, spaceruje po okolicy, parzy herbatę, a przy tym, pewnie trochę z nudów, oddaje się rozmyślaniom. Konwerski ze Skutnikiem uniknęli pułapki zrobienia z Blakiego jakiegoś filozofa czy poety, to człowiek bliski swojemu czytelnikowi, swojski i zwyczajny. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki Skutnik „schował” się za scenariuszem (nota bene sam również jest autorem niektórych historii) – w „Blakim” grafika jest oszczędna, podkreśla i uwypukla dominującą rolę słowa w komiksie.

Gawronkiewicz, Mandragora, PL)
Komiks Grzegorza Janusza i Krzysztofa Gawronkiewicza zdobył prestiżową nagrodę w konkursie ogłoszony w pierwszej połowie 2003 roku przez wydawnictwo Glenat i telewizję Arte. „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona” to surrealistyczny kryminał, łamiący wszelakie prawidła opowieści detektywistycznych. Wystarczy spojrzeć na samego Otto Bohatera, który w swoim śledztwie kieruje się absurdalnymi przesłankami, nie potrafi dostrzec widocznym gołym okiem tropów i generalnie nie kieruje się żadną logiką w swoim postępowaniu. Janusz napisał znakomity scenariusz, pełen błyskotliwych niuansów, inteligentnego humoru i ciekawych rozwiązań fabularnych, lekki i wciągający, a Gawronkiewicz w swoim stylu pokazał magiczną Warszawę, w której miejsce ma akcja komiksu.

Kolejny komiks Frederika Peetersa, który zachwycił mnie swoimi „Niebieskimi Pigułkami”. Jednak tym razem, zamiast osobistej i kameralnej opowieści autobiograficznej dostaję opowieść o międzyplanetarnych podróżach i polowaniach na ryby potwory. Nie jest to jednak klasyczna historia science-fiction, bo cała ta konwencja posłużyła jedynie do pozornego odrealnienia świata i uniwersalizacji treści. Peeters opowiada o trudnych relacjach dwóch przyjaciół tytułowego Lupusa i Tony`ego, którzy znają się od zawsze. Wszystkie się zmieni, kiedy w ich życiu pojawia się kobieta, Saana, która zabierają ze sobą. I tak, jak nie jest to zwykła opowieść fantastyczna, tak nie jest to zwyczajny fabuła o trudnym wchodzeniu w dorosłość i o trójkącie miłosnym. Bo „Lupus” jest dziełem wybitnie anty-banalnym, uciekającym od klisz i schematów, niełatwym w lekturze, skrytym, którego odkrywa się bardzo powoli i nie wszystko jest wyrażone za pomocą dymków.

Długo zastanawiałem się czy na pierwszym miejscu nie umieścić „Lupusa”, ale padło w końcu na koszernych sportowców. „Golem i Gwiazdy Dawida” to historia o żydowskiej drużynie baseballowej, która przemierza Stany Zjednoczone lat dwudziestych ubiegłego wieku poszukując zarobku w mieczach z lokalnymi drużynami. Pod względem formalnym Sturm zrobił komiks bardzo nowoczesny, który udaje staroświecki. Pomijając już całą metaforyczną wymowę „Golema” odnoszącą się do tułaczego losu żydowskich emigrantów w Ameryce, to po prostu świetna i uniwersalna opowieść, która ma w sobie to coś, co nie pozwala oderwać się do komiksu od pierwszej, do ostatniej strony.
Tuż poza dychą: „Calvin i Hobbes #3: Jukon czeka!” (Bill Watterson, Egmont, USA). „Calvin i Hobbes” nie znaleźli się tuż poza listą, bo nagle, od trzeciego tomu Watterson prezentuje niższą formę, lecz dlatego, że chciałem wyróżnić inne znakomite albumy i postanowiłem, trochę wbrew rzeczywistej wartości komiksu, odstawić go na bok. Zmartwionych tak niesprawiedliwym potraktowaniem Calvina i jego pluszowego tygrysa zapewniam, że powróci w 2006 roku na swoje miejsce, to jest na wysoką pozycję w moim rankingu.
Największe rozczarowanie: Osiedle Swoboda (Michał Śledziński, Niezależna Prasa, PL). Czyli najbardziej przenoszona ciąża obrazkowa w historii polskiego komiksu. „Osiedle Swoboda” była jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier roku 2005. I niestety, straszliwie się na nim zawiodłem. Nie mogę powiedzieć, że seria Śledzia i Mariana jest kiepska, bo nie jest. Nowemu, kolorowemu „Osiedlu…” brakowało tego, co najbardziej ceniłem sobie w czarno-białej wersji – leniwego, miejskiego nastroju, żywego dialogu, złośliwej i trafnej obserwacji społecznej czy swobodnego humoru. Dostałem w zamian za to mafijną intrygę z narkotykami w tle, w której trup ściele się gęsto, latają kule i świszczą miecze, a główne role grają członkowie OPO, a przypadki Smutnego i jego ekipy pozostają gdzieś na boku. Dla mnie formuła komiksu akcji nie sprawdził się na swobodnych rewirach.
Pierwsza seria ekskluzywnych „Mistrzów Komiksu”. Egmont wiele ryzykował wydając kolekcję komiksów w limitowanym nakładzie i o wysokich cenach. Zaryzykował i odniósł sukces – pierwszy rzut nowych Mistrzów Komiksu, w którym znalazły się „Feralny Major”, „ Azyl Arkham”, „Kingdom Come” i „Legendy naszych czasów” sprzedał się bardzo dobrze, a zaproponowana przez wydawcę formuła „ekskluzywności” przyjęła się na polskim rynku. Nie mając zbyt wiele miejsca na dalsze dywagację w tym kierunku, jestem zdania, że sukces twardookładkowych Mistrzów wyrządził szkodę tak rynkowi, jak i samemu wydawcy. Egmont dołożył wielu starań, aby właściwie od zera stworzyć masowy rynek komiksowy w Polsce, który byłby bliski standardom europejskich, przy zachowaniu wszystkich proporcji. Albumy komiksowe, których ceny oscylują w okolicach stu złotych były krokiem wstecz, w kontekście tak prowadzonej polityki wydawniczej. Sukces pierwszych Mistrzów zachęcił Egmont do wprowadzania kolejnych kolekcji w twardej oprawie – Obrazów Grozy i Plansz Europy. Wydawano ekskluzywnie to, co można było wydać w formie zwykłego tpb, bo tak był prościej – czytelnik miał gwarancję, że pozna serię w całości, a niewielki nakład gwarantował szybką sprzedaż. Szkoda tylko, że takie praktyki przyczyniły się do zamknięcia komiksu w jeszcze węższym getcie miłośników, których stać na swoje oryginalne hobby.
Komiksy spod znaku Byka. W 2005 do gry wkroczył nowy komiksowy wydawca. Taurus Media miało mocne wejście na rynek („300” Franka Millera), a z czasem w jego ofercie pojawiło się sporo wartościowych i różnorodnych pozycji („Zbir”, „Żywe Trupy”, „Za Królową i Ojczyznę”, „Whiteout”, „WE3”). Wszystkie znaki na niebie i ziemie wskazywały, że warszawski edytor mocno wpłynie na kształt rynku komiksowego w Polsce, a niektórzy już zdążyli zdetronizować Egmont i koronować nowego potentata. Niestety, Taurusowi nie udało się zawojować rynku i dzisiaj, w 2008 roku, wegetuje, wydając kilka (całkiem niezłych) komiksów rocznie. I właściwie nie mogę do końca zrozumieć, dlaczego tak się stało. Ktoś może mi to wyjaśnić?
W tym samym roku swoją komiksową działalność zainicjowało również Manzoku od wznowienia „Podróży smokiem Diplodokiem” oraz Dom Komiksu.Odejście Willa Eisnera. W Lauderdale Lakes na Florydzie, 3 stycznia 2005 roku zmarł Will Eisner. Miał 87 lat. Uznawany jest ze jednego z najwybitniejszych komiksowych twórców amerykańskich, który tworzył pierwsze, nowoczesne „graphic novels” i wywarł niebagatelny wpływ na rozwój obrazkowego medium. Komiksy tworzył od ponad 60 lat. Był ojcem „Spirita”, autorem licznych komiksów prasowych i twórcą znakomitych powieści graficznych, znanych także na polskim rynku – „Kontraktu z Bogiem” i „Nowego Jorku”. W 1988 jego imieniem została nazwana komiksowa nagroda przyznawana na konwencie w San Diego.
Wydanie „Tfffffuj! Do bani z takim komiksem!”. Kiedy okazało się, że żaden z polskich wydawców nie kwapi się do wydania nowego komiksu Tadeusza Baranowskiego, autor nie zrażając się sytuacją na rynku, postanowił wydać ostatni album z przygodami Nerwosolka i Etymologii własnym sumptem. No, może nie do końca – w 2004 roku „założył” Grupę Wsparcia Profesora Nerwosolka, w ramach której, miłośnicy twórczości Baranowskiego bezpośrednio sfinansowali wydanie kolekcjonerskiego albumu. „Tfffffuj!..” ukazał się w cenie 250 złotych, co chyba do dziś pozostaje rekordem w cenie okładkowej i w nakładzie 550 egzemplarzy, do których autor dołączał liczne bonusy – reprodukcję medalu, który otrzymał w Belgii czy film animowany z Kudłaczkiem i Bąbelkiem. Jeszcze do niedawno można było dostać dwa ostatnie albumy. Działalność GWPN trwa do dziś i Baranowski proponuje kolejne komiksy w takim „systemie sprzedaży”.
Żenada roku – polski komiks polityczny. Gorące wydarzenia na polskiej scenie politycznej podziałały w roku 2005 bardzo inspirująco na komiksowych twórców. Najpierw, w maju pojawili się „Toaletnicy, czyli politycy na wakacjach” - komiks w formie… papieru toaletowego. Po prawdzie nie był to żaden komiks, tylko rysunek satyryczny powtórzony na przestrzeni całej rolki. I to raczej dosyć cienki - pod każdym względem. W październiku zadebiutował pierwszy web-komiks o IV RP. Sceny z życia radzącej koalicji, czyli „Chomiks” Artura Kurasińskiego okazał się sporym sukcesem – doczekał się papierowego wydanie, a przez jakiś czas nawet „występował” w radiu TOK FM. Próba reanimacji znanego z telewizji programu satyrycznego „Polskie Zoo” w formie obrazkowej okazała się kompletną klapą. Nakładem Mandragory ukazał się tylko jeden numer „Polskiego Zoomiksu” ze scenariuszem Marcina Wolskiego i rysunkami Bartosza „Termosa” Słomki. No cóż, wypada tylko powiedzieć – taki mamy komiks polityczny, jaką mamy politykę.
W 2005 roku Wrak.pl, autorski serwis komiksowy obchodził swoje piąte urodziny, a internetowa Esensja świętowała swój 50 numer.