Błogosławieństwo George'a Lucasa na korzystanie z wątków, postaci, czy innych elementów z uniwersum "Gwiezdnych Wojen" na rynku wyrobów popkulturowych jest w praktyce gwarantem komercyjnego sukcesu. Świetnym tego przykładem jest Dark Horse Comics. Amerykańskie wydawnictwo komiksowe od 1991 roku jest w posiadaniu franczyzy na historyjki obrazkowe z imperium "Star Wars" i ze sporym powodzeniem z niej korzysta.
Choć w swojej ojczyźnie bohaterowie z mieczami świetlnymi i laserowymi blasterami wciąż pozostają w cieniu ubranych w kolorowe trykoty super-herosów, to i tak radzą sobie dobrze. W Polsce natomiast sytuacja ma się zupełnie inaczej. Komiksy spod znaku Marvela i DC nie mogą przyjąć się na naszym rynku, w przeciwieństwie do pozycji ze świata "Star Wars", w które obfitują półki w kioskach i księgarniach.
Potrzeba było czterech podejść, aby opowieści z odległej galaktyki zakorzeniły się na naszym rynku. W zamierzchłych czasach TM-Semic nie udało się opublikować do końca "Mrocznego Imperium". Okres największej prosperity komiksowej próbował wykorzystać Amber, zajmujący się wydawaniem powieści ze świata Gwiezdnych Wojen. Wiele nie zwojował, proponując kilkudziesięciostronicowe zeszyty w twardych oprawach i w horrendalnych cenach. Nieco później Mandragora zastosowała wariant odwrotny – taniej, ale w niższym standardzie edytorskim. Wynik był ten sam. Wreszcie udało się Egmontowi, choć gwoli ścisłości trzeba zaznaczyć, że dopiero za drugim podejściem. Może to świadczyć tylko o tym, że redaktorzy największej oficyny komiksowej w Polsce umieją wyciągać błędy z własnych niepowodzeń. Dzisiaj w kioskach można nabyć kolejny numer wysokonakładowego miesięcznika w przystępnej cenie, a co kwartał – wydanie specjalne o zwiększonej objętości. W księgarniach natomiast czekają wydania zbiorcze najlepszych opowieści z uniwersum SW. Do serii "Dziedzictwo" (w sumie ukazało się pięć albumów) i "Mroczne Czasy" (dwa albumy) dołączył kolejny cykl – Rycerze Starej Republiki.
Pierwszy zeszyt serii "Knights of the Old Republic" został wydany w styczniu 2006 roku i właściwie z miejsca stał się jednym z gwiezdnowojennych hitów. Cała historia zaplanowana jest w sumie na 50 zeszytów (zebranych w 9 albumach), a jej finał ujrzy światło dziennie w lipcu tego roku. Historia rozgrywa się podczas Wojen Mandaloriańskich, prawie cztery tysiące lat przed narodzinami Luke'a Skywalkera. W skomplikowanym kontinuum seria jest sequelem komiksowych historii z "Tales of the Jedi", a prequelem niezwykle popularnych gier komputerowych "Star Wars: Knights of the Old Republic".
W "Początku", pierwszym rozdziale opowieści, czytelnik jest świadkiem masakry młodych padawanów na ogarniętej wojną planecie Taris. O morderstwo swoich przyjaciół zostaje oskarżony Zayne Carrick, kandydat do tytułu najbardziej pechowego rycerza Jedi w historii. Tak naprawdę był on świadkiem całego zajścia i widział, jak mistrzowie zabijają swoich uczniów. Teraz, uciekając przed swoimi nauczycielami, wraz z przypadkowo napotkanymi sprzymierzeńcami, będzie musiał dowieść swojej niewinności przed Radą Jedi.
Nie ma się, co oszukiwać – "Rycerze Starej Republiki" to pulpa pełną gębą, dodatkowo mieląca ciągle te same motywy, które znamy z oryginalnej Trylogii, tylko w innych dekoracjach. Skrypt autorstwa Johna Jacksona Millera zapowiada typową opowieść przygodową z elementami humorystycznymi i wątkiem wielkiej konspiracji w tle. Autorowi trafiają się niewielkie wpadki, ale całość czyta się nieźle – o ile oczywiście tematyka gwiezdnowojenna jest znana potencjalnemu odbiorcy. Oprawa wizualna również stoi na solidnym poziomie, jak na masową produkcję.
Przyznam, że dla mnie, fana filmowych "Gwiezdnych Wojen", fenomen Expanded Universe, czyli wszystkich pozycji książkowych, komiksowych czy multimedialnych rozwijających mitologię kosmicznej sagi, jest zupełnie niepojęty. Niemniej cieszę się, że komiksy spod znaku "Star Wars" tak dobrze przyjęły się na polskim rynku. Fajna sprawa, że ludzie je kupują i czytają, bo zadaniem tych komiksów, podobnie jak recenzowanego przeze mnie niedawno "Fantasy Komiks" , jest oswajanie czytelników z obrazkowym medium w Polsce i rozpieszczanie starwarsowego fandomu na ziemi polskiej.
Choć w swojej ojczyźnie bohaterowie z mieczami świetlnymi i laserowymi blasterami wciąż pozostają w cieniu ubranych w kolorowe trykoty super-herosów, to i tak radzą sobie dobrze. W Polsce natomiast sytuacja ma się zupełnie inaczej. Komiksy spod znaku Marvela i DC nie mogą przyjąć się na naszym rynku, w przeciwieństwie do pozycji ze świata "Star Wars", w które obfitują półki w kioskach i księgarniach.
Potrzeba było czterech podejść, aby opowieści z odległej galaktyki zakorzeniły się na naszym rynku. W zamierzchłych czasach TM-Semic nie udało się opublikować do końca "Mrocznego Imperium". Okres największej prosperity komiksowej próbował wykorzystać Amber, zajmujący się wydawaniem powieści ze świata Gwiezdnych Wojen. Wiele nie zwojował, proponując kilkudziesięciostronicowe zeszyty w twardych oprawach i w horrendalnych cenach. Nieco później Mandragora zastosowała wariant odwrotny – taniej, ale w niższym standardzie edytorskim. Wynik był ten sam. Wreszcie udało się Egmontowi, choć gwoli ścisłości trzeba zaznaczyć, że dopiero za drugim podejściem. Może to świadczyć tylko o tym, że redaktorzy największej oficyny komiksowej w Polsce umieją wyciągać błędy z własnych niepowodzeń. Dzisiaj w kioskach można nabyć kolejny numer wysokonakładowego miesięcznika w przystępnej cenie, a co kwartał – wydanie specjalne o zwiększonej objętości. W księgarniach natomiast czekają wydania zbiorcze najlepszych opowieści z uniwersum SW. Do serii "Dziedzictwo" (w sumie ukazało się pięć albumów) i "Mroczne Czasy" (dwa albumy) dołączył kolejny cykl – Rycerze Starej Republiki.
Pierwszy zeszyt serii "Knights of the Old Republic" został wydany w styczniu 2006 roku i właściwie z miejsca stał się jednym z gwiezdnowojennych hitów. Cała historia zaplanowana jest w sumie na 50 zeszytów (zebranych w 9 albumach), a jej finał ujrzy światło dziennie w lipcu tego roku. Historia rozgrywa się podczas Wojen Mandaloriańskich, prawie cztery tysiące lat przed narodzinami Luke'a Skywalkera. W skomplikowanym kontinuum seria jest sequelem komiksowych historii z "Tales of the Jedi", a prequelem niezwykle popularnych gier komputerowych "Star Wars: Knights of the Old Republic".
W "Początku", pierwszym rozdziale opowieści, czytelnik jest świadkiem masakry młodych padawanów na ogarniętej wojną planecie Taris. O morderstwo swoich przyjaciół zostaje oskarżony Zayne Carrick, kandydat do tytułu najbardziej pechowego rycerza Jedi w historii. Tak naprawdę był on świadkiem całego zajścia i widział, jak mistrzowie zabijają swoich uczniów. Teraz, uciekając przed swoimi nauczycielami, wraz z przypadkowo napotkanymi sprzymierzeńcami, będzie musiał dowieść swojej niewinności przed Radą Jedi.
Nie ma się, co oszukiwać – "Rycerze Starej Republiki" to pulpa pełną gębą, dodatkowo mieląca ciągle te same motywy, które znamy z oryginalnej Trylogii, tylko w innych dekoracjach. Skrypt autorstwa Johna Jacksona Millera zapowiada typową opowieść przygodową z elementami humorystycznymi i wątkiem wielkiej konspiracji w tle. Autorowi trafiają się niewielkie wpadki, ale całość czyta się nieźle – o ile oczywiście tematyka gwiezdnowojenna jest znana potencjalnemu odbiorcy. Oprawa wizualna również stoi na solidnym poziomie, jak na masową produkcję.
Przyznam, że dla mnie, fana filmowych "Gwiezdnych Wojen", fenomen Expanded Universe, czyli wszystkich pozycji książkowych, komiksowych czy multimedialnych rozwijających mitologię kosmicznej sagi, jest zupełnie niepojęty. Niemniej cieszę się, że komiksy spod znaku "Star Wars" tak dobrze przyjęły się na polskim rynku. Fajna sprawa, że ludzie je kupują i czytają, bo zadaniem tych komiksów, podobnie jak recenzowanego przeze mnie niedawno "Fantasy Komiks" , jest oswajanie czytelników z obrazkowym medium w Polsce i rozpieszczanie starwarsowego fandomu na ziemi polskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz