wtorek, 4 maja 2010

#440 - Dziennik podróżny

Nie ukrywam, że z niecierpliwością oczekiwałem polskiej edycji kolejnych po "Blankets. Pod śnieżną kołderką" dzieł Craiga Thompsona. W końcu wspominany komiks, jedno z największych objawień ostatniej dekady, wywarł na mnie ogromne wrażenie. I wreszcie, dzięki wydawnictwu timof comics, można przeczytać "Żegnaj, Chunky Rice" i "Dziennik podróżny".

"Dziennik podróżny" nie jest albumem komiksowym sensu stricto. To raczej zbiór impresji, rysunków i krótkich komiksów dokumentujący zagraniczne wojaże amerykańskiego rysownika. Co nie zmienia faktu, że nadrzędna opowieść zawarta na łamach tej książki jest dość spójna. Właśnie, nadrzędna opowieść, bo struktura graficzna aż tak spójna nie jest, wszak bardzo precyzyjne, wręcz realistyczne rysunki sąsiadują, z lekkim i pośpiesznym cartoonem. Jednak to absolutnie nie przeszkadza, skoro to dziennik, to przecież jest on odbiciem humorów autora i jego chęci lub niechęci do dokumentowania. A jak już jestem przy ilustracjach, to zasługują one na najwyższe uznanie; zarówno plansze bardzo komiksowe, jak i te "zwykłe" ilustracje. Elastyczność Thompsona jako rysownika jest imponująca.

Przede wszystkim "Dziennik podróżny" jest fascynującą książką. Myślę jednak, że inne akcenty będą zajmujące dla czytelników "przypadkowych" i tych, którzy "mocno siedzą w komiksach". Thompson oprócz opisywania różnych przypadków jakie go spotkały podczas pobytu w Europie czy w Maroku i wyjątków z kultury/codziennego życia tubylców jakie zaobserwował, pokazuje nam Polakom, będącym wciąż na peryferiach komiksowego świata, jak wygląda życie autorów komiksów "z prawdziwego zdarzenia". Dla mnie zapiski z wizyty u Lewisa Trondheima czy z promocyjnego tournee były na pewno jednymi z ciekawszych momentów "Dziennika". Jako fana komiksu mnie to fascynuje, takie podglądanie "wielkich" naszego światka, jako scenarzystę-wannabe... no cóż, też bym tak chciał.

Ten album mówi też sporo o Thompsonie jako człowieku*. Jest on osobą bardzo łatwo popadającą w depresję, lubiącą się nad sobą użalać (co momentalnie wywołało u mnie ogromną sympatię). I cały "Dziennik" jest utrzymany w takiej atmosferze wyznań człowieka, który jest bardzo samotny, nieszczęśliwy i tylko czasami, najczęściej gdy spotka jakąś nową życzliwą osobę lub kogoś kogo znał już wcześniej, w jego zapiski wkrada się więcej optymizmu. I właśnie klimat albumu jest jakby podzielony na dwie części. Depresyjna i smutna opowieść o wyprawie do Maroka i swobodniejsza, dużo cieplejsza, a nawet pełna humoru relacja z wojaży europejskich.

"Dziennik podróżny" to bardzo ważna publikacja na naszym skromnym rodzimym rynku. Powodów jest kilka: po pierwsze to po prostu świetnie opowiedziana zajmująca historia; po drugie być może nie do końca komiksowa forma będzie łatwiej przyswajalna dla czytelników nie czytających na co dzień historii obrazkowych; po trzecie wreszcie, to wgląd dla nas – fanów/twórców w życie i różne aspekty pracy komiksowej gwiazdy. I za to należą się głębokie ukłony Timofowi i ekipie. Także kupcie "Dziennik". Warto.

* Oczywiście tu można wejść w długą dygresję na temat tego, na ile obraz autora jest prawdziwy, a na ile jest czysto artystyczną kreacją; ale może tego typu rozważania zostawię na inną chwilę.

2 komentarze:

Kingpin pisze...

Przepraszam, że zwracam uwagę, ale powinno być "sensu stricto".

Daniel Gizicki pisze...

uuu
dzięki Kingpinno

(Łukaszu popraw proszę...)