"American Born Chinese" Gene'a Luena Yanga to jeden z tych komiksów, którymi teoretycznie można dowodzić, że literatura w obrazach pod względem jakości dorównuje tej klasycznej, co od obrazów zazwyczaj stroni. Przynajmniej ja po raz pierwszy usłyszałem o tym tytule w takim właśnie kontekście, z uwagi na wyróżnienia jakie zdobył w rywalizacji z "normalnymi" książkami - finalista National Book Award w kategorii Young People's Literature w 2006 roku, zdobywca nagrody im. Michaela L. Printza w roku 2007 oraz wyróżnienia National Book Foundation. Dodajmy do tego jeszcze stricte komiksowego Eisnera w kategorii "Best New Graphic Album" - i wychodzi na to, że mamy do czynienia z dziełem docenianym zarówno w hermetycznym środowisku, jak i poza nim. Co się rzadko zdarza.
(uwaga na spojlery!)
"American Born Chinese" to trzy różne historie, które splatają się w zaskakującym acz nieco wydumanym finale:
1) adaptacja tradycyjnej chińskiej legendy o Małpim Królu, co chciał być równy bogom, zapominając że jest jedynie małpą. Za co zostaje surowo karany - tak długo, póki nie zmądrzeje;
2) opowieść o dzieciństwie i dorastaniu Jina Wanga, syna chińskich imigrantów - "Transformersy" w telewizji w latach 80. XX wieku, pierwsza przyjaźń, pierwsze rozterki miłosne, problemy z rasową samoakceptacją (Jin bardzo chciałby być biały, żeby lepiej dopasować się do kaukaskich kolegów). Wszystko przy wszechobecnym, nieszczególnie brutalnym acz dość źle skrywanym rasizmie kolegów i nauczycieli. "Jin Wang" brzmi niemal identycznie jak "Gene Yang", bez większego ryzyka można by go uznać za alter ego autora;
3) utrzymana w konwencji sitcomu (onomatopeje śmiechu i oklasków zza kadrów) historia Danniego, nastoletniego białego Amerykanina, który po raz kolejny, jak co roku, gości swojego chińskiego kuzyna Chin-kee ("kuzyn Żółtek" en polonais) - indywiduum będące reminiscencją wszelkich negatywnych stereotypów nt. Chińczyków. I jak co roku, Chin-kee do cna kompromituje Danniego w oczach szkolnych kolegów...
Każda z tych porozkawałkowanych nowelek to mniej lub bardziej wnikliwe studium postaci, które gdzieś tam kiedyś zagubiły swoją własną tożsamość na rzecz czegoś innego, tylko z pozoru lepszego. Główną rolę w tym całym korowodzie pełni Jin, który z czasem przekształca się w (spoiler! spoiler!) Danniego, zatracając własną azjatycką duszę, pozornie stając się osobą o w pełni "białym rodowodzie". Prawie jak Transformersi z ukochanej w dzieciństwie kreskówki, którzy ze swoją zdolnością do szybkiej zmiany i adaptacji wyrastają na istotny symbol w całej historii. Jin, z pomocą szkolnego przyjaciela i Małpiego Króla, w końcu odnajduje się jako Chińczyk. Zakończenie jednak nie wydaje mi się w pełni pozytywne, trudno bowiem oprzeć się wrażenie, że Jin teraz pójdzie w drugą stronę i zamknie się w swoim chińskim getcie.
Teoretycznie można próbować odczytywać dzieło Yanga nieco szerzej, o ogólnych problemach z akceptacją własnego kulturowego dziedzictwa, analizować przewijający się przez karty komiksu motyw zmiany postaci, kostiumów asekuracyjnie skrywających przed światem prawdziwe oblicza, usilnym dążeniu do przynależności do bardziej prestiżowych grup społecznych... Tylko po co? Wyraźnie widać, że ta powieść graficzna przeznaczona jest przede wszystkim dla amerykańskich Azjatów i odnosi się do ich własnych problemów z adaptacją w "białej Ameryce", wnioskując po wypowiedziach w wywiadach i blurpach na okładce.
Nic tu po nas, białasach.
Technicznie jest bardzo ok. Yang dobrze rozumie język komiksu, włada lekką krechą (chociaż kolorysta miejscami kładzie lekkość rysunku Yanga), umiejętnie prowadzi narrację. Czasami w uroczy sposób bawi się formą medium - śmiech z offu, docieranie poza granice uniwersum (tzn. kadrów) itp. To są chyba właśnie najlepsze momenty całej historii, plus sprawność i fantazja w opowiadaniu historii.
Ten komiks jakoś specjalnie nie kopie po jajach, nie ma sensu też naciskać na polskich wydawców, żeby wydali (zresztą chyba żaden z nich się do tego specjalnie nie śpieszy). Warto jednak kojarzyć tytuł, warto przeczytać jak się gdzieś na to trafi. Bardzo dobrze napisany i zrealizowany kawałek komiksu, uznawanie go jednak za jednego z klasyków gatunku to chyba jednak lekka przesada.
P.S. W "American Born Chinese" występuje tak rzadko widoczny w światowej popkulturze (a tak często wyczekiwany przez patriotów) tzw. 'polski wątek'! Mianowicie, podstawówkowy osiłek nosi polskie nazwisko i generalnie wygląda jak typowy bohater "polish jokes" - tłusty, głupi, brutalny, na szkolnym zdjęciu dłubie w nosie i zjada własne gluty, z małym Jimem bawi się w "Żydów" (przez zakładanie matczynego biustonosza na głowę, co chyba ma imitować pejsy). Charming, zwłaszcza jak się czyta wywiady z Yangiem, gdzie skarży się na rasizm i tłumaczy dlaczego szkoła pełna rasistów została nazwana imieniem Pata Oliphanta, znanego w Stanach rysownika satyrycznego.
czwartek, 13 maja 2010
#450 - American Born Chinese
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz