środa, 21 października 2009

#278 - Trzy w jednym - relacja ze spotakań z Marvano, KRLem i Ivanem Brunem

Forma dzisiejszej notki będzie nieco odbiegać od wczorajszego zapisu wywiadu z Peterem Milliganem. Łączona relacja ze spotkań z Marvano, KRLem i Brunem będzie bardziej swobodna i skrótowa. Mam nadzieję, że okaże się przydatna tym, którzy w Łodzi nie mogli się pojawić, a zależało im na posłuchaniu co ma do powiedzenia, któryś z tych twórców. W tych trzech sprawozdaniach, w których starałem się uchwycić jak najwięcej z tego, co mówili goście, znajdują się również moje subiektywne wrażenie ze spotkań z Belgiem, Polakiem i Francuzem.


Rozmowa Kamila Śmiałkowskiego z Markiem van Oppenem rozpoczęła się od omawiania "Berlinu", który miał premierę na łódzkiej imprezie. Jak się okazało, Marvano nigdy nie był w stolicy Niemiec. Pisząc o rzeczach, które właściwie nie istnieją, których już nie ma, musiał spędzić bardzo wiele czasu w archiwach, przeglądając mnóstwo dokumentów i wdychając tony kurzu. Ale poszukiwanie materiałów to ta część procesu twórczego, którą Mark lubi najbardziej. W kontekście jego dotychczasowej pracy, trylogia "Berlin", której był scenarzystą i rysownikiem, była raczej skokiem w bok, chociaż przyznał, że pracuje obecnie nad innym tytułem, utrzymanym w podobnej konwencji. Marvano nie miał pojęcia, że ktoś inny za Oceanem tworzy komiks pod takim samym tytułem (chodzi oczywiście o "Berlin" Jasona Lutesa), choć był przekonany, że niemiecka stolica była zapewne interesującym tematem dla wielu pisarzy. Dla niego Berlin stanowi bardzo ważne miejsce na mapie Europy. To tutaj narodził się nazizm, tutaj swój początek miały dwie wielkie wojny, tędy przebiegała Żelazna Kurtyna i tu upadał komunizm. Berlin to bardzo ważne miasto w nowoczesnej historii, które w znacznym stopniu wpłynęło na kształt całego świata.

Jego przyjaźń i współpraca z Joe Haldemanem rozpoczęła się od "Wiecznej Wojny". Lektura książki wywarła na nim wielkie wrażenie i uznał, że mógłby coś takiego narysować. Na pewnym konwencie w Brighton Marvano pokazał kilka szkiców, które bardzo spodobały się Haldemanowi i to właściwie cała historia powstania tego komiksu. Okazało się, że był to początek współpracy dwóch twórców – później pracowali nad znanymi przez polskich czytelników "Wieczną Wolnością" i "Dallas Barrem". Marvano długo nie wiedział, jak ważnym komiksem "Wieczna Wojna" dla Polaków była, dopóki nie zorientował się, że jego komiks ukazał się w momencie, gdy komunizm w Polsce się wykrwawiał i był jedną z pierwszych "powieści graficznych". Porównując "Wieczną Wojnę" z "Wieczną Wolnością", wyżej stawia ten drugi tytuł. Uważa go za znacznie głębszy, ciekawszy, napisany przez człowieka o dwadzieścia lat starszego. Widać, że zarówno twórca, jak i jego dzieło dojrzały. "Wojna" jest mądra, ale "Wolność" mądrzejsza. To bardzo dobry argument przy całej krytyce, która spadła na sequel. Na pytanie Repka odnośnie adaptacji trzeciej części trylogii, czyli "Wiecznego Pokoju", Marvano odpowiedział "na razie nie ma takich planów". Wraz z Haldemanem pracują nad projektem o bardzo wymownym tytule - "1968" będzie komiksem odnoszącym się bezpośrednio do wojennych doświadczeń Haldemana z Wietnamu i niemożności powrotu do kraju, który zostawił.

Marvano sprawił wrażenie osoby oddanej swojej pracy. Czuć, że tworzenie komiksów jest dla niego bardzo ważne i nie cierpi na "komiksowy kompleks". Nie wstydzi się tego, że robi komiksy. Nie musi na każdym kroku udowadniać wszystkim, że komiks może podejmować ważne problemy, bo przecież podejmuje. Mówił mądrze, ale bez kaznodziejskiego napuszenia. Martwił się tym, że ludzie zapominają o przeszłości, o historii i bezmyślnie uciekają w przyszłość Nie ma nic złego w rozwoju, lecz trzeba wiedzieć skąd się przyszło. W Polsce jest to zapewne mniej widoczne, bo nasz kraj został bardzo mocno doświadczony przez historię i jej pamięć jest wciąż świeża, ale wiele narodów, jak na przykład Belgowie, bardzo szybko zapomina o swojej przeszłości. Amnezja skazuje ich kraje na ciągłe przerabianie tych samych lekcji, powtarzanie tych samych błędów. Marvano swoimi pracami chce przekazać coś czytelnikom. Cały ten sztafaż science-fiction służy jako środek do celu, a nie cel sam w sobie. To nośnik, sposób opowiadania historii, poruszenia pewnych problemów w przystępny i zrozumiały sposób.

Belgijski autor nie ma najmniejszego problemu z wydaniami zbiorczymi. Na patrzy na integrale, jako na lata ciężkiej pracy, ściśnięte w jeden tomik. Bo liczy się zawartość. A radość z wydania pojedynczego albumu czy wydania zbiorczego nadal pozostaje ta sama.


Spotkanie z zabójcą polskiego komiksu Karolem "KRLem" Kalinowskim przebiegało w bardzo sympatycznej i kameralnej atmosferze za sprawą prowadzącego Łukasza Babiela, który na festiwalu dorobił się zaszczytnego tytułu Redaktora. W założeniach spotkanie miało być warsztatami scenariuszowymi, ale wyszło według klasycznego schematu pytanie-odpowiedź. Karol opowiadał głównie o premierowej "Łaumie", która dostała najwięcej głosów od publiczności w konkursie na komiks roku 2008, a nagrodę i tak zgarnął Jeż Jerzy. Z rozbrajającą szczerością stwierdził, że wtręty autobiograficznie w jego ostatnim komiksie pojawiły się po części z lenistwa. Gdyby ojciec Dorotki był na przykład szewcem, KRL musiałby przerobić mnóstwo materiałów żeby zobaczyć jak wygląda pracownia szewska, w jakiej pozycji pracuje, jakie ma narzędzia. Tego problemu nie będzie, jeśli bohater będzie rysownikiem. Oczywiście te biograficzne wtręty, detale, które podporządkowane są historii. Co do eksperymentu z opublikowaniem 1/3 albumu w sieci, to KRL nie ma z tym żadnego problemu. Jeśli miałoby to tylko podnieść sprzedaż, jest gotów puszczać w Internecie nawet połowę zawartości swoich albumów. Takie pytanie powinno być raczej skierowane do wydawcy, choć wróbelki ćwierkają, że akurat "Łauma" w Łodzi sprzedała się na pniu.

Jeśli chodzi o charakterystyczne zamiłowanie KRLa do bohaterów dziecięcych to po prostu tak wychodzi. Autor "Łaumy" lepiej dogaduje się z dzieciakami, które przychodzą do niego, do biblioteki, niż z dorosłymi. Jeśli im się coś nie podoba, to po prostu mówią, na co wielu dorosłych po prostu nie stać i zaczynają kręcić. Dzieciństwo to wdzięczny temat dla twórcy, ale KRL nie tworzy swoich komiksów dla dzieci. Nie rozumie, dlaczego do "Łaumy" przylgnęła etykietka komiksu dla dzieci, bo w założeniach miał to być utwór all-age, coś w stylu "Muminków", przy których frajdę będą mieli zarówno dorośli, jak i małoletni odbiorcy. Dlatego właśnie nie unikał przekleństw, za namową Śledzia, które zawęziłoby mu audytorium. Pierwotnie "Łauma" miała być opowiadaniem, ale ta koncepcja bardzo szybko upadła. Zanim KRL zabrał się do pisania, już zaczął rozrysowywać story-boardy. A jeśli już zahaczamy o wątek literacki, to autor "Yoela" przyznał, że chciałby kiedyś napisać ilustrowaną książkę. Ale nie dlatego, że jest zmęczony komiksem. Chciałby, żeby jego czytelnicy choć raz nie czuli się gorsi, gdy pożyczają czy kupują komiks, od tych którzy to samo robią z książką.

Kończąc wątek "Łaumy" KRL wspomniał jeszcze o gościnnym występie Jakuba Rebelki. To właściwie zasługa Łukasza, który zauważył, że w scenariuszu zabrakło sceny oddzielającej jeden dzień, od drugiego i zaproponował scenę nocnego koszmaru w stylu Rebelki. Karol przyznał mu rację i przygotował taką sekwencję, a kiedy Szymon Holcman ją zobaczył stwierdził – "Hmm, to wygląda całkiem jak Rebelka. To może jego poprosimy o narysowanie tej sceny?". I oto cała historia.

Jeśli chodzi o projekty, nad którymi KRL ślęczy obecnie, to wiadomo, że nie będzie to obiecana seria ("New Kids on the Blok"?) dla KG. "Serię się nie sprzedają" i tyle w tym temacie. Natomiast inaczej rzecz się ma z "Ostatnią Kroniką", która znowu wylądowała na bocznicy ze względu na genialny pomysł, który zaprząta obecnie uwagę autora "Łaumy". KRL raczej nieprędko do tego tytułu wróci, a bardzo by chciał. Dużo frajdy sprawiło mu projektowanie postaci, kosmicznych pojazdów i prace były już mocno zaawansowane. Problem z "Ostatnią Kroniką" polega na tym, że była pomyślana jako komiks, a nie jako opowieść.

Kalinowski poruszył również tematy, na które dosyć mocno wypowiadał się na swoim blogu czy forach, czyli zasadności robienia antologii lesbijskiej i działalności pewnego komiksologa. Uronił również łezkę nad "Produktem", który był dla niego prawdziwą szkołą robienia komiksów. KRL okazał się nad wyraz skromnym, czy wręcz nieśmiałym facetem, który spuszczał oczy, gdy robiono mu zdjęcia i nie kwapił się do buńczucznych wypowiedzi o tym, jak jego komiksy są genialne i przełomowe, jak mają w zwyczaju niektórzy.


Ivan Brun, po którym spodziewałem się mnóstwa punkowej energii, okazał się nadzwyczaj spokojnym i wyciszonym człowiekiem, nieco w typie francuskiego intelektualisty. Prowadzący z nim spotkanie Szymon Holcman na początku rozmowy skupił się na jego polskim debiucie, czyli świetnie przyjętym "Bez Komentarza". Okazało się, że dopiero po wydaniu tego albumu, Ivan zdecydował, że zajmie się tworzeniem komiksów na poważnie. Jego poprzednie prace nie wychodziły poza punkowe getto. Paradoksalnie, praca pełna drastycznych scen seksu i przemocy dotarła do masowego odbiorcy, ale samego Bruna to nie dziwi – pisze o ważnych sprawach i czytelników to interesuje. Okazało się, że były plany wydania "Bez Komentarza" na rynku amerykańskim, ale wydawca stwierdził, że "jest zbyt brutalny". Bruna ucieszyło, że jego komiks znalazł się w ścisłej selekcji na festiwalu w Angouleme i został ciepło przyjęty przez krytyków i czytelników, ale nie przełożyło się to na jego sprzedaż. Cieszy się również, że wreszcie za pracę nad opowieścią obrazkową otrzymał godziwą zapłatę, gdyż do tej pory, pracujący dla małych wydawców, mógł liczyć ewentualnie na jakąś premię w przypadku naprawdę dobrej sprzedaży. Los chciał, że taką właśnie małą oficynę komiksów kupił potentat na francuskim rynku, czyli Glenat.

Prowadzący wprost spytał Bruna o jego zaangażowanie – czy jawnie lewackie poglądy, które pojawiają się w jego komiksach, są jego poglądami. Brun ze spokojem odpowiedział, że owszem, są to jego poglądy, ale odżegnuje się jakiegokolwiek zaangażowania i stronniczości. On jest obserwatorem i w swoich pracach stara przedstawić się jedynie obiektywną prawdę. Pisze o tym, jak w rzeczywistości działa kapitalizm, stroniąc o jakiejkolwiek propagandy. Ta wypowiedz autora "Bez Komentarza" dała mi sporo do myślenia i pokazała, jak wygląda postrzeganie lewicowość we Francji. Ocenę tego, co pokazuje na kartach swoich komiksów, pozostawia swoim czytelnikom. Ma świadomość, że swoimi pracami nie zmieni świata, ale liczy, że ktoś po ich lekturze dostrzeże problemy, które porusza na łamach swojego komiksu. Może zacznie się nad nimi zastanawiać, choć nie zdarzyło mu się jeszcze, aby ktoś podszedł do niego na konwencie i powiedział, że jego komiksy zmieniły całkowicie postrzeganie rzeczywistości, że dzięki niemu przejrzał na oczy.

Jako rasowy punkowiec, Ivan od czasów liceum gra w zespołach w klimatach hc/punk i traktuje to jako świetną zabawę. Próbował swoich sił, jako tekściarz i wokalista, a obecnie gra na gitarze basowej, komponuje muzykę i sprawia mu to mnóstwo frajdy. Przyznaje jednak, że żadnym wirtuozem nie jest. Wydaje płyty, koncertuje we Francji i tam, gdzie go zaproszą. A że światek hc/punk jest mały, zna polską Siekierę, podobnie jak mnóstwo innych zespołów z całego świata. Co ciekawe, w jego twórczej bibliografii można znaleźć komiksy pornograficzne, przeznaczone bodaj na rynek włoski, które tworzył pod pseudonimem. Było to ówczesne źródło jego utrzymania, gdy pracował nad innym komiksem, bodaj "Otaku". Pozostawiam to bez komentarza.

Dość mgliście opowiadał o swoich dotychczasowych osiągnięciach. Wspomniane "Otaku" było dosyć specyficznym komiksem, który opowiadał o życiu we Francji za 10 lat, natomiast "No Life" to praca podobna do "Bez komentarza". Obecnie pracuje nad komiksem utrzymanym również w konwencji krótkich, niemych komiksów, traktujących o sprawach społecznych, odnoszących się tym razem do wojen prowadzonych z pobudek ekonomicznych, a nie ideologicznych. Na pytanie Śledzia, że takie wojny wydają się bardziej racjonalne, Brun stwierdził, że oba rodzaje wojen są tak samo złe i wyrządzają tyle samo szkód.

wtorek, 20 października 2009

#277 - Najbardziej znienawidzony człowiek na Wyspach Brytyjskich...

... a przynajmniej przez jeden dzień. Chcecie wiedzieć dlaczego? Przeczytajcie zapis spotkania z Peterem Milliganem, które podczas XX Międzynarodowego Festiwalu Komiksów (i Gier) prowadził Dominik Szcześniak, redaktor naczelny "Ziniola" i miłośnik twórczości Brytyjczyka. Przyznam, że wiele spodziewałem się po wizycie autora "Enigmy" i "X-Statix", no i z przykrością muszę stwierdzić, że jednak Peter nie stanął na wysokości zadania. Miałem nieprzyjemne uczucie obcowania ze zmanierowaną gwiazdeczką. Gdyby to był Moore albo Miller, to wybaczyłbym, ale Milligan to jednak nie ten rozmiar kapelusza. Niemniej, wywiad okazał się na tyle interesujący, że postanowiłem zamieścić go w całości. Tym wpisem inicjujemy drugą fazę relacji z MFKi, którą przygotowaliśmy w tym tygodniu.

Zaznaczam, że w tekście odtwarzałem niektóre nazwy z słuchu, czasem coś zmieniałem w wypowiedzi przełożonej przez tłumacza, czasem coś dodawałem, zmieniałem kolejność niektórych sformułowań, starając się być maksymalnie wiernym, wobec tego, co mówili Szcześniak i Milligan.
Z braku dobrych zdjęć z tego spotkania za pierwszą ilustrację tego wpisu posłużą capsy z krótkiego wideo-zapisu umieszczonego na stronie Moje Miasto Łódź.

Dominik Szcześniak: Powiedziałeś kiedyś, że z Brendanem McCarthy'm pracowało ci się najlepiej, ponieważ znacie się od dawna. Czy możesz opowiedzieć, jak wasza współpraca przebiegała wcześniej?
Peter Milligan: Brendan, jako artysta, jest niezwykle uzdolniony i ma rzadką w tym fachu zdolność docierania do scenarzysty, co jednocześnie czyni go trudnym współpracownikiem dla mnie. Praca z nim jest tyle fascynująca, co trudna.

Ale chyba scenariusz do „Skina” jest waszym wspólnym dziełem? Na jego kartach opisujecie doświadczenia z pewnego etapu waszego życia – obydwaj albo mieliście związek z kulturą skinheadów, albo spotykaliście się z osobami, które doświadczyły działania talidomidu w swoim życiu. Jak to wyglądało w praktyce?
Skinheadów w Wielkiej Brytanii było i wciąż jest sporo. W swoim życiu miałem dużo do czynienia z wieloma skinami, ale musicie sobie uświadomić, że wtedy bycie skinheadem wyglądało nieco inaczej, niż teraz. Nie kojarzyło się to tak jednoznacznie z konkretnymi poglądami politycznymi. Wtedy skinheadzi wywodzili się głównie z klasy robotniczej, chcieli fajnie i groźnie wyglądać, dobrze się bawić i bzykać laski. Chodziło bardziej o pewną modę. Obecnie, w kraju, takim, jak Polska, skini kojarzą się jednoznacznie z rasizmem i faszyzmem. Ale tak nie było zawsze.

Zmieniając temat. Jesteś uznawany za członka grupy brytyjskich scenarzystów, którzy w latach dziewięćdziesiątych trafili do Ameryki i zrobili małą rewolucję. Mógłbyś opowiedzieć, jak do tego doszło?
Jak to się stało? No cóż, bardzo prosto. Kiedy współpracowałem z magazynem "2000 A.D.", na jakimś konwencie skontaktowali się ze mną ludzie z DC. Zaoferowali większe pieniądze i obiecali większe możliwości. Nie mogę wypowiadać się za innych, za Moore'a, Gaimana czy Ennisa, ale tak to wyglądało w moim przypadku. Prozaicznie.

W Stanach Zjednoczonych współpracowałeś głównie z wydawnictwem Vertigo, tuż po jego powstaniu. Pisałeś wtedy takie tytuły, jak "Enigma", "The Extremist", "Shade". Później na chwilę zniknąłeś z tego wydawnictwa, by do niego niedawno i z impetem powrócić. Skąd się wzięła ta przerwa i co wtedy robiłeś?
Właściwie robiłem jeszcze "Skreemera" dla Vertigo, ale pierwszym komiksem, nad którym pracowałem był właśnie "Shade". Rzeczywiście, miałem taką przerwę. Była ona wypełniona pracą głównie dla telewizji, nad scenariuszami filmów, które powstały lub nie. Przez ten czas zdążyłem zatęsknić do komiksu spod znaku Vertigo.

Mam pytanie związane z serią "Shade". Pamiętasz, kto wypowiedział, taką kwestię: "Milligan? To brzmi jak nazwa jakiejś taniej, irlandzkiej whisky"?
Hmmm… czy to był Alan Grant, albo John Wagner?

Nie, chodzi o jedną z twoich postaci… O Lenny, która powiedziała to w 39 numerze "Shade'a". I z pewnego powodu był to wyjątkowy numer dla tej serii. Pamiętasz go?
Najwyraźniej nie…

To pozwolisz, że nieco odświeżę twoją pamięć. Nie będę streszczał całego komiksu, ale na jego łamach pojawia się dość ciekawy zabieg. Pojawia się w nim postać pisarza, który nazywa się Miles Laimling i, jak mi się zdaje, stanowi on twoje alter-ego. Miles, na kartach komiksu, zmienia nazwisko na Peter Milligan i zaczyna pisać kiczowate komiksy.
Tak, pamiętam to. W tym czasie byłem w stosunku do siebie i swojej twórczości nieco surowy, ale myślę, że zdrowy dystans do własnej osoby jest pożądany. Jedną z najfajniejszych rzeczy w komiksach jest to, że taki pomysł, który narodził się po jednym głębszym, albo pod wpływem kaprysu, można natychmiast przelać na papier i szybko zobaczyć w ostatecznej postaci.
Fragment okładki do "Shade" #1 (cały numer do ściągnięcia na stronie Vertigo) - a pierwsze dwa tomy serii (vol1: #1-6, vol2: 7-13) pod koniec listopada nawiedzą półki dobrych sklepów komiksowych.

Jeżeli chodzi o podejście do komiksu, to jesteś bardziej Milliganem czy Laimlingiem? Artystą czy wyrobnikiem?
To bardzo trudne pytanie i chciałbym odpowiedzieć poważnie. W każdym jest chyba artysta, który realizuje różne pomysły i czasami kończy się to czymś bardzo dziwnym. Tym pomysłom należy nadać odpowiednią formę, ukształtować je w taki sposób o jakim myśleliśmy. I do tego potrzebny jest rzemieślniczy kunszt, natomiast dobre pomysły rodzą się tylko w głowach wybitnych twórców.

Komiks w Polsce wciąż traktowany jest, jako rozrywka dla dzieci, a "przeklęte pytanie" zadawane przez dziennikarzy twórcom brzmi "czy komiks może być sztuką"? Czym dla ciebie, scenarzysty pracującego na Wyspach i w Ameryce, jest komiks?
Komiksy można podzielić tylko na dobre i złe, a nie te dla dzieci i artystyczne. Podobnie jest z książkami. Tak naprawdę wszystko zależy do twórców. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się w Hollywood – lwia część amerykańskiego przemysłu kinematograficznego produkuje filmy dla dzieci, pełne wybuchów. Jednak w tym przypadku nikt nie pyta czy film jest rozrywką dla dzieci, czy też sztuką. Podobnie jest w przypadku komiksów. Jeśli popatrzeć na większość produkcji w Ameryce i Europie to są to proste rzeczy, skierowane do masowego odbiorcy. A jednocześnie pojawia się mnóstwo wyrafinowanych komiksów, które są naprawdę świetne. Jedne są dobre, a inne kiepskie. To proste.

Mógłbyś opowiedzieć coś o swojej aktualnej pracy – piszesz scenariusze do "Hellblazera", znanego także w Polsce, i chciałbym dowiedzieć się, w jaki sposób odnosisz się do spuścizny poprzednich twórców – do Azzarello czy do Ennisa. Jaka jest twoja recepta na Johna Constantine'a?
Jedna sprawa jest pewna w przypadku Johna Constantine'a – nic w nim nie jest stałe, nic nie jest pewne. To nie Batman czy Spider-Man, którego pisze się w jeden sposób. Myślę, że jeśli ktoś chce pisać Constatine'a, tak jak był pisany przez innych twórców, jest skazany na porażkę. To postać, którą trzeba pisać po swojemu, interpretować go. To z jednej strony heros, który dysponuje licznymi mocami, przed którym drży piekło, a z drugiej człowiek nie mogący poradzić sobie z prawidłowym nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich, gorzki cynik i wieczny malkontent. Mnie interesuje jego życie emocjonalne i w mojej pracy na nim się właśnie skupiam.

Druga seria, którą aktualnie tworzysz to "Greek Street" i jest to komiks, który po pierwsze osadzony jest w ulubionym przez ciebie Londynie, a po drugie odnosi się do mitologii, która często pojawia się w twoich pracach. Czy możesz coś o niej opowiedzieć?

"Greek Street" znajduje się w niesławnym Soho, które jest dzielnicą czerwonych latarni brytyjskiej stolicy. Zawsze fascynowała mnie grecka mitologia, prace Eurypidesa, Sofoklesa – to dla mnie jedne z najwspanialszych historii, jakie zostały opowiedziane i jednocześnie niewyczerpane źródło pomysłów. "Greek Street" nawiązuje do wątków fabularnych antycznych mitów. W komiksie pojawiają się postaci, które powielają wzorce bohaterów greckich tragedii. Umieszczam je w kontekście dnia dzisiejszego, w gangsterskich klimatach noir.

Co takiego szczególnego jest w Londynie, że tak często o nim piszesz? To miasto pojawiało się na łamach "Hellblazera", a także było głównym bohaterem serii "London".
Londyn jest dla mnie wyjątkowy, bo tam właśnie się urodziłem, wychowałem. To naturalne, że o nim pisze. Pewnie dla osób, które urodziły się w Warszawie, to ona ma specjalne znaczenie. Sadzę, że jeśli ktoś ze stolicy Polski będzie pisał "Hellblazera", tam właśnie powinien umiejscowić akcję. Jestem przekonany, że miejsce urodzenia bardzo mocno wpływa na człowieka i to również jest temat, który mocno eksploruję w "Greek Street".

Kilka lat temu wybuchła głośna afera i w Anglii zostałeś uznany za najbardziej znienawidzonego człowieka na Wyspach. Mógłbyś opowiedzieć o niej nieco więcej?
Bałem się tego pytania. To było w czasie, kiedy pracowałem nad serią "X-Statix". Planowałem aby zmarła księżna Diana super-bohaterskim zwyczajem wróciła zza grobu i dołączyła do zespołu mutantów. Kiedy wracałem z Paryża pociągiem zobaczyłem w jakiejś podrzędnej gazecie krzyczący nagłówek w stylu "Obrzydliwość!" ozdobiony kadrem z jednego z numerów "X-Statix". Dziennikarzom w jakiś sposób udało się zdobyć materiały z jeszcze niewydanego komiksu. Wybuchła straszna afera, ganiali mnie po telewizjach, abym się tłumaczył z tych "paskudztw". Koniec końców musiałem wycofać się z tego pomysłu.

Fragment okładki 15 numeru "X-Statix", którą ostatecznie nieco zmieniono - Księżna Diana została zastąpiona przez niejaką Henriettę Hunter.

Skoro jesteśmy już przy "X-Statix" chciałbym porozmawiać o super-bohaterach. Pracując przy ubranych w trykoty herosach udało ci się stworzyć coś oryginalnego.

No cóż, właściwie to tak. Chciałem pokazać super-herosów trochę w stylu dzisiejszych celebrytów, ludzi znanych z tego, że są znani. Klasyczni herosi zdobywali swą sławę walcząc ze złem, ratując ludzkość i pomagając ludziom, a robili to ze szlachetnych pobudek. Wymyśliłem postacie, które są herosami tylko dla tej sławy i blichtru, która otacza prawdziwych bohaterów. Kiedy pracowałem nad "X-Statix", na topie był David Beckham, który był bardziej zajęty budowaniem swojego wizerunku, niż graniem w piłkę. Coraz mniej chodzi tu o uprawianie sportu, lecz o suto zakrapianie drogim alkoholem, pełne dragów imprezy w Kalifornii i możliwości pokazania się w tak zwanym towarzystwie z wyższych sfer. Narobienie medialnego szumu wokół swojej osoby. Moi super-bohaterowie przypominali właśnie Becksa.

Na gruncie super-bohaterskim często wracasz do postaci Batmana, od której zaczynałeś swoją karierę z peleryniarzami w latach osiemdziesiątych. W tym czasie współpracowałeś między innymi z Jimem Aparo. Opowiedz, jak pracowało się w tamtych czasach, z tamtymi twórcami, jak wdrażałeś się w pisanie scenariuszów z super-bohaterami?
Kiedy poznałem Jima, był on już wielką postacią w komiksowym światku, można powiedzieć, że należał do "starej szkoły". Wspominam go z czułością. Pamiętam czasy, kiedy razem pracowaliśmy nad Batmanem. "Mroczny Rycerz Mrocznego Miasta" pierwotnie miał być jedynie mini-serią, lecz redaktorom ta historia na tyle się spodobała, że zaproponowali mi przejęcie serii regularnej. Na początku się zgodziłem, ale później zrezygnowałem, gdyż nie do końca czułem klimat przygód Mrocznego Rycerza. Przynajmniej wtedy.

Z reguły masz szczęście do świetnych rysowników – współpracowałeś między innymi z Duncanem Fegredo, Simonem Bisleyem... Jak udaje ci się znajdować tak świetnych artystów?
To chyba prosta sprawa. Jeśli skrypt jest naprawdę dobry, to artysta zgodzi się go narysować najlepiej, jak umie. Nie ma tu żadnego sekretu.

Wspominany przeze mnie Fegredo, często ilustruje twoje komiksy. Jedno z Waszych dzieł, "Enigma", nie zostało w Polsce wydane, ale jest tytułem, który najbardziej kojarzy się z twoją osobą. Możesz coś opowiedzieć o tym komiksie?
No cóż, główny bohater "Enigmy" zaczyna spotykać w prawdziwym świecie herosów z komiksu, w którym zaczytywał się jako dzieciak. Wyrusza na poszukiwane głównego bohatera tych zeszytów - tytułowego Enigmy. Uwaga, wielki SPOILER (prawdopodobnie, bo "Enigmy" nie czytałem) – w tym momencie Milligan zdradza zakończenie komiksu! Rozwiązując zagadkę jego tożsamości odkrywa własną tajemnicę tożsamości seksualnej. Jednym słowem, ta podróż staje się odkrywaniem własnego homoseksualizmu przez bohatera.

Chciałbym jeszcze spytać o "Extremistę", którego robiłeś z Tedem McKeeverem. Zakończenie tego utworu jest otwarte – planujesz jego kontynuację?
Rzeczywiście "Extremista" miał mroczne i niejednoznaczne zakończenie, ale zastosowałem ten zabieg nie po to, aby zostawiać sobie furtkę dla kontynuacji, tylko aby podkreślić jego treść. Zwróć uwagę na hollywoodzkie horrory, od których oczekuje się, że skończą się nieco jaśniejszym, bardziej optymistycznym akcentem, która podniesie na duchu odbiorcę. Ja nie chciałem takiego zakończenia i takiej historii. Miała być mroczna do samego końca.

Jeszcze jedno pytanie o powroty – czy planujesz pracę nad "X-Statix"?
Jeśli mam być szczery, to właściwie tak. Wracam do "X-Statix", ale nie napiszę tradycyjnego sequela. Chcę opowiedzieć tę samą historię, ale z zupełnie innej perspektywy. Pierwsze "X-Statix" było taką postmodernistyczną zabawą z koncepcją super-herosa, a jego kontynuacja będzie postmodernistyczną igraszką z postmodernistyczną zabawą. Słowem – podwójny postmodernizm.

Czy mógłbyś opowiedzieć coś o swojej pracy, jako scenarzysty filmowego i telewizyjnego. Co ci się bardziej podoba – praca nad komiksami, czy skryptami przeznaczonymi do sfilmowania?
Tworzenie skryptów filmowych i komiksowych ma ze sobą wiele wspólnego – w ten sam sposób buduje się napięcie czy montuje ujęcia. Pisanie filmowego scenariusza można porównać do pracy nad 12-częściową maxi-serią. Jednak pracując w branży filmowej, musisz ciągle pamiętać o budżecie, bowiem pewnych rzeczy nie da się - z powodu pieniędzy - zrealizować na ekranie.

A czy w branży komiksowej płacą dobrze?
Nie.

W Polsce sytuacja komiksowych twórców jest trudna – tworzą komiksy po godzinach, na boku jakiejś pracy, która przynosi im regularne dochody. Czy ty utrzymujesz się z pracy scenariuszami?
Właściwie na poprzednie pytanie powinienem odpowiedzieć, jak najbardziej tak, bo w branży komiksowej płacą mi naprawdę dobrze. Zarabiam na pisaniu o wiele więcej pieniędzy niż mój ojciec, który jest inżynierem. On pracuje o wiele ciężej niż ja, podobnie, jak mój brat, który wykonuje pracę manualną. Pisanie to jedynie źródło mojego utrzymania.

W Polsce mamy wielu utalentowanych rysowników, którzy nie dostają dobrych pieniędzy za to, co robią. Czy istnieje taka opcja, żebyś mógł wkręcić do pracy za granicą, jeśli jego prace zrobią na tobie wrażenie?
Jeśli ktoś jest naprawdę dobry, to nie będzie miał z tym najmniejszego problemu. Światek komiksowy to nie jest jakieś zamknięte stowarzyszenie dostępne tylko dla wybranych. Jeśli artysta jest naprawdę utalentowany, redaktorzy DC i Marvela powitają go z otwartymi ramionami. W Ameryce ciągle poszukuje się zdolnych twórców, tylko jak mówię – trzeba być naprawdę świetnym.

Wiemy, jakie komiksy tworzysz, ale nie wiemy, jakie lubisz czytać. Czy mógłbyś wymienić tytuły, które według ciebie są warte przeczytania?
Mam z tym problem, bo kiedy pracuje nad jakimś komiksem czy scenariuszem filmowym, unikam oglądania filmów czy czytania innych komiksów. Strasznie irytuje to moją żonę, ponieważ przez to bardzo rzadko wychodzimy do kina. Zamykam się w takiej twórczej bańce i unikam kontaktu z innymi filmami czy komiksami. Jeśli jakieś rozwiązanie fabularne mi się spodoba to wkurzam się, że nie wpadłem na nie wcześniej, a kiedy scenarzysta wyraźnie coś popsuł, to też się wkurzam, bo wiem, że dałoby się to zrobić lepiej. Kiedy piszę, właściwie ograniczam się do słuchania muzyki.

"Skin" (Peter Milligan / Brendan McCarthy) - od października w polskiej wersji za sprawą Timofa.

Od "Skina" zaczynaliśmy i na "Skinie" skończymy. Czy mógłbyś coś opowiedzieć o historii publikacji tego albumu? Czy Tundra była jedynym edytorem, które chciało go wydać i czy komiks został opublikowany w jakichś innych krajach?

Może to zabrzmieć głupio, ale sam do końca nie wiem. Z tego, co wiem, komiks został wydany jeszcze w Holandii, no i teraz w Polsce. Rzeczywiście, mieliśmy problemy z wydaniem tego albumu. Prowadziliśmy rozmowy z różnymi oficynami. Pierwotnie "Skina" miało wydać Fleetway, jednak jego redaktorzy chyba przestraszyli się ujęcia kontrowersyjnego problemu w tak niekonwencjonalny i dziwny sposób. W końcu zrezygnowali, a jego wydania podjął się Tundra, kiedy o "Skinie", z powodu problemów z publikacją między innymi, zaczęło się robić głośno.

"Skin" może służyć, jako podręcznik bluzgów. Jak uzasadnisz obecność tak wielkiej liczby wulgaryzmów, w swoim komiksie?
Oczywiście. Trudno, żeby dzieciaki pochodzące z klasy robotniczej używały na ulicy języka literackiego. Poza tym ten komiks jest pełny gniewu, bo sam temat, który porusza, powinien cię wkurzać.

poniedziałek, 19 października 2009

#276 - Stój...

Od dłuższego czasu na naszych cotygodniowych spotkaniach redakcyjnych, podczas ustalania planów na nadciągające dni, zapowiadam swój tekst odnośnie do lektury "The Last Musketeer / Ostatniego Muszkietera" autorstwa Jasona. Jednak tydzień w tydzień albo odkładam to na później nie będąc zadowolonym ze swojej pisaniny albo znajduję inne tematy na które pisze mi się znacznie łatwiej. Ten tekst kiedyś pewnie ujrzy światło dzienne, ale póki co musi po raz kolejny ustąpić miejsca czemuś innemu. Tym razem będzie to kilka słów odnośnie do ostatnio wydanego u nas komiksu "Stój..." tego samego twórcy.
Ta 64 stronicowa nowelka jest kolejnym, czwartym komiksem Jasona wydanym w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy przez Taurus Media. Można więc powiedzieć, że jest on obecnie "twarzą" tego wydawnictwa, które w planach ma zresztą już kolejny, wspomniany we wstępie, album tego artysty. I pewnie nie ostatni patrząc na ilość komiksów, które ma on już na swoim koncie (i co roku dostarcza kolejne).

Z dotychczas wydanych u nas albumów "Stój..." najbardziej przypomina "Pssst!" wydany w czerwcu ubiegłego roku i będący dla wielu pierwszym spotkaniem z ptakopodobnymi ludźmi (bądź ludziopodobnymi ptakami). Nie tylko dlatego, że jest to powrót do czerni i bieli, ale również pod względem klimatu, typu i ładunku emocjonalnego te dwa komiksy z czystym sumieniem można postawić obok siebie na półce. "Stój..." podzielone jest na dwie części, które przedstawiają odpowiednio losy Jona za czasów beztroskiego dzieciństwa (komiksy, gra w "pomidora" i tym podobne przypadłości) oraz dorosłości (praca, dom, rutyna i monotonia). Te dwa etapy przedstawione są przy pomocy głównie jednoplanszowych epizodów ilustrujących ich codzienność oraz dwóch dłuższych historii stanowiących punkty kulminacyjne dla każdej z części. Podobnie jak w przypadku niemego "Pssst!" w historii tej dominuje pewien fatalizm, będący dla Johna Arne Sateroya nieodłącznym elementem żywota (takie odnoszę przynajmniej wrażenie) - owszem, zdarzają się też radosne momenty, ale są to tylko chwile, które giną w ogólnym, pesymistycznym rozrachunku.

Jeśli chodzi o warstwę graficzną to każdy kto widział chociaż jeden album Jasona wie czego się spodziewać - antropomorficzne postaci, sztywny podział planszy na sześć kadrów itp. "Stój..." to pierwszy komiks tego artysty wydany przez Fantagraphics w 2001 roku i widać w nim jeszcze pewne kształtowanie się kreski czy szukanie ostatecznych i doskonałych form, które znamy już z wcześniej wydanych u nas albumów.

Tak naprawdę ta recenzja mogłaby się zamknąć w jednym zdaniu, brzmiącym mniej więcej w ten sposób: "Przeczytaj do cholery ten komiks!". "Stój..." rzuciło mnie na kolana, rozbiło, poskładało na nowo, a po skończonej lekturze pozwoliło jedynie na wyszeptanie jakże popularnego zwrotu: "ja pierdolę...". To smutny, przejmujący i dołujący komiks, który nie dawał mi spokoju przez kilka kolejnych dni. Powyższe akapity - przyznam szczerze - to takie nieco beznamiętne gadanie o technicznych pierdołach - struktura, historia i tak dalej. Nie chciałem powiedzieć nawet o słowo za dużo (chociaż pokusa była ogromna), bo ten krótki albumik warto przeczytać mając głowę wolną od wszelkich streszczeń czy omówień. Szczególnie za pierwszym razem jest to mocne przeżycie, więc polecałbym w ciszy i spokoju zabrać się do pierwszego czytania.

Po lekturze wydanego u nas "Gangu Hemingwaya" i "Skasowałem Adolfa Hitlera" oraz ściągniętego zza granicy "The Last Musketeer" i "The Living and the Dead" czułem zarówno przesyt związany z tymi bardziej "filmowymi" komiksami Jasona oraz niedosyt wynikający z braku takiego ładunku emocjonalnego jaki znalazłem podczas lektury "Pssst!". Oba te odczucia zniknęły po lekturze najnowszego albumu.

Taurusowe wydanie (format, grzbiet) jest takie jak to było w przypadku "Gangu..." i "... Adolfa...", więc spokojnie można te albumiki stawiać jeden obok drugiego, jednak jest kilka rzeczy do których muszę się przyczepić - nasycenie czerni na niektórych stronach jest niewystarczające, podobnie jak "ząbkowanie" czy odłażąca z okładki folia. To jednak tylko margines w tym przypadku - najważniejsza rzecz w tym przypadku to fabuła.

A ta jest doskonała.

niedziela, 18 października 2009

#275 - Trans-Atlantyk 59

Podczas niedawnego Baltimore Comic Con (10-11 października) zostały rozdane Nagrody Harveya, zawdzięczające swoją nazwę legendarnemu Harvey'owi Kurtzmanowi, twórcy magazynu "MAD". Na gali prowadzonej przez twórcę "PvP" Scotta Kurtza zwycięzcami okazali się Grant Morrison (najlepszy scenarzysta), Gabriel Ba (rysownik), Al Jaffee (cartoonista - tłumaczenie własne), John Workman (liternik), Mark Morales (inker), Dave Stewart (kolorysta) oraz James Jean (twórca okładek). Z ciekawszych rzeczy w pozostałych kategoriach - nagroda dla najlepszej amerykańskiej edycji zagranicznego materiału została przyznana komiksowi "Gus and His Gang" Blaina (do którego przymierza się Egmont), "Fistaszki Zebrane" (drugi tom od Naszej Księgarni już ponoć w sklepach) okazały się najlepszym krajowym wznowieniem, a finałowy zeszyt serii "Y: ostatni z mężczyzn" został okrzyknięty najlepszym zeszytem (kolejne tomy od Manzoku w 2019)! Warto również wspomnieć o zakończonej w ubiegłym roku serii "All Star Superman", której tym razem przyznano kolejne dwie nagrody (dla Morrisona jako scenarzysty i samej serii jako tej najlepszej z najlepszych). Można je więc postawić obok trzech Eisnerów (2006, 2008, 2009 r.) i wielu innych wyróżnień zdobytych przez tę serię w ostatnich latach, bo tak się jakoś składa, że w zasadzie każde większe rozdanie środowiskowych nagród w Ameryce kończy się zdobyciem kilku statuetek przez "All Star Supermana" (taki amerykański Sztybor zamieniony w komiks). Dobrze by było zobaczyć kiedyś te dwanaście numerów w polskiej wersji językowej, ale jak na razie widać lepiej raczyć czytelników słabiutkim "All Star Batmanem" w Mistrzach (tfu!) Komiksu. Kuriozum roku - jeśli już przy nagrodach jesteśmy... (a.)

Pozostając jeszcze przy Baltimore - kiedy zakończyła się oficjalna część konwentu przeznaczona głównie dla fanów, przyszedł czas dla ludzi z branży, w tym głównie dla sprzedawców. Diamond Comics, monopolista pod względem dystrybucji komiksów z USA, zorganizował spotkanie podczas którego największe wydawnictwa zaprezentowały swoje plany na początek przyszłego roku. A że tych informacji jest całkiem sporo to dzisiejszy Trans-Atlantyk zostanie im poświęcony prawie w całości.

"Siege" nadchodzi! Czteronumerowy event Marvela zostanie poprzedzony one-shotem "Siege: The Cabal" (w którym zostanie zaprezentowany koniec grupy trzymającej władzę) oraz kilkustronicową historią narysowaną przez Lucio Parillo, która na kilka dni przed 2010 rokiem pojawi się na stronie Domu Pomysłów. Wydarzenie to ma być tak znaczące dla wszystkich grup ze słowem "Avengers" w nazwie, jak to było z "Avengers: Disassembled". Na klipie promującym "Siege", który został zaprezentowany podczas ostatniego weekendu (a następnie trafił na YT i po kilku dniach został usunięty) widoczna była grafika z pomnikiem trzech najważniejszych Mścicieli (Thor, Cap, Iron Man) i wygrawerowanym na nim napisie "1963-2010". Nie oznacza to zapewne śmierci tych herosów (Rogers nie wróciłby do życia tylko na czas "Siege"), a odnosi się raczej do grupy oryginalnych Mścicieli, których seria zadebiutowała właśnie w 1963 roku. Brian Bendis obiecuje, że kiedy opadnie już pył po tych katastrofalnych wydarzeniach (Osborn ze swoją armią wybierze się na podbój Asgardu) to żadne dotychczas postawione pytanie nie pozostanie bez odpowiedzi - w tym również to o tajemniczą postać, którą Norman straszył swoich współpracowników. Oprócz mini-serii, wydarzenia te rozprzestrzenią się również na inne tytuły - w tym głównie na"New Avengers" i "Dark Avengers". A później tradycyjnie już nic nie będzie takie samo. (a.)

Wojna Normana Osborna z mieszkańcami Asgardu i Avengersami to nie jedyny duży konflikt, który będzie miał miejsce na początku przyszłego roku. Gorąco będzie w Latverii Doktora Dooma, który swoimi ostatnimi działaniami zaszedł za skórę zbyt dużej ilości postaci, które postanowiły nieco przytemperować Pana Blaszaka. "DoomWar" będzie pięcioczęściową mini-serią, którą stworzy zespół obecnie odpowiedzialny za tytuł "Black Pather" (zawieszony na czas tego eventu), czyli Jonathan Maberry (scenariusz) oraz Will Conrad i Ken Lashley (rysunki) i do tego prawdopodobnie John Romita Jr (jako autor okładek). Oprócz Czarnej Pantery (a raczej Panterki), T'Chally i reszty głównych postaci z Wakandy, swoje pięć groszy dorzuci Fantastyczna Czwórka, Nightcrawler, Collossus, Wolverine, Deadpool oraz kilku innych herosów z uniwersum Domu Pomysłów. Gra toczyć się będzie nie tylko o danie nauczki Doomowi, ale również i o życie Storm, którą ten porwał i zaplanował dla niej publiczną egzekucję. Takie rzeczy tylko w Marvelu! (a.)

W lutym do świata Ultimate Marvela powróci niestety Jeph Loeb. I jakby mało było nieszczęść, to nie z jedną, a dwoma seriami. O pierwszej z nich, "New Ultimates", wiadomo już od dobrych kilku miesięcy - na łamach tego dwumiesięcznika Loeb zaprezentuje losy jedynej oficjalnej grupy superbohaterów, która musi sobie radzić w świecie po Ultimatum (w rolach głównych m.in. Tony Stark/Iron Man czy Carol Denvers). Druga seria nosić będzie nazwę "Ultimate X" i jej zadaniem będzie zaprezentowanie losów jednostek (w tym głównie mutantów), których status po kataklizmach sprowadzonych przez głównego bohatera tego newsa drastycznie się zmienił. Tyle złego. Dobra informacja jest taka, że zarówno przy jednym jak i drugim tytule pracują wyśmienici rysownicy - przy "New Ultimates" jest to Frank Cho, a przy "Ultimate X" Arthur Adams. A jako że w komiksach przeważnie zwracam uwagę na grafikę, to pewnie i te dwie serie dołączał na stałe do moich zamówień. Damn You, Loeb! (a.)

Pozostałe co ciekawsze wieści z Domu Pomysłów: seria traktująca o powrocie Steve'a Rogersa do Marvela - "Captain America: Reborn" - została ostatecznie rozciągnięta do sześciu numerów; Deadpool dostanie wkrótce swój własny event, który nie przez przypadek nawiązuje do jednego z tytułów DC - przy okazji "The Deadpool Corps" będzie można bliżej poznać takie postaci jak Lady Deadpool, Kid Deadpool, Headpool czy Dogpool; jak na razie nie przedstawiono żadnych informacji odnośnie postaci Marvelmana, do której prawa nabył Marvel w pierwszej połowie tego roku - czyżby jakieś problemy?; nie było za to przeszkód, aby pochwalić się, że legendarny już chyba 583 zeszyt "Amazing Spider-Mana" (ten z Obamą) rozszedł się w astronomicznej jak na obecne czasy liczbie 750.000 egzemplarzy; o oczekiwanej od dawna drugiej serii "The Young Avengers" jak na razie nic nie słychać, ale pewnym pocieszeniem może być dla fanów Młodych Mścicieli zapowiedź mini-serii "Avengers: Children's Crusade" za którą odpowiedzialny jest duet Jimmy Cheung i Allan Heinberg. (a.)

Fani zakończonej niedawno serii "Planetary" mogą powoli zbierać fundusze na wydania zbiorcze wszystkich 27 numerów. W lipcu na sklepowe półki trafi zarówno reedycja wydanego w 2005 roku zbioru "Absolute Planetary vol1", który zawierać będzie zeszyty 1-12 (obecna cena pierwszego wydania to wydatek rzędu 300 dolarów) oraz "Absolute Planetary vol2" zbierające pozostałe piętnaście części. Oprócz tego w środku znajdować się będą wszelkiej maści bonusy, o których póki co nie piśnięto ani słówka. Cena każdej z tych cegieł to $75. O jedną trzecią będzie tańsze wydanie zbiorcze (HC oczywiście) dwunastoczęściowej mini-serii z DC "Wednesday Comics" - w jakiś czas później można się spodziewać miękko okładkowej wersji. (a.)

W ostatnią środę tego roku (30 grudnia) Diamond Comics postanowiło zaserwować wydawcom i czytelnikom przymusową przerwę od komiksów. Jednak obydwaj giganci superbohaterskiego mejnstrimu postanowili i tak wydać tego dnia po jednym komiksie - od DC Comics będzie to szósty numer hitowego crossoveru "Blackest Night", a od Marvela specjalny, darmowy zeszyt poświęcony wspomnianemu już wyżej wielkiemu wydarzeniu jakim ma być "Siege". W środku tego drugiego znajdzie się "nowy materiał" (czy oznacza to jakiś noralny komiks, czy zajawki, czy szkice - na razie nie wiadomo), kalendarz oraz specjalna karta identyfikacyjna Mścicieli przygotowana przez jednego z lepszych obecnie wymiataczy w Marvelu - Marco Djurdievica. (a.)

Najciekawszą informacją jaką wyjawił Robert Kirkman odnośnie "Image United" były personalia głównego antagonisty całego wydarzenia, któremu to śmietanka herosów z tego wydawnictwa będzie musiała stawić czoła. A będzie nim nikt inny jak.. (werble) Al Simmons - znany również jako Spawn! Bohater ten popełnił samobójstwo w 185 numerze swojej serii (do przeczytania w całości na MySpace Comics) i wkrótce potem czerwoną pelerynę przejął niejaki Jim Downing. Powody dla których Simmons targnął się na swoje życie mają zostać wyjawione w sześcionumerowej mini-serii, podobnie jak nagła zmiana w poglądach Simmonsa, który będzie chciał przejąć władzę nad Planetą Ziemia. A jak mówi Kirkman - to dopiero wierzchołek góry lodowej! Co jak co, ale jemu jestem w stanie zaufać i z niecierpliwością czekam na premierowy numer "pierwszego crossovera z prawdziwego zdarzenia w historii Image Comics" (premiera 25 listopada). Na koniec dwa teasery z diabelskim Alem Simmonsem w roli głównej. (a.)

Na koniec wrócę do MFKi i spotkania z Peterem Milliganem - prowadzący je Dominik Szcześniak nie omieszkał, ku mojej uciesze, spytać scenarzysty m.in. "Skina" czy obecnie wydawanego "Greek Street" o ewentualną kontynuację "X-Statix". Okazało się, że i owszem, Milligan pracuje nad kolejnymi przygodami tej niecodziennej grupy i jest już nawet po słowie z edytorami Marvela. I tak jak pierwsza przygoda z nimi była postmodernistycznym spojrzeniem na superbohaterów, tak nadchodząca seria ma być postmodernistycznym spojrzeniem do swojej postmodernistycznej poprzedniczki (cokolwiek to znaczy). Jeśli więc ktoś zainteresowany, a nie wie jak smakują przygody Doopa i spółki to jest jeszcze trochę czasu na nadrobienie zaległości. A jeśli ktoś nie jest przekonany to polecam recenzję pięciu zeszytów "X-Force" (którzy później wyewoluowali w XS) zamieszczoną ostatnio na blogu "Ziniola". (a.)

"Geek Honey o the Week"
(jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci z gier, bohaterka filmów, jak również i komiksów - Lara Croft w jednym z fanowskich wcieleń!)

sobota, 17 października 2009

#274 - Komix-Express 09

Wrażenia po emefce powoli opadają, a u naszych południowych sąsiadów powolutku zbliża się inny komiksowy festiwal, na który z dużą chęcią bym się wybrał. Czwarta odsłona KomiksFESTU! odbędzie się w Pradze w dniach 31 października - 7 listopada (długo jakoś), w ciągu których czescy fani kadrów i dymków będą mogli się spotkać z takimi reprezentantami tej typowej rozrywki dla dzieci jak Max Andersson ("Pixy", "Pan Śmierć i dziewczyna", autor plakatu tegorocznej edycji), Pakito Bolino z francuskiej artystycznej grupy Le Dernier Cri (m.in. współpraca przy "Honey Talks") czy niejaki Blex Bolex (fr., również LDC). Wczesne zapowiedzi tego festiwalu mówią również o udziale Charlesa Burnsa, ale w oficjalnej rozpisce jego nazwisko niestety już się nie pojawia. Próbując zapoznać się z czeskimi tekstami dotyczącymi tego wydarzenia miałem spory ubaw widząc zdania takie jak "Život je jako komiks" czy "I na Batmana občas padne smutek" i tym bardziej żałuję, że w tym roku mój będący w opłakanym stanie po MFK portfel nie pozwala na komiksowe wojaże. O udziale w piątej edycji KomikFESTu! będzie trzeba zacząć myśleć nieco wcześniej, żeby na początku listopada 2010 przynajmniej na chwilę wpaść do tego uroczego miasta. (a.)

W minioną niedzielę, równo o północy, po ponad rocznej obecności w sieci (w takiej formie) z blogosferą pożegnał się Karol "KRL" Kalinowski. Mimo nawoływań, błagań i gróźb twórca "Łaumy" pozostał nieugięty i skasował swojego bloga, argumentując ten (haniebny) czyn zbliżającym się wielkimi krokami nowym członkiem rodziny Kalinowskich (co rozumiem!) i ponad dwustu komentarzową dyskusją, która miała miejsce pod jednym z wpisów na Motywie Drogi (czego nie rozumiem!). Na szczęście jeden ze Strażników Internetu zawczasu zajął się sprawą i wszystkie notki można jeszcze oglądać na stronie KRL-copy. Z tego co wiem, w niedługim czasie blog ten i tak miał opuścić nasz ziemski padół, więc może przynajmniej dzięki temu, że stało się to już teraz Karol będzie miał więcej czasu dla swojej twórczości. I dla rodziny oczywiście! (a.)

Antologia lesbijska, o której swego czasu było głośno na wspomnianym wyżej świętej pamięci blogu KRLa, będzie miała swoją premierę 20 listopada w Poznaniu podczas II edycji festiwalu twórczości kobiet No Woman No Art. "Bostońskie Małżeństwa" zawierać będą dziewięć komiksów autorstwa dziesięciu twórców, z których z czystym sumieniem możemy polecić naszego byłego redakcyjnego kolegę Marcina Podolca i jego kolejny odcinek przygód Kapitana Sheera (nie wiem czy to wstyd czy nie, ale reszty z anonsowanych twórców nie kojarzę). Wszystkie historie zmieszczą się na na 56 stronach, zabezpieczonych okładką na miękko.. A co do niej właśnie... Według pomysłodawczyni antologii Sylwii Kaźmierczak celowo nie nawiązuje ona do stylistyki komiksowej, a według mnie zasługuje na miano najgorszej okładki tego roku. Wszystko co się na niej znajduje błaga o litość i jak najszybszą zmianę, a użycie do tytułu KRLowej czcionki to doprawdy przedni żart ze strony jej twórców. Gratuluję! Niestety jest ona na tyle fatalna, że zamiast jej fragmentu przy numerku, wolę umieścić coś zdecydowanie estetyczniejszego (ale żeby nie było - nadal w podobnej tematyce). (a.)

Na czwartym KomiksFEŚCIE! nie braknie również polskiego akcentu. Zwycięskie prace z zakończonego niedawno plebiscytu na reportaż komiksowy traktujący o sąsiedzkich relacjach polsko-czeskich zostaną opublikowane w antologii "W sąsiednich kadrach-Polacy i Czesi o sobie w komiksie". Jury pod przewodnictwem Michała Słomki, w składzie Adam Rusek (PL), Witold Tkaczyk (PL), Tomáš Prokůpek (CZ) oraz niedawno zmarły Tomas "Hibi" Matějíček (CZ) za najlepszą pracę uznało komiks Emilii Skupień ("Co Olza widziała - rzecz o kontrabandzie na Moście Przyjaźni w Cieszynie") na drugim miejscu uplasował się utwór Michała Romańskiego ("Rozmówki polsko-czeskie"), a najniższy stopień na podium przypadł Pawłowi Timofiejukowi i Wojciechowi Stefańcowi ("PRAHA"). Nagrodzone prace do wglądu na stronie Centrali. Oprócz tego, w pokonkursowym zbiorku, liczącym 202 strony, znajdą się inne komiksy autorstwa Krzysztofa Gawronkiewicza, Tomasza Niewiadomskiego, Macieja Pałki, Karola Kalinowskiego ("Český holký") i dwóch duetów - Grzegorz Janusz / Berenika Kołomycka, Paweł Piechnik /Tomasz Kontny oraz Czechów - S.d.Ch, Ticho 762, Bohumira Tabáka, Petra Vlčeka. Uroczysta premiera albumu wraz z wernisażem odbędzie się 6 listopada w Polskim Instytucie w Pradze. Antologia będzie dostępna w Polsce. (j.)

We wtorek 13 października na Zakazanej Planecie pojawił się bardzo ciekawy wywiad z Bogusławem Polchem i Maciejem Parowskim traktujący o hollywoodzkiej ekranizacji "Funky'ego Kovala". Z całego serca polecam jego lekturę, bo jest tam i tajemniczy "Roland" i telefony dzwoniące w środku nocy i złota rybka spełniająca życzenia i nadchodzący kolejny tom komiksu i komputerowy RPG z Funkym w roli głównej. W dwóch słowach: dzieje się! Nawet jeśli rzekoma ekranizacja nie jest dla kogoś specjalnie interesująca, to warto zapoznać się z tym materiałem ze względu na Bogusława P., który otwarcie mówi, że obchodzi go tylko to aby film ten nazywał się "Funky Koval: Bez Oddechu" i żeby byli wymienieni autorzy komiksu, czy też zachwala stronę graficzną komiksu określając ją jako "poziom światowy". Szczerze wątpię czy ten film kiedykolwiek powstanie, ale z chęcią nabędę "Kontrakt Rysownika" żeby tylko móc nieco dłużej poobcować z podobnymi opowieściami pana Polcha. (a.)

W tym roku Kultura Gniewu zaprezentuje jeszcze dwa komiksy - na przełomie listopada i grudnia pojawi się zapowiadany od dłuższego czasu "Pan Naturalny" Roberta Crumba i "Uzbrojony Ogród" Davida B. Chciałem napisać, że coś mało w tym roku komiksów od Kultury, ale szybki rzut okiem na poprzednie dwanaście miesięcy pokazał, że w przypadku tego i poprzedniego roku jest to podobna ilość - tak czy inaczej, czuję lekki niedosyt, który mam nadzieję zlikwidują powyższe pozycje. Co więc można powiedzieć o krakowskim Poście, który w 2009 roku zaprezentował jedynie drugi tom "Lupusa" i "Serca z piasku"? Jednak te statystki mogą się nieco poprawić, bo na listopad i grudzień zaplanowano trzeci i czwarty tom wspomnianej serii Frederika Peetersa oraz kolejną odsłonę przygód Corto Maltese. Takie są plany, ale póki nie zobaczę tego na sklepowych półkach to w żadne tego typu obietnice nie wierzę. Powyższe informacje zaczerpnąłem z WRAKowego raportu, który to najpierw w całości został zerżnięty przez WAK, aby następnie - po otrzymaniu żółtej kartki - zostać skróconym do obecnej wersji. (a.)

Ekskluzywną reedycję pierwszych czterech albumów "WilQ'a" autorstwa braci Minkiewiczów można już zamawiać w przedsprzedaży w wybranych sklepach internetowych (Imago, Komikslandia, Sklep Gildia, Incal i Centrum Komiksu). Pokolorowana i wzbogacona o bonusowe materiały edycja zatytułowana "WilQ 1234" kosztuje 79 złotych i ma około 130 stron. Jak straszy newsletter, obecna cena jest promocyjną, a zamówienia można składać jedynie do 10 listopada. Komiks, jeśli będzie sprzedawany po tym terminie, będzie kosztował więcej. Ile więcej - to już słodka tajemnica twórców i wydawców. A wywiad z Bartoszem Minkiewiczem odnośnie reedycji można przeczytać na WRAKu. (j.)

Od dłuższego czasu nie słychać żadnych nowych wieści od Filipa Myszkowskiego - jednego z bardziej charakterystycznych twórców ostatnich lat, który współtworzył legendarny "Produkt", ma na koncie autorskie albumy z serii "Emilia, Tank i Profesor" czy grafiki na potrzeby okładek Essentiali z Mandragory ("Daredevil" vol 1 i 2 oraz "Ghost Rider"). Swojego bloga Filip skasował już jakiś czas temu i zamiast niego otworzył internetową galerię prac, a na wszelkich forach czy blogach na próżno szukać jego komentarzy. Jak się dowiedziałem u źródła, z Filipem wszystko w porządku, ale jego przygoda z kadrami i dymkami skończyła się na dobre. Komiksy, które przestały go twórczo interesować, zostały zastąpione grafiką, obrazami oraz fotografią. Szkoda - chociaż jeśli twórcy Tanka dobrze się z tym żyje, to trzeba to uszanować - dla wielu jednak jest to pewnie dosyć przykra informacja. Filip - powodzenia na nowej drodze życia! Chociaż pajęczy zmysł podpowiada mi, że kiedyś jeszcze namieszasz w kadrach i dymkach! (a.)

Czas na nieco prywaty. Podsumowanie minionych dni rozpocząłem od śmierci jednego bloga, więc zakończę narodzinami drugiego. Od poniedziałku działa Larsenofilia (tak, wiem, cudowna nazwa) na której każdy zbłąkany wędrowiec znaleźć będzie mógł nowe i stare informacje o Eriku Larsenie, jego zielonoskórym dziecku Savage Dragonie i innych tworach powiązanych z tymi panami. Żeby zachować nieco z komiksowej stylistyki blog ten można potraktować jako spin-off do Kolorowych Zeszytów, na którym nieregularnie (acz bez dłuższych przerw - taką mam nadzieję) pojawiać się będą moje wynaturzenia na wyżej wymienione tematy. Zainteresowanych zapraszam serdecznie, a nieprzekonanym polecam przeczytanie Larsenowych poniedziałków, przemyślenie sprawy i chociażby próbne odwiedziny! (a.)

piątek, 16 października 2009

#273 - The Batmans II: Track 10 - Rafał Tomczak

Otoczak - fragment minerału lub skały o rozmiarach frakcji żwirowej, wygładzony i zaokrąglony podczas transportu przez wodę; Otoczak - kwartalnik kolekcjonerów i skamieniałości; Otoczak - właściwie Rafał Tomczak, znany polski twórca komiksowy budzący grozę wśród czytelników ceniących klarowaną oprawę graficzną i fabułę ułożoną według logicznych i klarownych zasad, mający na swoim koncie dwa pełnometrażowe albumy ("Bi Bułka i otoczka otoczaka" oraz "Bi Bułka i pierogi ruskie") oraz liczne występy na łamach zinów - w podziemnym i tym bardziej mejnstrimowym "Ziniolu", "Mięsie", "Mać Pariadce" czy "Qriozum", a ostatnio również w "RRY".

Po trudach i zaciętej walce zagadkę rozwiązał Jacek "Ystad" Jastrzębski, który sam siebie mianował z tej okazji Mistrzem, wyprzedzając o sekundy ubiegłotygodniowego zwycięzcę - Piotrka Nowackiego! Gratulujemy!

Skoro dzisiaj piątek, to czas na zagadkę - tym razem w porze śniadaniowej, na dobry początek weekendu. Tradycyjnie - najpierw mały wycinek, a po odgadnięciu zaprezentujemy całość. W zeszłym tygodniu było z tym nieco zabawy i o to nam właśnie chodziło (jeszcze raz dzięki wszystkim!). Dzisiaj może być podobnie, chociaż z drugiej strony nie zdziwię się jak prawidłowa odpowiedź padnie już przy pierwszym komentarzu. Jak co tydzień - po lewej cwaniacki Riddler, po prawej kawałek jego przeciwnika. Powodzenia!

czwartek, 15 października 2009

#272 - Star Wars Komiks

Podczas zeszłorocznej MFKi "Star Wars Komiks" był świeżo po premierze, i Jacek Drewnowski - redaktor serii - nie ukrywał obaw odnośnie tej inicjatywy. Minął rok, i w Łodzi można było usłyszeć, że "komiks sprzedaje się dobrze". Seria liczy sobie już czternaście zeszytów i dwa wydania specjalne, które na stałe zagościły w planach wydawniczych. Można zaryzykować stwierdzenie, że Egmontowi udało się wprowadzić na rynek regularną serię zeszytową. Jednak czy warto co miesiąc odwiedzać kiosk, by kupić kolejny zeszyt?

Od czasu TM-Semica na komiksy zeszytowe w Polsce nałożona jest klątwa ekonomicznej porażki. Dobry Komiks jest tego najlepszym przykładem, choć głównie z powodu zbyt wielkich planów, i nie odrobienia "pracy domowej" przed wejściem na rynek. Także Mandragora strzeliła sobie w stopę tworząc z własnych zeszytów wydania zbiorcze, co szybko doprowadziło do radykalnego spadku sprzedaży. Przykłady można mnożyć, jednak wszystkie tylko potwierdzają tezę, że w Polsce zeszyty nie mają szans. Dziesięć lat temu Egmont po raz pierwszy spróbował zaatakować zeszytami Star Wars, jednak wytrzymał tylko jedenaście numerów. Minęła dekada - nowa trylogia została zakończona, Lucas starannie dba by moda na Gwiezdne Wojny nie zmalała, a Egmont po zmianie sposobu dobierania komiksów odnosi sukces z zeszytową serią.

To właśnie połączenie tych czynników przyczyniło się do sukcesu całego przedsięwzięcia. Decyzja o tym, że każdy numer "Star Wars Komiks" jest zamkniętą całością pozwoliła otworzyć się na całą rzeszę przypadkowych - jednorazowych czytelników. Doskonale pamiętam jak skutecznie odstraszało mnie kupowanie komiksów DK od drugiej/trzeciej części większej historii, a co powiedzieć o osobie, która weszła do kiosku i po prostu szuka czegoś do poczytania? Druga sprawa, że największą grupą czytelników zapewne są fani Gwiezdnych Wojen, a nie komiksów. Ja sam kupuje te zeszyty właśnie jako fan filmów, a nie fan historii obrazkowych. Czas jednak wrócić do pytania zadanego na samym początku - czy warto sięgać po "Star Wars Komiks"?

Nie można zaprzeczyć, że redakcja stara się by każdy zeszyt był inny od poprzedniego. Pragnienie by nie zanudzić czytelnika kolejną taką samą historią jest tak silne, że Jacek Drewnowski na mfkowym spotkaniu "przepraszał" za tak częste pojawianie się Boby Fetta (cztery razy na okładce, pięć razy "w środku"). Komiksy są różne tak pod względem treści - dzieją się w czasach republiki, imperium, a także "między filmami", jak i formy - zdarzają się rysunki hiperrealistyczne oraz takie, które nadają się wręcz do książek z bajkami. Na pochwałę zasługuje również fakt, że bohaterami komiksów nie są tylko postaci znane z filmów, dzięki czemu tematyka opowieści jest o wiele bogatsza. No i nie można nie wspomnieć jak Egmont świetnie wykorzystuje zeszyty do promowania wydań albumowych. W drugim numerze sporo miejsca poświęcono premierze pierwszego tomu "Dziedzictwa", a w ostatnim - wrześniowym zaprezentowano prolog do "Mrocznych Czasów". W ten prosty sposób szansa na pozyskanie nowych czytelników na pewno wzrosła, i mam wrażenie, że ten zabieg będzie często wykorzystywany.

Niestety to co wpłynęło na sukces całego zamierzenia "Star Wars Komiks", jest również jego największą wadą. To właśnie dzięki krótkim historiom każdy numer jest zamkniętą całością, lecz równocześnie powoduje, że ich poziom nie zawsze jest najwyższych lotów. Spora część opowieści sprawia wrażenie, że została wybrana nie z powodu jakości, lecz wedle klucza "co zmieści się na ograniczonej liczbie stron". I właśnie dlatego uraczono nas chociażby "Dziećmi Mocy" (nr 1/2008), "Zrób to albo nie" (nr 3/2009) czy też "Być Bobą Fettem" (nr 9/2009).

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie osoby, która nie lubi "Gwiezdnych Wojen", a mimo to kupuje te zeszyty. Dla mnie jest to kolejna okazja do odwiedzenia świata, który fascynuje mnie od lat, i przez to jestem w stanie przymknąć oko na niejednokrotnie słabe historie, w szczególności, że cena zeszytu nie jest wygórowana. Co najważniejsze jednak, możliwość pójścia co miesiąc do kiosku by kupić nowy numer, przypomina mi czasy dzieciństwa i to specyficzne uczucie zniecierpliwienia, kiedy na początku miesiąca, z przyspieszonym biciem serca, biegło się przed lekcjami do kiosku, by zobaczyć czy są już nowe numery "Batmana" albo "Spider-Mana"....

poniedziałek, 12 października 2009

#271 - Karton

Magazyn "Karton", zgrabnie przez Łukasza ochrzczony, jako "kwartalnik kultury kartonowej" był dla mnie jedną z najbardziej (jeśli nie najbardziej!) oczekiwanych premier łódzkiego festiwalu AD 2009. Z kilku powodów. Po pierwsze, od dawna, czyli od czasów "Produktu", brakowało mi na rynku periodyku komiksowego z prawdziwego zdarzenia (niestety "Ziniol" nie spełnia moich oczekiwań). Miałem nadzieję, że "Karton" tę lukę wypełni.

Po drugie, dostrzegłem w magazynie potencjał na choć niewielki sukces poza komiksowym grajdołem. Liczyłem, że ktoś zobaczywszy zachęcająco wyglądająca okładkę, po przejrzeniu kilku stron będzie gotów wysupłać te pięć złotych. Może to jest właśnie recepta na sukces? Po trzecie – no cóż, wystarczy spojrzeć na listę płac, aby poznać ostatni z moich powodów. Lachowicz, Kalinowski, Pastuszka, Nowacki, bracia Surmowie, coraz bardziej jaśniejąca gwiazda Sztybora – same uznane firmy, po których można i należy spodziewać się komisów na wysokim poziomie. Moje oczekiwania były dodatkowo podgrzewane przez hype wokół tego tytułu, do którego Kolorowe Zeszyty również przyłożyły rękę. Kończąc ten przydługi wstęp – czy "Karton" przysłowiowo daje radę?

Jeśli chodzi o prezentowane komiksy, to (głównie) "jest nieźle", ale "jak na pierwszy raz" mogło być lepiej. Czterokadrówki KRLa ilustrujące walkę ze zgubnym nałogiem alkoholowym należą właśnie do grupy "jest nieźle". Natomiast otwierająca numer i wracająca po dłuższej nieobecności "Grand Banda" Marka Lachowicza stanowi chyba najjaśniejszy punkt numeru. Tym bardziej boli, że kolejna absurdalna przygoda dwójki poczciwych staruszek, Kazi i Mirki, pozbawiona jest kolorów. O prymat najlepszego komiksu numeru mógłby ubiegać się jeszcze Tomek Pastuszka ze swoimi "Ćmami". Trzeba sporego kunsztu, by z tak wyświechtanego motywu, jak parodia super-bohatera, wycisnąć tak wiele, jak Asu. Tym bardziej dziwi obecność kilku końcowych kadrów, które wydają się zupełnie zbędne. A strony to towar deficytowy w "Kartonie". Pierwszy epizod "Flatties" wspomnianego już Pastuszki i Ewy Juszczyk przynosi na myśl "Atomówki" i stanowi niezłe wprowadzenie serii. Podobnie rzecz ma się w przypadku "Cosmocosmosis" Bartosza Szymkiewicza i Macieja Łazowskiego, którzy sprytnie poradzili sobie mając do dyspozycji zaledwie dwie strony. "168" pod względem graficznym prezentuje się wybornie - Marcin Surma ze swoim "realistic cartoon" stylem pozamiatał. Fabularnie – nieco zamotane. Jak na wstęp do dłuższej historii sprawdza się słabo i tematyką (historia obyczajowa?) nieco odstaje od przyjętej konwencji pisma. Na drugiej stronie okładki autorstwa jego brata, Przemka "Surpiko" Surmy ciężko cokolwiek napisać, napiszę więc – zapowiada się nieźle. Rewelacyjnie prezentuje się natomiast reklamowy szorciak, do którego rękę przyłożył każdy z trzech ojców założycieli. Gościa numeru, czyli Hiszpana Juanele jak dla mnie mogłoby nie być. Największy zgryz mam jednak z "Byle do piątku trzynastego" Bartosza Sztybora i Piotra Nowackiego. Humor, będący parodystycznym ujęciem slapstickowego żartu jest doprawdy uroczy, ale pod względem fabularnym Sztyborak poległ i jako wprowadzenie nowej serii jest dosyć nieskładnie i chaotycznie.

Lektura "Kartonu" pozostawia spory niedosyt. Nie wiem czy dobrym pomysłem jest upchanie na 38 stronach wstępów do historii zaplanowanych na kilka odcinków, które będą ukazywać się w rytmie trzymiesięcznym. A na tym, już niejeden się przejechał. Ja wolałbym zamiast tych wprowadzeń i introdukcji kilka konkretnych i zamkniętych szortów. Podsumowując ogólny poziom pierwszego numeru – jest nieźle. Muszę jednak napisać, że nieco się zawiodłem, bo moje oczekiwania nie miały zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Zamiast rasowego periodyku komiksowego, który ma koncept na trafienie do szerszego audytorium, dostałem coś na kształt "Jeju Bis". Zin, a nie magazyn, tyle że za piątkę i w nieco wyższym nakładzie (500 egzemplarzy). W ten sposób "Karton" będzie kolejnym tytułem, który zginie w konwentowej nawałnicy zakupów i innych zinów.

niedziela, 11 października 2009

#270 - Trans-Atlantyk 58

W ostatnim tygodniu pojawiło się nieco konkretów odnośnie przyszłorocznego mini-eventu Marvela, który rozpocznie się w styczniu. "Siege" - o którym już wspominaliśmy przy okazji grudniowych zapowiedzi Domu Pomysłów - będzie czteronumerową serią napisaną przez Bendisa i rysowaną przez Oliviera Coipela ("House of M", "Thor"), która przyniesie kres erze Mrocznych Rządów. Będzie to możliwe dzięki połączonym siłom powracającego do życia Steve'a Rogersa, Thora i Iron Mana, którzy po wielu latach rozłąki będą mogli ponownie zagrzać się do boju okrzykiem "Avengers Assemble!". Pytanie tylko co też takiego się stanie, że zwaśnione do tej pory strony połączą się i postawią Osbornowi? Wczoraj podczas Mondo Marvel Panel (Baltimore Comic Con) Bendis zapowiedział oficjalną notkę prasową na poniedziałek, więc pewnym jest, że w przyszłą niedzielę również poświęcimy nieco słów na "Siege". To co może cieszyć to udział w przedsięwzięciu Coipela i fakt, że będą to tylko cztery numery, dzięki czemu - jak zapewnia Brian Bendis - ma obyć się bez zbędnych dłużyzn. Oby. (a.)

"Robię się coraz starszy i chciałbym się zająć tym, co lubię robić najbardziej, czyli pisaniem i rysowaniem własnych komiksów" – opowiada Mike Mignola. Ojciec Hellboy'a, który karierę w obrazkowym przemyśle zaczynał od rysowania pin-up'ów i pracy w Marvelu nad "Daredevilem" i "Rocket Racoonem", po zwojowaniu Hollywood, chce wrócić do komiksowej pracy na cały etat. Strasznie zmęczyła go praca na planie "Hobbita", przygotowywanego przez Guillermo del Toro, więc zamiast męczyć się przy storyboardach i ilustracjach, wolałby robić komiksy. A w uniwersum Piekielnego Chłopca jest w co ręce włożyć – Mignola pisze skrypty do "Witchfindera", "Wild Hunt", a do tego pracuje z Johnem Arcudim przy "BBPO". A jako rysownik chce zabrać się z "Amazing Screw-On Head and Other Curious Objects", spin-off "The Amazing Screw-On Head", zbierający trzy miniaturki. "Praca w branży filmowej była bardzo interesującym doświadczeniem, ale ostatecznie nie dała mi satysfakcji. Oglądając film, który jest dziełem tak wielu rąk, nie da się dostrzec efektów własnego wysiłku". (j.)

Już niedługo na sklepowe półki trafi pierwszy tom "Fables Deluxe Edition" zbierający pierwszych dziesięć zeszytów (czyli dwa pierwsze TP) tej niezwykle popularnej również i u nas serii oraz bogatą sekcję szkiców i grafik. Zabraknie niestety opowiadania, które znalazło się w miękko okładkowej edycji, ale zostanie ono dołączone do drugiego HCka, który pojawi się w przyszłym roku. We wrześniu (2010) zostanie wydana 144 stronicowa, osadzona w świecie Baśni, graphic novel "Fables: Werewolves of the Heartland" ze scenariuszem Billa Willinghama i rysunkami Jima Ferna. A jakby tego było mało, wielkimi krokami zbliża się również jubileuszowy, setny zeszyt "Fables", który liczyć będzie sobie sto stron po lekturze których "nic już nie będzie takie samo". Co ciekawe Willingham i główny rysownik serii Mark Buckingham postanowili specjalnie z okazji tego jednego numeru zamienić się rolami i przy okazji #100 Bill zajmie się stroną graficzną, a Mark scenariuszem. Nie ma co, fani "Baśni" będą mieli na co wydawać swoje ciężko zarobione pieniądze. O serialu telewizyjnym, czy grze planszowej opartej na tej serii wspomnę kiedy indziej. (a.)

Za blogiem Kultury Gniewu możemy zaanonsować zbliżającą się premierę najnowszego komiksu Roberta Crumba. W Paryżu odbyła się konferencja prasowa z udziałem Crumba promująca jego "Book of Genesis", 220-stronicową adaptację fragmentów Biblii, która na sklepowych półkach pojawi się jeszcze w tym miesiącu. Bóg, w jego komiksie będzie wyglądał tak, jak objawił się w jego śnie, w 2000 roku, niczym brodaty patriarcha w starym, dobrym stylu. Artysta nie boi się reakcji chrześcijan, bo nie robi sobie z ich wiary żartów. Ma jednak świadomość, że pewnie stanie się celem ataków radykałów, którzy nie lubią gdy ktoś ich święte teksty traktuje nie jak słowo objawione przez Boga, tylko jako tekst literacki. (j.)

Alan Moore - dla Przemka Pawełka (i wielu innych zapewne też) wariat i geniusz w jednym - jest pomysłodawcą i twórcą dwumiesięcznika "Dodgem Logic", którego pierwszy numer wyjdzie na światło dzienne w listopadzie. "Pierwszy fanzin z Northampton XXI wieku", jak określił go twórca "Strażników", będzie w dużej części skupiał się na komiksowej scenie hrabstwa Northamptonshire. Oprócz lokalnych talentów swój udział będą mieli tacy artyści jak m.in. Kevin O’Neill, Edward Pouncey czy Dave Hamilton. Czterdzieści stron w kolorze kosztować będzie 2,5 funta / 4 dolary, a w środku oprócz komiksów znajdą się również przepisy kucharskie, porady medyczne oraz kilka słów o partyzantce ogrodniczej. Zapowiada się ciekawie (wariat i geniusz jednocześnie.. coś w tym jest). (a.)

Rick Remender to scenarzysta, który obecnie odpowiada za losy Punishera w regularnym uniwersum Marvela. W jego historiach Frank odłożył na bok tradycyjne pukawki i przestał polować na zwyczajnych przestępców, a zajął się Normanem Osbornem i jego świtą z którą pojedynkuje się przy użyciu superbohaterskich zabawek. Z tego co do tej pory widziałem, ta zmiana koncepcji jest jak najbardziej strawna i przystępna, a już niedługo czytelników czeka kolejny przewrót i duży szok związany z "ewolucją" głównego bohatera. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że sympatyczny Franek Zamek polegnie na polu walki. Duży w tym udział będzie miał najprawdopodobniej Daken (syn Logana) z którym Pogromca zmierzy się jeszcze w tym miesiącu w kolejnej części mini-serii "Dark Reign: The List" (Remender/JRJR/Janson) oraz Hood z którym Punisher stoczy pojedynek w podobnym terminie w 10 numerze swojej serii, będącej jednocześnie finałem historii "Dead End".. i końcem żywota dla tytułowego bohatera. Zaraz po tej historii fanom Punishera zostanie przedstawiony FrankenCastle, czyli marvelowa wariacja na temat jednej z ikon nie tylko filmowej grozy. Ten pomysł jest tak niecodzienny i z pozoru głupi, że może chwycić (chociaż za bardzo się na to nie nastawiam). Wariantowe okładki do numerów 8-11 (tej ostatniej jeszcze nie zaprezentowano) układają się w jedną dużą grafikę prezentującą rozczłonkowanego bohatera (do wglądu po kliknięciu w numerek po lewej), a jego poskładaną wersję można zobaczyć w tym miejscu. Historia w sam raz na zbliżające się Halloween. Do prima aprilis w końcu jeszcze ponad pół roku. (a.)

Jeszcze nie zapoznałem się z "Low Moon" Jasona, a szykowany jest kolejny album tego artysty zbierający kilka wcześniejszych jego prac w twardej oprawie. W styczniu 2010 roku ukaże się (dzięki Fantagraphics oczywiście) "Almost Silent" - prawie trzystustronicowa księga zbierająca takie historie jak "You Can’t Get There From Here", "Tell Me Something", "Meow, Baby" oraz "The Living and the Dead". Polecać raczej nie trzeba. Tak samo jak kolejnego albumu Jasona, który do sklepów ma trafić w połowie przyszłego roku. "Werewolves of Montpellier" będzie 48 stronicową opowieścią o.. wilkołakach z Francji, której jedną ze stron (jeszcze bez kolorów Huberta) można od dłuższego czasu znaleźć na flickr'owym koncie wydawcy. (a.)

Mutanci Marvela zmierzą się z Agents of Atlas, grupą super-herosów prosto z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, którzy w ramach "Dark Reign" wrócili na komiksowe salony. Mini-seria startuje w grudniu, kiedy na wyspie X-Menów pojawią się Agenci poszukujący Cerebry. Zapowiada się kolejna pozycja, niczym nie wyróżniająca się spośród setek innych komiksów z herosami, choć muszę przyznać, że mutanci rysowani przez Carlo Paguyana ("Planet Hulk") prezentują się całkiem nieźle. "X-Men Vs. Agents of Atlas" napisze Jeff Parker ("Agents of Atlas"), a okładki przygotują Ed McGuinness i Humberto Ramos. (j.)

W styczniu serię "The Outsiders" przejmie nowy duet twórców. Za oprawę graficzną będzie odpowiadał Phillip Tan, natomiast skryptem zajmie się… Dan DiDio, znany do tej pory, jako znienawidzony przez setki fanów editor-in-chief DC. Rysownik, mający doświadczenia w pracy z takimi twórcami, jak Geoff Johns ("Green Lantern"), Grant Morrison ("Batman and Robin") czy Greg Rucka ("Final Crisis: Revelation") jest podekscytowany perspektywą współpracy z DiDio, który do tej pory zaliczył jedynie epizod, jako scenarzysta w "Wednesday Comics" przy "Metalowych Ludziach". Obaj oczywiście zapowiadają spore zmiany w tytule, nad którym będą pracować. (j.)

"Geek Honey of the Week"
(Lauren z Darlington nie przebrała się za żadną superbohaterkę a i tak załapała się do naszego cyklu - chcieć to móc! / dzięki Skil!)