Seria "Comanche" wraz ze swoim ósmym tomem osiągnęła półmetek. W bieżącej odsłonie powracają znane (lubiane i nie) postaci, po krótkiej przerwie pojawia się także tytułowa bohaterka. Dodatkowo kontynuowany jest wątek z poprzedniej części. Red Dust na ranczu Duncana, gdzie wiedzie spokojny żywot farmera, kolty schował w sypialni pod poduszką. Sielanka? Tak, ale do czasu…
…gdy zjawia się szóstka byłych szeryfów, którzy mają nieuregulowane rachunki z rodzinną bandą Ruhmannów i ich prywatną armią. Nasz bohater nie chce się mieszać w kolejny konflikt w westernowym stylu i odmawia przyłączenia się do karnej ekspedycji. Mężczyzna jest przekonany, że czasy, gdy zamiast wideł używał broni, już minęły.
I czytelnik również chwilę w to wierzy. I już wydaje się, że byli stróże prawa pod wodzą dawnego przełożonego Dusta – szeryfa Wallace’a, odjadą z kwitkiem, ale wówczas wychodzi na jaw, że wśród oblężonych w forcie Summerfield jest piękna i rezolutna Comanche. Wybór może być tylko jeden...
Scenarzysta podaje nam swoja wersję klasycznej, westernowej opowieści o siedmiu wspaniałych, którzy gotowi są poświęcić własne życie, aby zaprowadzić ład i porządek. Chociaż mam wrażenia, że Greg pisząc skrypt bardziej wzorował się na filmie Akiry Kurosawy niż na legendarnym filmie Johna Sturgesa. Panowie Wallace, Wabash, Dutch Kruger, Lover Lash, Rabin, Concho i Red Dust – tworzą niezbyt zgraną ekipę. Żaden z nich kieruje się w życiu kryształową moralnością, nieograniczoną tolerancyjnością czy wzniosłą szlachetnością. No, może z wyjątkiem Dusta.
Rysując "Szeryfów" Hermann znajdował się w szczytowej formie, a komiks pierwotnie został opublikowany w roku 1980. Ilustracje robią piorunujące wrażenie, dbałość o detale stoi na najwyższym poziomie. Diabelnie dobrze wyszły sekwencje rozgrywające się na tle przyrody. Na uwagę zasługuje przeprawa rewolwerowców przez skaliste i ośnieżone góry. Na tle wielu wspaniałych kadrów sceny oblężenia fortu Summerfield i ofensywa szeryfów prezentują się mniej okazale, co nie znaczy, że źle. Trochę siada czucie narracyjności ilustracji, w kilku miejscach artysta posługuje się strzałkami, aby właściwie (z kadru do kadru) nieść opowieść. Na osobne słowa uznania zasługuje kolorysta, który wówczas dołączył do produkcyjnego duetu. Fraymond posługuje się bardzo rozległą paletą barw.
Melancholijny i rozliczeniowy wydźwięk fabuły stawia omawianą część wyżej niż większość uprzednich odsłon. Lubię komiksowe westerny, dlatego od samego początku lektura serialu sprawiała mi większą lub mniejszą przyjemność. Ósemką autorzy udowadniają, że nie opowiedzieli jeszcze wszystkiego, że mają w zanadrzu kilka mocnych historii o Dzikim Zachodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz