wtorek, 15 września 2015

#1953 - MCU 13 - Avengers: Age of Ultron

Autorem tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
 
"Ten film jest do dupy!" prawie wykrzyczałem w stronę Krzyśka z podcastu MyszMasz, gdy opuszczaliśmy salę kinową po seansie A"vengers: Age of Ultron". I choć od tamtego czasu minęło parę ładnych miesięcy i emocje zdążyły już opaść, moja opinia o najnowszym kinowym dokonaniu Jossa "Nie-Mam-Pomysłu-Na-Fabułę-Więc-Wrzucę-Zabawny-W-Moim-Mniemaniu-One-liner" Whedona pozostaje niezmienna - jest to bardzo słaby film nawet jak na niewygórowane standardy hollywoodzkich blockbusterów. Choć uczciwie muszę zaznaczyć, że "Age of Ultron" jest, mimo wszystko, filmem lepszym od pierwszych "Avengers". Nie, żeby było to jakieś wybitne osiągnięcie. Oczywiście „lepszy” nie oznacza w tym przypadku "dobry". 



Ale zacznijmy od tego, co się zmieniło na plus. Przede wszystkim - ten film ma fabułę. Nie jest to fabuła jakoś specjalnie mądra, ani logiczna, nie poraża również oryginalnością czy precyzyjnym rozplanowaniem kolejnych zwrotów akcji, ale przynajmniej jest. Poszczególne postaci dostają jakieś wątki i generalnie mają do roboty coś więcej, niż pałętanie się po arenie wydarzeń i rzucanie czerstwymi żarcikami. Konflikt eskaluje w miarę trwania filmu i generalnie wszystko to ma więcej sensu, niż abstrakcyjna szamotanina z "Avengers" (ja tego filmu jeszcze długo nie odchoruję). Żeby jednak nie było zbyt różowo - "Age of Ultron" cierpi na przesyt wątków, co sprawia, że ogląda się go jak kolaż niekiedy słabo klejących się ze sobą motywów. Mamy i walkę z Hydrą, i pojedynek Iron Mana z Hulkiem, Ultrona, Visiona, rodzinę Clinta, romans Bruce’a Bannera i Black Widow, rodzeństwo Maximoff, mistyczne wizje Thora, przedstawienie Klaue’a… mnóstwo tego, nawet jak na dwugodzinny obraz. Większość rzeczy zostało przedstawionych bardzo skrótowo, część z nich pojawiła się chyba tylko po to, by podbić cool factor filmu (mam tu na myśli przede wszystkim długą walkę Tony’ego z Hulkiem, bez której film znakomicie mógłby się obyć). Nie jest to może jakimś wielkim grzechem, ale odbywa się to kosztem fabuły, więc boli, bo zamiast tej przydługiej kotłowaniny moglibyśmy dostać lepszą podbudowę wątku głównego, co dodałoby dramatyzmu całemu filmowi.

Joss Whedon nienawidzi Iron Mana. Do takiego wniosku doszedłem, oglądając ten film. Tony jest tam kompletnie nieodpowiedzialnym dupkiem, który popełnia błąd za błędem, nie uczy się, nie rozwija i ma swoich towarzyszy broni w głębokim poważaniu. Ten żart o prawie pierwszej nocy, który wzbudził tyle oburzenia jest akurat jednym z mniejszych mankamentów kreacji postaci Starka w najnowszym filmie o Mścicielach, ale jego analiza świetnie ukazuje problem. Widziałem opinie, że tego typu niepoprawny politycznie dowcipas jest jak najbardziej zgodny z charakterem tej postaci. I wiecie co? Zgadzam się. Gdyby Tony Stark z pierwszych minut filmu Iron Man wygłosił podobny żarcik, nie miałbym nic przeciwko temu.


Tyle, że tamtego Tony’ego już nie ma - nie po tym, co stało się w Afganistanie, nie po krwawym rozliczeniu z przeszłością, uświadomieniem sobie, jak ważni chwilach słabości są bliscy ("Iron Man 2") czy pogodzeniem się z własną niedoskonałością w "Iron Man 3". Tony bardzo długo ewoluował, zmieniając się i dorastając. Sporą część swojego tekstu o ostatnim filmie z Iron Manem w roli głównej poświęciłem na opis metamorfozy, jaką Stark przeszedł od czasu pierwszego pojawienia się w MCU. Whedon najprawdopodobniej nie widział żadnego z tych filmów - albo widział i postanowił je zignorować.

Przykład? Tony buduje Ultrona w tajemnicy przed Avengers (wyjąwszy Bannera), najzwyczajniej mając gdzieś, co o pomyśle stworzenia sztucznej inteligencji sądzą pozostali. W dodatku wykorzystuje przy tym berło Lokiego - technologię, której nie rozumie - nadużywając przy tym zaufania Thora. To jeszcze jestem w stanie przełknąć, ostatecznie wcześniej widzimy, jak Wanda obudziła w Starku dawne traumy i strach przed śmiercią najbliższych, co mogło popchnąć go do nieprzemyślanych czynów. Kiedy jednak eksperyment z Ultronem okazał się katastrofą, co robi Iron Man? DOKŁADNIE TO SAMO - próbuje po raz kolejny stworzyć sztuczną inteligencję, by zwalczyć ogień ogniem. I nie żadnej przesłanki, że za drugim razem nie powtórzy się wcześniejsze fiasko. Wręcz przeciwnie - w bionicznym ciele znajduje się już przecież trochę Ultrona. Kiedy pozostali Mściciele próbują go powstrzymać, mają absolutną rację. Tony po raz kolejny chce popełnić ten sam błąd. I to nie ma znaczenia, że ostatecznie Vision okazuje się sojusznikiem, bo Stark znowu zawiódł zaufanie reszty zespołu. Po czymś takim powinni go wywalić z Avengers, tymczasem cała sprawa przechodzi niemal bez echa.


Hulk i Wdowa. W teorii i na papierze ten wątek wygląda nieźle - ma pewien potencjał, ponieważ daje obu postaciom szansę na ekspozycję i ewolucję. I wiecie co? Naprawdę byłem skłonny dać szansę temu pairingowi. Jasne, był on wprowadzony bardzo pospiesznie, a brak jakichkolwiek wcześniejszych sygnałów, że ta dwójka jest sobą zainteresowana sprawia, że początkowo trudno było przyjąć to do wiadomości, ale gdyby poprowadzono to w interesujący sposób, mogłoby wyjść z tego wątku coś fajnego. Niestety nie wyszło. Nie wiem, czy to kwestia kompletnego braku chemii pomiędzy aktorami, czy bardzo marna, wydumana drama, jaka rozgrywa się pomiędzy Bannerem i Natashą.

Tekst o "potworach" mnie nie oburzył, raczej zniesmaczył, bo analogia pomiędzy życiową tragedią Bruce’a (egzystencja zdewastowana przez Hulka) i Natashy (sterylizacja) została tak tandetnie wyeksponowana, że naprawdę trudno było odczuwać tu jakieś silniejsze emocje - może poza zażenowaniem. Nie zrozumcie mnie źle - nie uważam, że skutkujące bezpłodnością okaleczenie jest czymś, co nie kładzie się głębokim cieniem na życiu kobiety. Bez trudu jestem w stanie uwierzyć w to, że dla Black Widow to wydarzenie jest dewastujące psychicznie i że w sytuacji Bruce’a dopatruje się odbicia własnego cierpienia. W rękach innego reżysera mógłby to być jeden z silniejszych wątków filmu. Niestety, Whedon poszedł w bardzo tani melodramatyzm, który kompletnie rozkwasił tę relację.


Rodzina Bartona. Początkowo strasznie nie podobał mi się ten pomysł - właściwie nie tyle pomysł, co jego wprowadzenie do już i tak przeładowanego wątkami filmu - ale po przemyśleniu sprawy uznałem, że to całkiem zgrabna idea jednocześnie nadająca temu bohaterowi nowego, niespodziewanego wymiaru oraz tłumacząca jego absencję w innych produkcjach MCU Drugiej Fazy. Szkoda tylko, że jego rodzina jest tak strasznie waniliowa. Kochająca, wyrozumiała żona (obowiązkowo w ciąży!), z uśmiechem gotowa dać się zesłać na jakieś odludzie, bo jej mężowi zachciało się bawić w superbohatera, cudne dzieciaki malujące kredkami portrety członków rodziny… Wszystko to wygląda tak wiarygodnie, jak z reklamy margaryny. Podobnie jak Tony, ja też bardzo długo nie mogłem pozbyć się wrażenia, że rodzina Bartona to postawieni przez Fury’ego agenci mający odgrywać przed nieświadomym niczego Hawkeye’m role bezwarunkowo wiernej rodziny, by utrzymać go w wysokiej formie psychicznej.

Ultron jest natomiast bardzo ciekawym przypadkiem. Z reguły scenarzyści kompletnie nie mają pomysłów na złoczyńców z MCU. Tutaj pomysłów jest aż za dużo i nie wszystkie składają się na spójną postać. Ultron czasem jest więc potężną sztuczną inteligencją, czasem wadliwie działającą maszyną (która na swój pokrętny sposób stara się robić to, do czego ją stworzono), czasem samozwańczym antychrystem, czasem mrocznym odbiciem Tony’ego Starka, czasem psychopatą, czasem wizjonerem, czasem odrzuconym dzieckiem, które łaknie uwagi… Te wszystkie aspekty jego osobowości wydają się strasznie przypadkowe, tak jakby wrzucono w tę postać każdy pomysł, jaki przyszedł do głów scenarzystom. Gdyby ograniczono się do kilku wymiarów, ale za to pogłębiono je i skomplikowano, Ultron miałby szansę stać się jednym z najciekawszych złoczyńców tego uniwersum. Zamiast tego dostajemy dziwaczną mieszankę, która nijak nie składa się na koherentną sylwetkę charakterologiczną. Widzę tu zmarnowany potencjał - w przeciwieństwie do takiego Malekitha, Ultron naprawdę miał zadatki na interesującą postać.


(UWAGA SPOILER!!!)

Rodzeństwo Maximoff, o dziwo, wyszło całkiem nieźle i jest to chyba jedyny wątek filmu, o którym mogę napisać, że mi się podoba. Oboje mają wiarygodną motywację, ich zachowanie jest dość logiczne, a ewolucja postaci wypada naturalnie - nawet jeśli nieco pospiesznie, ale to jest główna wada całego filmu - a motyw z ubiciem Quicksilvera autentycznie mnie zaskoczył. Trochę szkoda, ich nienawiść i nieufność wobec Starka nie doczekała się konkluzji w postaci np. rozmowy z Tony`m. Jasne, podrabiane pseudosłowiańskie akcenty aktorów są dość żenujące, ale nie jest to jakiś wielki mankament. No dobra - scena z Wandą wyrywającą Ultronowi serce była przeszarżowana, ale nawet ona nie zepsuła mi dobrego wrażenia, jakie zostawiły po sobie bliźnięta.

(KONIEC SPOILERA)

Reszta bohaterów była jakby mniej wyeksponowana. Steve służył w tym filmie właściwie tylko do rzucania motocyklami i jako obiekt mało zabawnych żartów z jego niechęci do grubszego języka. Thor miał natomiast kompletnie idiotyczną scenę z moczeniem tyłka w jakimś Jeziorze Prawdy albo czymś w tym rodzaju i przeżywaniem Niezwykle Ważnych Dla Całego Wszechświata Mistycznych Wizji. Z jednej strony była to kompletnie niepotrzebna, dziwaczna scena jakby wykrojona z jakiegoś innego filmu, bardzo słabo doszyta do głównego wątku. Z drugiej strony zawierała w sobie Chrisa Hemswortha bez koszulki, więc naprawdę trudno jest się tu skarżyć.

Walki - to kolejny spory problem filmu. Chwaliłem sceny akcji z "Captain America: Winter Soldier", ponieważ w tamtym filmie dało się odczuć ciężar i fizyczność starć. W "Age of Ultron" walki wyglądają kompletnie nierealistycznie. Najboleśniej widać to chyba w pojedynku Irona Mana z Hulkiem. Masywny Hulkbuster, którego pilotuje Tony zachowuje się raczej jak nadmuchany balonik, niż kawał żelaza będący w stanie powalić Hulka. Sceny akcji są zbyt szybkie i zbyt pocięte, a jakiekolwiek próby uczynienia ich bardziej efektownymi (slow-mo z początku filmu z Avengers pozującymi niczym bohaterowie tokusatsu albo ta nieszczęsna latająca naczepa) budzą raczej śmiech, niż zachwyt. Słaba reżyseria i choreografia walk powodują, że widz przysypia w momentach, w których powinien być najbardziej nakręcony.


Tak więc "Age of Ultron" to film plasujący się na trzecim miejscu (po "Avengers" i "Guardians of the Galaxy") mojej osobistej listy najgorszych filmów MCU. Nielogiczny, przeładowany wydarzeniami, niedający tej czystej, geekowej radości z oglądania superbohaterów na wielkim ekranie. Tak, ten film JEST do dupy i naprawdę ucieszyłem się, gdy Marvel poinformował o zakończeniu współpracy z Jossem Whedonem. Kolejne filmy o Avengers wyreżyserują bracia Russo, którzy zdążyli już pokazać klasę w "Captain America: Winter Soldier". Po usłyszeniu tej wiadomości odetchnąłem z ulgą tak mocno, że najprawdopodobniej zaburzyłem tym klimat w całej Europie Środkowej (wiecie już, kogo winić za te upały). Idzie ku lepszemu, w czym utwierdza mnie również zaskakująco wysoki poziom "Ant Mana". Ale o tym napiszę już innym razem…

Brak komentarzy: