Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
"Snapshot" pierwotnie ukazał się w brytyjskim magazynie "2000AD" pod postacią ośmiu dwunastostronicowych części. Autorzy uznali, że ich praca wyszła na tyle dobrze, że warto ją pokazać także czytelnikom w USA. Na amerykańskim rynku komiks Andy`go Diggle`a i Jocka został przeredagowany i przedrukowany przez Image Comics. I tak właśnie wpadł w moje ręce.
Przyznajcie się, każdy z Was znalazł kiedyś coś wartościowego. Czytając "Snapshot" trochę się śmiałem z samego siebie, ponieważ parę lat temu wracając z pracy niedaleko pewnej dyskoteki, znalazłem zgubiony przez kogoś telefon i najzwyczajniej w świecie go przygarnąłem. Niemal dokładnie tak samo postąpił Jake Dobson. Głównemu bohaterowi historii, który na co dzień pracuje w sklepie komiksowym przytrafiło się to samo. Przeglądając zawartość znalezionej komórki trafia na coś, co sprawi, że jego życie wkrótce zawiśnie na włosku...
Dla Andy`ego Diggle`a i Jocka "Snapshot" nie jest pierwszym wspólnym komiksem. Ich wcześniejszym i znacznie bardziej rozpoznawalnym projektem byli "Losers" z Vertigo, którzy nie spotkali się z ciepłym przyjęciem na naszym rynku. Wspominam o tym tytule dlatego, ponieważ sympatia względem jego właśnie skłoniła mnie bym sięgnął po dzisiaj omawiany komiks. Zacznijmy od oprawy wizualnej - jeśli macie w swoich zbiorach już pierwszy tom "Wytches", możecie mocno się mocno zdziwić. Jock w wersji kolorowej w niczym nie ustępuje Jockowi w wersji czarno-białej, ale to dwaj różni artyści Cała mini-seria zilustrowana została bardzo dynamicznie, a jednocześnie czytelnie. Podobało mi się, że rysownik na jednej stronie potrafił umieścić mnóstwo szczegółów na drugim planie, by na kolejnej już tego nie robić. Całość jesy dobrze dopasowana do wizji scenarzysty, ponieważ momenty bardziej oszczędne świetnie budowały klimat tajemnicy i niebezpieczeństwa, a te w których akcja gnała na złamanie karku miały w sobie odpowiednią dawkę dynamiki
Trochę inaczej jest ze scenariuszem. Andy Diggle niejednokrotnie dał się poznać z jak najlepszej strony. Nie tylko we wspomnianych "Losers", ale również w "Uncanny" od Dynamite Entertainment czy "Daredevilu" od Marvela (chociaż tu opinie jego pracy są mocno podzielone). "Snapshot" trudno również nie doceniać… pod pewnymi względami. Trudno komiksowi odmówić wartkiego tempa opowiadanej historii. Diggle pisze z wyczuciem i potrafi świetnie przeplatać sceny akcji z tymi spokojniejszymi. Scenarzyście udało się także niemal do samego końca utrzymać wysoki poziom emocji oraz uniknąć prostych i dających łatwo się przewidzieć rozwiązań fabularnych. I wszystko byłoby naprawdę spoko, gdyby nie pewien szkopuł. Chodzi mi o zawiązanie fabuły.
Niejednokrotnie byliśmy już świadkami historii, których początkowy wątek skupia się na osobie, która robi coś głupiego lub nieodpowiedzialnego i tym samym sprowadza na siebie całe mnóstwo problemów. Nie inaczej jest w przypadku "Snapshot", lecz tutaj wydaje mi się, że scenarzysta trochę przesadził. Jest w pierwszym numerze scena w sklepie komiksowym, w którym to Jake Dobson poznaje zawartość telefonu, który znalazł. To co robi chwilę potem jest w mojej ocenie tak niewyobrażalnie głupie i naiwne, że od tego momentu do samego końca liczyłem na to, że scenarzysta albo w końcu się go pozbędzie, albo przynajmniej mocno pokiereszuje. Nie zdradzę czy tak się stało, ale chyba nie w tym rzecz. Ja, jako czytelnik, powinienem emocjonować się walką Jake’a o przetrwanie, lecz jego głupota (i to aż dwukrotna zresztą) spowodowała, że wcale mu nie kibicowałem. Nie wiem, może uznacie że czepiam się naprawdę nieistotnych szczegółów, ale ta jedna scena z pierwszego numeru sprawiła, że całość "Snapshot" odbierałem najprawdopodobniej inaczej niż powinienem.
Jak już wcześniej wspomniałem każdy zeszyt mini-serii składa się z dwóch rozdziałów opublikowanych pierwotnie w "2000AD", ale fabuła jest bardzo płynna i musi się ją świetnie poznawać w wydaniu zbiorczym. Gdy kupowałem zeszyty, które na szczęście wychodziły regularnie, raz czy dwa zostałem zaskoczony tym, że historia nie została przedzielona cliffhangerami. W wersji zeszytowej próżno szukać jakichkolwiek dodatków, nie licząc rozwiązania konkursu ogłoszonego przez autorów. Pochwalić muszę papier, który był bardzo dobrej jakości.
Generalnie mogę polecić Wam lekturę "Snapshot", jako dobrego, niedługiego i zarazem niedrogiego komiksu, przy którym możecie nieźle się bawić. Pomimo mojej awersji do zachowań głównego bohatera, całkiem nieźle bawiłem się zarówno podczas pierwszej lektury, jak i przypominając sobie ten komiks na potrzeby niniejszego tekstu, który to właśnie kończę wystawiając ocenę 4+/6
"Snapshot" pierwotnie ukazał się w brytyjskim magazynie "2000AD" pod postacią ośmiu dwunastostronicowych części. Autorzy uznali, że ich praca wyszła na tyle dobrze, że warto ją pokazać także czytelnikom w USA. Na amerykańskim rynku komiks Andy`go Diggle`a i Jocka został przeredagowany i przedrukowany przez Image Comics. I tak właśnie wpadł w moje ręce.
Przyznajcie się, każdy z Was znalazł kiedyś coś wartościowego. Czytając "Snapshot" trochę się śmiałem z samego siebie, ponieważ parę lat temu wracając z pracy niedaleko pewnej dyskoteki, znalazłem zgubiony przez kogoś telefon i najzwyczajniej w świecie go przygarnąłem. Niemal dokładnie tak samo postąpił Jake Dobson. Głównemu bohaterowi historii, który na co dzień pracuje w sklepie komiksowym przytrafiło się to samo. Przeglądając zawartość znalezionej komórki trafia na coś, co sprawi, że jego życie wkrótce zawiśnie na włosku...
Dla Andy`ego Diggle`a i Jocka "Snapshot" nie jest pierwszym wspólnym komiksem. Ich wcześniejszym i znacznie bardziej rozpoznawalnym projektem byli "Losers" z Vertigo, którzy nie spotkali się z ciepłym przyjęciem na naszym rynku. Wspominam o tym tytule dlatego, ponieważ sympatia względem jego właśnie skłoniła mnie bym sięgnął po dzisiaj omawiany komiks. Zacznijmy od oprawy wizualnej - jeśli macie w swoich zbiorach już pierwszy tom "Wytches", możecie mocno się mocno zdziwić. Jock w wersji kolorowej w niczym nie ustępuje Jockowi w wersji czarno-białej, ale to dwaj różni artyści Cała mini-seria zilustrowana została bardzo dynamicznie, a jednocześnie czytelnie. Podobało mi się, że rysownik na jednej stronie potrafił umieścić mnóstwo szczegółów na drugim planie, by na kolejnej już tego nie robić. Całość jesy dobrze dopasowana do wizji scenarzysty, ponieważ momenty bardziej oszczędne świetnie budowały klimat tajemnicy i niebezpieczeństwa, a te w których akcja gnała na złamanie karku miały w sobie odpowiednią dawkę dynamiki
Trochę inaczej jest ze scenariuszem. Andy Diggle niejednokrotnie dał się poznać z jak najlepszej strony. Nie tylko we wspomnianych "Losers", ale również w "Uncanny" od Dynamite Entertainment czy "Daredevilu" od Marvela (chociaż tu opinie jego pracy są mocno podzielone). "Snapshot" trudno również nie doceniać… pod pewnymi względami. Trudno komiksowi odmówić wartkiego tempa opowiadanej historii. Diggle pisze z wyczuciem i potrafi świetnie przeplatać sceny akcji z tymi spokojniejszymi. Scenarzyście udało się także niemal do samego końca utrzymać wysoki poziom emocji oraz uniknąć prostych i dających łatwo się przewidzieć rozwiązań fabularnych. I wszystko byłoby naprawdę spoko, gdyby nie pewien szkopuł. Chodzi mi o zawiązanie fabuły.
Niejednokrotnie byliśmy już świadkami historii, których początkowy wątek skupia się na osobie, która robi coś głupiego lub nieodpowiedzialnego i tym samym sprowadza na siebie całe mnóstwo problemów. Nie inaczej jest w przypadku "Snapshot", lecz tutaj wydaje mi się, że scenarzysta trochę przesadził. Jest w pierwszym numerze scena w sklepie komiksowym, w którym to Jake Dobson poznaje zawartość telefonu, który znalazł. To co robi chwilę potem jest w mojej ocenie tak niewyobrażalnie głupie i naiwne, że od tego momentu do samego końca liczyłem na to, że scenarzysta albo w końcu się go pozbędzie, albo przynajmniej mocno pokiereszuje. Nie zdradzę czy tak się stało, ale chyba nie w tym rzecz. Ja, jako czytelnik, powinienem emocjonować się walką Jake’a o przetrwanie, lecz jego głupota (i to aż dwukrotna zresztą) spowodowała, że wcale mu nie kibicowałem. Nie wiem, może uznacie że czepiam się naprawdę nieistotnych szczegółów, ale ta jedna scena z pierwszego numeru sprawiła, że całość "Snapshot" odbierałem najprawdopodobniej inaczej niż powinienem.
Jak już wcześniej wspomniałem każdy zeszyt mini-serii składa się z dwóch rozdziałów opublikowanych pierwotnie w "2000AD", ale fabuła jest bardzo płynna i musi się ją świetnie poznawać w wydaniu zbiorczym. Gdy kupowałem zeszyty, które na szczęście wychodziły regularnie, raz czy dwa zostałem zaskoczony tym, że historia nie została przedzielona cliffhangerami. W wersji zeszytowej próżno szukać jakichkolwiek dodatków, nie licząc rozwiązania konkursu ogłoszonego przez autorów. Pochwalić muszę papier, który był bardzo dobrej jakości.
Generalnie mogę polecić Wam lekturę "Snapshot", jako dobrego, niedługiego i zarazem niedrogiego komiksu, przy którym możecie nieźle się bawić. Pomimo mojej awersji do zachowań głównego bohatera, całkiem nieźle bawiłem się zarówno podczas pierwszej lektury, jak i przypominając sobie ten komiks na potrzeby niniejszego tekstu, który to właśnie kończę wystawiając ocenę 4+/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz