czwartek, 7 maja 2015

#1857 - Żywe Trupy #20: Wojna totalna część druga

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Zastanawiałem się przez dłuższy moment jak rozpocząć recenzję dwudziestego pierwszego już tomu "Żywych Trupów". Do głowy cały czas przychodził mi strasznie oklepany suchar i aż mnie korciło, by napisać że "w tym komiksie trup ściele się gęsto (hue hue hue)". Tyle tylko, że wtedy skłamałbym okrutnie, więc koniec końców napiszę tak: z dużej wojny mały deszcz.



Poprzedni tom zakończył się ogłoszeniem przez Negana zwycięstwa w walce z połączonymi siłami kilku osad zamieszkałych przez ocalałych. I faktycznie, wiele wskazywało na to, że Rick Grimes i jego sojusznicy się już nie podniosą. Ale czy ktokolwiek z czytelników w to w ogóle uwierzył? Jak można było się tego spodziewać, po krótkim lizaniu ran konflikt wraca na właściwe tory i prowadzi tylko do jednego - nieuchronnej i bezpośredniej konfrontacji pomiędzy głównodowodzącymi - Rickiem i Neganem. Niby wielka wojna, a i tak zakończyć się musi klasycznym okładaniem się po gębach dwóch kogutów. Chociaż... to nie jego do końca prawda, ale o tym za chwilę.

Podczas lektury drugiej części "Wojny totalnej" kilkukrotnie łapałem się na tym, że komiks nie wciągnął mnie na tyle, bym w trakcie jego czytania nie odpływał myślami w innych kierunkach. Zastanawiałem się na przykład, jakie kolejne zagrożenie rzuci pod nogi Rickowi Grimesowi scenarzysta, gdy ten już załatwi Negana. To główny zarzut wobec tego albumu - brakuje w nim jakiegokolwiek napięcia. Nie czuć zagrożenia, nie czuć wagi wydarzeń, które mają miejsce. Finał jest przewidywalny, a inne rozwiązanie, niż porażka dzierżącego Lucille czarnego charakteru nie jest możliwe. Dlaczego? Bo tym razem Robert Kirkman nie zatajał przed czytelnikami większości faktów. Wiadomo było od dłuższego czasu, że Rick mając "agenta" w szeregach Negana, który od dziewiętnastego tomu nie doczekał się jeszcze swoich pięciu minut, w pewnym momencie musi wyciągnąć tego asa z rękawa. I tak też się stało.


Przez to lektura ograniczała się do oczekiwania na nieuniknione. Scenarzysta mocno się gimnastykuje, by zasiać choć trochę niepewność wśród czytelników. Niestety, na dobrą sprawę sprowadza się to jedynie postaci z drugiego planu i tego, kto przeżyje, a kto nie. Zgonów jest sporo, ale konia z rzędem temu, kto potrafiłby wymienić z imienia chociaż połowę bohaterów, którzy giną w tym tomie. Brakuje tu spektakularnych zwrotów akcji, dramatycznych scen czy czegokolwiek, co mogłoby jakoś mocniej rozbudzić czytelnika. Powoli, chociaż otoczeni strzałami i wybuchami, zmierzamy do nieuniknionego finału. A ten, o dziwo, jest naprawdę mocny.

Nie wynagradza on może wszystkiego, lecz z pewnością bardzo dużo. Gdy dochodzimy do ostatecznego pojedynku Ricka z Neganem pojawia się to, na co czekałem od samego początku – fabularny twist, którego się nie spodziewałem. Nie chcę spoilerować i tego nie zrobię, niemniej osobiście uważam, że to o czym wspominam wyszło scenarzyście bardzo dobrze: przekonująco, niespodziewanie i z ogromnym potencjałem na przyszłe historie. Tu jednak rodzi się kolejne "ale".

Czy naprawdę trzeba było tę "Wojnę totalną" tak niemiłosiernie rozciągać? Dwanaście numerów historii Kirkman spokojnie mógł skompresować do ośmiu i zawrzeć w jednym, grubszym tomie. Jestem absolutnie przekonany, że wyszłoby to tylko na dobre. Mielizn jest tu mnóstwo, wątków które kompletnie mnie nie ruszyły nawet jeszcze więcej i oprócz wspomnianej już końcówki, tylko rysunki Charliego Adlarda zasługują na pochwałę.


Rysownik ten nie przestaje mnie zadziwiać od pewnego czasu. Wiem doskonale, że tuzin zeszytów na jakie składała się "Wojna totalna" stworzył w osiem miesięcy i nijak nie odbiło się to na jego kresce. Ta nadal nie jest wolna od wszelkiego typu, charakterystycznych dla tego twórcy wpadek, ale zarazem nie różni się właściwie niczym od dotychczasowego dorobku. Nierzadko widać jak na dłoni przypadki, gdy rysownikowi się śpieszyło. Nie tym razem, Adlard spokojnie podjął wyzwanie i mu podołał. Za to dodatkowy punkcik do oceny.

Taurus oczywiście nie zawiódł i przygotował bardzo dobrze wydany produkt, który niezmiennie kosztuje 43 złote (minus rabaty). Dodatków nie ma co szukać, ale to już absolutny standard. Podsumowując, końcówka dała nadzieję. Nie zmienia to faktu, że "Wojna totalna" jako całość jest ogromnym zawodem. Drugi tom tej historii chyba nawet bardziej, dlatego też nie może liczyć na zbyt wysoka ocenę. Ta wyniesie 3-/6

Brak komentarzy: