sobota, 2 maja 2015

#1853 - Low #1: Delirium of Hope

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Rick Remender w Image Comics popuścił wodze swojej wyobraźni. Najpierw zafundował nam międzywymiarową jazdę bez trzymanki w "Black Science" (moja recenzja tutaj), a następnie dołożył do tego fenomenalne "Deadly Class". Teraz, pora na "Low", które dodałem do swojej listy zakupów, jak tylko pojawiły się jego pierwsze zapowiedzi. Nie do końca z powodu nazwiska scenarzysty, bo jako autora oprawy graficznej anonsowano Grega Tochiniego, etatowego bywalca rubryki "Okładka tygodnia".




Pierwszy tom "Low" opowiada historię ponurej, apokaliptycznej przyszłości, w którym słońce zaczęło się zmieniać i znacząco podwyższyło temperaturę na Ziemi. By przetrwać, ludzie ukryli się pod wodą, żyjąc w specjalnie wybudowanych miastach. Jest to tylko rozwiązanie tymczasowe, ponieważ w końcu skażenie i radiacja dotrą i tam. Główna bohaterka serii, Stel Taine, dowiaduje się jednak, że na powierzchni naszej planety wylądował satelita, który przez lata poszukiwał planet, na których ludzkość mogłaby się osiedlić. Niepoprawna optymistka podejmuje się próby odnalezienia jego wraku, lecz najpierw musi uratować swoją rozdzieloną lata wcześniej rodzinę i stawić czoła mieszkańcom innego miasta, w którym zepsucie i deprawacja osiągnęło apogeum.

Greg Tocchini idealnie wpisuje się w mój gust. Lubię artystów niebanalnych, dysponujących stylem jakby nieco niestarannym, ale w jakiś sposób urzekającym i niezwykłym. Templesmith, Staples czy Rossmo to taka moja osobista czołówka, a Tocchini otwiera grupę pościgową tuż za nimi. Nie ma żadnego zaskoczenie, bo jego prace w "Low" prezentują się znakomicie - oczekiwałem czegoś fenomenalnego i coś fenomenalnego dostałem. Co więcej, rysownik swoją pracą całkowicie zdominował scenarzystę. W zestawieniu z oprawą graficzną historia schodzi na dalszy plan. Dla niektórych jest to zarzut wobec komiksu, ale dla mnie to ogromna zaleta. W "Low" w pełni można podziwiać kunszt Tocchiniego. Jeśli chodzi tylko o warstwę graficzną, "Delirium of Hope" jest jednym z najlepszych komiksów z jakim miałem do czynienia, bijąc na głowę także przecież chwalone przeze mnie pod tym względem "Black Science".


Ale, jak wiadomo, komiks składa się nie tylko z wizualiów, nie mniej ważny jest przecież scenariusz. Jak już wspomniałem fabuła momentami ginie pod naciskiem grafik Tocchiniego. Czy to sprawia, że Rick Remender napisał historię kiepską? Nie, w żadnym przypadku! Moim podstawowym zarzutem wobec fabuły jest to, że nie ma w sobie nic tak charakterystycznego jak wcześniejsze dokonania scenarzysty w Image. Brak tu tak mocno wciągającej intrygi i oryginalnych rozwiązań jak w "Deadly Class", natomiast tempo prowadzenia fabuły jest znacznie wolniejsze i momentami dość męczące, czego w przypadku ”Black Science” właściwie nie było. Ale powtarzam, to wcale nie sprawia, że historia jest kiepska. Komiks posiada wiele zalet także pod względem fabularnym.

Remender zaskarbił sobie moją sympatię świetną kreacją przedstawionego świata (w czym, oczywiście, wydatnie wspomógł go Tocchini) ale także bardzo niebanalnymi bohaterami. Najważniejszą spośród nich jest naturalnie Stel Taine. Jej nienaturalny i niegasnący optymizm momentami ujmuje, a czasem potrafi zażenować. Konsekwencja i upór z jaką kobieta podąża przed siebie sprawia jednak, że nie pozostaje obojętna czytelnikowi. Ponadto bardzo podoba mi się to, że w czasach gdy absolutnie wszystko, co ”mroczne” ukazywane jest jako coś fajnego, Remender poszedł pod prąd i postawił na optymizm. Co prawda we wstępie do komiksu tłumaczy dlaczego wygląda to tak, a nie inaczej, lecz traktuję to jako przyjemny powiew świeżości. Zachowania Stel czasem nie da się rozsądnie wytłumaczyć, ale ta jej momentami irracjonalna inność czyni ją dla mnie postacią interesującą. Równie dużą ilość ciepłych słów mogę skierować wobec jej syna – Marika, który w ciągu zaledwie 132 stron komiksu przechodzi niebagatelną transformację, polegającą co prawda na popadaniu ze skrajności w skrajność, lecz zarazem przeprowadzoną z na tyle dużym wyczuciem, że jest ona całkowicie akceptowalna.


Kolejny plus należy się Remenderowi za intrygującą i zapadającą w pamięć końcówkę "Delirium of Hope", która sprawiła, że z niecierpliwością wyczekuję startu drugiego story-arcu, gdyż każdy kolejny numer będzie przybliżać nas do premiery drugiego tomu zbiorczego.

Najwyższa pora wspomnieć o warstwie edytorskiej, bo trzeba przyznać, że tak dobrze wydanego komiksu jak pierwszy tom "Low" dawno w Image nie widziałem. Gruba, solidna okładka miejscami polakierowana, w środku gładki, lecz niezbyt gruby papier, a oprócz wspomnianego już wstępu autorstwa scenarzysty, wśród dodatków znaleźć można galerię wariantów okładek oraz kilka stron szkiców autorstwa Tocchiniego. I to wszystko za jedyne dziesięć dolarów. Spośród posiadanych przeze mnie komiksów Image wydanych w tej cenie, premierowa odsłona "Low" wygrywa nawet z "The Wicked and the Divine" – dotychczas zdecydowanie najlepiej wydanym komiksem za dychę.



Pierwszy album "Low" w sytuacji, w której świetne rysunki co zdominowały "tylko" dobry scenariusz, ostatecznie oceniam na 4/6. Komiks polecam nie tylko fanom jednego z autorów i nie zgadzam się z dominującą opinią, że Remender i Tocchini spisali się tylko poprawnie. Przekonałem się samemu, że wcale tak nie jest.

Brak komentarzy: