Autorem tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.
Seriale telewizyjne opatrzone logiem Marvela są - przynajmniej nominalnie - częścią Marvel Cinematic Univers, dlatego też postanowiłem włączyć je do mojego cyklu notek. Na pierwszy ogień idzie pierwszy sezon "Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D." - zdecydowałem się go omówić w tym miejscu, ponieważ jego akcja rozgrywa się pomiędzy "Iron Man 3" i "Captain America: The Winter Soldier". Wbrew dotychczasowej tradycji nie urządziłem sobie powtórnego seansu przed napisaniem tej notki (bo po prostu trwałoby to zbyt długo), a jedynie odświeżyłem sobie pamięć oglądając fragmenty odcinków na YouTube i czytając recapy na TvTropes.
Seriale telewizyjne opatrzone logiem Marvela są - przynajmniej nominalnie - częścią Marvel Cinematic Univers, dlatego też postanowiłem włączyć je do mojego cyklu notek. Na pierwszy ogień idzie pierwszy sezon "Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D." - zdecydowałem się go omówić w tym miejscu, ponieważ jego akcja rozgrywa się pomiędzy "Iron Man 3" i "Captain America: The Winter Soldier". Wbrew dotychczasowej tradycji nie urządziłem sobie powtórnego seansu przed napisaniem tej notki (bo po prostu trwałoby to zbyt długo), a jedynie odświeżyłem sobie pamięć oglądając fragmenty odcinków na YouTube i czytając recapy na TvTropes.
Miejmy nadzieję, że to wystarczy. Szczerze powiedziawszy, nie miałem szczególnej ochoty wracać do tego serialu, bo uznaję go - delikatnie to ujmując - za niespecjalnie udany. Ale cóż, jestem fanem i obowiązki mam fanowskie. Oczywiście spodziewajcie się nieoznaczonych spoilerów i sporej ilości marudzenia.
Pierwszy sezon "Agents of S.H.I.E.L.D" powstał piorunem w ciągu niecałych dziesięciu miesięcy od pierwszych zapowiedzi do emisji pilotowego odcinka. To swego rodzaju przełom, bo wcześniej nad serialami Marvela wisiała jakaś klątwa - "Powers", "A.K.A. Jessica Jones" oraz "Hulk" przez wiele lat zmagały się z tak olbrzymimi problemami produkcyjnymi, że po wielu latach od czasu pierwszych zapowiedzi nie udało się nawet wyprodukować pilotów. Oczywiście teraz sytuacja się wyklarowała - "Powers" ostatecznie się ukazał (i jest ponoć nawet strawnym tworem), "Hulka" ostatecznie anulowano (buu!), a Jessica Jones znalazła się pod czułymi skrzydłami Netflixa (yeah!). Agenci nigdy takich problemów nie mieli. Generalnie wszyscy fani Marvela strzelali korkami od szampana na wieść o tym, że w końcu doczekają się serialu telewizyjnego rozgrywającego się w ich ulubionym uniwersum. Ja też strzelałem, cieszyłem się i generalnie nic nie mąciło mojego dobrego samopoczucia.
Do czasu. Im więcej dowiadywaliśmy się o serialu stworzonym przez Jossa i Jeda Whedonów, tym bardziej mina nam się wydłużała, a entuzjazm opadał, ustępując miejsca konfuzji i źle skrywanemu rozczarowaniu. Po pierwsze - obsada serialu została skomponowana w całości z nowych postaci wymyślonych specjalnie na potrzeby serialu. Czemu? Agentów S.H.I.E.L.D. w komiksach był przecież dostatek, niektórzy z nich są bardzo lubiani przez fanów i nic nie stało na przeszkodzie, by przeszczepić ich do MCU. Po drugie - wypowiedzi twórców sugerowały, żeby nie spodziewać się regularnych występów superbohaterów i superzłoczyńców z komiksów, bo serial będzie budował własną mitologię. To, przyznam, mocno mnie zdziwiło i rozczarowało. Przecież jednym z najważniejszych powodów, dla których filmu Marvela są tak dobrze odbierane przez fanów to szacunek wobec materiału źródłowego oraz mnóstwo smaczków i mrugnięć okiem w tle. Jasne, nie jest to sedno produkcji, które zaważa na jego ogólnej jakości, ale drylowanie serialu z continuity porn znacznie go zubaża.
Po obejrzeniu paru pierwszych odcinków większość z tych obaw się potwierdziła - i doszły kolejne wady, których nikt wcześniej nie przewidywał. "Agents of S.H.I.E.L.D." nie był może fatalnym serialem - choć z drugiej strony chyba tylko najwięksi entuzjaści byli w stanie nazwać go choćby dobrym - ale padł ofiarą bardzo wysokich i dość sprecyzowanych oczekiwań, którym nie sprostał. Większość znanych mi fanów MCU oczekiwała serialu pokazującego kinowe uniwersum Marvela od strony kulis - wchodzenie do Stark Industries kuchennymi drzwiami, badanie działalności Asgardu na Ziemi, sprzątanie kosmicznych śmieci i innych pozostałości po atakach złoczyńców z filmów. Pokazanie S.H.I.E.L.D. jako dużej organizacji mającej jasno sprecyzowane procedury postępowania, profesjonalnych ekspertów i tak dalej. Wszystkie te rzeczy, które kinowe produkcje pomijały i pozostawiały w domyśle mogły być rozwinięte i należycie wyeksponowane, czyniąc całe uniwersum spójniejszym i bogatszym. Zamiast tego dostaliśmy sensacyjno-szpiegowską bajkę z elementami sci-fi, bondowskimi one-linerami i kreskówowymi charakterologicznie postaciami. Co samo w sobie absolutnie nie jest niczym złym. A raczej - nie byłoby niczym złym, gdyby było dobre. A nie jest.
Generalnie "Agents of S.H.I.E.L.D." to serial będący paranormalnym proceduralem, jakich od czasów "X-Files" mieliśmy zatrzęsienie. Żeby stworzyć w tym gatunku coś interesującego (albo choćby zapamiętywanego) trzeba do tej formuły dodać jakiś element wyróżniający. "Fringe" na przykład miało tę swoją biopunkowość i posmak pseudo-hard sci-fi, "Warehouse 13" camp, steampunkowe gadżety i ducha Kina Nowej Przygody, "Torchwood" wyuzdany seks we wszystkich konfiguracjach genderowych, "Sanctuary" odświeżający pop-spirytualizm i tak dalej. Przywołując z pamięci poszczególne epizody serialu za nic nie jestem w stanie powiedzieć, co takiego oryginalnego ma w sobie ten serial. Poza okazjonalnymi nawiązaniami do MCU raczej niewiele - to zrobiona w podręcznikowy sposób produkcja telewizyjna i na papierze na pewno wyglądała znacznie bardziej atrakcyjnie, niż to, co ostatecznie dostaliśmy. Bo dostaliśmy, delikatnie pisząc, kiszkę. Było to szczególnie dotkliwe w pierwszych odcinkach, które były boleśnie wręcz nieoryginalne i wyglądały jak zrealizowane scenariusze jakiegoś porzuconego serialu telewizyjnego, które ktoś odgrzebał i chybcikiem przeredagował tak, by pasowały do koncepcji "Agents of S.H.I.E.L.D.". Z czasem serial zrobił się TROCHĘ lepszy - okazało się na przykład, że odwołania zarówno do komiksów, jak i kinowego uniwersum pojawiają się w nim dość regularnie - ale wciąż nie był to poziom, którego oczekiwaliśmy.
Głównym mankamentem pierwszego sezonu są bohaterowie i fabuła. Postaci są albo nudne, albo denerwujące albo nudne i denerwujące równocześnie - reprezentują kilka typów bardzo prostych osobowości (Profesjonalny Agent, Rebeliantka, Stoik Po Przejściach, Charyzmatyczny Szef, Komediowy Duet Ekscentrycznych Geniuszy) i usilnie starają się być fajni, przerzucając się dość czerstwymi one-linerami w stężeniu powodującym u widza zażenowanie. Przypomina mi to niektóre seriale młodzieżowe z lat dziewięćdziesiątych, w których bohaterowie rzucają co chwila "Awww, man!", "Yeah, bro!" i inne "młodzieżowe" (w rozumieniu trzydziestoparoletnich scenarzystów) odzywki, byle tylko wydać się atrakcyjnymi dla nastoletnich widzów. W "Agents of S.H.I.E.L.D." dostrzegam podobną desperacką chęć twórców serialu, by uczynić swoich bohaterów fajnymi i lubianymi - i zawodzą, właśnie z tego powodu, że projektują swoich bohaterów po to, by byli oni cool, a nie po to, by byli wiarygodni, mieli interesujące osobowości i dylematy. Przez to początkowo bardzo trudno jest ich polubić, sympatyzować z nimi i im kibicować, bo przez ekran przewijają posklejane z klisz popkulturowych kukły, a nie pełnokrwiści bohaterowie i bohaterki.
Tym, co mnie przeraziło, była nieszczęsna głupota bohaterów serialu, którzy poziomem niekompetencji przewyższają nawet ekipę z "Torchwood", a to już sztuka. Widzicie, jeśli chodzi o sposób wiarygodnego prezentowania rozbudowanych organizacji militarnych w popkulturze dla mnie wzorem zawsze będzie "Stargate SG-1", gdzie bohaterowie zachowywali się w sposób wiarygodny, przestrzegali rozsądnych procedur, podchodzili do swojej pracy profesjonalnie i zachowywali wszelkie środki bezpieczeństwa. Jasne, czasami pojawiały się naciągane, mało sensowne sytuacje i zachowania, które wpisywano w scenariusz, by popchnąć akcję do przodu albo powiązać określonego bohatera z danym wątkiem, generalnie jednak przez większość czasu widz nie miał problemów z uwierzeniem, że na ekranie widzi doświadczonych, odpowiedzialnych żołnierzy przestrzegających sensownych procedur. "Agents of S.H.I.E.L.D." to właściwie odwrotność tej sytuacji, bo nasi dzielni agenci, najlepsi z najlepszych, elita elit wyselekcjonowana specjalnie do najdelikatniejszych i najniebezpieczniejszych działań w terenie zachowuje się jak banda potykających się o własne nogi idiotów zaciekle walczących o Nagrodę Darwina. Niektóre decyzje Coulsona (jak na przykład wysłanie oddziału antyterrorystycznego składającego się z samych facetów celem ujęcia Asgardki mającej moce przejmowania kontroli mentalnej nad mężczyznami) czy zachowania na polu walki innych bohaterów każą poważnie powątpiewać w ich zdrowe zmysły. Agenci działają impulsywnie, nie kontaktują się między sobą, by zsynchronizować swoje działania i wymienić istotnymi informacjami (co czasem prowadzi do opłakanych skutków), pozwalają na to, by osobiste sprawy wpływały na ich osądy i działania w trakcie wykonywania misji… Druga strona barykady wykazuje się podobnym profesjonalizmem i inteligencją, dzięki czemu przez większość czasu widz obserwuje absurdalny pojedynek pacanów, w którym zwycięży strona, której uda się popełnić mniej błędów. Może jestem trochę zbyt surowy dla tego serialu, ale istnieje pewien limit głupot i uproszczeń fabularnych, jakie mogę zaakceptować w jednym serialu i "Agents of S.H.I.E.L.D." bardzo szybko go przekroczył.
Początkowo wspólna produkcja ABC i Marvela kompletnie nie radziła sobie z zainteresowaniem widza - pierwsze epizody były w dużej mierze fillerami mającymi na celu zaznajomienie odbiorców z obsadą, panującym w serialu status quo i ustaleniem dynamiki zespołu. Trwało to długo, było ekstremalnie nudne (nie pomagały stockowe formuły scenariuszowe - to wszystko już wielokrotnie widzieliśmy w innych serialach) i sprawiło, że na jakiś czas porzuciłem "Agents of S.H.I.E.L.D." Do serialu wróciłem dopiero jakieś pół roku temu, zachęcony cieplejszymi recenzjami i zapewnieniami, że pod koniec robi się naprawdę fajnie. Dałem się skusić i faktycznie muszę przyznać, że w drugiej połowie serial robi się lepszy. Co prawda niewiele i nadal nie jest to poziom, w którym z oglądania czerpie się czystą przyjemność bez odczuwalnych zgrzytów, ale jednak - poprawiła się charakteryzacja postaci, tempo, było kilka drobnych nawiązań do wydarzeń z filmów (za mało i za płytko, ale na bezrybiu…), pojawili się bohaterowie i bohaterki znani z komiksów (i Stan Lee z obowiązkowym cameo). Pod koniec sezonu, gdy na serialu odbijają się reperkusje "Zimowego Żołnierza" akcja nabiera tempa i nieco zmienia swoją poetykę, ale mnie akurat ta metamorfoza nieszczególnie się podobała - jak zwykle jestem tu w mniejszości, bo większość znanych mi fanów serialu uznała ją za odświeżającą.
Pierwszy sezon "Agents of S.H.I.E.L.D." był niestety bardzo, bardzo słabym serialem, pełnym głupot, niesympatycznych postaci, skwaszonej w wielu miejscach fabuły, nierównej gry aktorskiej i ogólnie rozczarowującym tworem. Drugi sezon naprawia zaskakująco wiele z tych niedociągnięć, zmieniając "Agentów" w produkcję, którą niemal da się bezstresowo oglądać - ale o tym napiszę już następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz